Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14

Ludwik

Mimo że entuzjazm Markusa zazwyczaj był zaraźliwy, to tym razem nie potrafiłem się cieszyć tak jak on. Nigdy nie lubiłem długich podróży samolotem, a prawie czternastogodzinny lot, z przesiadką w Lubljanie nie różnił się niczym od pozostałych. Tak samo jak zawsze trzeba było się pakować, upychać do walizki żeby zająć jak najmniej miejsca, aby ostatecznie i tak wziąć dosłownie wszystko. Mimo że tyczyło się to bardziej mojego chłopaka, ja również wziąłem kilka rzeczy, które zdecydowanie mogły zostać w domu. Mieszkającą na przeciwko nas sąsiadkę poprosiliśmy o podlewanie kwiatów jeszcze kilka dni wcześniej, więc gdy w dniu wylotu opuszczaliśmy mieszkanie nie musieliśmy się już tym przejmować. Na lotnisku było zimno. Zdecydowanie nieogrzewane, metalowe ławki nieprzyjemnie wbijały się w siedzenie, a z głośników leciały świąteczne przeboje. Nigdy nie mogłem tego zrozumieć. Na dworze panowała temperatura piętnastu stopni, co po niektórzy chodzili już w krótkim rękawku, a tu w dalszym ciągu leciało sobie jakieś tam "Last christmas". Zirytowany warknąłem cicho i oparłem się o ramię Markusa. Chciałem jeszcze uciąć sobie krótką drzemkę, ponieważ zostałem wyciągnięty z łóżka przed czwartą, ale Eisenbichler skutecznie mi to uniemożliwiał cały czas się kręcąc i podskakując z ekscytacji. W końcu zasiedliśmy w wygodnych fotelach, a ja mogłem wrócić do krainy snów. Dzięki temu cztery godziny, które samolot spędził w powietrzu minęły mi jakby w piętnaście minut, z czego bardzo się cieszyłem. Lotnisko w stolicy Słowenii było jeszcze gorsze niż to w Monachium. Tłumy witających i żegnających się ludzi przyprawiały o zawrót głowy, ale tu przynajmniej nie słychać było piosenek o śniegu. Królowało tu jednak disco, którego nienawidziłem jeszcze bardziej. Miałem wielką ochotę wybiec stąd najszybciej jak tylko się da, ale nie chciałem zawieść Markusa, więc stłumiłem całe swoje pokłady irytacji i zacząłem rozmowę o jedzeniu. No bo w końcu to zawsze dobry temat, nie? Starałem się brzmieć naturalnie, ale mężczyźnie i tak udało się wyłapać ledwo słyszalną zmianę w moim głosie.

-Coś się stało?-spytał w pewnej chwili-Jednak nie masz ochoty jechać?-trafił w samo sedno, ale ja pokręciłem głową

-Po prostu się nie wyspałem. Wiesz jaki bywam okropny kiedy wstanę zdecydowanie za wcześnie-uśmiechnąłem się lekko

-Na miejscu sobie odeśpisz-zaśmiał się-W końcu jedziemy tam odpocząć, prawda?-przytaknąłem pewnie, chociaż wiedziałem, że późne wstawanie i Markus Eisenbichler zupełnie się wykluczają

W końcu wywołano nasz lot, więc raźnym krokiem podeszliśmy do terminala. Pojazd był zdecydowanie większy niż ten, którym lecieliśmy wcześniej, co wcale nie napawało mnie mniejszym strachem. Cały lot siedziałem zestresowany do tego stopnia, że nie drgnąłem nawet o milimetr do czasu, kiedy wylądowaliśmy. Ani na sekundę nie odpiąłem pasów bezpieczeństwa, przez co inni na pokładzie patrzyli na mnie jak na dziwoląga, ale nie przejmowałem się tym. Mój strach przed długimi lotami, zwłaszcza nad wodą i górami, był silniejszy. Jako jeden z pierwszych opuściłem maszynę i ciesząc się jak dziecko stanąłem na ziemi. Momentalnie złość i frustracja ze mnie uleciały, a zastąpiła je bezgraniczna radość. Widząc mój entuzjazm Niemiec pokręcił z niedowierzaniem głową.

-A podobno to ja jestem ten bardziej dziecinny-zaśmiał się, a ja pokazałem mu język

Do hotelu, w którym mieliśmy spędzić najbliższe dziewięć dni, dotarliśmy po kilkunastu minutach jazdy autobusem. Po odebraniu kluczyku natychmiast poszliśmy do pokoju. Pierwszym, co zrobiłem, było rzucenie się na wygodne, duże łóżko i zaśnięcie.
__________________
Hejka😁 Następny rozdział pojawi się prawdopodobnie dopiero w niedzielę, ponieważ jutro muszę zająć się pisaniem czego innego, a potem trzy dni nie ma mnie w domu
Zuzia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro