10:E- Kolporter obłudy
Oślepiające światło, które wydawało się palić w oczy, sprawiło, że pomyślałem, że nie żyłem. Gdyby faktycznie tak było, nazwałbym śmierć strasznie chujowym stanem. Czułem się otumaniony i ociężały, a ból promieniujący z torsu na resztę ciała właściwie nie pozwalał mi się ruszyć. Odruchowo odchyliłem głowę w bok, próbując jakoś uchronić oczy przed światłem. Uniosłem rękę, by je osłonić.
Nie otaczała mnie nieskończona biel, jak się okazało, gdy oczy przywykły do rażącego oświetlenia. Znajdowałem się w jakiejś graciarni. Nie byłem zatem martwy, ale zbolały, kręciło mi się w głowie, która miała ochotę eksplodować, a w ustach czułem obrzydliwy smak wymiocin. Konkluzja? Wolałbym zdechnąć.
Spróbowałem się unieść, ale ból w klatce piersiowej nie pozwolił mi na to. Opadłem znów na leżankę. Pachniała środkami czystości i zupełnie nie pasowała do miejsca, w którym się znalazłem. Wyglądało to na jakiś stary magazyn, wnosząc po wysokości sufitu, wyglądzie umieszczonych wewnątrz lamp oraz dziwnych przedmiotów wypełniających najbliższą przestrzeń. W pobliżu chyba nikogo nie było – nie zauważyłem ani nie usłyszałem żadnego człowieka. Odetchnąłbym z ulgą, gdyby oddech nie sprawiał mi takich trudności.
Dobrze, że udało mi się chociaż ustalić to, że ciągle żyłem. Przemawiał za tym ból i dojmujące poczucie beznadziei, których trupy na pewno nie odczuwają. Ustaliłem kolejne fakty. Znajdowałem się w kompletnie nieznanym miejscu, w opłakanym stanie, półnagi i z obwiązanym bandażami torsem. Mogło być lepiej. Jeszcze tydzień temu byłbym zupełnie pewien, że nic takiego mi się nie przydarzy, pomimo że narobiłem sobie wrogów w całej mojej karierze. Wypadało dodać, że działalnością przestępczą zajmuję się dopiero od jakichś... sześciu dni? Nie miałem pojęcia, jaki jest teraz dzień tygodnia, ani nawet czy jest dzień czy noc.
Chyba nie to ludzie mają na myśli, mówiąc "początki bywają trudne".
– Obudziliśmy się? – Usłyszałem głos nad swoją głową. – Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że się obudzisz. Sam rozumiesz, nie mogłem ci przetoczyć krwi, bo to drogi interes, a straciłeś jej dużo. Kręci ci się w głowie? Jesteś obolały? Głodny? Reagujesz na bodźce? – Nie nadążałem za tymi wszystkimi pytaniami, a kiedy pomachano mi przed twarzą dłonią, zemdliło mnie. – Kojarzysz chociaż kim jesteś?
– Slingby. Eric – odpowiedziałem, choć czułem przy tym, jakby przepona wypychała mi płuca przez gardło.
– Zgadza się! – Nieznajomy mężczyzn klasnął w dłonie, a chwilę później przysiadł obok mnie na tym zaimprowizowanym łóżku. – Nietrudno cię było poznać, powinieneś się cieszyć, że większość osób, w których procesach brałeś udział, wsadziłeś za kratki. – Nie przestawał mówić, energicznie ruszając głową i gestykulując. Jego lekko kręcone włosy ruszały się w tę i we w tę. Pewnie gdybym miał siłę, dziwiłbym się, że okulary nie spadły mu z nosa. – Tak w ogóle to jestem Othello. Lepiej zapamiętaj, bo teraz jesteś moim dłużnikiem. – Uśmiechnął się.
Czy wspominałem już, że wolałbym być martwy?
– Jaki mamy dzień? – zapytałem, korzystając z tego, że zaprzestał swojej paplaniny.
Wyciągnął z dużej kieszeni kitla telefon, zanim mi odpowiedział.
– Sobota. Przy okazji jest szósta dwadzieścia jeden nad ranem, gdybyś to także chciał wiedzieć.
Zsunął się energicznym ruchem z mebla.
– Kawy?
– Cholera, tak.
Pobudzający napój na pewno nie rozwiąże moich problemów, ale być może uczyni je bardziej znośnymi. Cierpki smak kawy z ekspresu ściągnął mnie z powrotem do teraźniejszości. Gdy się obudziłem, czułem się kompletnie oderwany od osi czasu, a zanim straciłem przytomność błądziłem myślami, tęskniąc za przeszłością i bojąc się przyszłości.
– Ja pierdole, wszystko się zjebało – dałem upust swojemu beznadziejnemu samopoczuciu, przeklinając ten cholerny świat. Siadałem, a ból wywołany przez tę prozaiczną czynność jedynie podsycał potrzebę bluzgania.
– Słuchaj, lepiej bym chyba dostania kosy pod żebra nie podsumował. – Othello podał mi kubek, przez którego ścianki powoli przesączało się gorąco.
– To tłumaczy ten kurewski ból...
– Nic nie pamiętasz z wczoraj? – nawijał dalej. Wrzucił kilka kostek cukru do swojego kubka, a potem odstawił go na pobliskie biurko. – Nic dziwnego, byłeś pijany jak bela. Chyba faktycznie niezły syf ci się w życiu narobił. – Opadł na obrotowe krzesło, a stary plastik jego nóg zaskrzypiał. – W głowę chyba nic ci się nie stało, więc jeżeli cię boli, to za sprawą kaca.
Tak, wczoraj poszedłem do baru, to pamiętam. Ale żebym popłynął aż tak bardzo, żeby urwał mi się film? To niemożliwe. Wszystko sobie przypomnę, muszę tylko otrząsnąć się z... z tego wszystkiego.
– Masz moją komórkę? – zapytałem.
– W twojej marynarce był tylko portfel i prochy. – Uniósł ją do góry. Przed momentem leżała na biurku. – Wiesz, twoją koszulę wyrzuciłem, nie sądziłem, żebyś ją chciał dłużej nosić. Zrobiła się cała czerwona.
Zerknął wymownie na metalowy kosz, stojący obok prowizorycznej kozetki. Spod wielu zużytych gazików i białej butelki pozbawionej etykiety przezierało coś, co od krwi było właściwie czarne. Dobrze pamiętałem, że wczoraj zakładałem białą koszulę. Przełknąłem ślinę. Widok krwi nigdy mnie nie przerażał, ale zrobiło mi się słabo przez myśl, że cała ta posoka uleciała ze mnie dzisiejszej nocy.
– Potrzebujesz pocieszenia? Tego udzielam całkiem za darmo. Niech pomyślę... a! Ciesz się, że nie sprzedali cię na organy.
Bardzo starałem się, żeby kubek, który trzymałem w jednej ręce nie wypadł mi z dłoni i nie roztrzaskał się na kafelkach pode mną. Byłem prawie przekonany, że jeszcze niedawno one też były pokryte czerwoną cieczą. Czułem zapach świeżo umytej podłogi.
Nawet nie chciałem się zastanawiać, w co takiego się wpakowałem. I tak było zbyt późno, żeby się z tego wykaraskać.
-------------------------------------------------------
Othello pozwolił mi iść do domu. Zamówił mi nawet taksówkę. Zrozumiał, że jestem w tej chwili kompletnie spłukany i nie mam mu jak zapłacić należności, której zażądał. I tak zrobił to taniej, niż jakiś szpital byłby w stanie, chociaż nie mogłem pozbyć się wrażenia oddechu śmierci na karku. Zagwarantowałem mu, że za jakiś czas zapłacę. Zgodził się, mimo że nie mogłem mu nawet zostawić swojego numeru telefonu, bo ten gdzieś przepadł i nie wiadomo było, czy się znajdzie. Wiedział jednak doskonale, w jakiej firmie pracowałem i ostrzegł mnie, że pojawi się w niej i da znać odpowiednim osobom, czym się zajmowałem, jeżeli pieniądze nie trafią do niego w ciągu najbliższych trzech tygodni. Nie mogłem sobie pozwolić na to, żeby stracić pracę, co stanowiło dla niego wystarczające zapewnienie o tym, że zarobi na mnie odpowiednio dużo. W gruncie rzeczy powinienem być mu wdzięczny, z drugiej jednak ledwo się ruszałem i byłem strasznie wkurwiony. Głównie na siebie, bo wiedziałem, że sam na siebie ściągnąłem to wszystko.
Kiedy wpadłem na pomysł rozprowadzania narkotyków, pomyślałem, że znalazłem żyłę złota. Byłem zaślepiony potrzebą szybkiego zarobku, dlatego nie zorientowałem się w porę, że to jedynie gówno w połyskującym papierku. Nigdy bym się tego nie chwycił, gdyby nie sytuacja, w jakiej się znalazłem. Właściwie nie ja, tylko...
Dostałem się do pustego mieszkania. Na szczęście klucze nie poszły w diabły. Nie miałem szczególnej ochoty tutaj wracać, ale nie mogłem się też zatrzymać nigdzie indziej. Chociaż samotnie mieszkałem dopiero od niedawna, mieszkanie zaczęło obrastać kurzem już jakiś czas temu. Teraz w zlewie piętrzyły się brudne naczynia, a z kosza na śmieci wysypywały się kartony po pizzy i opakowania po gotowych daniach. Wiedziałem, że ten bałagan na pewno nie sprawiał, że czułem się lepiej, ale byłem na tyle zabiegany, że nie znalazłem chwili, żeby go uprzątnąć. Z zaszytą dziurą w boku nie dałbym rady nawet poodkurzać.
Othello radził mi odpoczywać i ruszać się możliwie jak najmniej, by wszystko się zagoiło. Nie chciałem doznawać kolejny raz krwotoku – ani zewnętrznego, ani wewnętrznego. Kiedy położyłem się na łóżku w sypialni, poczułem, jak bardzo zmęczony byłem. Spadł na mnie ciężar źle przespanej nocy, nadużycia alkoholu, dźgnięcia i długotrwałego stresu. Ale nie to było w tym wszystkim najgorsze. Najbardziej bolało mnie to, że w sypialni byłem sam.
Musiałem doprowadzić się do porządku i iść poszukać swojej komórki. Dopóki była szansa, że po prostu wypadła mi gdzieś na zapleczu baru, zamierzałem starać się go znaleźć. Naprawdę w tej chwili nie były mi potrzebne dodatkowe wydatki.
W dodatku Alan mógł próbować się do mnie dodzwonić. Ciekawe, jak się czuje. I jak ja mu o tym wszystkim opowiem...?
Rozjaśniło mi się w głowie, kiedy jechałem taksówką w stronę domu. Przypomniały mi się wydarzenia wczorajszego wieczoru, choć prawdę mówiąc wolałbym być ich nieświadomy. Nigdy nie należałem do paranoików, ale od tamtej chwili miałem pozostawać czujny za każdym razem, kiedy wyjdę na ulicę.
Nigdy więcej alkoholu, powiedziałem sobie.
----------------------------------------------------
Siedziałem przy kontuarze przez cały wieczór. W tym lokalu byłem pierwszy raz w życiu, bo zwyczajnie miałem do niego za daleko od domu. Pomyślałem jednak, że rozsądniej by było nie rozprowadzać prochów w swoim sądziedztwie. Jak mi się wydawało, minimalizowałem ryzyko bycia wyśledzonym przez swoich klientów. Nie chciałem, by jakiś ćpun dobijał mi się do drzwi na głodzie. Jeszcze niewiele wiedziałem o tym biznesie i prawdę mówiąc wolałbym, żeby tak pozostało. Gdyby nie potrzeba błyskawicznego zarobku w życiu bym się w coś takiego nie bawił.
Odebrałem towar od chińczyka zwanego Lau Tao parę dni temu. Powiedział, że widziałby mnie jako dealera klasy średniej, ale wolałby mi nie dawać tak czystego towaru na pierwszy raz. W końcu nie znał mnie, a pomimo tego, że pieniędzy mu z pewnością nie brakowało, nie chciał być stratny. Nie groził mi konsekwencjami za doniesienie policji o jego działalności. Nie musiał, nie trudno było się domyślić, że powinienem siedzieć cicho. Dodatkowo wydawało mi się, że oni i tak mają w garści skorumpowanych funkcjonariuszy. W końcu żyliśmy w kraju konsumpcjonizmu i korupcji. Kto miał pieniądze, ten miał władzę. Królowa Victoria z pewnością spała na forsie, skoro kontrolowała import i eksport różnego rodzaju środków psychoaktywnych. Teraz byłem jej psem.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest chyba to, że pracuję jako prokurator.
Barman dolał mi whisky do szklanki. Cudownie było poczuć błogie otumanienie. Byłem napięty jak struna od zadawania się podejrzanymi typami, którym sam sprzedawałem chwilę ukojenia. Znikali potem w mroku zaułków, gdzieś w bramach czy za śmietnikami, skąd wypełzali wieczorami. Strasznym było, co garstka chemikaliów potrafiła zrobić z człowiekiem.
Wypiłem duszkiem złotawą ciecz. Pomimo postukujących w szklance kostek lodu, trunek zdawał się palić moje podniebienie i gardło. Mlasnąłem, czując na języku resztki specyficznego posmaku. Przymknąłem oczy, ciesząc się chwilą złudnej beztroski. Nie przeszkadzała mi głośna muzyka hucząca dookoła. House nie był moim ulubionym gatunkiem, chociaż zdawałem sobie sprawę, że tańczyło się do niego nie najgorzej.
Zerknąłem na mężczyznę za kontuarem. Na tle podświetlanej ściany z różnokolorowymi butelkami wyglądał jak czarna plama, dopóki nie skupiłem wzroku. Czarne włosy zlewały się z czarną koszulą. Spojrzał na mnie, zupełnie jakby spodziewiał się, że zaraz zacznę sprawiać problemy. Utkwiłem zamglone spojrzenie w kolczykach na jego twarzy. Nieduże metalowe ozdoby utkwione w brwiach i u nasady nosa odbijały migające dookoła różnobarwne światła. Jednak jego hipnotyzujące oczy bardziej przyciągały uwagę.
– Życie to chujnia, co? – zwrócił się do mnie, wycierając wilgotną szmatką wysoką szklankę.
– Bez cienia wątpliwości – mruknąłem.
Palce nadal trzymałem zaciśnięte na szkle.
– Nie powinieneś się w to pchać – nie mówił głośno, ale jakimś cudem jego głos słyszałem doskonale w hałasie muzyki. Zupełnie jakbym się nastawił na jego odbiór.
– To? Masz na myśli alkoholizm?
Zmierzył mnie inteligentnym spojrzeniem znad okularów. W jednej chwili poczułem się odsłonięty. Zupełnie jakby podczas krótkiego kontaktu wzrokowego, który utrzymaliśmy, wszystkie moje sekrety stały się dla niego oczywistością. Uniósł brwi wymownie, nie odpowiadając na moje pytanie.
– Długo tu pracuję. Obserwuję różnych ludzi – stwierdził. – Czasami mam wrażenie, że znam lepiej klientów niż siebie. – Chwycił za szyjkę butelki Daniel'sa i wprawnym ruchem podrzucił ją do góry. Kiedy robiła salto przed moją twarzą, zbielałem na myśl, że mogła zaraz upaść. Za jej cenę prawdopodobnie miałbym jedzenie na tydzień.
Złapana w odpowiednim czasie, wylądowała miękko obok mojego ramienia opartego o kontuar.
– Nie mówię o tym, co zamierzają wypić. Wiem, co mają za uszami. Znam wiele "osobistości", chociaż oni nawet nie zapamiętaliby mojej twarzy. Dealerzy nie robią wrażenia kogoś groźnego, kiedy wpadają do ciebie na drinka handlarze żywym towarem, włoscy mafiozi, ludzie pozbywający się dowodów zbrodni. – Wzruszył ramionami
– Handlarze żywym towarem?
– W całości i na części – potwierdził.
Błyskawicznie straciłem złudne poczucie bezpieczeństwa.
– Oczywiście mogę cię jedynie straszyć niegroźnymi kłamstewkami, ale tak szczerze: nie pchaj się w to gówno. Szkoda byłoby takiego miłego gości. – Spojrzał w sobie tylko znanym kierunku, gdzieś ponad tłumem tańczącym na parkiecie.
– Dzięki za troskę – prychnąłem. – W takim razie nie będę zagrzewać tutaj miejsca. Rachun... – Nim zdążyłem skończyć, ktoś położył mi na ramieniu dłoń.
Odruchowo obróciłem głowę, napotykając rozbiegane oczy nieznajomego mężczyzny, który się nade mną nachylał.
– Znam cię. – Obłąkańczy uśmiech wpełzł na jego twarz. – Potrzebuję trochę kamyczków, kolego.
Nie potrafiłem przypomnieć sobie, żebym wcześniej go widział. Nie zdziwiło mnie to, nie był nikim, kogo chciałbym pamiętać.
– Chodź za mną. Mam szmal. – Potaknąłem, zostawiając należność na ladzie. Barman zręcznie zrolował banknoty palcami jednej ręki. Ruch paliczków przywodził na myśl uwijające się wokół swojej ofiary pajęcze odnóża.
Wydawało mi się, że obdarzył mnie pełnym dystansu spojrzeniem, w którym dojrzałbym rozczarowanie, gdybym tylko myślał o poświęceniu mu chwili. Ruszyłem jednak za nieznajomym lekko chwiejnym krokiem, nie oglądając się za siebie. Czułem, jakby alkohol, który w siebie wlałem wypełniał mi teraz głowę, która stała się ciężka.
Nie należałem do osób, które słuchałyby ostrzeżeń nieznajomych. Wydawało mi się, że potrafię o siebie zadbać. Sądziłem, że jeżeli coś lub ktoś mi zagrozi, zauważę zagrożenie w odpowiednim momencie. Na trzeźwo pewnie zorientowałbym się w porę, ale whisky otępiła moje zmysły.
Nie dostrzegłem ostrza noża, który wbił się w moją klatkę piersiową. Dopiero po kilku sekundach dotarł do mnie ból i ciepło sączącej się z ciała krwi. Oparłem się o ścianę korytarza, który prowadził z wypełnionej hałasem sali do toalet. Spojrzałem w dół, jednak nie dowierzałem, widząc rękojeść scyzoryka utkwionego w moim ciele.
Nie miałem jak się postawić, kiedy obcy mężczyzna sięgnął do kieszeni mojej marynarki. Wyciągnął z niej opakowanie wielkości pudełka zapałek i uciekł, nie biorąc nic więcej. Kiedy biegł, obejrzał się jeszcze na mnie, zupełnie jakby swoim szalonym okiem oceniał, czy będę w stanie ruszyć za nim. Dałem mu odetchnąć z ulgą, osuwając się na podłogę. Pierwszy raz w życiu odczuwałem tak silny ból. Pomyślałem, że alkohol mógł go w jakimś stopniu i tak uśmierzać, chociaż nie był to mój wymarzony środek zaradczy w tamtej chwili. Chociaż lepka ciecz wsiąkała w moją koszulę, zupełnie nie czułem, jakby uciekało ze mnie życie.
Ktoś mnie tutaj z pewnością znajdzie, zanim stracę przytomność, przeszło mi przez głowę.
Jakby na moje wezwanie, przed moimi oczami pojawiły się dwie pary butów. Męskie, eleganckie oksfordy, na które opadały nogawki ciemnoszarych jeansów oraz krwistoczerwone botki na wysokim obcasie wydawały się ze mnie śmiać. Krew odpływała mi z mózgu, skoro wydawało mi się, że obuwie się ze mnie nabija.
– Nie słuchał mnie, dlatego zostawiam go tobie. Jego krew spokojnie dałoby się opchnać za jakieś cztery tysiące dolarów, tylko się pospiesz, zanim straci jej za dużo. – Głos brzmiał znajomo. Mówił tak, jakby mnie tutaj nie było. Gdybym podniósł głowę, napotkałbym pewnie to hipnotyzujące spojrzenie piwnych oczu. – Coś nie tak, Grell?
– Ten gostek wygląda znajomo.
– Cóż, tutaj przyszedł po raz pierwszy i ostatni. Zostawiam ci go.
Obraz zaczynał być coraz bardziej rozmyty, mimo że nie zamykałem oczu. Ktoś przy mnie klęknął. Byłem świadomy, że mi się przyglądał, ale nie mogłem odpowiedzieć tym samym. Nie wiedziałem, czy to z powodu nietrzeźwości, utrarty krwi czy też ogarniającego ciało bólu nie mogłem skupić wzroku.
– Eric? Eric to ty, prawda? – Skinąłem głową, rozpoznając swoje imię. Ale jakie to w tej chwili miało znaczenie?
--------------------------------------------------
Gdybym wcześniej nie rzucił się w oczy odpowiedniej osobie, byłbym martwy. Z moim truchłem stałoby się niewiadomo co, a krew zostałaby sprzedana z niemałym zyskiem jakiemuś podejrzanemu podmiotowi.
Był późny wieczór, ale klub, w którym mnie dźgnięto jeszcze nie otworzył się dla klientów. Czekałem przy wejściu dla personelu na osobę, która pozwoliła mi dalej żyć, choć mogła tego nie robić. Nie musiała mnie też odwozić do Othella, żeby ratować to, co ze mnie zostało. Wcześniej być może na życiu nie zależało mi aż tak bardzo, ale umrzeć w tym momencie byłoby nie w porządku wobec...
Jutro go odwiedzam. Muszę się ogolić.
Właściwie nie przyszedłem dziękować. Nie miałem najmniejszej ochoty tutaj przychodzić, prawdę mówiąc. Chciałem zapytać, czy ktoś nie znalazł mojej komórki. Nadal nie mogłem sobie pozwolić na zakup nowego sprzętu. Nie wiedziałem nawet, czy starczy mi na czynsz. Potarłem twarz, chcąc odegnać od siebie zmęczenie. Brakowało mi sił z powodu krwotoku. Niewiele też jadłem, właściwie odkąd wróciłem do domu tylko spałem.
Stukot butów na betonowym chodniku lekko mnie przestraszył. Cóż, grzanki wyskakujące z tostera niemalże przyprawiły mnie rano o atak serca, więc łatwo było stwierdzić, że nie czułem się zbyt pewnie. Byłbym głupi, wierząc, że jestem bezpieczny po tym, jak mnie zaatakowano. Już samo w sobie to, że dałem się podejść było przejawem skrajnego idiotyzmu.
– O, hej. Dobrze cię widzieć.
Czerwone szpilki, czerwona szminka, czerwone włosy. Nie było mowy o pomyłce. Nie wiedziałem, co mógłbym teraz powiedzieć, więc po prostu przywitałem się zdawkowo. Nie miałem pojęcia, skąd ta kobieta mogła mnie znać, dlatego postanowiłem zapytać najpierw o to.
– Uratowałaś mnie ostatnio. Dlaczego? – Ah, szczyt elokwencji. Dobrze, że w sądzie nie zapominałem języka, bo już dawno straciłbym pracę.
– Widziałam cię parę razy w pracy, ale nigdy nie rozmawialiśmy. Uznaj to za przejaw bezinteresownej sympatii i nie myśl o tym za wiele. Z tego co wiem, masz inne problemy na głowie. – Sięgnęła do torebki, żeby po chwili wyciągnąć mój telefon. – Wypadła ci w samochodzie. Raczej ci się przyda.
– Co ty możesz wiedzieć o moim życiu? Poza tym jak to w pracy?
– Zadajesz za dużo pytań, złotko. W tym mieście wieści rozchodzą się szybko. Nawet nie wiesz, ile plotek dziennie do mnie dociera. – Minęła mnie, niewzruszona, i podeszła do wejścia dla personelu. Kolor jej pomalowanych paznokci przywiódł mi na myśl barwę cennej cieczy, której część straciłem. – No już, zmywaj się stąd. Claude miał przecież rację – takie życie nie jest dla ciebie.
Westchnęła ciężko.
– Nie chcę ci tego sugerować, ale jeżeli będziesz potrzebować pieniędzy, zgłoś się do mnie. Nie wciągałabym cię w coś dużo gorszego od prochów, ale wiem, że robisz to wszystko dla Alana.
----------------------------------------------
W dłoniach trzymałem niedużą doniczkę z wrzosami. Lubił kwiaty i nic w tym temacie choroba nie zdołała zmienić. W przeciwieństwie do mnie, on miał rękę do roślin. Nim wróci do domu zapewne zasuszę wszystkie kwiaty stojące w naszym mieszkaniu. Wśród białych ścian drobne fioletowe kwiatki wyglądały jak coś nieporządanego, czego należało się pozbyć czym prędzej. Nie mogłem nie skojarzyć ich z barwionym na różowa obrazem mikroskopowym, który Alan kiedyś mi pokazał.
Byłem prostym facetem. Znałem się całkiem nieźle na prawie i związanych z nim zagadnieniami, ale w niektórych tematach byłem kompletnym imbecylem. W życiu nie dopatrzyłbym się na tym dziwnym obrazku czegoś niepokojącego, a co dopiero nowotowru. Nie umiałem nawet zapamiętać nazwy tego cholerstwa, które przykuło Alana do szpitalnego łóżka. Wydawało mi się, że jedynym, co mogłem robić to bezradnie czekać na rozwój sytuacji. Nie mogłem powstrzymać choroby, pozostało mi jedynie liczyć na lekarzy.
Wpatrywałem się w śpiącego mężczyznę. Już dotarło do mnie, że noce, podobnie jak dnie, spędza tutaj, a nie blisko mnie. Nie zamierzałem go budzić, być może dopiero co zmrużył oczy.
Odstawiłem kwiaty na szafkę obok jego łóżka. Być może ich delikatny zapach trochę go ukoi.
Wyglądał chudziej, niż tydzień temu, kiedy widziałem go ostatni raz. Z natury był dość chudy, a teraz dało się odnieść wrażenie, że zwyczajnie zeszkieleciał. Jedynym kolorem na jego twarzy był fiolet sińców pod oczami. Walka z chorobą musiała go strasznie męczyć, bo wyglądał na wyczerpanego. Chociaż ból nadal promienował z gojącej się rany, wiedziałem, że Alan cierpiał o wiele bardziej. Dobrze, że chociaż morfina dawała mu chwilę wytchnienia.
Usiadłem blisko łóżka i złapałem go lekko za dłoń. Nie była zbyt ciepła, więc przykryłem ją własną, żeby ogrzać ją chociaż odrobinę. To Alan najczęściej był dla mnie wsparciem i nadawał sens monotonnej egzystencji. Chciałem móc odwdzięczyć mu się tym samym, dopóki mam siłę, by otwierać oczy każdego ranka.
Był powodem, dla którego to robiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro