euro
I was the black sheep of the family
You tried to teach me right from wrong
Too much wine and too much song
Obserwował jak popiół opada w dół, odbijając się o jego czarne jak węgiel spodnie i brudząc je nieśmiało, jakby bał się dosłyszalnego w głosie mężczyzny zepsutego nastroju, po czym nieszczęśliwie upadł na jego wypolerowany but. Dziwnie, jak nigdy, Min nawet nie zwrócił na to uwagi. Zanim Jimin zdążył o cokolwiek zapytać, znów otworzył usta, nie wiedząc nawet, że szarowłosy zrobił to samo, zamykając je jednak w odpowiednim momencie.
- Nie pytaj. Nie teraz. Po prostu mi kogoś znajdź, dobra? Spotkamy się w tygodniu i wtedy pogadamy - oznajmił, po czym podszedł z powrotem do biurka, gasząc w ceramicznej popielniczce spalonego jedynie do połowy papierosa. Usiadł z powrotem w swoim wygodnym fotelu i odchylił się do tyłu, starając się jakkolwiek zrelaksować.
- Dobra, dobra, spoko. Powiedz mi tylko jakieś podstawowe informacje... nie wiem, płeć, wiek, wygląd, cokolwiek - odezwał się Park, jedynie irytując tym swojego rozmówcę, który przecież wyraźnie zaznaczył, że nie chciał żadnych pytań. Bo tak naprawdę nie chodziło o znalezienie kogokolwiek, przynajmniej teraz. Musiał po prostu wyrzucić to z siebie, powiedzieć to na głos, do kogoś, aby sam uwierzyć w sens tych słów i pozwolić, aby do niego w końcu dotarły. Jego matka wychodzi za mąż. Znowu. Mimo swoich ponad trzydziestu wiosen na karku, Min Yoongi na tę informację znów zachowywał się jak kompletny dzieciak, tak samo jak wtedy, gdy usłyszał podobną informację jako niespełna trzynastolatek.
- Chłopak, niech się wyróżnia. Młody, dużo młodszy ode mnie. Rudy najlepiej. Wysoki i... jakikolwiek. Niech będzie jakikolwiek - po wymyślaniu kolejnych cech partnera, po prostu westchnął, sam nie widząc, co tak w ogóle wyprawia. Ale Jimin wiedział. Jimin zawsze wiedział o nim wszystko i potrafił zrozumieć rzeczy, których nawet on sam nie rozumiał, nawet jeżeli dotyczyły jego samego. Szczególnie, kiedy dotyczyły jego samego. Więc nawet kiedy bez pożegnania po prostu się rozłączył i odłożył telefon na biurko, był przekonany, że mężczyzna bez mrugnięcia okiem pojął, co się dzieje i co powinien robić. W tej chwili oddałby wiele, by być na jego miejscu i rozumieć samego siebie.
Trzeci już dzisiaj kubek czarnej, mocnej herbaty posłodzonej pięcioma gramami brzozowego cukru wcale nie pomógł mu wczuć się w klimat dnia, jednakże dzięki temu mógł się nieco odprężyć i ocieplić całkiem chłodne, wrześniowe popołudnie. Min Yoongi nie pijał kawy. Była niezdrowa, a jej drobne ziarenka drażniły żołądek, przez co jego problemy jeszcze bardziej się nasilały. Jadł dużo, czasem nawet dwa i pół tysiąca kalorii w ciągu doby i mimo swojego siedzącego trybu pracy i nie podejmowania wielkich czy częstych prób ćwiczeń, nadal był szczupły i miał całkiem dobrą kondycję. Na tyle dobrą, żeby czasem pokusić się o wędrówkę stromymi schodami z parteru, aż do swojego biura, znajdującego się na piętnastym piętrze budynku, nie dławiąc się przy tym zadyszką ani bólami stawów.
Przyjaźń najmłodszego, a jak się zarazem okazuje, ostatniego przedstawiciela rodziny Min z Park Jiminem zaczęła się dawno temu. Tak dawno, że mężczyźnie ciężko było przypomnieć sobie początki ich znajomości. Ciężko było powiedzieć, że wychowali się na jednym podwórku i że od zawsze byli blisko, jednak mimo tego i przepaści majątkowej, która ich dzieliła, przyjaźń chłopców rozkwitła i ciągnęła się krętą, jednak gładką drogą. Nawet teraz. Park Jimin nie był nikim wyjątkowym. Pracował jako ochroniarz w jednej z najlepszych sieci klubów nocnych w Korei Południowej i choć jego praca nie była rozwijająca i nie spełniała go zawodowo, dobrze zarabiał i prowadził w końcu wymarzone, dostatnie życie. Posadę zapewnił mu oczywiście Yoongi, z pewnych względów dobrze znając się z głównym kierownictwem placówek sieci w Seulu.
Wypełnienie dokumentów przyszło mu o wiele łatwiej, kiedy wybiła godzina piętnasta i zostały mu jeszcze tylko dwie godziny pracy w biurze. W domu miał znów pogrążyć się w otchłani informacji, odbierania telefonów i odpisywania na e-maile, jednak było to znacznie przyjemniejsze, niż siedzenie w ciasnym biurze. Pomieszczenie, mimo iż miało dobre trzydzieści kilka metrów kwadratowych i było skąpo wyposażone w meble i ozdoby, wydawało mu się bardzo duszne i blokujące całą inwencję oraz motywację. Zdecydowanie lepiej pracowało mu się w swoim kremowo-szarym salonie, siedząc w nieco luźniejszych ubraniach na miękkiej sofie, z laptopem na kolanach, kubkiem prawdziwej, owocowej herbaty z kawałkami grapefruita obok i z podkładem najlepszych kawałków z lat siedemćdziesiątych, które tak uwielbiał. A później, około godziny dziewiątej wieczorem, przychodził czas na odpoczynek, oglądanie starych filmów, picie delikatnego wina i napawanie się relaksem ogarniającym jego ciało.
Asystentka zapukała do drzwi, po czym weszła, trzymając na małej tacce szklankę wody i plastikowy kieliszek z tabletkami. Podziękował jej skinieniem głowy, w odpowiedzi zyskując jej grzeczny uśmiech, po czym zażył lekarstwa i dał jej odnieść naczynia, wręczając od razu gruby plik kartek i teczkę. Ponad połowa pracy była już za nim, więc ostatnie pół godziny w biurze spędził na przeglądaniu aplikacji informacyjnych w telefonie i rozmowie z jakimś mało istotnym klientem.
Wracając do domu, zajechał jeszcze na bulwar, aby odebrać nowy garnitur, który zamówił tydzień temu. Jutro miał ważne spotkanie, musiał więc wyglądać elegancko, a ostatnio zauważył, że jego białe koszule wydawały się dużo mniej białe, niż powinny być. Wróciwszy do domu, w kuchni zastał sterylny, standardowy już porządek, a po porannych nerwach nie było śladu.
No, prawie.
Jedynym, co przypominało mu o wybuchu złości sprzed kilku godzin, było leżące obok zestawu obiadowego zaproszenie. Od razu odechciało mu się jeść, jednak nawet jego zepsuty humor nie potrafił zaburzyć cyklu idealnie zaplanowanego dnia, zasiadł więc do posiłku bez głębszych przemyśleń. Jego emocje nie miały wiele do gadania, jeżeli chodziło o w pełni kontrolowane przez siebie samego życie mężczyzny. Jedząc ryż i popijając go łagodną, jednak wyrazistą w smaku zupą, zdawał się omijać wzrokiem leżącą obok kartkę jasnego papieru. Dopiero po skończonym posiłku chwycił ją niepewnie z powrotem w dłonie i przeanalizował jeszcze raz dokładnie datę, miejsce i swoje odczucia podczas kodowania tych informacji w umyśle.
Było źle. Było bardzo źle, jednak jedna myśl ciągle trzymała go w ryzach. Przecież teraz nie miał trzynastu lat, był dorosły, całkowicie decyzyjny za samego siebie i zespół dziesiątek ludzi, który miał pod sobą. Był wpływowy, bogaty, poważany i ważny. Mógł to wyraźnie pokazać i uświadomić wszystkich o tym kolejny raz, chociaż nie było przecież takiej potrzeby, bo każdy przy zdrowych zmysłach zdawał sobie z tego sprawę. Najlepsze w całej sytuacji było więc to, że teraz to on tak naprawdę decydował o przebiegu tego dnia i emocjach, jakie będą mu przy tym towarzyszyć. Nie musiała to być złość, smutek, żal i rozgoryczenie, tak jak poprzednio. Tym razem chciał czuć satysfakcję, być gwiazdą nocy i przyćmić nawet nowożeńców.
cieszę się, że tak ciepło to przyjęliście
miałam z tego ff rezygnować, ale za bardzo mi pomogło w życiu
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro