Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 Witaj z powrotem

Gdzieś na Wrzących Wyspach. Dzień przed rytuałem jedności.


Po kilku dniach nieobecności Iris znów wróciła na Wrzące Wyspy. Iris miała już na karku prawie 58 lat, choć, wciąż szczupła i żwawa, była w drodze na spotkanie ze starymi przyjaciółmi, podczas której wzięło ją na zadumę nad swoim życiem. O tym, jak wiele przeszła, ale mimo to nie był to jeszcze czas, by mogła zaznać spokoju, miała bowiem nieodparte wrażenie, że nadciąga kolejne nieszczęście. Na razie udało się jej przetrwać oraz ocalić swojego siostrzeńca ukrywając go daleko od tego całego bałaganu, ale nie wiedziała na jak długo starczy jej jeszcze sił? Jak długo jeszcze jej kark pozostanie nieugięta pod ciosami przeznaczenia?

Jej zadumę przerwał fakt, że była niemal na miejscu, a rozmyślanie o życiu zastąpiła ciekawość, czego Ignaz dowiedział się o dniu jedności. Dotarłszy do miejsca spotkania Iris, spojrzała na mapę od Ignaza, próbując odnaleźć jakieś charakterystyczne punkty. Ignaz jako jeden z najstarszych żyjących bazyliszków bardzo cenił sobie prywatność i dlatego na miejsca spotkania zawsze wybierał różne lokacje rozsiane po całych Wrzących Wyspach.
— To chyba tutaj...— Iris, spojrzała na mapę, a chwilę później na krajobraz, który rozciągał się przed jej oczami.

Spotkanie miało odbyć się w miejscu zwanym przez miejscowych Wybrzeżem Topielców, Iris wiedziała, dlaczego wybrzeże zdobyło swoją nazwę. Wszystko przez bestie, które ponoć zamieszkują to miejsce. W księdze którą kiedyś przeczytała dowiedziała się, że za dnia chowają się w wodzie i wtedy z reguły niestanową zagrożenia o ile ktoś nie wpadnie na pomysł kąpieli. Najbardziej niebezpieczne stają się nocą, kiedy wychodzą na żer, zawsze atakują grupą, a ich taktyka to otoczyć ofiarę i zaciągnąć ją w odmęty, by później zjeść nieszczęśnika. Nie ma obecnie nikogo, kto wiedziałby, jak wyglądają te bestie, a to dlatego, że każdy, kto próbował, albo nie wracał wcale, albo tracił rozum. Takie historie słyszała, kiedy była mała, a i teraz nie było śmiałków, którzy chcieliby sprawdzić, czy te bestie rzeczywiście istnieją.

Miejsce, do którego miała udać się Iris, znajdowało się w pobliżu klifów, bardzo blisko wody... Na szczęście prócz miejsca Ignaz zaznaczył na mapie, jaką wysłał Iris pewien punkt, który po kilku minutach poszukiwań znalazła, stanąwszy w tym właśnie punkcie, rozejrzała się po okolicy. Było pusto. Nikogo nie było, a jedyne co było słychać to szum morza oraz odgłos fal uderzających o pobliskie skały. Wtedy właśnie wśród klifów dostrzegła niewielką szczelinę i zrozumiała, dlaczego Ignaz narysował miejsce, w którym stoi, ponieważ z żadnego innego punktu nie mogłaby jej dostrzec.

Iris musiała przyznać, że Ignaz, mimo że nie znał się na magi jako takiej, to był niezwykle inteligentny i głównie dzięki inteligencji radził sobie z problemami, które przerastały innych, a przejście widoczne tylko z odpowiedniego miejsca było jedną z wielu sztuczek, jakimi się posługiwał, by być najlepszym handlarzem informacjami na Wrzących Wyspach. Tak dobrym, że mało kto wiedział o jego istnieniu, a jeszcze mniej wiedziało kim jest naprawdę.

Iris ruszyła w kierunku szczeliny i kiedy do niej dotarła, zaczęła się przez nią przeciskać, co nie było zbyt trudne, bo nie robiła tego po raz pierwszy, chociaż szczelina była niemal idealnie dopasowana do jej wymiarów i gdyby była odrobinę grubsza pewnie by utknęła lub wcale by do niej nie weszła, a Ignaz miałby z niej niezły ubaw. Na szczęście dyscyplina, jaką nauczyło ją życie, a później służba dla Belosa sprawiła, że mimo upływu czasu utrzymywała niemal tę samą figurę.
Po przeciśnięciu się przez szczelinę Iris otrzepała ubranie i rzuciła zaklęcie światła i wtedy usłyszała znajomy głos.

— Proszę, proszę... nasza mała owieczka wróciła. I na dodatek w jednym kawałku.

— Kirke...— mruknęła, dostrzegając swoją przyjaciółkę opartą o ścianę, po czym podeszła do niej i rzuciła się jej w objęcia.— Witasz mnie gorąco jak zawsze. Jednak wiesz, że nie cierpię, kiedy nazywacie mnie owieczką.

Kirke i Iris pozostały w serdecznym uścisku przez kilka chwil

— Przepraszam Iskiereczko, ale za długo przebywałam Ignazem i trochę udzielił mi się jego humor.

— Nie dziwię się — westchnęła.— A powiedział ci, dlaczego tak mnie nazywa?— Iris zmrużyła podejrzliwie oczy, była ciekawa, jak bardzo Ignaz nie szanuje jej prywatności.

— Yhm. — Pokiwała twierdząco głową.— Dlatego, że byłaś przez lata bardzo bierna i pomogłaś stworzyć, to z czym dzisiaj się borykamy... nie mniej owieczka nie brzmi tak źle. Owieczka Iskiereczka!— Kirke roześmiała się na ostatnie słowa i nie żałowała tego. Ostatnimi czasy miała bowiem nie wiele powodów do śmiechu.

— Cieszę się, że moja ksywka poprawia ci humor. Może zapuszczę włosy niemal do ziemi, a będę na tyle długie, to zacznę się nimi owijać i wtedy będę wyglądać jak ta "Owieczka"— mruknęła Iris, krzyżując dłonie na piersi.

— No już dobrze nie dąsaj się tak, ale pomysł z włosami naprawdę niezły.— Kirke nieco spoważniała.— A co u ciebie?

— Nic wartego opowieści. Poza tym, że wczoraj zaatakowały mnie abominacje. Te same abominacje, które Belos zamówił u rodziny Blight.

— I nie tylko ciebie. Kiedy Ignaz wyciągnął mnie z więzienia, wpadliśmy na niewielką ich grupę i mów co chcesz o Ignazie, ale ma głowę na karku, bo poradził sobie z nimi w oka mgnieniu i to bez użycia magi, tylko dzięki swojej pomysłowości. Gdyby nie fakt, że jest nieśmiertelnym bazyliszkiem, to byłby on dla mnie niezłą partią.

— Wyobraziłam to sobie i to nie był miły widok. Śmieszny tak. Miły nie, ale nie będę cię oceniać. Chociaż jak na swój wiek trzymasz się naprawdę dobrze.— Iris westchnęła, przewracając jednocześnie oczami.

— I za to zawsze cię lubiłam Iris. Potrafiłaś się odciąć jak nie siłą to językiem. No i bywasz przy tym zabawna. Co do wieku, to sama też nie jesteś najmłodsza, więc lepiej nie operujmy dokładnymi liczbami, bo przestanie być tak wesoło.— Odparła rozbawiona Kirke, którą bawiły tego typu docinki.

Iris zachichotała i pokiwała twierdząco głową. Kirke miała rację, dla nich obojga czas był łaskawy jeśli chodzi o wygląd mimo, że Kirke była w wieku jej matki czy też nawet ciut starsza to wśród swoich była młodą dorosłą, ale dzięki jej zdolnością do widzenia przyszłości traktowana jest z szacunkiem

— Powinniśmy już iść. Jak sama wiesz, Ignaz nie lubi spóźnialskich.— Powiedziała, wyrywając Iris z zamyślenia nad kwestią wieku.

Nie czekając na odpowiedź Iris, Kirke ruszyła zaskakująco żwawym krokiem jak na osobę w swoim wieku. Iris oczywiście nie chcąc zostać w tyle, ruszyła za nią, podtrzymując zaklęcie światła, które rozświetlało im drogę.
Sama droga była wyjątkowo kręta i zdradliwa w niektórych miejscach tunel robił się szeroki, by w jednej chwili stać się wąski i na odwrót, całości dopełniały rozwidlenia, które pojawiły się kilkukrotnie i bez Kirke Iris na pewno by zabłądziła.
Wtedy Iris poczuła na twarzy powiew świeżego powietrza, co sugerowało, że wyjście z tuneli, którym szły, jest blisko. Jednak w pewnej chwili Kirke zatrzymała się i spojrzała do góry, później rozejrzała się w koło i włożyła dłoń w jedną ze szczelin. Wtedy rozległ się odgłos jakiegoś mechanizmu i na górze otwarło się przejście, z którego zsunęła się drabina.
— Już prawie jesteśmy — powiedziała Kirke i zaczęła się wspinać.

Iris nie miała wyjścia i ruszyła za nią, a kiedy znalazła się na drabinie, zobaczyła otwór w suficie, który był niemal niezużywalny i gdyby nie drabina, która się z niego wysunęła dalej pewnie by go nie zauważyła, ponieważ światło nie padało na przejście ze względu na jego naturalne osłonięcie i tak jak przypadku wejścia w klifie, tak i tutaj trzeba było być we właściwym miejscu i wiedzieć co i kiedy zrobić. Iris ciekawiło jakim cudem Kirke zapamiętała, w którym miejscu jest ukryty mechanizm i czy są na miejscu, ona sama nie widziała bowiem nic, co wyróżniałoby miejsce, w którym znajdowało się wyjście na górę od tych, które mijali po drodze. Niczym poza podmuchami świeżego powietrza, ale te dobiegały z przeciwnej strony nie z góry.

Będąc na górze Kirke, uruchomiła mechanizm, który wciągnął drabinę ponownie na górę, zamykając przejście, którym się tutaj dostały.

* Bardzo zmyślne* pomyślała Iris, która od razu rozpoznała rękę Ignaza,
Kirke skierowała się do pobliskich schodów i otwarła drzwi, przez które do pomieszczenia, w którym się znajdowały, wpadły promienie słońca. Okazało się, że znajdowały się w jakimś opuszczonym domu. Sama Iris kojarzyła tę okolicę. Nikt nigdy się tutaj nie zapuszczał, bo nie było tutaj nic ciekawego, a na dodatek niebezpiecznie, o czym przekonali się ci, którzy zbudowali ten dom, by później musieć go porzucić.

— Jesteście nareszcie — odezwał się Ignaz, którego głos dobiegał prawdopodobnie z salonu lub czegoś, co miał ogo przypominać.
Dom wyglądał jak rudera, ale była to zaskakująco solidna rudera, o co według Iris musiał zadbać Ignaz.

— Kopę lat Ignaz— Iris wyciągnęła dłoń na powitanie.

— Ciebie też dobrze widzieć Owieczko— Ignaz uścisnął jej dłoń, ale poczuł, że jej uścisk stał się mocniejszy.

— Prosiłam, aby tak do mnie nie mówić.— Warknęła, po czym spokojnie dodała.— Wiem, że nawaliłam, ale jestem tu, aby naprostować stare sprawy. I cieszę się, że tutaj jesteś Ignaz. Cieszę się, że jesteście tu oboje.— Widok starych przyjaciół sprawił, że rozpromieniała i rozluźniła uścisk.

— Oczywiście Iris. Przecież wiesz, że nigdy nie zostawiam przyjaciół w potrzebie.— Ignaz sprawiał wrażenie rozbawionego, uwielbiał droczyć się z Iris, ale co by nie mówić miała większą krzepę, większą niż wskazywał na to jej wygląd, o czym przekonała się jego prawa dłoń, którą teraz musiał rozmasowywać.— Zapominam, że czego jak czego, ale siły ci nie brakuje. I bardzo dobrze, bo niedługo będzie ci potrzebna. I też cieszę się, że wróciłaś.

Kirke patrzyła na oboje z rozbawieniem i gdyby nie fakt, że nie spotkali się tutaj towarzysko, powiedziałaby, że jest jak za starych czasów.
— Być może, a co w ogóle porabiałeś przez te kilka lat? W listach nie byłeś zbyt wylewny, żeby, nie powiedzieć niemal nic z nich się nie dowiedziałam.

— To było ciężkie 8 lat — westchnął.— Liczba moich kontaktów znacznie zmalała, a Belos wiedział, co zrobić, aby mieszkańcy Wrzących Wysp go słuchali. Jednym słowem nie mogę się za bardzo pokazywać w mieście, bo kilka razy prawie mnie złapali, ale ostatnimi czasy skupiają się na nich.— Ignaz wyciągnął z torby dwa lekko pomięte plakaty i rozprostował je na stole.

— Sowia Dama i jej ludzka uczennica Luz Noceda.— Powiedziała Iris, która nie musiała nawet patrzeć na plakaty. Od kiedy wróciła imiona tej dwójki, padały na zamku nader często i z różnych ust. Była to mieszanka podziwu, pogardy lub zwykłej obojętności. Iris wiedziała, że to Luz była kamykiem, który zaczął całą lawinę zdarzeń, która doprowadziła do jej powrotu i kto wie, może ta ludzka dziewczyna znów okaże się dla niej przydatna.

— Dokładnie. Z tego, co słyszałem, już miałaś z nimi doczynienia.

— Tak. Nasze drogi się przecięły i to dwukrotnie. Ostatnim razem Luz i Amity Blight pomogły mi odzyskać mojego ucznia, a ja w zamian puściłam ich wolno.

— Amity Blight? Córka twojej byłej tak?— Spytał Ignaz, by po chwili szybko zmienić temat, ponieważ zobaczył jak spojrzenie Iris na jego słowa o jej byłej, zmieniło się z promiennego na wyjątkowo mordercze.— Tak jak prosiłaś, powęszyłem tu i ówdzie i dowiedziałem się sporo ciekawych rzeczy.

— Więc nie trzymaj nas w niepewności.

— Już, już. Powiem ci jednak, że byłem w szoku, kiedy odkryłem to, co mam zamiar ci powiedzieć a fakt, że sporo w życiu widziałem... no ale do rzeczy. Belos to tak naprawdę człowiek i to nie pierwszy lepszy, ale to ten Philip jakiś tam. Ten, o którym kiedyś szukałaś informacji.

— Mówisz poważnie?— Iris zrobiła wielkie oczy. Wiedziała, że Ignaz nigdy jej nie okłamał, ale to, co mówi, zdawało się niemożliwe.— Chociaż lepszym pytaniem jest to, jak się tego dowiedziałeś?

— Szczerze? Przez przypadek. Kręciłem się ostatnio po Kościogrodzie i wpadłem na Złotego Strażnika i "wpadłem" nie jest tutaj przenośnią. Z początku go nie poznałem, wiesz przez brak maski, chłopak wpadł w panikę na mój widok, a jego palizman się na mnie rzucił, ale kiedy nadeszli skauci a ja pomogłem się im ukryć w jakimś zaułku, wtedy nieco się uspokoili, a kiedy wspomniałem, że jestem twoim przyjacielem, opowiedział mi o tym, czego się dowiedział o swoim "wujku". On i ta cała Luz byli we wspomnieniach Belosa, widzieli prawdę. Sabaty to nic więcej jak pułapka, która ma zniszczyć tych, którzy noszą symbol przynależności do nich, dzień jedności to tak naprawdę dzień, w którym Belos planuje zniszczyć magię i wszystkich jej użytkowników, którzy zbiorą się na miejscu. Każdego z tym piętnem, które zwą przypisaniem.

Iris aż zakręciło się w głowie i z tego wszystkiego aż musiała usiąść.

— Jak mogłam tego nie zauważyć?— Spytała Iris, trzymając dłonie na głowie.— Byłam jego prawą ręką, a okazuje się, że nie wiedziałam nic, a co gorsze tańczyłam, jak mi zagrał. Kontrolował mnie, a ja o tym nie wiedziałam...

— Skoro Belos czy raczej Philip chce się pozbyć magii to dlaczego Iris, która miała pełną swobodę w korzystaniu z dzikiej magii była jego prawą ręką i dlaczego jej też nie przydzielił do któregoś z sabatów?— Spytała Kirke, której w głowie pojawiło się wiele pytań.

— Belos jest człowiekiem i tak jak uczennica Edy opanował magię glifów, a później zdobył własną pewnie za sprawą klątwy, o której kiedyś wspomniała Iris, ale nie mam na to dowodów. Wracając do twojego pytania, to obstawiam, że wiedział on, iż bez wsparcia kogoś potężnego może mu się nie udać, a mimo licznych zwolenników miał też sporo potężnych przeciwników tak jak twoja rodzina— po tych słowach Ignaz spojrzał na Iris.— Twój powrót na Wrzące Wyspy był dla niego jak dar od losu, a twoja potęga to coś, czego brakowało mu do zwycięstwa, a kiedy rozprawiłaś się z jego wrogami, to jedynym problemem pozostałaś TY.

Stwierdzenie Ignaza było boleśnie prawdziwe. Iris mimo tak wielkiego doświadczenia i siły poczuła się jak bezwolny pionek na szachownicy w rozgrywce, o której nie miała pojęcia.

— Pamiętam. Wróciłam, bo moja matka zginęła przez to, że ktoś nie zapanował nad swoją magią, chciałam zemsty, nie chciałam, aby ktokolwiek przeżył to, co ja. Dlatego dołączyłam do Belosa i stanęłam do walki przeciwko mojemu ojcu i przyrodniemu rodzeństwu, a Belos w podzięce kazał mi wybrać sabat, którym chciałabym zarządzać, ale okazało się, że czar przypisania na mnie nie działał i dlatego zostałam w Cesarskim Sabacie, bo chciał mieć mnie na oku, próbował mnie kontrolować, ale nie mógł do czasu, aż wpadł mu w ręce mój siostrzeniec... to wszystko wydaje się dzisiaj takie oczywiste, ale wtedy takie nie było. Myślałam, że jestem częścią czegoś większego, czegoś dobrego, a okazuje się, że rzuciłam Wrzące Wyspy w łapy szaleńca.

— Robiłaś, co mogłaś, aby Wrzące Wyspy były lepszym miejscem. Nikt nie mógłby żądać od ciebie więcej.— Powiedziała Kirke, kładąc dłoń na ramieniu Iris.

— Szkoda tylko, że przez 8 lat wszystko to, co zrobiłam, przepadło. Kiedy wróciłam, to zdawało mi się, że minęły dekady, a nie tylko 8 lat. Nie ma już ideałów, jest tylko ambicja zbudowana na kłamstwie. Wszyscy uważają, że robią coś dobrego, a tak naprawdę jest na odwrót. Są tak samo zaślepieni, jak ja kiedyś.

— Więc trzeba im pokazać prawdę — stwierdziła Kirke.— Nawaliłaś, ale możesz to naprawić. Możesz sprawić, że wszystko będzie tak, jak być powinno.

— Nie chcę przerywać tej wzruszającej mowy, ale jest jeszcze kilka rzeczy, o których musisz wiedzieć i jedna z nich ci się nie spodoba...

— Mów więc.— Powiedziała stanowczo Iris, która dzięki słowom Kirke jakoś się pozbierała.

— Ten magiczny wypadek, w którym zginęła twoja matka... Złoty Strażnik powiedział mi, że Belos symulował ataki dzikiej magii, aby przekonać innych, że potrzebują jego ochrony. Nie wiem, czy śmierć twojej matki była celowa, czy przypadkowa, ale jedno jest pewne... pomogła mu osiągnąć swój cel.

— Jeśli to, co mówisz jest prawdą...— powiedziała powoli Iris, zaciskając dłonie na stole.— To kiedy następnym razem spotkam Belosa, to przekona się on na własnej skórze, dlaczego dzika magia jest tak niebezpieczna.— Po tych słowach Iris zacisnęła dłonie tak mocno, że ułamała kawałki stołu.

— Lubiłem ten stół...— mruknął Ignaz, ale przy okazji trochę się obawiał czy Iris nie zrobi z nim tego samego, wiedział bowiem, że jeśli coś ją zdenerwuje, to wpada w furię, a wtedy nikt nie jest bezpieczny.

Iris zrobiła palcem kółko i w okamgnieniu oderwane przez nią kawałki znów stały się całością ze stołem i pomimo obaw Ignaza nie była wściekała, a jeśli była to świetnie to maskowała.
— Co jeszcze!— warknęła Iris.

— A tak, tak.— Wyjąkał Ignaz, wiedząc, że Iris nie jest obecnie w nastroju na jego żarty.— Belos przeznaczył wszystkie środki na dzień jedności, co spowodowało, że Kikimora nie spróbuje się już na tobie zemścić. Ta hybryda to na razie pierwsza i ostatnia jej próba.— Odparł Ignaz, patrząc na listę rzeczy, których się dowiedział.— Ten duch, o którego pytałaś. Sole... podobno Belos z czyjąś pomocą wypędził ją z powrotem na tamten świat. W sumie może to i lepiej... nie ma nic gorszego niż wieczna tułaczka. Zwłaszcza w miejscu takim jak jego zamek.

— To prawda— Iris musiała przyznać mu rację. Bądź co bądź Sole w końcu znalazła spokój, a przynajmniej tak się jej zdawało.— Co z przywódcami sabatów?

— Tutaj dopiero robi się ciekawie.— Odparł dumny z siebie Ignaz i gdyby nie naglący czas opowiedziałby jakich sztuczek musiałem użyć, aby zdobyć te informacje.— Ucieczka Raine to była mistyfikacja, którą zaplanowała Terra i przy pomocy Adriana Graye Vernwortha przywódcy kowenu iluzji, poszła wieść, że to Luz i Eda stali za atakiem, prawdziwym jego celem było to, aby odwrócić twoją uwagę od przygotowań do parady, co się im udało, nie mniej to, co zrobiła Luz na paradzie był dla Terry "prztyczkiem w nos". Faktem jest jednak to, że główny cel tego planu wypalił. Znów zniknęłaś. Co prawda Belos musiał poświęcić swoją kartę atutową, dzięki której trzymał cię w ryzach, czyli twojego siostrzeńca.

— Musi mieć więc jakiś plan albo znalazł sobie kogoś nowego do pomocy, inaczej nigdy nie pozwoliłby na to, abym uratowała swojego siostrzeńca i stanęła przeciwko niemu.

— Możesz mieć rację, ale słuchaj dalej, bo robi się tylko ciekawiej. Następnego dnia po paradzie skontaktował się ze mną właśnie Rainie i pytał, czy mogę załatwić rzeczy potrzebne do wejścia do czyiś wspomnień. Domyślasz się chyba, czyje miał na myśli?— W tonie Ignaza było słychać dumę z każdego wypowiedzianego słowa. Nic dziwnego, bo nikt na Wrzących Wyspach nie potrafiłby zdobyć takich informacji tak szybko jak on.— W każdym razie niezadowolonych jest znacznie więcej, niż myślałaś. Obawiają się, że Belos faktycznie planuje coś złego. Nie wiem tylko, czy dowiedzieli się tego dlatego, że ktoś się wygadał czy dlatego, że działania Belosa robią się coraz bardziej "dyskusyjne". Przyznam, że ta druga opcja jest najbardziej prawdopodobna.

— Wszystko fajnie, ale od kiedy pomagasz przywódcą sabatów?— spytała Iris, którą zaciekawiło to, co zrobił Ignaz, który oficjalnie nie przepadał za pracą dla osób powiązanych z Belosem, poza nią oczywiście.

— Od zawsze. I to nie tylko im. Jestem nieśmiertelny, ale też mam wydatki, a przypominam, że dla ciebie pracuję za darmo. Plusem jednak tego wszystkiego jest fakt, że dowiedziałem się tych rzeczy, o których mówiłem po części od nich. Nie masz pojęcia jak, gadatliwi bywają klienci, jeśli zada się im właściwe pytanie. Wracając jeszcze do Złotego Strażnika, to on i Luz użyli zaklęcia, które szykowali ci z sabatów. Koniec końców dowiedzieli się prawdy.

— Widzę, że miałeś ręce pełne roboty... ale co według was powinnam teraz zrobić?

— Po mojemu musisz porozmawiać z Odalią — Kirke wstała i spojrzała za okno.— Ona i Alador sprzedali naprawdę sporo abominacji i jeśli informacje, jakie zdobył Ignaz, jakoby właśnie one miałby pilnować miejsca, w którym odbędzie się dzień jedności, to możesz mieć problem z dostaniem się tam bez walki.

— Zapominasz, że znam się na magii i mogę roznieść je na strzępy jednym ruchem dłoni, jeśli trzeba.

— Być może, ale będzie tam wiele niewinnych osób, które mogłaby ucierpieć, gdybyś wyzwoliła całą swoją moc no i sam rytuał może jakoś zakłócić twoją magię, ale pewności nie mam.
— Oczywiście, że nie mogłoby być tak prosto...— Westchnęła Iris.— Przy okazji co się stało z Hunterem po waszej rozmowie... lub ze Złotym Strażnikiem zwał jak zwał.

— Chłopak szukał kryjówki, więc poradziłem mu, aby schował się Czarum. Jest tam dość kątów, w których można się ukryć i przy okazji nie umrzeć z głodu... o ile nie brakuje mu sprytu.

— Poradzi sobie. Pytanie, czy my sobie poradzimy?

— Nie wiem.— Wzruszył ramionami. — Jednak nie mam zamiaru siedzieć na tyłku i spróbuje się jeszcze czegoś dowiedzieć i dam wam znać, a na razie czujcie się jak u siebie w domu, tylko jak będziecie wychodzić, nie róbcie tego głównym wyjściem.— Oznajmił Ignaz i nie czekając na ich odpowiedź, otworzył kolejne tajne przejście i szybko w nim zniknął.

— A ty co zamierzasz?— Iris zwróciła się do zamyślonej Kirke.

— Jeszcze dziś opuszczam Wrzące Wyspy. Nie na stałe, po prostu wezwali mnie rodacy, którzy z jakiegoś powodu w końcu chcą słuchać moich rad.

— Nie dziwię się im, jesteś najtwardszą i najmądrzejszą babką, jaką miałam okazję spotkać, więc zwrócili się do właściwej osoby.

— Chciałabym mieć twoją pewność siebie.

— Martwisz się... to zły znak.— Iris zmarszczyła brwi.

— Martwię, ale nie o siebie tylko o ciebie — odparła Kirke, a jej ton brzmiał bardzo poważnie tak jak jej wyraz twarzy.

— Znasz mnie. Bywałam w większych opałach i zawsze jakoś udało mi się wykaraskać. Będzie dobrze.— Odparła z przekonaniem Iris, która starała się zachować zimną krew. Zwłaszcza po tym, co usłyszała i faktem, że Kirke również miała złe przeczucia, co dawało Iris do myślenia. Źle się dzieje, a może być tylko gorzej.

— Wiem, że nie łatwo cię przestraszyć, ale mam takie wrażenie, że Belos nie jest tutaj jedynym kłopotem.— Kirke odwróciła się do Iris i oparła o parapet, krzyżując dłonie na piersi.
— To znaczy?— Spytała zaintrygowana.

— Jak na człowieka dysponuje sporą potęgą, dobrze o tym wiesz, ale kto go tego nauczył? Gdyby faktycznie był samoukiem, to mimo faktu, że żyje tak długo ktoś musiał mu pomóc. Zaklęć takich jak to na Dzień Jedności nie można się samemu nauczyć.

— Mówiłaś o tym Ignazowi?

— Tak. Powiedział, że to zbada.

— Jeśli on niczego się nie dowie, to nikt tego nie zrobi — odpowiedziała Iris, próbując uspokoić nieco swoją przyjaciółkę.— Wiesz... kiedy osiem długich lat temu opuściłam Wrzące Wyspy, mój dom Cesarski Sabat był silny. Ale od tamtej pory wszystkie nasze postępy, wszystko, co pomagałam budować, zostało zniweczone, zaprzepaszczone. — Twarz Iris zastygła w skrywanej wściekłości.

— Belos za to odpowie.

— Opowie, tylko przed kim?— odparła Iris ze złością. — Cesarski Sabat i wszystkie pozostałe sabaty są na jego wyłączne rozkazy. Nawet jeśli niektórzy z przywódców sabatów się z nim nie zgadzają, to ich członkowie nie mają już takich wątpliwości.
Kirke położyła dłoń na jej ramieniu.

— Pohamuj gniew, Iris. Jeśli powiesz im prawdę, dostrzegą, że postępują niewłaściwie.

— Belos zamienił mojego siostrzeńca w kamień po to, aby mnie kontrolować, Kirke! Prawdopodobnie odpowiada również za śmierć mojej matki! Wykorzystał mnie jako broń przeciwko swoim wrogom, a kiedy przestałam być potrzebna, to po prostu mnie wygnał! MNIE! Najbardziej lojalną osobę ze wszystkich! Po mojemu zasługuje na to, co najgorsze!

— Owszem, lecz jeśli nie przekonasz Sabatów uczciwymi metodami, ich fundamenty skruszeją. Musisz im pokazać, że nie jesteś taka jak Belos, że zależy ci na Wrzących Wyspach i tych, którzy nazywają je domem.

Iris przez chwilę nie odpowiadała, siedziała w milczeniu, tocząc jakąś głęboko skrywaną, wewnętrzną walkę. W końcu jednak podniosła wzrok, a jej twarz rozjaśniała.
— Masz rację Kirke — powiedziała spokojnie. — 40 lat temu pozwoliłam, żeby gniew zaćmił mi rozum. Byłam uparta i ambitna i doprowadziłam w Cesarskim Sabacie do pęknięcia, które nigdy nie zniknęło.

— Mów prawdę, Iris, a rozsądni cię wysłuchają — zachęciła Kirke.

— Niektórzy być może, ale nie Belos.

— Moja droga Iskiereczko... odkąd wróciłaś 40 lat temu, zaskarbiłaś sobie szacunek, bo potrafiłaś okazać serce innym. Byłaś głosem rozsądku. Wielu za tobą nie przepadało, ale cię szanowali, a szacunek jest czasem lepszy niż sympatia.

— Dziękuję ci za rozmowę. To było... to było to, czego potrzebowałam...potrzebowałam zrzucić z barków ten kamień, którym jest niepewność. — Iris uśmiechnęła się serdecznie.

— Po to ma się przyjaciół. To, co teraz zrobimy?— Spytała, odwzajemniając uśmiech.

— Może nadrobimy stracony czas? Mam ci sporo do opowiedzenia, a uwierz o kilku sprawach, chciałabyś usłyszeć. No i kto wie, czy później będzie na to okazja.

— W sumie, dlaczego nie? Chętnie się dowiem, co porabiałaś przez ostatnie 8 lat.— Kirke rozsiadła się wygodnie po drugiej stronie stołu na krześle, na którym wcześniej siedział Ignaz.

— Więc zacznijmy od początku. Kiedy zostałam wygnana 8 lat temu, udałam się do...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro