Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ze znawcą się nie dyskutuje

Ani Stark, ani Rogers nie wiedzieli, który z nich wpadł na taki śmieszny pomysł, by ganiać za sobą po piętrach przez cały dzień. Zbliżała się północ, dokładnie zostało dwadzieścia minut, a Tony siedział jak idiota w salonie, i czekał aż Steve zdecyduje się wreszcie iść spać, by mógł do złapać i pocałować, wygrywając zakład. Po kilku miesiącach związku dał mu pełne prawa do Stark Tower, co spowodowało, że jego rozkaz był dla Jarvisa równie ważny co Tony'ego, przez co nie mógł w spokoju spytać o lokalizację Rogersa i zakończyć tym całą tą zabawę. Nie żeby nie przyprawiało mu to radości. Śmiech Steve'a, kiedy tarzali się po dywanie w sypialni, próbując nawzajem uciec ze swoich ramion, przyprawiało go o szybsze bicie serca. Czym on sobie zasłużył na kogoś takiego? No tak, przecież to oczywiste. Był Tony'm Starkiem, a jemu dostają się najlepsze rzeczy. Ah, ta skromność.

Tony uśmiechnął się, patrząc na jeden z obrazów na ścianie. Kiedyś na jego miejscu był obraz znanego artysty, teraz wisiał tam jeden z tych namalowanych przez Steve'a. Mężczyzna nie chciał wieszać na ścianach żadnego swojego obrazu ale Tony ukradł go z pokoju malarskiego, który utworzył sobie na którymś piętrze Steve, i dosłownie przykleił go do ściany. Rogers urządził mu wtedy awanturę o to, że nie powinien tego robić i ma go stamtąd zdjąć. Tony, jak to on, nie przejął się tym za bardzo. I to był jego błąd. Nigdy nie zadzieraj z wyprowadzonym z równowagi Stevenem Rogersem. Załatwił go. Słowami. Wystarczyło kilka słów, by Tony z całych sił starał się odkleić obraz ale na szczęście Steve zlitował się nad nim. No, nie tyle nad nim, co nad ścianą.

-Panie Stark, sądzę, że powinien pan iść spać- odezwał się Jarvis.

Zostało pięć minut do północy, więc Tony wreszcie oderwał się od sofy i ruszył w kierunku sypialni. Miał dość czekania. Najwyżej tam następny tydzień polata sobie jak osobisty służący Steve'a, bo taka była cena przegranej, a potem o tym zapomną. To Steve ostatni go pocałował więc to była honorowa przegrana. Otworzył drzwi do sypialni, oświecił światło i... i miał ochotę naprawdę mocno przywalić sobie głową o framugę.

Steve spał. Najzwyczajniej w świecie spał. W ich łóżku. W ich sypialni. Na ich piętrze. Od, prawdopodobnie, kilku godzin, podczas których Tony latał jak debil po piętrach i go szukał. A ten sobie spał. Przypominał tym słodkie dziecko. SPAŁ!!!

-Rogers!- krzyknął Tony chyba na całą wieże. No jak tak można?!

-Ciszej. Ja tu śpię- powiedział spokojnie, i bardzo sennie, Steve, obracając się na drugi bok i przykrywając głowę poduszką. Tony podszedł do niego i odrzucił ją na podłogę.

-O której poszedłeś spać?- spytał, udając miły ton.

-O dziewiątej. Przecież mieliśmy jutro iść na przymiarkę garniturów z samego rana i nie chciałem zaspać. Zapomniałeś?

-Oh, naprawdę? O dziewiątej? A ja tam siedzę i czekam by wygrać zakład. A ty se śpisz. Od dziewiątej!

-Nawet jakbyś chciał mnie teraz pocałować to za późno. Idź spać.

-Mam jeszcze minutę- powiedział Tony, siadając na biodrach rozbudzonego Steve'a. Chwycił jego nadgarstki i unieruchomił je nad jego głową. Pochylił się nad bezbronnym partnerem i złączył ich usta w krótkim pocałunku.

-Wygrałem, kotek.

-Oszukałeś.

-Oh, naprawdę? Udowodnij.

***

-I co o tym myślisz?- spytał Steve, poprawiając krawat na szyi swojego narzeczonego.

-Trochę za jasny. Mówiłem, ciemny.

-Ale ty narzekasz.- Rogers przewrócił oczami i uśmiechnął się delikatnie w kierunku kobiety stojącej za nimi, w geście przeprosin za swojego przyszłego męża.

-Skarbie, to ma być nasz najszczęśliwszy dzień. Chcę by wszystko było idealne- powiedział Tony, chwytając w obie ręce dłonie Steve'a.

-Wiem, ale nie wszystko da się zaplanować. Z resztą sam wybrałeś ten zakład. A już za późno na składanie zamówień w innym.

Tony nie wyglądał na przekonanego. Co jak co ale garnitury, które nosił musiały być idealne, a on się na nich znał. Klapy marynarki odstawały, brustasza znajdowała się za wysoko, rękawy były za krótkie o dwa centymetry, guziki zostały wszyte za daleko krawędzi materiału, który sam w sobie był za jasny. Nie mówiąc już o spodniach, które opinały go w kroczu i łydkach. I to niby było uszyte przez najlepszy zakład krawiecki w Nowym Yorku? W tym miał iść do ołtarza?! Wolne żarty. Tylko krawat wpasował się w jego gust.

-Chyba masz rację- powiedział, a potem pocałował go w nos. Jednak po chwili zwrócił się do właścicielki.- Jest kilka rzeczy, które musisz w nich zmienić- powiedział, nie przejmując się zwróceniem się do kobiety na "ty".- Przeżyje kolor i szwy marynarki, tylko rękawy za krótkie i klapy trzeba poprawić, ale spodnie to porażka. Trzeba je uszyć od nowa.

-Nie wiedziałem, że jesteś takim znawcą garniturów

-Rozmawiasz z człowiekiem, który czterokrotnie został wybrany najprzystojniejszym facetem Ameryki. Wygląd to przy tym tytule podstawa. A że zostaniesz moim mężem...- Tony odsunął się i podniósł z wieszaka biały garnitur.-...ty też musisz wyglądać szałowo.

Steve zaśmiał się i zabrał od mężczyzny ubranie, a potem zniknął w przymierzalni, znajdującej się kilka metrów od nich.

-Naprawię wszelkie niedogodności jeszcze w tym tygodniu- obiecała kobieta, podając Tony'emu jego ciuchy, w których przyszedł, sugerując, że ten powinien się już przebrać.

Po pięciu minutach Steve wyszedł z przymierzalni, odziany w białą wersję garnituru Tony'ego. Ich stroje były zupełnym przeciwieństwami. Stark nosił czarny kolor, pasujący do ciemnych włosów i oczu, a Rogers- biały, na którym odbijał się błękit jego tęczówek i złote kosmyki włosów. Niby taki mrok i światło, zażartował siebie Bucky, gdy Steve opowiedział mu o wybranej przez mężczyznę kolorystyce.

-Wow, wyglądasz olśniewająco.- ale nawet i to wydawało się być tylko częścią prawdy, bo słowo, które opisywało by Steve'a w oczach Tony'ego nawet nie istniało, a wszelkie inne były zbyt słabe.

-Do mojego stroju masz jakieś uwagi?- spytał dla pewności.

Tony rozejrzał się w poszukiwaniu właścicielki zakładu, a nie widząc jej w pobliżu, wepchnął Rogersa z powrotem do przymierzalni, kładąc ręce na tyłku. Przez chwilę błądził rękami po ciele mężczyzny, co kilka ruchów dotykając jego nagiej skóry, całował jego szyję, przygryzał wargę, rozkoszował się cichymi jękami narzeczonego.

-Twój garnitur, w przeciwieństwie do mojego, jest odpowiedni- odpowiedział w końcu na pytanie.

Steve łapał szybko oddech. Nie spodziewał się takiej reakcji ze strony narzeczonego. Po kilku pocałunkach wyszli z przymierzalni, chociaż, gdyby byli u siebie, wszystko skończyło by się inaczej.

-Wesele organizujemy w Stark Tower, czy rezerwujemy jakąś salę?- spytał ostatecznie Tony, trzymając w ręce telefon z wszelkimi rzeczami, które musieli załatwić na ślub. Tak, Tony bardzo się zaangażował.

-A co myślisz o tym miejscu, gdzie byliśmy na pierwszej randce?- spytał Steve, mając w myślach wspaniałe ozdobiony ogród i altanę na środku. Nie chcieli zapraszać dużo gości, a takie miejsce było wręcz idealne.

-Dobry pomysł.

-Więc zostaje nam tylko kuchnia i obsługa.

-Zostaw to już całkowicie mi.

-Mam się bać?

-Co? Czemu niby miałbyś?

-Znam cię. Nigdy nie wiadomo czy nie wyskoczysz z pomysłem by za obsługę robiły striptizerki.

-A nawet jeśli, to i tak nie spojrzałbym na nikogo innego poza tobą.

~$$$~
Zorientowałam się, że ostatni rozdział dodałam trzy tygodnie temu i spanikowałam

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro