Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9:S - Niejasne koneksje

Kolejna noc upływała spokojnie. Trzecia z kolei nieznośnie spokojna i niepokojąco jedonstajna. Nawet powietrze się nie poruszało, choć to pozwoliłoby mu przestać być niewidzialną masą o dręczącej przeciętnego człowieka temperaturze. Kropelki potu spływały mi z szyi na odsłonięty tors. Upał doskwierał mi tego dnia tak mocno, że zrezygnowałem z noszenia koszulki. I tak nie zamierzałem nigdzie wychodzić, więc mogłem sobie na to pozwolić we własnej norze. Dzieliłem ją z kimś, ale to nie miało większego znaczenia w tamtej chwili. Zwyczajnie przez panujący ukrop miałem wrażenie, że roztopię się i zmienię w czarno-białą kałużę degrengolady.

Starałem się nie patrzeć na swoją odsłoniętą skórę. Niestety nie była gładka i pozbawiona blizn, a patrzenie na wszystkie pokrywające ją wypukłości i zmiany kolorytu przywodziło na myśl nieprzyjemne spojrzenia. Większości z nich nie nabawiłem się, wdając w uliczne bójki. Po dziś dzień ciężko mnie było dosięgnąć pięścią, nożem czy bejsbolowym kijem, pomimo tego że się starzałem w swoim mniemaniu. Te znamiona upamiętniały jedynie upokorzenie. Żałowałem, że nie zniknęły zupełnie, chociaż i tak zbladły z biegiem lat. Część z nich przykryły kontury wytatuowanych w tych miejscach skrzeli, a jednak nadal dało się rozpoznać charakterystyczny kształt po przypaleniach papierosami. To głównie one nie chciały dać odejść wydarzeniom tamtej jednej nocy w zapomnienie. Rany cięte się zrosły, po kłutych nie było śladu, krwiaki się wchłonęły, a włosy odrosły. Być może po jakimś czasie kompletnie bym zapomniał, a jednak moje własne ciało mi na to nie pozwalało. Ze strony psychiki nie spodziewałem się w tym momencie większego oporu. W końcu ile razy przyszło mi sprawdzać jej granice, tylko dlatego, że chciałem przetrwać?

Uczestniczyłem we włamaniach, kradzieżach, morderstwach, a na co dzień zajmowałem się chowaniem przed oczami policji i prasy trupów ludzi tak zwanego "wielkiego świata". Czy naprawdę nie potrafiłem zapomnieć o tym jednym wydarzeniu, które było mi kulą u nogi? Nie mogłem zwyczajnie przejść nad gwałtem, który spotkał mnie lata temu?

Ścisnąłem w dłoni słoiczek z gumami do żucia. Plastik rozleciał się pod naciskiem moich palców. Rozsypał się częściowo po podłodze. W pięści zostały mi jeszcze dwie pastylki, które chwilę potem włożyłem do ust i zmiażdżyłem trzonowcami. Przyjemne chrupnięcie niemal sprawiło mi satysfakcję.

Najwyraźniej nie mogłem.

Naciągnąłem z powrotem t-shirt na grzbiet, próbując sobie wmówić, że przestało mi być tak przeraźliwie gorąco, a nie że zwyczajnie chciałem pod ubraniem przykryć niewygodną przeszłość.

Że też jemu nie jest za ciepło, pomyślałem, zerkając na śpiącego chłopaka.

Odkąd się u mnie znalazł praktycznie jedynie spał. Z początku zrzucałem to na leki nasenne, ale kiedy jego twardy sen nie ustawał, zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem go nie popsułem. W końcu obudziło go pragnienie, ale po wypiciu butelki wody znów zapadł w sen. Powtórzyło się to parę razy. Pilnowałem go przez ten czas, a jednak byłem przekonany, że nawet nie było to potrzebne. Nie miałby siły nawiać, gdyby rozbudził się na tyle, by o tym pomyśleć. Nawet kiedy zostawiłem go na chwilę, żeby iść po zakupy, nie przywiązałem go chociażby do rury biegnącej zaraz nad łóżkiem. Szkoda było zachodu.

Musiał być wycieńczony. Być może nie mógł pozwolić sobie na sen przez całe cztery doby, odkąd spłonął jego dom. Tak przypuszczałem. Jego rany powinny się goić w szybkiem tempie, biorąc pod uwagę, że organizm podczas jego długiego wypoczynku, poświęcał czas jedynie na regenerację. Gdyby jeszcze coś jadł, prawdopodobnie ten proces jeszcze by przyśpieszył.

Nadal zastanawiało mnie, jakim sposobem potwierdzić jego tożsamość. Wyglądał jak Phantomhive, to nie ulegało wątpliwości, ale czy był osobą, której szukałem? A nuż to jakiś niedaleki kuzyn, który przyjechał w odwiedziny do swoich nadzianych krewnych, a w ramach wycieczkowych atrakcji oglądał pożar z pierwszego rzędu. Tylko wtedy raczej nie pałętałby się po ulicach, tylko od razu zgłosił na policję. Okazać się też mogło, że to zwyczajnie bardzo podobny dzieciak świeżo wyrzucony z domu. Nie brałem tego pod uwagę, nie chcąc myśleć o tym, że marnuję swój czas na zajmowanie się nieopłacalną przybłędą.

Zerknąłem ponownie na zdjęcie, którego jeszcze nie usunąłem z pamięci komórki. Robiłem to kilka razy już wcześniej, żeby móc je porównać z twarzą zajmującego łóżko Cecila, jak mi się przedstawił. Gdyby nie te różnokolorowe oczy, nie miałbym żadnych wątpliwości, co do personaliów mojego znaleziska. Nie mógł mieć soczewek, nie spałby w nich. Wątpiłem w też, by jedna z tęczówek postanowiła sobie nagle z dnia na dzień zmienić kolor. Nawet pod wpływem kurewsko silnych przeżyć. No chyba że specjalnie zrobiła to, żeby mi utrudnić życie.

Skrzywiłem się i przewróciłem oczami, odchylając się na krześle do tyłu. Za bardzo kombinowałem. Wystarczyłoby, gdybym przyszpilił go do ściany i zwyczajnie wydusił z niego, kim był. Jednak powstrzymywałem się od tego. Nie rozumiałem do końca dlaczego, nie byłem w końcu organizacją dobroczynną. Bezinteresownie czułość okazywałem jedynie kotom.

W normalnych okolicznościach skontaktowałbym się z Takerem i powiedział mu, jak się sprawy mają. Czułem jednak, że nie wyszedłbym na tym najlepiej, jakbym mógł. Zlecić mogłem przeszukanie bazy danych mieszkańców LA jakiemuś innemu hackerowi, ale obawiałbym się, że by się zorientował. Nie potrzebowałem wzbudzać w tej chwili jego podejrzeń, a sam najlepiej wiedziałem, że nie dało się przed jego technicznymi oczami ukryć niczego, jeżeli akurat był tym zainteresowany.

Rozważyłem też możliwość, że mogłem trzymać w domu kogoś wymazanego ze spisu ludności. Kogoś, kto oficjalnie nie istniał. Osobę, którą ukryto przed prawem podobnie jak mnie. Wtedy takie działanie wiązałoby się z niepotrzebnymi kosztami, obciążonymi dodatkowo ryzykiem ściągnięcia na siebie zainteresowania innych. Nie tego potrzebowałem.

Przymknąłem oczy. W upale źle mi się myślało.

Przestałem bujać się na krześle, żeby wyjść z pokoju. Wyplułem wyżute gumy balonowe go kosza,a potem wyciągnąłem z lodówki karton zimnej wody i wypiłem ją łapczywie. Chłód trochę mnie otrzeźwił, przyjemnie wprawiając w drżenie rozgrzane ciało.

Gdyby kogoś z rodziny Phantomhive'ów postrzelono w przeszłości, nie pozwolono mediom się o tym dowiedzieć. Wiedziałbym o tym. Zwyczajnie o takich wydarzeniach się słyszy, w końcu gazety zawsze donoszą o zamachach na nadzianych ludzi. Zwłaszcza na dzieciaków bogaczy, bo przecież to takie dramatyczne.

Pomyślałem o tym, ponieważ podczas opatrywania chłopaka zobaczyłem na jego żebrach starą bliznę jak po postrzale. W takim wypadku nikt by się nie pokusił o szukanie jakiegoś lewego chirurga, przyjmującego w jakiejś prywatnej klinice możliwie jak najdalej, bo zwyczajnie by wtedy zszedł. Skorzystać musieli wtedy z usług kogoś, kto znajdował się najbliżej. Jeżeli go nie sprzątnęli, możliwym było, że jeszcze by się dało tę osobę znaleźć.

Czyli jednak trzeba będzie się skontaktować z tymi zjebami od zszywania szumowin i innych społecznych zakał. Zapowiada się świetna zabawa. Przynajmniej Sullilvan mogłem sobie odpuścić, z pewnością jeszcze w tamtym czasie jeszcze jeździła na rowerku dla czterolatków, z którego z pewnością spadła. Raz miałem z nią do czynienia i to był o jeden raz za dużo dla mnie i dla zawartości moich spodni, do której próbowała się dobrać.

Dobrze... najpierw skontaktuję się z Othello, bo jego jeszcze jestem w stanie zdzierżyć. Druittowi chyba od razu przystawiłbym lufę do czoła. Tak dla zasady. Zawsze mnie drażnił. Aż dziw, że jeszcze go nie zabiłem. Albo ktokolwiek inny, kto miał z nim do czynienia dłużej i częściej.

Zwyczajnie zadzwonię. Nie muszę się do niego fatygować osobiście, a teraz mam żywy i śpiący pretekst, żeby tego nie robić.

Przejrzałem swoje kontakty. Na pewno zapisywałem jego numer. Kilka razy mnie zszywał. Pewnie dla kogoś, kogo największym wykroczeniem było przekraczanie ograniczeń prędkości, dość niepokojącym wydałoby się, że wszystkie numery, których nieszczęśliwym posiadaczem byłem, należały do osób z wyjętych spod prawa. Czasem mnie też dziwiło, że znam samych płatnych zabójców, hakerów, informatorów, lekarzy z podziemia, najemników wszelkiego rodzaju, do których się zaliczałem, oraz inne podejrzane persony. Najmniej podejrzany z nich był Claude, a nadal pozostawał ex-ćpunem-dealerem kokainy.

Już niedługo przestanę się obracać w takim towarzystwie. Nie będę tęsknić.

Przyłożyłem komórkę do ucha, a po chwili usłyszałem sygnał nawiązywanego połączenia. Zanim ktoś po drugiej stronie powiedział "halo", z głośnika dobył się mało elegancki krzyk przywodzący na myśl psychiatryk.

– Hej, Othello. Kogo składasz do kupy bez znieczulenia?

– Wyobraź sobie, samego Erica Slingby. Jest kompletnie najebany, więc po znieczuleniu nie byłoby już co zbierać. – Jego wesoły głos jeżył włos na głowie w akompaniamencie tych donośnych zawodzeń. – Zawsze ci duzi sobie myślą, że nic im się nie stanie, a potem ktoś wciska im kosę pod żebra czy coś podobnego. Na początku jeszcze mnie to bawiło, ale teraz to same problemy. Przestaniesz wreszcie się drzeć?! Nie widzisz„ że rozmawiam przez telefon?! Kultury trochę, tsss...

Eric był od niedawna jednym z pachołów Q. Victorii. Nie powiedziałbym, że bycie podwładnym narkotykowej baronowej jest najbardziej godnym zajęciem, którym się można trudnić, no ale kim byłem, żeby go oceniać? Pewnie miał swoje powody, podobnie jak ja. Znałem go, odwiedzał klub, w którym pracował Claude.

– Potrzebuję twojej pomocy.

– Brzmi ciekawie, ale nie przyjeżdżam na miejsca wypadków. Dostatecznie przeszkadzam selekcji naturalnej, nie sądzisz?

– Nie o to chodzi. Potrzebuję przysługi. Zgaduję, że nie prowadzisz kart swoich pacjentów, ale może pamiętasz wyciąganie kulki z kogoś o dwukolorowych oczach?

– Słońce, mylisz się. Doskonale wiem, kogo i kiedy obsługiwałem. To się przydaje, mogę im wysyłać listy z pogróżkami i wyciągać od nich jeszcze więcej pieniędzy, czy to nie zabawne? No ale nie martw się, tobie tak nie zrobię, wiem, że skończyłbym po tym z nożem w plecach i pustymi kieszeniami. – Zaśmiał się. – W każdym razie, szukasz kogoś z heterochromią z raną po postrzale, jak rozumiem. Hmmm... przypominam sobie parę... takich osób, no ale wiesz, ja też lubię pieniążki. – Eric krzyknął, jakby na potwierdzenie tych słów.

– Zapłacę.

– Wiem. Wpadnij za godzinę, zdążę zmyć z podłogi krew i wszystko ci opowiem.

– Ile chcesz? – zapytałem. Próbowałem nie myśleć o tym, co ten świr sobił blondynowi.

– Co łaska – mruknął, nim się rozłączył.

Nawet nie westchnąłem na to. W końcu w tym biznesie nikt nie robił niczego za darmo, chyba że ktoś akurat trzymał go na muszce. To się nie liczyło, jak zgaduję. W dodatku za informacje potrafią liczyć sobie słono.

Trochę mnie to oddali finansowo od moich planów zniknięcia, ale liczę, że mi się to opłaci.

-------------------------------------------

Zostawiłem kartkę na poduszcze, chociaż wątpiłem, aby chłopak się obudził przed moim powrotem. Być może nie było to niczym niezbędnym, a jednak im dłużej utrzymam jego złudne poczucie bezpieczeństwa, tym lepiej. W jednej kieszeni spodni miałem plik banknotów, w drugiej ulubiony nóż sprężynowy i przed chwilą kupione opakowanie cytrynowych landrynek. Ot, standardowy spacerek w świetle ulicznych latarni.

Powoli zbliżałem się do gabinetu Othella. Ponieważ znajdował się on w dzielnicy fabrycznej, musiałem podjechać nocnym. Z początku zastanawiałem się, z jakiego powodu zdecydował się zalęgnąć z dala od potencjalnych klientów, ale gdy pierwszy raz usłyszałem skowyczenie z bólu zrozumiałem, że im dalej znajdował się od wścibskich uszu i posterunków policji, tym lepiej dla niego. Poza tym pozostawał ekscentrykiem i właściwie ta okolica do niego pasowała.

– Yo, stary, co tutaj robisz? – Wzdrygnąłem się na głos dochodzący zza moich pleców. Spodziewałbym się raczej ostrza przystawionego do gardła, niźli powitania. Odruchowo sięgnąłem do kieszeni po broń.

Odwróciłem się.

– Ah, to tylko ty.

Zastałem Barda, opartego o podłużny kontener, podobny do tych, które stały w dokach. Palił papierosa, jakby okoliczności były najzwyczajniejsze. Niemniej jednak jego obecność tutaj mnie nie dziwiła. Zwyczajnie widziałem go już w wielu różnych sceneriach, pracowałem z nim od dawna. Stąd wiedziałem też, że potrafił kopcić wszędzie. Czekałem, aż nauczy się to robić pod wodą albo w kosmicznej próżni.

– Też tęskniłem – mruknął, wypuszczając dym przez nos.

Zbliżył się do mnie.

– Jestem tu w interesach – odpowiedziałem, wsuwając nożyk z powrotem do kieszeni. – A ty?

– Pracuję.

– Beze mnie? – rzuciłem z pozorną pretensją.

– Robię inwentaryzację w magazynie, chcesz się przyłączyć? – Uniósł brwi do góry.

Pokręciłem głową. Czasami zapominałem, że niektórzy zarabiają w sposób dość zwyczajny i nie angażujący łamania prawa. Bard zajmował się właśnie takimi rzeczami jak inwentaryzacje, załadunki, rozładunki i inne prace wymagające dużej siły, a niekoniecznie pomyślunku.

– Nie, śpieszę się – odwróciłem się, żeby ponowić swój marsz.

– Wszystko gra? – zapytał, zanim znalazłem się na tyle daleko, by jego słowa doniosło mi echo.

– Tak, dlaczego coś miałoby być nie tak?

– Dalej jest tylko rzeźnia tego świra. – Rzucił niedopałek na ziemię, po czym go przydeptał. – Dlatego pytam, czy nic ci się nie stało.

– A nie. Jest okay. Dzięki, że pytasz. – Nie spodziewałem się czegoś podobnego.

– Uważaj na siebie – mruknął, a potem odszedł w swoją stronę, jakby mnie nigdy tutaj nie zastał.

Patrzyłem, jak odchodził. Czułem okropny zapach jego fajek, dlatego sądziłem, że nie był jedynie mirażem spowodowanym brakiem snu. No cóż. Jak będzie miał ochotę, dam mu się naciągnąć na browar, skoro już wyraził zaniepokojenie moim stanem zdrowia.

-----------------------------------------

Stanąłem w progu jednego z wielu opuszczonych budynków. Z zewnątrz wyglądał okropnie, ale w środku był utrzymany w dobrym stanie. Zapukałem, ale nie czekałem, aż ktoś otworzy mi drzwi i zrobiłem to sam. Przywykłem już do oślepiająco białego światła, do którego oczy musiały się przyzwyczaić, gdy tylko stanęło się w przedsionku, o ile można tak w ogóle nazwać to, jak zaaranżowano przestrzeń przy wejściu.

Nie było tutaj ścian, dlatego miało się wrażenie, że wewnątrz panował chaos. Wręcz przeciwnie, sterty elektrycznych rupieci i nikomu niepotrzebnych gratów oraz parę parawanów wydzielało użytkowe przestrzenie, gdy tylko się w tym odnalazło. W razie problemów należało podążać za gigantycznymi, czerwonymi strzałkami namalowanymi na kafelkach. Nie wiedziałem, czy były dziełem Othella, czy już je zastał, gdy się tutaj wprowadzał. Nie tylko wykonywał tutaj różne zabiegi, najczęściej chirurgiczne, ale także zwyczajnie tu mieszkał. A przynajmniej z tego co było mi wiadomo najczęściej spędzał tutaj czas.

– Tu jestem. – Pomachał mi znad swojego biurka, które wyglądało jak żywcem ukradzione z przychodni lekarskiej.

Podszedłem do niego, wypatrując na podłodze plam po krwi. Lubiła wsiąkać w fugi. Pod ścianą na kozetce leżał Slingby. Był blady jak ściana, ale jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, więc wnosiłem, że żył. Chyba stracił przytomosć. Na jego miejscu, gdybym był przytomny, zawinąłbym się z tego przeklętego miejsca jak najprędzej. Co zresztą planowałem zrobić, gdy tylko otrzymam stosowne informacje.

Wyłożyłem pieniądze na blat. Nie zamierzałem owijać w bałewnę.

– Dobry wieczór w takim razie. – Uśmiechnął się na widok banknotów. Światło lamp podwieszonych na suficie odbiło się w jego okrągłych okularach. – No dobrze, może usiądziesz? Zaparzyć ci kawy?

Zanim z ust wyrwało mi się krótkie i dobitne "goń się", odpowiedziałem zwyczajnym "nie".

– No dobrze, dobrze. Więc tak. Zasadniczo pamiętam jednego postrzelonego dzieciaka z heterochromią. – Zakręcił się na swoim obrotowym krześle. Zdawało mi się, że jego włosy, rozczochrane w stylu Lady Gagi, zabrały jeszcze większej objętości. – Ale tak dokładnie to ja nie wiem, kim on był.

Oparłem jedną rękę na oparciu krzesła i zatrzymałem go.

– Chyba sobie kpisz. – Zbliżyłem swoją twarz do jego na tyle blisko, że niemal stykaliśmy się czołami.

– Heeeeeeeeej, spokojnie, jeszcze nie skończyłem.

Odsunąłem się, ale nadal trzymałem rękę obok jego głowy.

– Więc tego dzieciaka przyprowadził tutaj Vincent Phantomhive. – Nikt by nawet nie pomyślał, że można by go nie znać i dopytywać kto to. – Przyszedł też ze swoim synem, całym zalanym łzami. Pewnie gówniarz się bawił bronią ojca, to było kilka lat temu. Śmieszna sprawa, bo pomyślałem, że są braćmi czy coś, ale zasadniczo to nigdy potem tego drugiego dzieciaka nie widziałem. Phantomhive nie chowałby przecież własnego dziecka w piwnicy, co nie? Zwłaszcza, że swojego syna zawsze trzymał przy swoim boku. Zasadniczo miałem trzymać gębę na kłódkę, ale wiesz, i tak są martwi, więc umowa przestała mnie obowiązywać. – Wzruszył ramionami. – Po co pytasz? Nie mów, że to ty sprzątnąłeś Phantomhive'ów i upewniasz się, że wszyscy gryzą piach. – Jego oczy zabłysły niezdrowym zainteresowaniem.

– Co się stało z tym dzieciakiem? – zapytałem, ignorując jego sugestię.

– Właściwie to nie wiem. Ciężko mi powiedzieć, czy to przeżył. Miał uszkodzone płuco i stracił dużo krwi, zanim do mnie trafił. Zrobiłem co mogłem, ale doświadczenia też zbyt dużo nie miałem. Jak już mówiłem, nigdy potem go nie widziałem.

Próbowałem połączyć fakty. Zyskałem pewność, że ta znajda z pewnością miała powiązania z Phantomhive'ami. Być może faktycznie była z nimi w jakiś sposób spokrewniona, ale czy była synem tego skurwiela? Ciężko było powiedzieć.

– Oficjalnie Phantomhive zdążył mieć jedynie jednego potomka i nim się chwalił. Kto wie, co takiemu świrowi przychodzi do głowy, zwłaszcza kiedy ma pieniądze. Sam wiesz, to taka przykładna i udana rodzinka, jednocześnie szemrana jak żadna inna. A z drugiej strony, jakby mu jedno dziecko nie wyszło, to mógł się go pozbyć. No wiesz, dla niego to żywe pół miliona dolarów, jak to dla handlarza organami.

Skinąłem powoli głową. Zastanawiałem się, czy jest jeszcze jakaś rzecz, o którą mógłbym zapytać, zanim stąd wyjdę. O coś, co zbliżyłoby mnie do poznania jego prawdziwej tożsamości.

– Nie przeprowadzam testów genetycznych, jeżeli nad tym myślisz.

– Nie, nie. Tyle mi wystarczy.

Wyprostowałem się. To na pewno Phantomhive, co oznacza, że teoretycznie nie powinienem oddać go w łapska Red, skoro są rodziną. Taker nie tego dzieciaka potrzebował, więc ten mu się na nic nie zda. Nadal nie wiedziałem, do czego był mu potrzebny młody Phantomhive, ale skoro ich rodzina pozostawała oficjalnie martwą, to nie było kogo porywać ani kogo szantażować. W opcjach miałem jeszcze Redmontów, którzy również zajmowali się pokątną sprzedażą ludzkiego towaru. Być może wyszedłbym na tym nawet lepiej niż na układzie z Red.

Czy wzbogacenie się na czyimś nieszczęściu wydawało mi się nieludzkie? Owszem. Czy to mnie powstrzymywało? Nieszczególnie.

– Straszny jesteś. – Usłyszałem, na odchodne od bruneta, który zaczął dźgać Erica. Nie do końca w celach rozrywki, nie do końca w celach obudzenia go.

– Taki się urodziłem – mruknąłem, posyłajac mu wyuczony dawno temu uśmiech.

---------------------------------------

Śpieszyłem się z powrotem do domu w obawie, że mój bilet na wolność wyślizgnie mi się z rąk. Wbiegłem po schodach do swojego mieszkania i dopiero, kiedy zastałem chłopaka siedzącego przy stole w kuchni, zyskałem pewność, że nie nawiał. Uspokoiłem się, chociaż oddech nadal miałem przyspieszony.

Spojrzał na mnie swoimi oczami w kompletnie dwóch różnych kolorach. Nie były już zamglone potrzebą snu i odpoczynku. Nadal nie wyrażały ufności, ale nie odbijało się w nich także bezgraniczne przerażenie. Otworzył usta, ale zanim zdążył coś powiedzieć, zaburczało mu w brzuchu.

– Głodny? – zapytałem, jakbym potrzebował ponownego potwierdzenia.

Pokiwał głową, zamiast odpowiedzieć normalnie. Przyjrzałem mu się uważnie. Próbowałem ocenić jego wartość, ale szczerze nie znałem się na tym, dlatego zrezygnowałem.

– Co masz ochotę zjeść?

– Cokolwiek. Naprawdę cokolwiek. Zupkę instant chociażby. Zaraz skonam.

Dobrze było wiedzieć, że nadal potrafił mówić, ale nie powiedziałbym, że szło mu to najsprawniej. Być może dostał wstrząsu mózgu, kiedy go pobito... ale nie rzygał... hmm...

– Okay, na pierwszy głód. Potem zrobię ci coś bardziej pożywnego. Jeżeli masz się wylizać, powinnieś się lepiej odżywiać.

– Pewnie masz rację.

Znów siedział w moim szlafroku. Najwyraźniej nie zorientował się, że pierwszej nocy wdusiłem w niego prochy nasenne. Tym lepiej dla mnie.

Obserwowałem, jak łapczywie pochłaniał kluski z paczki. Przetłuszczone włosy, opadały mu na oczy za każdym razem, kiedy nachylał się nad miską. Trochę zachlapał stół. Nie było kulturalnym wgapiać się w niego, ale co innego miałem do roboty. Teraz tym bardziej powinienem mieć go na oku, skoro nie przesypiał całej doby.

Podziękował za posiłek. Jego zachowanie było nieco dziwne. Nie potrafiłem ocenić jego wieku ani na podstawie wyglądu ani na podstawie zachowania. Siedział na prostym krześle, jakby było tronem, mimo że przed chwilą jadł jak wygłodzone zwierzę.

– Czemu to robisz? – spytał, patrząc uważnie w moją stronę. – Jaki masz w tym interes?

Zaskoczył mnie tym pytaniem nieco. Zdecydowanie wolałem go, kiedy kontaktował mniej.

– Nie można już po prostu być dobrym człowiekiem? – Odpowiedziałem pytaniem na pytanie, jedynie po to, żeby kupić sobie trochę czasu.

Rzucił mi wymowne spojrzenie. Na jego miejscu też nie dałbym sobie wcisnąć podobnego kitu nawet jakbym miał pięć lat i umierał z głodu. Zanim jednak zdążył jakoś skomentować moją odpowiedź zadzwoniła moja komórka.

Taker.

Z początku pomyślałem, że nie odbiorę od niego i tym samym problem się rozwiąże. Z drugiej strony nieodebranie od niego połączenia mogłoby mu się wydać podejrzane i byłoby tylko gorzej. Zakryłem dzieciakowi usta dłonią, żeby nie pisnął słowa. Prawie przewróciłem go przy tym z krzesłem.

– Hej, dawno nie dzwoniłeś. Jest dla mnie jakaś robota? – rzuciłem, jak gdyby nigdy nic.

Odpowiedziała mi cisza.

– Halo? Taker?

– On jest u ciebie, prawda?

To pytanie sprawiło, że zamarłem.

– On? Nie wiem, o kim mówisz. Przecież od zawsze mieszkam sam. – Powstrzymałem nerwowy śmiech, który chciał ulecieć z mojego gardła. Jednocześnie przycisnąłem swoją dłoń do twarzy chłopaka. Chyba dostrzegł strach w moich oczach, bo w jego oczach również odmalowało się zaniepokojenie.

Jeżeli kłamiesz, dowiem się o tym. – Brzmiał, jakby był czymś naćpany. Oddech miał ciężki i mówił niepokojąco wolno. Nie zmieniało to faktu, że jego ton był dobitny i każde słowo niemalże odciskało się w mojej pamięci.

Czy się bałem? Tak, jak mogłbym się nie bać kogoś, kto potrafił wykazywać zacięcie psychopaty. Znałem go od podszewki. Byłem mu wdzięczny, za ocalenie mi skóry, ale z drugiej strony wyniosłem się od niego, żeby mną na co dzień nie manipulował. Planowałem się od niego kompletnie odciąć, a teraz poczułem, że on nie da mi odejść, kiedy jestem już tak blisko.

– Naprawdę nie wiem, co masz na myśli. Coś się stało?

Skądże. Dobrej nocy, hieh.

Rozłączył się nagle. Urządzenie wyślizgnęło mi się z dłoni i upadło pod krzesło. Zareagowałem bez namysłu. Dłoń, która jeszcze przed chwilą zakrywała chłopakowi usta, przeniosła się na jego szyję.

– No, to teraz ładnie mi powiesz, kim jesteś.

Pod palcami czułem, jak jego grdyka zadrżała, kiedy przełykał ślinę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro