Tracenie godności widziały tylko ściany
Naprawa podniszczonej, mechanicznej nogi zajęła Tony'emu godzinę, a budowa drugiej, podobnej, kolejne dwie doby. Jednak się nie skarżył. Pracował wolno, by jak najdłużej nie myśleć o Steve'ie, siedzącym na nie wiadomo czym, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo od jak dawna. Umysł Tony'ego wypełniały głośne dźwięki powtarzającej się na okrągło piosenki oraz praca, która, w niektórych momentach dosłownie, paliła mu się w rękach. Gdy skończył, zabrał się za coś, co samodzielnie bardzo rzadko robił. Sprzątanie. Czy istnieje coś bardziej niepraktycznego? I tak w niektórych miejscach zaraz po sprzątaniu znów następuje armagedon.
Jednak Tony'emu nie chodziło tylko o sprzątnięcie bałaganu, ale także o naszykowanie miejsca na ekstremalne eksperymenty z nogami zbroi w roli głównej. Naszykował lampy, które włączył od razu po wejściu na widoczne przez kamerę miejsce. A w razie wypadku w zanadrzu Dum-E miał poręczną gaśnicę.
-Dobra, postarajmy się. Start pół metra od środka.- uderzenia metalowych butów brzmiały jak uderzenia młotem w metalowe drzwi.
Tony wziął zestresowany oddech. Wyprostował się i spojrzał na mechaniczne ramie, od dłuższego czasu się nie poruszające.
-Obudź się. Gaś w razie pożaru. A ty kręć.- Tony wziął jeszcze jeden oddech.
Pokręcił się nieznacznie w miejscu starając się uruchomić mniejsze obwody w butach.
-Zaczniemy powolutku. Zobaczymy czy dziesięć procent mocy wystarczy do uniesienia.- znów wziął oddech.- Trzy, dwa, jeden- powiedział, nacisnął przycisk i odleciał za siebie, pięć metrów w górę, uderzając całym ciałem w górną część ściany. A Dummy zaczął gasić.
Zamknął oczy, gdy biała piana opadła na niego. Czuł się obolały, a to dopiero pierwsza próba. Podniósł ostrożnie rękę i ściągnął wcześniejszą zawartość gaśnicy z oczu i ust.
-Chyba złamałem kręgosłup- powiedział sam do siebie, sprawdzając jednocześnie stan nosa. Potem poruszył prawą nogą.- A nie, jednak nie, tylko żebra.
Podniósł się i na drżących nogach podszedł do stojącego przy odległej ścianie fotela. Zdjął mechaniczne buty i odłożył je z powrotem na stół, gdzie je budował. Rozejrzał się po pracowni.
To będzie długa droga- pomyślał.
Przez następne godziny tworzył na komputerze trójwymiarowe projekty, a potem budował je z największą dokładnością. Łączył, kleił, płakał, rzucał, spawał. Krzyków było bez liku. Jednak mimo wszystko nie pozwolił Jarvis'owi zadzwonić do Steve'a, grożąc mu odłączeniem jego systemu i zastąpieniem go przez inną sztuczną inteligencję.
Gdy w końcu uspokoił swoje nerwy na wszechwiedzący byt, usiadł na krześle przy stoliku i włożył rękę w prototyp rękawicy. Zamknął ją, uważając na podrażnienia na skórze. Kolejną próbę przerwała Pepper wchodząca do pracowni.
-Dzwoniła. Słyszałeś?- spytała, idąc w jego stronę z jakąś teczką, pudełkiem i kubkiem.
-Tak- odparł. Nie dodał jednak, że nie odebrał bo leżał pod ścianą.
-Przyszedł Obadiah.- odłożyła ciężar na bok. Spojrzała na Tony'ego ze zdziwieniem i poprawiła sukienkę.
-Fajnie.- Tony podniósł rękę z prototypem.
-Mówiłeś, że masz dość broni- powiedziała, widząc jak Tony nastawia się, jakby chciał strzelić komuś w twarz, tylko dlatego, że miał jego ulubiony kubek w ręce.
-To coś innego. Stabilizator lotu, ściślej mówiąc. Całkiem niegroźny.- nacisnął przycisk uruchamiający rękawicę.
Urządzenie wydało z siebie cichy świst. Białe światło wystrzeliło z niego, a Tony wylądował kilka metrów za sobą, zrzucając na podłogę narzędzia.
Gdy uderzył kolejny raz w ścianę, nie podniósł się od razu. Poleżał trochę, nasłuchując, czy ktoś się z tego śmieje. Co prawda poza nim była w pracowni tylko Pepper, nie widząca powodu do śmiechu, ale nie mógł mieć pewności, że ściany, które były świadkami jego utraty godności nie naśmiewały się z niego, szepcząc między sobą.
-Zaskoczył mnie.
-Jesteś pewnie, że nie chcesz zadzwonić do Ste...
-Nie wymawiaj tego imienia. Mam się świetnie- powiedział i podniósł się jakby nigdy nic.
-Tony, naprawdę powinieneś z nim porozmawiać. Od dłuższego czasu stąd nie wychodzisz.
-Pepper- Tony podszedł do asystentki i położył ręce na jej ramionach.- Jeżeli będę potrzebował pomocy, zgłoszę się do ciebie, albo do niego. Ale teraz wszystko mam pod kontrolą.
Cofnął się o krok do tyłu i wywrócił się na leżącym za nim kluczu płaskim.
-No właśnie nie widzę- powiedziała z rezygnacją. Jakim prawem jeszcze nie osiwiała przy Tony'm.
-Planowałem to- usprawiedliwił się szybko.
Tony naprawdę nie chciał wychodzić ze swojego królestwa. Czuł się tam dobrze, bo to miejsce jako jedyne nie przypominało mu o jego, możliwe, że utraconej, miłości.
Szybko spoliczkował się za tą myśl. Steve do niego wróci. Musi tylko ochłonąć, przemyśleć kilka kwestii i wróci. A Tony będzie mógł się do niego przytulić i w końcu obkleić ich tą pieprzoną taśmą klejącą.
Wyszedł ze swojej piwnicy, jak to mówił Rhodey, i spojrzał na Obadiah'a, grającego na pianinie. A może fortepianie. Tak, to był fortepian.
-Jak poszło?- spytał, podchodząc do stołu. Pepper nie spojrzała na niego zza komputera, a Stane nadal grał.- Aż tak źle?
-Tak uważasz bo przywiozłem pizze z Nowego Yorku?
-Oczywiście- przytaknął. Usiadł na białej sofie i zabrał jeden kawałek ciasta.
-Gdybyś tam był, było by lepiej.- przestał grać i podszedł
-Mam się usunąć i zdać się na ciebie- przypomniał mu jego własne słowa. Nie żeby coś, ale było mu to w sumie na rękę.
-Gdy chodzi o kasę. Nie na posiedzeniu rady nadzorczej.
-To było posiedzenie rady?- udawał zdziwienie czy go nie udawał, i tak wiedział, że Obadiah do skarci.
-Uznali, że w wyniku stresu nie możesz pełnić obowiązków.
-Słucham? Nic mi nie jest!- krzyknął z oburzeniem i wziął kolejnego kęsa pizzy.
-Chcą cię wykluczyć.
-Bo akcje spadły o czterdzieści procent?- spytał.
Rozmowa trwała jeszcze przez kilka sekund, dopóki temat, znowu, nie szedł na Steve'a. Czemu wszyscy uważali, że to on powinien go przeprosić, a nie na odwrót. Związek polegał na zaufaniu, więc Steve powinien mu zaufać. Chociaż Tony jemu również.
-Dobra, nie ważne. Pizza świetna. Pa pa- powiedział i wstał. Zamknął pudełko z pizzą i zabrał je ze sobą, wracając do swojej pracowni. Nie zważał nawet na krzyki swojego przyjaciela by dał spokój i wrócił.
~$$$~
Zdałam sobie sprawę, że Soulmate nie pisze mi się tak dobrze jak "Padał wtedy deszcz" ale postaram się by rozdziały tutaj były równie dobre.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro