7
Ludwik
Pierwszy dzień w nowej pracy zacząłem dość dziwnie. Na samym początku wywlekłem się z łóżka nie przez budzik, ale swąd dolatujący z kuchni, gdzie Markus próbował zrobić tosty. Szybko uratowałem sytuację spryskując dymiący toster pianką z gaśnicy wiszącej przy drzwiach wejściowych i wyganiając mężczyznę, wciąż ubranego w same bokserki , z pomieszczenia. Wyrzuciłem zwęglony chleb do kosza i wyjąłem z szafki kilka nowych kromek. Ponieważ sprzęt do nich przeznaczony nie nadawał się już z do użytku podsmażyłem odrobinę grzanki na patelni, po czym postawiłem na stole wraz z różnymi dodatkami. Kiedy mleko na kakao było gotowe zawołałem Eisenbichlera, który po kilku długich susach przybył z salonu. Na widok przygotowanego przeze mnie jedzenia wytrzeszczył oczy.
-Ludwik, przykro mi, że to mówię, ale nie nadajesz się na serwismana-zasmuciłem się-Powinieneś zostać kucharzem!-wykrzyknął widząc moją niezbyt wesołą minę
-To naprawdę miłe Markus, ale nie przepadam za gotowaniem, więc nie sprawdziłbym się w tej profesji-zaśmiałem się lekko, ale on zrobił lekko zawiedzioną minę
-Ale dla mnie będziesz gotować, prawda?-zrobił proszącą minkę, a ja wyszczerzyłem się podstępnie
-Kto wie, kto wie-powiedziałem tajemniczo
-No nie bądź taki-jęknął żałośnie-sam widziałeś na jakim poziomie stoją moje umiejętności kulinarne
-Przecież żartuję, nie chcę jeszcze wylecieć w powietrze-uśmiechnąłem się szeroko
-No wiesz-żachnął się-a już się bałem, że ty tak na poważnie
-Przepraszam-zaśmiałem się-Nie mogłem się powstrzymać
Po chwili wstałem od stołu i odniosłem talerz do zlewu.
-Ja mogę gotować, ale ty zmywasz-postawiłem warunek, na który on przystał skinięciem głowy-W takim razie ja idę się przebrać, a ty to ogarnij, bo z tego co się orientuję, to zaraz musimy wyjść-powiedziałem i zmyłem się do pokoju
Dosłownie piętnaście minut później siedziałem już w salonie kartkując podręcznik i wychwytując z niego potrzebne formacje.
-Dałbyś już z tym spokój. Przecież nikt nie będzie robił ci testu-mężczyzna wywrócił oczami i wyciągnął mi z rąk książkę-Idziemy-zarządził
Sześć minut potem byliśmy już w budynku treningowym skoczków. Przyjechaliśmy pierwsi, ponieważ miałem jeszcze kilka spraw do obgadania z Schusterem. Eisenbichler zszedł do odpowiedniej sali, a ja poszedłem do gabinetu Wernera.
-Jak dobrze, że już jesteś-powiedział na mój widok pierwszy trener reprezentacji Niemiec w skokach narciarskich-Zaraz powinien przyjść tu nasz poprzedni "opiekun sprzętu", który pokarze ci co i jak-w tej samej chwili drzwi się otworzyły i wszedł rzez nie starszy pan-Panie Witoldzie, to Ludwik, który ma zająć pana miejsce. Mam nadzieję, że pokaże mu pan o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego tak ważna będzie jego rola
-Z przyjemnością-oznajmił na oko pięćdziesięcio-kilku latek-Witold-przedstawił się
-Ludwik-odwzajemniłem uścisk dłoni-To od czego zaczniemy proszę pana?-spytałem z zapałem
-Podoba mi się twój entuzjazm. Lepiej nie mogłeś trafić Werni-puścił do mężczyzny oczko i poprowadził mnie korytarzem
Przez około pół godziny pokazywał mi wszystkie ważne pomieszczenia w których przechowują wszystkie potrzebne mi narzędzia i objaśniał jaki ich używać. Kiedy skończyliśmy pochwalił mnie, bo podobno jestem bardzo pojętnym uczniem i odprowadził do biura Schustera. To okazało się jednak zamknięte, a ponieważ nie orientuję się jeszcze w rozkładzie tego budynku Witold pomógł mi trafić do pomieszczenia z siłownią. Tym razem jednak główne wejście było zamknięte i zmuszeni byliśmy wejść przez szatnię. Spodziewałem się, że wszyscy będą już lać z siebie pot na siłowni, tymczasem kiedy otworzyliśmy drzwi naszym oczom ukazali się skoczkowie dopiero zmieniający koszulki. Nieznacznie, ale jednak, zrobiłem się czerwony i jak najszybciej potrafiłem wyminąłem ich i znalazłem się na siłowni. Podszedłem do trenera, a zaraz po mnie zbliżył się Witold.
-Powiedziałem mu co i jak. Bardzo pojętny z niego dzieciak-poczochrał mnie po włosach-Będę przychodził do końca miesiąca żeby patrzeć jak sobie radzi i w razie czego mu pomagać-powiedział
-To bardzo miło z twojej strony. To na pewno nie będzie problem?-spytał
-No co ty-zaśmiał się starszy-Czysta przyjemność-w tej samej chwili weszli skoczkowie
Po treningu Witold odciągnął mnie na bok.
-Tylko nie zrań Markusa, dobrze?-poprosił
-Czemu miałbym go ranić? I jak?
-Widać, że wiele dla niego znaczysz. Bądź dla niego dobry, wiele przeszedł w życiu-po tych słowach mężczyzna oddalił się
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro