Rozdział XII
Do nozdrzy młodego ogiera wpadło duszące powietrze. Poderwał się na równe nogi, i ledwo otworzył oczy, które niemiłosiernie go piekły. Wszędzie było biało, a jakieś pomarańczowe języki raz po raz wyskakiwały zza rogu. Spalding zaczął kaszleć, nie miał czym oddychać, jego nogi zaczęły się kołysać.
- Blacky! - Zawołał, nic nie usłyszał. - Na miłość boską, kochanie! Blacky odezwij się! - Wykrzyczał lekko zdenerwowany. - Black California ma natychmiast się odezwać! Masz się odezwać, słyszysz?! Masz się kurwa odezwać! - Powiedział zrezygnowany, łykając łzy.
Zajrzał do boksu obok, lecz tam były tylko płomienie. Języki ognia pożerały martwe ciało Genius'a. Z oczu ogiera płynęły łzy, on też tak skończy. Ten piekielnie gorący ogień, zaraz dobierze się do gniadego dwulatka. Zrezygnowany upadł na kolana, przed jego oczami nie było nic, słyszał szum, i dźwięk syren. Straż pożarna próbowała walczyć z ogromnym pożarem. Nagle dla młodego konia pojawiła się nadzieja. Usłyszał Usłyszał donośny trzask, otworzyli drzwi. Do środka wdarł się młody mężczyzna, rozejrzał się dookoła i zauważył Spalding'a. Rzucił się biegiem w jego stronę.
- Już Cię stąd wyciągam - powiedział pchając drzwi od boksu.
Gdy tylko otworzył stanowisko, chwycił za kantar ogiera, poderwał Spalding'a do góry i szybkim tempem ruszył w stronę wyjścia. Z góry zaczęły spadać płonące belki, coraz ciężej się oddychało, dwutlenek węgla odbierał przewagę tlenowi. Oślepiające, niebieskie światło błyskało w oczach gniadosza. Przestraszony zaczął dębować, próbował zawrócić z myślą o Black Californii. Chwila, przecież za drzwiami stała ona. Kara klacz, którą kochał, i nie skrzywdziłby jej nigdy w życiu. Wyrwał się z uścisku strażaka, i pokłusował do Blacky.
- Nigdy Cię już nie zostawię, rozumiesz? Nigdy - powiedział i objął najsilniej jak mógł Californię.
Karoszka zalała się łzami, i przestraszona wtuliła się w ogiera. Gniadosz nagle uświadomił sobie, że jego matka nie żyje. Przez jego głowę przebiegło każde wspomnienie związane z nią, pierwsze jej czułe spojrzenie, wesołe bawienie się z nią, wspieranie się nawzajem. To nie mogła być prawda! Nie mógł stracić matki! Świat nie mógł stracić najukochańszej Sky Beauty!
- Nie płacz proszę, najważniejsze, że z Tobą nic nie jest. Kocham Cię - powiedział, a paląca łza spłynęła po potylicy gniadosza.
Rozejrzał się w poszukiwaniu właściciela stadniny, nie musiał długo na niego czekać. Frankel podbiegł do niego załamany, rzucił mu się na szyję.
- Straciłem wszystko najdroższy! Wszystko! Dom, żonę i dzieci! Rozumiesz? - Zawył i znowu przytulił ogiera.
Spalding, który nie wiedział co robić, położył głowę na jego ramieniu i wypuścił powietrze z nozdrzy. Jego życie rozsypało się, stracił tak wiele rzeczy i osób, czuł to samo, co młody ogier.
- Będę zmuszony sprzedać wszystkie konie, które przeżyły. Przepraszam Cię Spalding - załkał i odszedł od Spaldi'ego.
Dwulatek popatrzył jeszcze raz na Blacky, stanął tuż przy jej boku, nie zostało mu nic, niż patrzyć jak jego dom płonie. Strażacy robili wszystko co w ich mocy, kilka ekip było ustawione wkoło wszystkich płonących budynków. Pozostało pytanie, kto lub co wywołało pożar?
~~~~~~~~~~~~~
468 słów. Niespodziewanka, no cóż trochę taki dramatyczny zwrot akcji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro