6:A - Woń upału
Z racji tego, że właśnie przeżyłem pierwszy tydzień trzeciej klasy liceum i jestem wycieńczony, a przyszłe nie będą lepsze, zapowiadam, że za regularność rozdziałów będzie zachwiana. Prędzej niż na wattpadzie pojawiać się będą one na moim blogu razem z różnymi materiałami dodatkowymi. Gdyby ktoś miał jakieś sugestie co do nich, także może do mnie w tej sprawie napisać. Wszystkie niezbędne rzeczy znajdują się w opisie mojego profilu ( tak w razie czego).
=========================================
https://zdziennikaksiazkoholika.blogspot.com/2018/09/spektrum-czerni-6a-won-upau.html
=========================================
Kolejny upalny sierpniowy dzień zacząłem jak każdy wcześniejszy. Wstawałem na długo przed śniadaniem dla pracowników, żeby móc poćwiczyć zanim zrobi się zbyt upalnie na jakąkolwiek aktywność fizyczną jak dla mnie. O tak wczesnej godzinie również nikt nie przeszkadzał mi w robieniu pompek czy też brzuszków. Dowiedziałem się przypadkiem, że w tej ogromnej posiadłości znajdowała się nie najgorzej wyposażona siłownia, ale nie rozglądałem się za nią. Nie pytałem też Somy, czy nie mógłbym z niej skorzystać i nie zamierzałem robić czegoś podobnego. Nie chciałem dać mu poczuć, że byłem od niego zależny.
Potem brałem prysznic i goliłem się. Kiedy skończyłem się ubierać w ubrania niesłużbowe, akurat przychodziła pora śniadania. Ludzie, w których towarzystwie jadałem, przywykli już do mnie. Nadal nie odzywali się do mnie, jeżeli nie zachodziła absolutna potrzeba, ani też nie siadali zbyt blisko, ale przynajmniej przestali rzucać podejrzliwe spojrzenia w moją stronę. To, że niedawno wyciągnęli mnie z więzienia, a na moich ramionach widniało parę blizn przeplecionych tatuażami, jeszcze nie znaczyło, że zacznę wprowadzać terror w swoim "nowym domu".
Wszystko to po to, żeby smażyć się teraz nad skąpanym w słońcu basenem w cholernym, czarnym garniturze. Stałem pod parasolem, ale nawet cień nie przynosił ulgi w tym upale. Pomyśleć, że gdyby temu rozpuszcznemu dzieciakowi nie chciało się rozciągać na tarasie swojej willi przed pływaniem, mógłbym podpierać ściany w jakimś klimatyzowanym pomieszczeniu. Po kiego niby miałbym go pilnować na jego własnym trawniku? Jakby ktoś chciałby go zastrzelić i tak nic bym w tej kwestii nie zmienił. Byłem zwyczajnym ex-zbirem, a nie supermanem, żeby zatrzymać przed kimś lecącą kulę.
Pomimo narzekania wykonywałem swoją pracę jak należy. Nawet jeżeli wpatrywanie się w Some nie należało do moich ulubionych zajęć. Pomyśleć, że mógłbym pilnować jakiejś jego siostry. Na przykład tej ładnej, którą wczoraj widziałem na kolacji. Zapadła mi w pamięć jej ładna i spokojna twarz, otoczona zadbanymi, ciemnobrązowymi włosami. Przyszło mi wtedy na myśl, że mogłaby lepiej wyglądać w dopasowanej sukience niż w ubraniach na hinduską modłę. Najlepiej zapewne prezentowałaby się bez ubrania... Ile ona właściwie miała lat?
Wzruszyłem ramionami, zbywając tę myśl. Spojrzałem na przejrzystą wodę wypełniającą basen. Ciekawe, czy była chłodna, czy zdążyła już przesiąknąć wszechobecnym gorącem.
Tak dawno nie pływałem... dłużej nawet niż....
Nie! Nie pora myśleć o takich rzeczach, skarciłem się w myślach. Zajmę się swoimi potrzebami po pracy, Czy kiedyś tam. Przy okazji. Ewentualnie zdąży mi przejść.
Gdyby smarkacz postanowił wyjść z domu, czego nie robił od przeszło tygodnia, może udałoby mi się urwać na chwilę. Ulżyłbym sobie i od razu byłoby mi lepiej. Być może nawet praca stałaby się wtedy mniej frustrująca.
Spojrzałem ponownie na smarkacza znad zmarszczonych brwi. Już przywykłem do podążania za nim krok w krok. Nie drażniło mnie już każde wypowiedziane przez niego słowo. Po prostu był łańcuchem, na którym mnie trzymano, pewnie doskonale o tym wiedział, dlatego jakoś nie potrafiłem zmusić się, by żywić wobec niego jakieś milsze uczucia. Z drugiej strony, gdybym nie przypadł mu z jakiegoś powodu do gustu, siedziałbym teraz w więzieniu i kombinował, jak stamtąd nawiać.
Obserwowałem, jak rozgrzewał mięśnie i roziągał ścięgna. Chłopak nie był szczególnie wysoki, jednak jego ciało było nieźle wyćwiczone. Nie trudno przyszło mi to ocenić, skoro wyginał się na bambusowej macie jedynie w kąpielówkach i to kilka metrów przede mną. Słońce wydawało mu się nie przeszkadzać, nawet jeżeli po jego ciele spływał pot. Nie mogłem odmówić mu gibkości, jednak nie wzbudzała ona we mnie zainteresowania. Gdyby był kobietą, pewnie zacząłbym się zastanawiać nad tym, jakie zastosowania dla takiego wygimnastykowania można znaleźć w łóżku. Na szczęście przez ten czas, który spędziłem w areszcie, nie zaczął mi się podobać nikt z penisem w spodniach.
Po jakimś czasie młody Kadar podniósł się z maty i wyprostował. Skierował swoje kroki w moją stronę. Gdy wyminął mnie bez słowa, odwróciłem się, by pójść za nim. Przeklinałem się za to, że moje ruchy stały się równie mechaniczne, co zaprogramowanego, zabawkowego robocika.
– Zostań. Zaraz wrócę. Zdejmij marynarkę, jeżeli chcesz. Pewnie jest ci gorąco.
– Nie powinienem być formalnie ubrany cały czas? – zapytałem bez zastanowienia. Soma odwrócił się w moją stronę i obrzucił tym samym nieprzeniknionym spojrzeniem. Zaczynałem myśleć, że przeznaczył je specjalnie dla mnie, gdyż nie widziałem, aby obdarzał nim kogokolwiek innego.
– Ode mnie nie usłyszałeś czegoś podobnego – rzekł, wzruszył ramionami i poszedł w sobie tylko znanym kierunku, zostawiając mnie samego na pastwę skwaru. Włosy, upięte w kucyk samuraja, podskakiwały w takt jego energicznego kroku, gdy odchodził.
Byłem prostym facetem – nawet ja rozumiałem, że jeżeli polecenie wydał ktoś z góry, lepiej dla mnie, abym go nie łamał. Nie myślałem nawet o tym, by pozwolić sobie na coś tak trywialnego jak zdjęcie marynarki, skoro wcześniej otrzymałem wyraźne instrukcje co do tego, jak powinien wyglądać mój uniform. Nie wiedziałem, czy dzieciak chciał dobrze, czy też pogrywał sobie ze mną. Zupełnie nie podobała mi się ta niepewność.
Rozejrzałem się dookoła. Na patio zostałem sam. Nie spodziewałem się, by ktoś miał na nie zaraz wyjść. Zerknąłem w okna, ale nie mogłem dostrzec niczego w żadnym z nich. Odbijało się w nich światło słońca. Westchnąłem ciężko. Najwyżej zgarnę burę za niesubordynację – nie pierwszy i nie ostatni raz.
Z niecierpliwością czekałem zmroku. Niestety miasto po zachodzie słońca nie stawało się w magiczny sposób mniej rozgrzane od letniego żaru, ale przynajmniej mogłem przestać mrużyć oczy. Promienie słońca odbijały się od śnieżnobiałych ścian rezydencji Kadarów, od piaskowych płytek, które okalały basen, od okien niewielkich domów i wieżowców ze szkła. Nawet okulary przeciwsłoneczne nie pomagały się uchronić przed tym męczącym zjawiskiem. Nie był to mój pierwszy miesiąc spędzony w podobnym skwarze, a jednak za nic nie mogłem do niego przywyknąć. Poza tym wcześniej upał mogłem znosić schowanym w cieniu wedle własnego widzimisię.
– Proszę. – Usłyszałem, a chwilę później coś zimnego zostało przytknięte do mojego lewego ramienia. Chłód błyskawicznie przesiąkł przez rękaw cienkiej koszuli i wniknął w spragnione tego wywołującego mrowienie uczucia. Odwróciłem się, zastając Somę trzymającego w dłoniach dwie wysokie szklanki.
Przyjąłem jedną z nich, nie spodziewając się podobnego gestu z jego strony. Chłopak wyminął mnie, zabierając ze sobą swoją porcję czegoś wyglądającego na chłodny deser. Wpatrywałem się przez chwilę, jak topiąca się nieśpiesznie bita śmietana spływa mu leniwie po palcach, zanim sam zgarnąłem ją łyżeczką znad swojego napoju.
Kiedy upiłem jego łyk, po języku rozlał mi się intensywny smak czarnej herbaty, przytłumiony lekko smakiem mleka z miodem. Nozdrza wypełnił mi charakterystyczny zapach cynamonu i goździków. O ścianki szklanki pobrzękiwały kostki lodu, oburzone tym, że przechylałem ją coraz bardziej. Kiedy ostatni raz próbowałem czaju w tej odsłonie?
Oblizałem wargi, na których pozostało jeszcze kilka kropel subtelnie słodkiego i przede wszystkim orzeźwiającego napoju. Byłem tak spragniony, że nie przyszło mi wtedy na myśl, że przyprawy mogłyby zamaskować smak dodanej do szklanki trucizny. Gdy pomyślałem o tym chwilę po wypiciu, doszedłem do wniosku, że otrucie mnie byłoby nudnym sposobem na pozbycie się nieudanej inwestycji czy też raczej nieciekawej zabawki.
Siedział u krawędzi basenu, mocząc nogi w wodzie. Widziałem już kilka razy, jak leniwie się w niej pławił. Zawsze potem rozkładał się na patio i czekał, aż wszystkie krople, które osiadły na jego ciemnej skórze, wyparują. Z racji upału nie trwało to długo, aczkolwiek wydawało mi się to trochę niezręczne. Czułem się trochę tak, jakbym towarzyszył mu, czy raczej podglądał go, podczas spania. Bezsensownie się wtedy odsłaniał. Leżał na ciepłych, białych panelach niczym lukrecja ułożona na talerzu. Nie kwapił się nawet, by trzymać oczy otwarte. Zwyczajnie bezbronnie się wygrzewał.
Wydawało mi się, że nie traktował mnie jako zagrożenie. Nie umiałem ocenić, czy było to rozsądnym z jego strony. Nie schlebiało mi to szczególnie. Wolałbym, żeby nie czuł się przy mnie zbyt swobodnie. Nie doprowadzałoby to do podobnych tej sytuacji. Nie musiałbym skonfundowany zastanawiać się nad tym, czy obnażanie się przed swoim ochroniarzem to prowokacja.
Co prawda niejednokrotnie byłem świadkiem tego, jak świeżo upieczony dorosły przyprowadza do domu różne kobiety. Równie często odwiedzał je w mieszkaniach, czasami zatrzymywał się w hotelach. Doszły mnie jednak słuchy, że paniczyk nie jest też obojętny na męskie wdzięki. Z początku nie chciało mi się w to wierzyć, jednak obserwując jego zachowania zaczynałem nabierać wątpliwości.
Oddychał spokojnie, trzymając jedną dłoń na płaskim brzuchu. Jedynie głowę schował w cień padający spod parasola. Cała reszta jego ciała błyszczała w słońcu przez parujące krople wody.
Rozmawiałem o tym z pokojówką. Pokojówki są głównym dostawcą plotek pałętających się po kątach tego ogromnego domu. Nie miałem szansy dopytać się, skąd się tego dowiedziała, lub też na podstawie czego wysnuła podobny wniosek. Pożegnała mnie jedynie stwierdzeniem, że Soma nie wydaje się być zainteresowany służbą w żaden sposób, a potem odeszła do swoich spraw. Później nie udało mi się jej spotkać.
– Czemu tak na mnie patrzysz, Agni? – zapytał, uchylając na moment powieki.
Zastanawiam się, dlaczego sprzeniewierzasz się swojej religii.
– Nie mówił pan wcześniej, że to panu przeszkadza.
– Nie powiedziałem, że mi to przeszkadza – mruknął, przewracając się z pleców na brzuch i zastygając w tej pozycji jak jaszczurka na kamieniu. – Zapytałem jedynie o powód.
Nie odpowiedziałem na to pytanie, kiedy je ponowił, a on nie naciskał więcej. Nie wiedzieliśmy o sobie praktycznie niczego i zdawało mi się, że im dłużej tak pozostanie, tym lepiej będzie nam się ze sobą pracowało.
Soma, z racji tego, że był jednym z młodszych synalków tatusia, często musiał znosić wykonywanie mało ambitnych poleceń. Dzisiaj robił za chłopca na posyłki swoich starszych braci, którzy wysłali go do Chinatown. Bynajmniej nie życzyli sobie, żeby przywieziono im makaron czy kurczaka po tajsku. Nawet ja wiedziałem, że każdy kto ma odpowiednie dojścia, narkotyki bierze od dealera będącego właścicielem najpopularniejszego w tej dzielnicy nocnego klubu. Zdarzało mi się zajrzeć do owego lokalu, wyłącznie w interesach, rzecz jasna, jednak uroda azjatyckich kobiet nie pociągała mnie na tyle, by zabawić tam długo. Liczyłem na to, że Soma nie zapragnie zagrzać tutaj miejsca.
Pozwalałem mu prowadzić się poprzez pierwsze piętro lokalu. Nie spieszyło mu się. Krążył między ludźmi, których mimo stosunkowo wczesnej pory było całkiem sporo. Zdawał się przyglądać każdej osobie z osobna, zupełnie jakby szukał znajomych twarzy. Skrzywił się zrezygnowany, jednak nie potrafiłem powiedzieć, z czego dokładnie wynika jego niezadowolenie. Denerwowało mnie to, że pomimo spędzonego z nim czasu jego myśli i pragnienia nadal pozostawały dla mnie nieodgadnione.
Zrezygnowany chłopak zaczepił jedną z kelnerek, która poprowadziła nas na zaplecze do schodów prowadzących w dół. Byłem wdzięczny, że w wentylowanych korytarzach nie czuć przytłaczającej woni mieszających się perfum, dezodorantów i potu. Przywykłem do angielszczyzny w typowo chińskim wydaniu, a jednak zawsze kojarzyła mi się ona z brzęczeniem nieznośnej, małej muszki. Takie naszło mnie skojarzenie, kiedy prowadząca nas dziewczyna udzielała Somie jakichś instrukcji, którym nie przysłuchiwałem się szczególnie. Kiedy nas zostawiła, chłopak poprosił mnie, żebym został tutaj.
– Dlaczego miałbym tutaj zostawać? – zapytałem, szczerze ciekaw, co motywowało tę prośbę.
– Zjarany będziesz mało przydatny, więc wolę nie ryzykować, że wpadniesz w chmurę oparów opium. Hipsterscy narkomani nie sięgają po kwiatki czy crack. Zaraz wrócę. Jeżeli cię to martwi, nie będę się zachowywać nagannie.
Skinąłem głową, sądząc, że nie miałem zbyt wielkiego prawa do wyrażania sprzeciwu. Soma nie musiał liczyć się z moim zdaniem, dlatego szczędziłem słów na porady i własne opinie. Obserwowałem po prostu jak schodzi po schodach oświetlonych podłużną lampą rzucających czerwone światło, kojarzące się z burdelem.
Nie podobało mi się to, że nie potrafiłem przejrzeć chłopaka. Nie posiadałem empatii absolutnej, ale udawało mi się przejrzeć większość ludzi, których napotykałem. Jego nie. Traktowałem go jak szczeniaka z bogatego domu, jednak wiedziałem, że nie zachowywał się jak typowy, młodociany snob. Zdawałem sobie sprawę, że dorastający ludzie w podobnej jego sytuacji są strasznie nie do zniesienia, chociaż nie wyobrażałem sobie mieszkać z blisko trzydziestoosobową rodziną. Zawsze młodsze dzieci bogaczy wydawały mi się wcześnie zgorzkniałe. Czuć od nich było żal i pretensję.
Od Somy nic podobnego nie biło. Nie powiedziałbym, że zachowywał się jakby zaznał pełni szczęścia, ale nigdy też nie usłyszałem, żeby narzekał. Nie dawał się porwać czyjejś woli, ale także nie stawał okoniem przeciwko decyzjom podejmowanym przez jego rodzinę, które go dotyczyły. Nie był czarno-biały i łatwy do odczytania, jak większość ówczesnych ludzi. Wydawali mi się mniej skomplikowani do rozwikłania niż krzyżówka dla dzieci. Prawdę mówiąc, wolałem przebywać wśród motłochu zachowującego się jak bydło, niż wśród ludzi tworzących przestępcze ugrupowania. Duża ilość ekscentryków i skłonność do ryzykownych działań, czy to pod wpływem środków odurzających czy też za sprawą własnego szaleństwa, sprawiała, że traciło się poczucie bezpieczeństwa. Tak, ludzki charakter wzbudzał we mnie zdecydowanie więcej niepokoju niż będąca w ich posiadaniu broń lub wpływy.
Lau Tao – osoba, z którą właśnie widywał się Soma – nie wzbudzał mojego zaufania, mimo sympatycznego usposobienia i niegroźnego sposobu prowadzania się. Uwagę przykuwały jego dziwne zachowania. Chińczyk lubił otaczać się kobietami wiadomego zawodu, jednak jedynie o azjatyckiej urodzie. Nie korzystał jednak z ich usług, natomiast otaczał bezinteresowną opieką niczym rodzone siostry. Zawsze go otaczały, jak zaklinacza węży żmije.
Pozwoliłem sobie oprzeć się o ścianę, dopóki Kadar nie wrócił. Co jakiś czas po schodach wchodziły na górę kobiety i pojedynczy mężczyźni. Nikt jednak nie wybierał się na dół. Nie zastanawiałem się, z czego wynikał ten jednokierunkowy, leniwy ruch. Chciałem zwyczajnie móc już opuścić ten przybytek i najlepiej całą tę przepełnioną chińskim kiczem i tandetą dzielnicę. Niemal ucieszyłem się, widząc w czerwonym świetle zbliżającego się w moim kierunku chłopaka. Przez ciemną cerę obaj wyglądaliśmy w tutejszym towarzystwie przynajmniej zastanawiająco, a lepiej było unikać rzucania się w oczy. Nie należało zapominać o tym, że twoim szefem była, przynajmniej oficjalnie, głowa prywatnego banku. Lepiej, jeżeli unikało się skandali, a w takich miejscach łatwo zostać zauważonym przez wścibskie i chciwe oczka kretynów sprzedających informacje mass mediom.
Soma zdawał się iść na lekko chwiejnych nogach, co wynikało zapewne z przebywania w pomieszczeniu zapełnionym oparami niewiadomego pochodzenia. Nie poprosił mnie o pomoc, dlatego uznałem, że oferowanie mu dłoni do podparcia się będzie zbędną fatygą.
– Dobrze się pan czuje? – zapytałem mimo wszystko, widząc z bliska jego niemrawą minę.
– Jest w porządku – odpowiedział, chociaż wyglądał trochę, jakby miał zaraz zwymiotować na własne buty. – Potrzymaj to.
Wrócił na górę z dwoma pakunkami różnych rozmiarów. Większy z nich oddał mnie, a mniejszy, którego zawartości mogłem się domyślać, schował do swojej skórzanej torby.
– Co tutaj jest? – Nie zdołałem powstrzymać swojej ciekawości. Paczka była starannie zapakowana, a mimo dość dużych rozmiarów nie ważyła wiele.
– Przyprawy. Lau ma najlepsze. – Uniosłem pytająco brew, nie wiedząc, czy Soma mówił poważnie. – Zajmuje się także importem przypraw do Ameryki. W przeciwieństwie do reszty rodziny zdecydowanie wolę aromatyczne i różnobarwne proszki niż białe i pachnące co najwyżej psychiatrykiem.
Skinąłem odruchowo głową, co dało wyraz mimowolnej aprobacie, którą poczułem wobec tego podlotka.
Wyszliśmy tylnym wyjściem, nie chcąc przeciskać się znów przez tłum ludzi, który pewnie zdążył się dodatkowo zagęścić. Chłopak wolał nie nadwyrężać cierpliwości starszych braci, dlatego też kazał szoferowi jechać prosto w stronę domu. Poznałem już trochę jego zwyczajów, więc spodziewałem się, że w bardziej swobodnych okolicznościach, wybrałby się jeszcze. Czasami chadzał do galerii handlowych, niekiedy wybierał się do parku. Zdarzało się też, że miał ochotę zajść gdzieś na drinka czy do restauracji, ale rezygnował z tego pomysłu, nie wiedząc, co miałby w tym czasie ze mną zrobić. Cóż, jak już wspominałem, byłem czymś na kształt egzotycznego zwierzaka, z którym do żadnego lokalu w mieście nie można się wybrać. Nie zamierzałem za to przepraszać.
– Przygotować ci coś do jedzenia? – Usłyszałem niespodziewane pytanie, kiedy przechodziliśmy przez wejściową bramę. – Pora kolacji już minęła, nie sądzę, żeby odgrzewany posiłek był czymś, o czym teraz marzysz – dodał po chwili. – Nie będę nalegał, jeżeli nie masz ochoty.
W pierwszej chwili pomyślałem o tym, że jednak opary, w których ubijał interesy, mu zaszkodziły. Nie mylił się co do tego, że kolacja dla pracowników była już podana, a wszystkie osoby urzędujące w kuchni zajmowały się przygotowywaniem jedzenia dla Kadarów. Podobno byli prawdziwym wrzodem dla kucharzy, ponieważ każdy z nich lubił co innego i przestrzegał innej diety, co oczywiście musieli uwzględniać każdego jednego dnia.
Na razie nie chciało mi się jeść, ale wiedziałem, że prędzej czy później zgłodnieję, dlatego też odrzucenie podobnej oferty mogło wydawać się głupie.
– Umiesz gotować? – Odpowiedział mi skinieniem głowy.
– Przygotowuję sobie posiłki samemu, więc nie byłaby dla mnie problemem przygotowanie też czegoś dla ciebie.
Powiedziałbym, że próbował być miły, gdyby jego głos nie brzmiał tak samo oschle, jak za każdym razem, gdy się do mnie nie odzywał. Zastanawiałem się, co powinienem odpowiedzieć. Ostatecznie jednak przystałem na jego propozycję. Liczyłem skrycie na to, że kolacja przyrządzona przez Somę okaże się lepsza w smaku niż to, czym raczono nas w stołówce.
– W porządku, w takim razie odnieś przyprawy do kuchni. Idziesz w stronę mojego pokoju, za nim w lewo. Zaraz do ciebie dołączę – poinstruował mnie, po czym sam poszedł w zgoła innym kierunku. Wszedł po schodach, być może kierując się w stronę gabinetu ojca.
Westchnąłem. Nie podobała mi się wizja kręcenia się po części domu, w której właściwie nie wypadało mi przebywać samemu. Zawsze kiedy byłem zmuszony się w niej stawić, czułem się jak intruz. W przeciwległym skrzydle rezydencji, w którym sypiałem, czułem się pewniej. Głównie za sprawą tego, że korytarze nie ociekały zbędnym przepychem.
Odnalazłem pomieszczenie, do którego miałem przyjść, bez większych problemów. Nie wiedziałem, jak wyglądała kuchnia opanowana wyłącznie przez zatrudnionych przez Kadarów kucharzy, jednak spodziewałem się, że była większa.
Włączyłem światło. Nie widząc innego wyjścia, położyłem przyprawy na stole, a sam niepewnie usiadłem na krześle. Rozejrzałem się dookoła. Widać, że dbano tutaj o czystość, ale nie próbowano osiągnąć pułapu szpitalnej sterylności. Przyjemny jasnobrązowy odcień mebli, sprawiał, że pomieszczenie wydawało się ciepłe i gościnne, w przeciwieństwie do części domu, którą miałem okazję zwiedzić.
Najwyraźniej Soma zyskiwał przy bliższym poznaniu. Póki co nie mogłem powiedzieć tego o reszcie członków jego rodziny. Właściwie nie miałem ochotę przekonywać się, jak wyglądałoby to w ich wypadku.
Wyjrzałem za wielkie okno, umieszczone naprzeciwko kuchennych drzwi, ale nie ujrzałem niczego ciekawego.
Ściągnąłem z włosów gumkę, przez co dredy, dotychczas związane w pęczek, nabrały większej objętości. Jakby wzięły głęboki oddech. Zaraz potem usłyszałem kroki na korytarzu. Jak się spodziewałem dołączył do mnie Soma. Przeszedł przez otwarte drzwi. Jego krok podpowiadał mi, że był lekko zdenerwowany.
– Dobrze, w takim razie czy jest coś, na co masz szczególną ochotę? – zapytał, łącząc swoje dłonie na wysokości klatki piersiowej.
– Zjem cokolwiek mi pan nie poda. – Ludzie, którzy zaznali więziennej diety, raczej nie wybrzydzali.
Przez moment poczułem, jakbyśmy zamienili się miejscami. Ku mojemu zdziwieniu podobna myśl wywołała u mnie dyskomfort. Otrząsnąłem się z podobnego poczucia. Nie chciałem przyzwyczajać się do bycia zdeprymowanym do bycia czyimś sługą. Zdawało mi się wtedy, że godziło to w moją dumę.
Chłopak zabrał się do pracy. Po jego ruchach wnosiłem, że spędził w tej kuchni wiele godzin. Na pytanie, czy życzy sobie, abym mu pomógł, zbył mnie machnięciem ręki. Wyjął sobie z szafki patelnie, a składniki, które były mu potrzebne, położył na blacie. Nie chciałem mu przeszkadzać, dlatego zamilkłem, chociaż nie potrafiłem traktować go jak wirtuoza w kwestiach gotowania. Spodziewałem się, że cierpliwie poczekam na posiłek, a jednak czując unoszący się w moją stronę kuszący zapach podsmażanego mięsa oraz charakterystyczną woń bazylii i sera, nie mogłem powstrzymać napływu śliny do ust.
Przygotowanie kolacji nie zajęło mi długo, dlatego moje katusze, choć można by je nazwać przyjemnymi, skończyły się szybko. Postawił przede mną talerz z mięsem drobiowym skąpanym w białym sosie oraz sałatką z malutkimi pomidorkami. Przez chwile wpatrywałem się w nią, jakby była fatamorganą, jednak nie zwlekałem ze skosztowaniem posiłku. Soma usiadł po drugiej stronie stołu, jednak nie spieszył się z chwyceniem za widelec. Obserwował mnie bez słowa, zapewne oczekując, że jakoś skomentuje jego danie.
– Pyszne – powiedziałem po tym, jak zlizałem z ust krople stopionego sera.
– Pomyślałem, że musisz być głodny, dlatego zdecydowałem, że ugotuję coś szybkiego kosztem wykwintności. – Nabił na widelec fioletowy liść ze swojego talerza. – Chcesz się czegoś napić? Białego wina? – zapytał.
– Nie, dziękuję. Nie powinienem spożywać alkoholu w czasie pracy. – Uśmiechnąłem się delikatnie, zerkając na niego. Wpadłem jednak w zakłopotanie, gdy przypomniałem sobie o tym, co usłyszałem o chłopaku. Nagle sytuacja zaczęła wydawać mi się niestosowna, dlatego dłonie zamarły mi w bezruchu. Ochroniarz spożywający posiłek przygotowany przez jego pracodawcę z gejsłonnościami. Co mogłoby pójść nie tak?
– Coś się stało?
– Nie – odparłem. Ton mojego głosu stał się bardziej zdystansowany, mimo że nie chciałem, by tak zabrzmiał. Poczułem się tak, jakby kęs jedzenia ugrzązł mi w przełyku.
Patrzył na mnie uważnie, jakby próbował prześwietlić moje myśli. Wstał od stołu.
– Naleję ci wody.
Nigdy nie byłem przewrażliwiony na punkcie homoseksualistów, a jednak poczułem się w tej chwili dziwnie. Zerknąłem na Somę. Jego ciało było zadbane. Skórze, włosom czy paznokciom nie dało się zarzucić absolutnie niczego. Nie dziwiło mnie to, że młodzieniec podobał się kobietom, dlatego zupełnie nie potrafiłem pojąć, dlaczego miałby szukać odskoczni od ich względów.
Nie chcąc o tym dłużej myśleć, skupiłem się na jedzeniu. Postanowiłem, że podejmę jakiś temat odległy od spraw łóżkowych, gdy tylko skończę posiłek. Oczywiście, jeżeli chłopak będzie nadal w humorze. Wydawało im się, że właśnie stracił mną zainteresowanie.
– Dlaczego zmieniono mi imię akurat na Agni? Czy to nie pretensjonalne, skoro tak samo nazywa się bóg? – zapytałem, upijając łyk chłodnej wody ze szklanki.
– Agni jest najbliższy śmiertelnikom. Chroni ich przed niebezpieczeństwem. Pomyślałem, że będzie to do ciebie pasowało. Jeżeli wolisz, mogę mówić do ciebie Arshad.
Odrzekłem, że nie robiło mi to różnicy. Nie zdarzało się często, by ktokolwiek zwracał się do mnie po imieniu.
Podziękowałem za posiłek i zaoferowałem, że pozmywam. Spotkałem się jednak z odmową.
– Możesz już iść odpocząć – powiedział Soma, zabierając ode mnie talerz. Znalazł się na tyle blisko, że mogłem poczuć zapach jego skóry. Woń drzewa sandałowego mieszała się z ulotnym zapachem młodzieńczego potu i czegoś, co pachniało podobnie do miodu.
Odwrócił się do mnie i odszedł w kierunku zlewu. Wydawało mi się, że byłem lekko rozczarowany tym, że nie mogłem potwierdzić przypuszczeń snutych na temat chłopaka, jednak nie chciałem dopuścić do siebie takich myśli. Dzień dobroci dla zwierząt już się skończył, mogłem sobie iść. Coś jednak niebywale sfrustrowało mnie na koniec tego dnia. Nie umiałem nazwać tego czegoś, jednak spodziewałem się, że nie pozbędę się tego prędko ze swoich barków.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro