Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 Wielki finał

Dłuższy czas później. Sowi Dom.

Ignaz za radą Kirke odwiedzał Sowi Dom każdego dnia, licząc, że uczennica Edy wróci, a w obecnej sytuacji nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Jak co dzień siedział w kuchni czy też w tym, co z niej zostało i czekał, zabijając czas układaniem planu uratowania Iris z zamku Kolekcjonera, które jak do tej pory zawodziły, a te bardziej skomplikowane wymagały skorzystania z czyjeś pomocy, a w obecnej sytuacji było to właściwie niemożliwe.

Tego dnia siedział w kuchni przy zniszczonym stole i kreślił kolejny plan, który obecnie nie miał prawa się udać, co jakiś podjadając gulasz, jaki udało mu się przyrządzić. Wtedy właśnie usłyszał odgłosy kroków.

*Kilka osób. Ciekawe czy to kolejni szabrownicy, czy może w końcu moje czekanie się opłaciło* Pomyślał Ignaz, nasłuchując zbliżających się gości i uśmiechnął się do siebie, kto by to nie był, przynajmniej zacznie się coś dziać.

Wtedy drzwi do domu otwarły się, a postać, która się w nich pojawiła, powiedziała:
—... w Sowim Domu.— Oznajmiła Luz, wskazując na dom, który był opuszczony.
Na te słowa Synin podniósł raban, co od razu zaalarmowało przybyłych gości, że dom nie jest opuszczony, jak się im z początku zdawało.

— Kto tutaj jest?!— Krzyknął Hunter, wchodząc pierwszy.

— No proszę. Złoty Strażnik. Jednak przetrwałeś.— Powiedział Ignaz wchodząc do pokoju, zmierzył przybyłych wzrokiem podobnie jak jego kruk Synin, który nieco się uspokoił i usiadł na jego ramieniu.

Na te słowa do środka wparowała reszta gotowa do ataku.
— Kim jesteś i co tutaj robisz?!— Odezwała się Luz.— Te napisy na domu to twoja sprawka?!

— Nie. To szabrownicy, których po waszym zniknięciu przybyło, ale obecnie problem tak jakby sam się rozwiązał.— Odparł spokojnie Ignaz.— Normalnie powiedziałbym, abyście usiedli, ale niestety zostało tylko jedno krzesło i...

— Luz zadała ci pytanie! Kim jesteś?! — Powtórzyła głośniej Amity, na której Ignaz zrobił raczej kiepskie dobre wrażenie.

— Czekajcie.— Hunter stanął pomiędzy Ignazem a swoimi przyjaciółmi.— Znam go. Pomógł mi uciec przed Belosem i wysłał mnie do Czarum, abym tam się ukrył. Myślę, że możemy mu zaufać.
Po tych słowach wszyscy nieco się uspokoili.

— No dobra, ale dalej nie wiemy, kim jesteś.— Odparła Luz, która nieco się uspokoiła.

— Nazywam się Ignaz i jestem przyjacielem Iris, a powód, dla którego tutaj siedzę, jest prosty: czekałem tu na ciebie.

— Na mnie? Dlaczego?— Luz zapytała zaintrygowana słowami Ignaza.

— Wiecie może, o co chodzi?— Szepnęła Camila do przyjaciół Luz.

— Długa historia. Opowiem później — odpowiedziała Amity.

— Wy ludzie macie powiedzenie "Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem." A tak się składa, że nowy władca Wrzących Wysp... no najdelikatniej mówiąc, nie dogadujemy się zbyt dobrze no i na domiar złego porwał moją przyjaciółkę Iris. Próbowałem kilka razy ją uwolnić, ale samemu okazało się to niemożliwe.

— Wszystko pięknie, ale dlaczego ja mam ci pomóc?

— Bo jesteś ostatnią osobą, jaka może to zrobić. Ci, którzy ukrywają się w Czarum, nawet nie chcieli mnie wysłuchać i przegonili, a poza wami nie został już nikt, do kogo mógłbym zwrócić się o pomoc. Jeśli nie z dobrego serca to dlatego, aby ratować mieszkańców i przy okazji swoją mistrzynię Edę.

— Wiesz gdzie ona jest?— Luz pomimo protestów podeszła bliżej Ignaza, który mimo groźnego wyglądu nie wydawał się mieć złych zamiarów.

— Tam gdzie wszyscy. W pałacu na niebie, który pewnie widzieliście, a z tego, co wiem, nic jej nie jest, ale tak jak Iris utknęła tam i bez pomocy z zewnątrz nie uda się jej uciec.

— Dlaczego mielibyśmy ci wierzyć?— spytała Amity, która była wyraźnie sceptyczna i nie kupowała tego, co mówi Ignaz.

— Bo mamy zbieżne cele? Bo już pomagałem niektórym z was, chociaż nie bezpośrednio? Bo jesteście ci dobrzy, a ci dobrzy zawsze pomagają innym? Powód możesz sobie wybrać. Dla mnie priorytetem jest uwolnienie przyjaciółki i przywrócenie porządku.

— Co w takim razie proponujesz?

— Na waszym miejscu udałbym się do Kościogrodu, z reguły o tej porze Kolekcjoner i King odgrywają ten swój teatrzyk, a przy odrobinie szczęścia może wpadniecie na kogoś z Czarum i być może wam uda się z nimi dogadać i przekonać do pomocy.

— Zaraz, zaraz, powiedziałeś King?!

— Yhm. Jest towarzyszem zabaw Kolekcjonera, zresztą zobaczycie sami... i lepiej nie pokazujcie się mu na oczy, bo ten dzieciak może nie wygląda, ale jest wyjątkowo potężny.

— Zdążyliśmy się już o tym przekonać...— Westchnęła Luz.
— Wygląda na to, że faktycznie sporo nas ominęło.— Amity podeszła do Luz i położyła dłoń na jej ramieniu.— Trzymasz się jakoś?

— Tak. Dziękuję, że pytasz. Co do ciebie — Luz zwróciła się do Ignaza.— Opowiedz, co tu się działo po naszym zniknięciu.

Ignaz oczywiście odpowiedział na to pytanie tak szczegółowo, jak tylko umiał.
— A ty nie padłeś ofiarą zaklęcia Kolekcjonera?— Spytał Hunter.

— Padłem, ale nie zadziało. Pewnie tak jak w przypadku Edy ochroniła mnie klątwa.— Ignaz wzruszył ramionami.

— Klątwa?— Zdziwiła się Amity, która nie wiedziała co myśleć o Ignazie, bo z każdym zdaniem okazuje się być pełen niespodzianek.

— Nie taka jak u Edy, ale na tyle silna, że pozwoliła mi się oprzeć zaklęciu Kolekcjonera, chociaż może fakt kim jestem, też miał na to wpływ. Nie mniej zaklęcie na mnie nie zadziałało i teraz te gwiazdki chcą mnie usmażyć. Nie, żeby wcześniej żyło mi się specjalnie lepiej, ale dzięki temu poprawiły się moje umiejętności w ukrywaniu.— Zaśmiał się Ignaz, ale szybko spoważniał, bo publika nie załapała jego poczucia humoru.

— Jak na wiedźma radzisz sobie całkiem dobrze.— Stwierdziła Luz.

— Dzięki, ale nie jestem wiedźmem.

— To kim? Jakimś demonem?

— Można by tak powiedzieć, ale to nie do końca prawda. Z tego, co wiem, to już spotkaliście jakiś czas temu, kogoś z mojego gatunku. Niestety sterroryzował on waszą szkołę i z tego, co wiem nie tylko ją. To niefortunne.

— Jesteś bazyliszkiem!?— Krzyknęła Amity, która szybko skojarzyła, o kim może mówić Ignaz.

— Tak, ale nie jestem "takim" bazyliszkiem. Te, które spotkaliście, są cieniem tego czym była moja rasa zanim, Belos nie wybił nas do nogi, a przynajmniej wszystkich poza mną. Jestem bowiem ostatnim, którym przeżył. Widziałem jak, Belos niszczy moją rasę, dlatego poprosiłem tajemniczą istotę o moc, która pomoże mi ocalić mój lud. Stałem się nieśmiertelny, ale nawet to nie zdołało nas ocalić. Poniosłem porażkę. Dzisiaj jestem ucieleśnieniem zemsty. Gniewem martwego ludu, żądającym sprawiedliwości w zamian za los, jaki nam zgotował. Dopiero kiedy Belos odpowie za swoje grzechy, wypełni się główny cel mojego istnienia. — Ton głosu Ignaza zmienił się ze spokojnego na taki, od którego wszyscy dostali dreszczy.

— To smutne.— Stwierdziła Luz.

— Szczerze? — Ignaz spojrzał na Luz i pozostałych.— Smutne nie było to, że Belos wybił całą moją rasę o nie... kilkoro z nas przetrwało pierwszą czystkę. Najgorsze było to, co stało się później. Ocalali stracili nadzieję i pogodzili z losem, a to los gorszy niż śmierć, przez co szybko zostałem całkiem sam. Dumna kiedyś rasa upadła, ale jakby mało było nam upokorzeń, to Belos postanowił ją odtworzyć, aby służyły mu jako broń, jednak efekt go rozczarował i znów skazał nas na śmierć. Jednak dzięki pomocy Iris ocaliłem sporo z nich. Mimo wszystko, to moi pobratymcy, próbowałem im pomóc, ale nie zawsze się udawało. Niektórzy tak jak ta, która sterroryzowała waszą szkołę, uciekli, ulegli głodowi magi i woleli jeść niż mnie słuchać. Wiem, że wcześniej mówiłem, że moim jedynym celem jest zemsta na Belosie, ale od jakiegoś czasu mam jeszcze jeden. Próbuje pokazać uciekinierom jak kontrolować głód i jak przetrwać.

— To bardzo szlachetne z twojej strony — stwierdziła Camila.

— Tak się składa, że pomogłam jednemu z was. Nazywa się Vee.— Luz z dumą wypięła pierś do przodu. Nie chciała być gorsza od Ignaza, mimo że uratowała jednego bazyliszka, to okazała się ona wyjątkowa.

— Czyli żyje?— spytał zaskoczony Ignaz.

— Żyje i została w świecie ludzi. Zaprzyjaźniliśmy się.— Odparła dumnie Luz.

—Brawo. Mnie się to nie udało. Spotkałem ją kiedyś i próbowałem ją uczuć, ale była młoda i przestraszona światem, w którym musi ciągle się ukrywać, a to było dla niej za wiele. Teraz przynajmniej wiem, że nic jej nie jest. Dobrze, że są osoby, które nie uważają nas tylko za bezmyślne potwory żywiące się magią.

— Muszę panu powiedzieć, że eres una buena persona, y como Vee, te juzgué por tu apariencia, no por tus acciones. (jest pan dobrą osobą i tak jak w przypadku Vee, oceniłam pana po wyglądzie, a nie po pana czynach).

Ignaz zaśmiał się i odpowiedział:

—No es la primera vez que alguien me juzga por mi apariencia, pero nunca me arrepiento. Como siempre les digo a mis amigos: hay mucho que ganar conociéndonos. Lo cual se aplica principalmente a las mujeres. (Nie pierwszy raz ktoś mnie ocenił tylko po wyglądzie, ale nigdy nie mam o to żalu. Jak zawsze powtarzam moim przyjaciołom: można wiele zyskać, poznając się. Co dotyczy głównie kobiet).
Na te słowa Camila zdawała się mocno zaskoczona.

— Nie wiedziałam, że uczą tutaj hiszpańskiego.

— Bo nie uczą.— Odparł Ignaz.— Nauczyłem się go od siostrzeńca mojej przyjaciółki Iris oraz z książek, jakie wpadły mi w ręce. Będąc nieśmiertelnym trzeba się czym zająć, żeby nie zwariować.

— Nie mniej wymowę ma pan niemal idealną.— Zaśmiała się Camila, która nie sądziła, że rozbawi ją taka drobnostka jak rozmowa z kimś z innego świata, który zna jej drugi język.

— W fachu którym się zajmuje, im więcej się wie tym lepiej. No i Además, no todos los días conoces a una mujer con una sonrisa tan encantadora. (Poza tym nie codziennie spotyka się kobietę o tak uroczym uśmiechu.)— Zdanie po hiszpańsku powiedział w najbardziej czarujący sposób, jaki tylko potrafił. Poza Iris każda kobieta ulegała jego urokowi osobistemu, co Ignaz z reguły wykorzystywał do różnych celów w tym jednak przypadku chciał zetrzeć złe pierwsze wrażenie, a miły dla ucha głos i odpowiednio dobrane słowa bardzo mu w tym pomagały.

— Och Ignazie jak ty coś powiesz. — Odparła Camila, machając dłonią, a na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec.

—¡Mamá! Odezwała się Luz, która była nieco zażenowana tym, co się tutaj dzieje.
— Spokojnie mija. Okazuje się, że obecny tutaj Ignaz okazał się dobrą i wyjątkowo czarującą osobą.

— Powiesz mi, o co chodzi?— Odezwała się dyskretnie Amity

— Później ci powiem, ale to dość krępujące... — Odpowiedziała Luz, lekko się wzdrygając. Nie była pewna czy Ignaz mówił serio, czy po prostu taki miał charakter, nie mniej widząc jak ktoś flirtuje z jej mamą było dla niej po prostu dziwne.

— Miło się rozmawia i w ogóle, ale czas nas goni i na mnie już czas.— Ignaz podszedł do drzwi.— Kiedy następnym razem się spotkamy, postaram się mieć dla was coś przydatnego, a na razie do zobaczenia.— Po tych słowach wyszedł z Sowiego Domu, wcześniej puszczając oczko Camili.

— Naprawdę sądzicie, że mówił prawdę?— odezwał się Guss, który w dalszym ciągu nie był pewien co do intencji Ignaza.

— Ja mu ufam, w końcu już raz mi pomógł. No i koniec końców gdyby chciał nam zaszkodzić, to na pewno miał wiele okazji, aby to zrobić. — Odparł Hunter.

— Zastanawiałam się, skąd znam jego imię. — Wtrąciła Amity. — Mój ojciec opowiadał nam kiedyś historię o obrońcy słabszych, który nie posługiwał się magią, a rozumem i miał na imię właśnie Ignaz. Dla taty był on symbolem, że magia to nie wszystko, że ważny jest też rozum. Zresztą, jeśli faktycznie Iris uważa go za przyjaciela, to możemy mu zaufać.

— W takim razie zróbmy, jak mówił i chodźmy do Kościogrodu i zobaczmy, jak się sprawy mają.— Zasugerowała Luz i skierowała się do wyjścia.

— Naprawdę spotkaliście tu pełno niezwykłych osób.— Stwierdziła Camila.

— Tak, ale nie wszystkie były przyjazne. Jednak z Iris po naszej stronie może uda się nam przywrócić normalność.

Jakiś czas później. Gdzieś na kolanie Tytana.

Ignaz, mimo że wierzył, iż Luz i jej przyjaciele sobie poradzą, to uznał, że przyda się plan awaryjny, dlatego właśnie przybył do miejsca, w którym Iris ukryła swojego siostrzeńca, wiedział, że moc tego miejsca pozwoli na zdjęcie zaklęcia, ale to wymagało czasu, którego nie miał ani on, ani Wrzące Wyspy dlatego postanowił spróbować zdjąć zaklęcie zamiany w kamień.

Ignaz, mimo że nie władał magią, wiedział o niej zaskakująco dużo, na tyle dużo, aby opracować sposób zdjęcia zaklęcia, który był wyjątkowo prosty. Kilka symboli oraz odrobina jego krwi powinny wpłynąć na zaklęcie i je zdjąć. Odpowiednie symbole oraz krew przeklętego miały wejść w reakcje z zaklęciem zamiany w kamień i je zniwelować, a przynajmniej taka była teoria, bo nikt nigdy nie próbował tego zrobić.

Po ukończeniu przygotowań i narysowaniu symboli wokół posągu ucznia Iris Ignaz doszedł do ostatniego kroku.

— Nie cierpię tego robić, ale jak mus to mus — mruknął sam do siebie i wyciągnął sztylet, jaki miał przy pasie i przejechał jego ostrzem po prawej dłoni, na której zaraz pojawiła się krew, po czym przyłożył dłoń na jednym z symboli, które narysował.

Jego krew sprawiła, że symbole zajarzyły się na czerwono i nagły podmuch energii powalił go na ziemię, a kiedy się z niej podnosił, zobaczył, że jego plan zadziałał, a uczeń Iris leży na ziemi i podobnie tak jak on próbuje się podnieść.

Ignaz wstał pierwszy i pomógł mu się podnieść, ale ten był jeszcze słaby, dlatego posadził go na ziemi.

— Pamiętasz mnie? — spytał Ignaz, chcąc sprawdzić, czy z pamięcią Iana wszystko dobrze.

— Tak. Jesteś Ignaz przyjaciel cioci Iris. — Odparł, podnosząc głowę w kierunku Ignaza.

Ignaz zachichotał, bawiło go bowiem sformułowanie "ciocia Iris", ponieważ brzmiało bardzo pieszczotliwie, czyli nijak miało się do charakteru Iris, która była z reguły bardzo szorstka i dlatego zawsze mówili sobie po imieniu bez żadnych dodatków typu: pani, dziecino (to sformułowanie Ignaz użył raz i mało nie stracił przez to głowy, głównie dlatego, że chciał poderwać Iris i to wtedy okazało się, że jest ona niewrażliwa na jego urok osobisty).

— Jak długo byłem zamieniony w kamień? — zapytał Ian, przerywając chwilową ciszę.

— 8 lat 2 miesiące i 16 dni. — Odpowiedział Ignaz, najdokładniej jak potrafił.

— Aż tyle? — Odparł zmieszany Ian, który nie miał pojęcia, że stan, w jakim był, potrwa aż tak długo.

— Jak się czujesz? Jakieś problemy związane z powrotem do normy? — dopytywał Ignaz.

— Czuję się dobrze, ale przy okazji tak dość ciężko, krótko mówiąc trochę się zastałem.

— Nic dziwnego. Na szczęście to powinno niedługo minąć.

— Co mnie ominęło?

— Sporo. Pozwól, że streszczę ci wszystko.

Jakiś czas później.

— I tak to z grubsza wygląda.

— Naprawdę sporo mnie ominęło. — Ian zwrócił się w kierunku głowy Tytana, nad którą unosił się pałac Kolekcjonera. — Nie sądziłem też, że ciocię Iris jest ktoś w stanie pokonać.

— Dlatego twoja pomoc może okazać się bezcenna.— Ignaz podszedł do niego i wskazał palcem na pałac Kolekcjonera. — Tam ją trzyma, a na drodze do niej aż roi się od stworzeń, które będą chciały zamienić cię w lalkę.

— O nie! — krzyknął Ian.— Dość czasu byłem rzeźbą i nie mam zamiaru teraz stać się lalką, którą ktoś będzie się bawić!

— Jeśli Iris nauczyła cię jak tworzyć barierę, to myślę, że nic ci nie grozi.

— Tak znam je. — Ian zamyślił się na chwilę. — Więc sugerujesz, żeby pomóc temu człowiekowi i jej dziewczynie?

— Luz? Tak, tak byłoby najlepiej. Może nie ma takiego talentu jak ty, ale to ona ma wszystko naprawić... o ile Kirke się nie myli.

Ian westchnął ciężko.

— Obaj wiemy, że nigdy się nie myli, co nie znaczy, że możemy siedzieć i nic nie robić.

— Prawda. Ja spróbuje poszukać sposobu, aby pomóc wam podczas walki, a ty postaraj się po cichu dostać do pałacu Kolekcjonera i uwolnić Iris.

— Tak zrobię i... dzięki za pomoc. Kto wie, jak długo bym tkwił jako posąg, gdyby nie ty.

— Pewnie niezbyt długo, ale to dzięki Iris, Luz, Amity i Hunterowi udało się ciebie wydostać.

— Nie sądziłem, że tak szybko będę miał okazję spłacić ten dług. — Zaśmiał się Ian.

— Powodzenia i uważajcie tam na siebie. — Ignaz skinął głową i szybko gdzieś zniknął.

Później.

Ian nie bez trudu dotarł do zamku, jaki "zbudował" Na blankach ani żywej duszy. Żadnych odgłosów prócz wiatru. Dzięki wskazówkom Ignaza dotarł do miejsca, gdzie powinna być przetrzymywana Iris, ale cela była pusta.

— Rozwalona od środka — wydedukował, patrząc na zniszczenia, doskonale wiedział, kto to zrobił, ale nie miał pojęcia, gdzie mogła się udać i jak dawno.

Nie mając lepszych opcji, Ian udał się przed siebie i w kolejnej sali znalazł pełno marionetek, które były kiedyś mieszkańcami Wrzących Wysp. Na jej środku leżały cztery marionetki. Kiedy Ian zbliżył się do nich, zobaczył, że byli to przyjaciele Luz, o której opowiedział mu Ignaz.

Obok różowowłosej dziewczyny znajdowała się narysowana runa światła, Ian przykucnął i postanowił ją nacisnąć. Reakcja była natychmiastowa, kula światła uniosła się w górę i z niewiadomych Ianowi przyczyn kukiełki wróciły do swojej poprzedniej postaci.

Na widok Iana cała czwórka szybko się cofnęła.

— Spokojnie. Nie jestem waszym wrogiem. — Ian uniósł rozłożone ręce do góry.

— Kim jesteś?! — Spytała Amity, która tak jak pozostali jej towarzysze, szykowali się do ataku.

— Kto jak kto, ale ty powinnaś mnie pamiętać, ale ostatnim razem wyglądałem inaczej. — Ian spojrzał na nich i widział, że chyba nie kojarzył, o czym mówi. — Byłem posągiem, który ty, Luz i Hunter pomogliście odzyskać cioci Iris.

Na te słowa Amity odetchnęła z ulgą.

— Co tutaj robisz?

— Ignaz pomógł mi odzyskać dawną postać i poprosił, abym wam pomógł.

— Gdzie jest Luz? — Amity zaczęła się nerwowo rozglądać po sali.

— Nie wiem. — Odparł. — Kiedy tutaj przyszedłem, nikogo prócz was nie było, a cały ten zamek wydaje się pusty.

— Powinniśmy się stąd zabierać i spróbować ją odnaleźć. — Zaproponował Gus.

Kiedy cała piątka miała opuścić Archiwum, do środka wleciały złote kule światła.

— Co to jest? — zapytała Amity, rozkładając ręce, próbując je złapać, ale te przez nie przelatywały.

Ian dostrzegł, że jedna z kukiełek wygląda jak człowiek i jeśli wierzyć opisowi Ignaza była to matka Luz, w której oczach pojawiły się łzy.

— Mam pewne podejrzenia, ale odpowiedź może się wam nie spodobać...

W międzyczasie Gus przywrócił ludzką formę Camily.

— Gdzie jest Luz? — spytała.

Wszyscy zwiesili głowy, unikając odpowiedzi.

— Tutaj — powiedział Ian i otworzył rękę, w której trzymał złoty okruch, który się nie rozpadł.— Prawdopodobnie została trafiona tym czymś, co teraz pochłania Wrzące Wyspy.

Wtedy Hunter sprzedał mu kuksańca.

— Za co to?

— Nie mogłeś zrobić tego delikatniej?

— Mogłem, ale po co? Fakty są, jakie są i żadne słowa tego nie zmienią i jeśli niczego nie zrobimy, skończymy jak Luz. — Odparł. — Zresztą sami jesteście wyczerpani.— Zacisnął zęby, wiedząc, że jego moc może nie wystarczyć, aby ich ochronić.

— A co z nimi? — Willow wskazała na pozostałe kukiełki — Nie możemy ich tak zostawić!

— Możemy i zostawimy. — Powiedział stanowczo Ian. — Odczarujemy ich i gdzie pójdą? Zobaczcie, co się dzieje na zewnątrz. Tutaj mają większe szanse.

— A co z Luz? — Odezwał się Hunter, który chciał odwrócić uwagę innych od egoistycznych, ale prawdziwych słów Iana.

— Luz to Noceda. Wiecie, co to znaczy? Jest zbyt uparta, żeby coś takiego ją powstrzymało. — Odparła Camila, obejmując Amity.

— Sam dbam o swoje szczęście — mruknął Ian, którego drażniło, kiedy ktoś zaprzecza rzeczywistości.— Jeśli chcecie ratować tych tutaj, to proszę, a ja spróbuje jakoś powstrzymać zaklęcie Belosa. — Po tych słowach Ian skupił się na utrzymywaniu zaklęcia Belosa jak najdalej od pałacu Kolekcjonera.

— Jak można być tak nieczułym. — Burknęła Willow zniesmaczona słowami Iana.

— Może się wydawać, że jest zimny i wyrachowany, ale ma prawo taki być. — Powiedziała tajemniczo Amity.

— Skąd wiesz?

— Bo kiedyś mama opowiadała mi jego historię ku przestrodze, znaczy, nie wiedziałam, że to o nim, ale po jego słowach zaraz skojarzyłam, że mowa o nim, ale to historia na kiedy indziej i gdzie indziej, a teraz ratujmy resztę.

— Na wasze szczęście wiem jak to zrobić.— Odezwała się Camila, trzymając w dłoniach notes.

W tej samej chwili zamek Belosa.

Iris dzięki nowym mocom bez trudu uciekła z celi, co było o tyle łatwe, że nikt nie próbował jej zatrzymać, zupełnie jakby nikogo nie było w pałacu, ale Kolekcjoner przestał być problemem w chwili, w której Synin przyniósł wiadomość od Ignaza, że widział Belosa w dość marnym stanie, co było wielkim niedopowiedzeniem, bo ten sam ledwo żywy Belos stał się Wrzącymi Wyspami, ale dosłownie.

Eda, King, Luz i Kolekcjoner zapewnili jej dywersje i skupili uwagę Belosa na sobie, dzięki czemu udało się jej dotrzeć do zamku i tylko dzięki nowej mocy i barierze ta dziwna magia jej nie pochłonęła tak jak wszystko inne na swojej drodze, co wcale nie znaczy, że było bezpiecznie.

Zbliżając się do serca, Iris usłyszała znajome pogwizdywanie.

— Raine... — mruknęła, podchodząc do uwięzionego w ścianie przywódcy sabatu Bardów.

— Zaraz. Ten głos... Iris? — Powiedział Rainie, który zwrócił głowę w jej kierunku, ale bez okularów nie widział jej zbyt wyraźnie.

— Gdzie jest Belos?

— Tak.— Rainie skinął na miejsce, gdzie kiedyś znajdowało się przejście do serca tytana.

— Powinnam cię uwolnić, ale nie mogę ochronić siebie i ciebie, dlatego lepiej tutaj zostań, a jeśli los będzie łaskawy, ktoś powinien cię uwolnić. — Odparła Iris i nie czekając na odpowiedź, Rainie wyrąbała sobie drogę do serca tytana, ale chwilę potem przejście się zrosło.

Iris stała na wprost spaczonego, bijącego serca Tytana i dopiero teraz zdała sobie sprawę, co Belos zrobił.

— Tak myślałem, że uda ci się tutaj dobrzeć. Nie bez powodu wybrałem cię na moją prawą rękę.— odezwał się Belos.

— Daruj sobie komplementy, bo przyszłam tutaj po to, co powinnam zrobić już lata temu. Pozbędę się ciebie raz na zawsze! — po tych słowach, Iris ruszyła do przodu, ruchem dłoni uniosła kawałek posadzki i wybiła się od niego, łapiąc Belosa. — Usunę cię raz na zawsze, nawet jeśli będę musiała zginąć! Nie pozwolę ci zniszczyć Wrzących Wysp!

— Nie chcę ich niszczyć, bo JA jestem Wrzącymi Wyspami!

Iris zignorowała słowa Belosa i ciągnęła z całej siły, ale on jej tego nie ułatwiał. Jedną ręką starała się oddzielić go od serca, a drugą niszczyła to, co na nią rzucał.

Po kilku minutach patowej sytuacji szczęście uśmiechnęło się do Iris. Do komnaty wpadli Eda, King, Raine i Luz.

Iris poczuła, że to nie jest ta sama Luz, jaką widziała ostatnim razem, biła od niej potęga, która mogła jej pomóc dokończyć zadanie.

— Pomóż mi! — krzyknęła Iris, niszcząc kolejne macki, które starały się ją schwytać.

Luz czym prędzej ruszyła jej na pomoc i razem złapały obiema dłońmi Belosa i zaczęły ciągnąć, a Eda, King i Rainie trzymali macki z dala od nich.

— Nie pokonacie mnie! Nie ważne ilu was słabych się zbierze i tak wynik będzie taki sam! — grzmiał rozwścieczony Belos.

— Nie lekceważ mnie! Bo jam jest dobra wiedźma Luz! Dziecko świata ludzi! Uczeń świata demonów! I wojowniczką pokoju!

— Teraz! Z całych sił! — Krzyknęła Iris, która poczuła, że Belos zaczyna słabnąć.

— Żryj, to frajerze! — Rzuciła Luz i dzięki wspólnemu wysiłkowi udało się jej i Iris oddzielić Belosa od serca.

Wtedy rozbłysło światło i dziwna magia, która pochłaniała wszystko w koło przestała istnieć.

Naprzeciw Luz stał Belos, a raczej Filip w swej ludzkiej postaci.

— Luz. Jestem... jestem wolny od tej klątwy. Dzięki bogom...

Ostatniego zdania nie zdołał dokończyć, ponieważ jego pierś od tyłu przebił Palizman Iris.

— To za moją matkę i siostrzeńca sukinsynu. — Rzuciła Iris, wyciągając palizman.

Belos był tak zaskoczony, że kiedy obrócił się w jej stronę, Iris złapała go obiema dłońmi.

— To nie dzikiej magi należy się bać. — Powiedziała, a jej oczy zapłonęły ogniem.— Tylko tych, którzy nią władają! — Wtedy Belos stanął w płomieniach, zdołał jedynie wyciągnąć dłoń w kierunku Luz, aby mu pomogła, lecz ta stała niewzruszona.

Po chwili Belos zamienił się stertę pyłu, który rozwiał podmuch wiatru, zemsta Iris nareszcie się dokonała. Wtedy też z Luz uleciała cała moc, jaką dostała od Tytana i było to wyjątkowo widowiskowe.

— Co teraz? — Spytał Raine, zwracając się do Iris. — Belosa już nie ma, a ty jesteś obecnie najwyższą rangą.

— Daj spokój Raine, cesarski sabat przestał istnieć w chwili zaćmienia tak jak wszystkie inne sabaty. Musimy zacząć od nowa i czeka nas wiele pracy, ale wierzę, że będzie warto, w końcu będziemy mogli praktykować magię jak nasi przodkowie, ale tym razem będziemy mądrzejsi. — Iris spojrzała na Luz, Edę i Kinga. — Dobrze, że wszystko skończyło się dobrze, chociaż nie powiem, przez chwilę miałam wątpliwości. Nie mniej zaszczytem dla mnie było poznanie was i walka u waszego boku.

Wtedy właśnie nadleciał Synin, który zrzucił na ręce Iris wiadomość, w której Ignaz poinformował go, że czeka wraz z Ianem w Czarum.

— Do zobaczenia dobra wiedźmo Luz, bo mam przeczucie, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie. — Powiedziała z uśmiechem Iris i wyczarowała portal, przez który przeszła.

— Dobra wiedźma Luz hmm? — Uśmiechnęła się Eda. — Całkiem ładnie brzmi.

— Dobry materiał na książkę. — Żartowała Luz.

— Z chęcią ją napiszę! — oznajmił King.

— To będzie naprawdę ciekawa historia, a teraz wracajmy do domu. — Oznajmiła Eda i wraz z pozostałymi wróciła do Sowiego Domu.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro