Rozdział XXXI
Spalding ledwo co został wciągnięty na tor wyścigowy, niechętnie stawiał kolejne kroki, wszystko mu się plątało. To wszystko co umiał poszło w niepamięć, nie potrafił nawet normalnie zagalopować, a co dopiero cwałować.
- Dobra mam już dość, przyłóż mu tego cholernego bata i ma Ci pójść - warknął trener ogiera.
Gniadosz poczuł ból, wiedział że musi w końcu się ogarnąć. Zebrał w sobie siły i ruszył lekkim, ale spokojnym galopem. Franklin coraz mocniej dawał sygnały do przyspieszenia, aż w końcu udało im się zacwałować. Nogi przestały mu się płatać, ale jego krok był bardzo krótki i częsty. Wszyscy, którzy zebrali się na treningu ogiera spojrzeli po sobie, i ze zdziwieniem unieśli ramiona. Trener i Nicolas pokiwali głową by dżokej zszedł z konia.
- Zaprowadź go do boksu, podaj standardową miarkę - wydał poleceniem Nicolas.
Matt z zawiniętą w bandaż ręką chwycił wodze i ruszył z ogierem do stajni. Gniadosz był spocony jak nigdy dotąd, pot zamieniał się w pianę. Dyszał ciężko i tak zwanie lekko pomrukiwał. Stajenny rozsiodłał folbluta i wprowadził go na swoje miejsce. Podał mu normalną paszę, ale koń nawet jej nie powąchał, a cóż trzeba przyznać, że był żarłokiem. Spalding stał z opuszczonym łbem i skulonymi uszami.
- Junior co się dzieje? - Zapytał Matt i poklepał ogiera po szyi. - Muszę zadzwonić po weterynarza - powiedział i wyjął komórkę.
***
Nicolas wszedł do stajni i zobaczył, że przy boksie ogiera stoi weterynarz wraz ze stajennym.
- Co się dzieje? Przecież za trzy dni Kentucky! - Krzyknął wściekle.
- Ma podwyższoną temperaturę - powiedział weterynarz, wchodząc do boksu i podając coś ogierowi. - Przykro mi ale wątpię, że pobiegnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dziko, dziko, dziko. Szczerze Wam teraz powiem, że mam dość pisania Spalding'a :/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro