Piórko, stal i alkohol
Steve nie wiedział czy w hotelu trzymało go poczucie posiadanej racji, czy raczej duma. Brak bratniej duszy u boku kazał mu wrócić do wieży i na spokojnie wszystko przemyśleć by potem wytłumaczyć wszystko z Tony'm, ale umysł zabraniał ciału ruszyć się z hotelowego łóżka choćby na milimetr. Telefon leżał na drugim końcu materaca z włączonym dźwiękiem, na wypadek gdyby Tony raczył zadzwonić. Jednak urządzenie tkwiło w ciszy. I gdyby nie zegar na ścianie oraz hałas miasta za oknem, można by pomyśleć, że świat zamarł przed Steve'm Rogersem. Albo przez Steve'a Rogersa.
Leżał na łóżku z rękami po obu stronach, odwróconej twarzą do okna, głowy, z wyprostowaną lewą nogą i zgięta w kolanie prawą. Klatka piersiowa unosiła się w górę i w dół, a oczy co jakiś czas zsuwały się z zapatrzenia z niewielkiego stolika na telefon. Potem powracały do stolika i znów patrzyły się na niego przez pięć minut. Brak wizyty u fryzjera przez ostatnie trzy i pół miesiąca dawało o sobie znać, gdy zbyt długie, rozczochrane włosy opadły mu na czoło.
Od dwóch godzin przypominał zwłoki. Zmaltretowane jeszcze za życia przez słowa, ludzi i wyrzuty sumienia. Niebieskie oczy, których nie rozświetlał nawet blask Słońca, co chwila były zamykane na dłuższy czas pod powiekami. Jasna skóra na rękach i obojczyku traciła swój zdrowy kolor, zastępowany przez mdłą biel i ponurą szarość.
Na latające nad jego twarzą piórko z poduszki reagował tylko przymknięciem oczu i mocniejszym wydechem z ust, gdy to upadło na jego wargach, gotowe już do samotnego spaceru po miejscu niedawno całowanym przed Tony'ego.
Przekręcił się w prawą stronę, a blask Słońca oblał całą jego twarz. Jednak nawet to nie zmusiło go do zamknięcia całkowicie oczu. Chwycił delikatnie piórko i zrzucił je z łóżka.
Sięgnął po telefon. Szesnaście nieodebranych połączeń, pięć wiadomości głosowych. Telefon jednak nie miał włączonych dźwięków. Ale wszystkie wiadomości były od Bucky'ego.
Od Bucky'ego, do którego dzwonił pijany Tony, nagrywając się na sekretarkę, pytając czy Steve się z nim kontaktował.
Tony po wyjściu Steve'a jeszcze przez pół godziny stał w miejscu, oczekując, że jego genialny umysł po prostu zrobił sobie zrzut ekranu i gdy się odwiesi, Steve będzie stał nad z nim z łzami w oczach, pytając czy wszystko z nim dobrze, czy zadzwonić po karetkę albo coś mu podać. Jednak lampka przy komputerze ciągle migała, dając Tony'emu znak, że jego mózg nie płatał mu żadnego figla.
Następnie zamiast usiąść na fotelu i zadzwonić do Steve'a, podszedł do barku i wyciągnął z niej butelkę whiskey. Odkręcił ją i pociągnął z niej kilka solidnych łyków, opróżniając połowę butelki. Dopiero potem usiadł na krześle.
-Czego się gapisz?- spytał, gdy mechaniczne ramie przekręciło się w jego stronę i nie ruszało się przez kilka chwil, skanując stan swojego właściciela. Tony dałby sobie odciąć głowę, że ramię naśmiewało się z jego nieporadności i aktualnego stanu.
Dum-E odwrócił się i zaczął sprzątać niepotrzebne kawałki metalu oraz nieużywane narzędzia. Gdyby miał zdolność empatii, a zdawało się, że jednak takową umiejętność posiadał, czułby współczucie. Mógłby pocieszyć ale... bądźmy szczerzy, Tony potrafił być groźny gdy wypił zbyt dużo. Mechaniczna noga stała na stole niczym trofeum, znaczące porażkę i żal.
Pił przez kilka minut, a opróżniwszy niemal wszystkie butelki cennego trunku, podszedł do tego kawałka planowanej zbroi i porządnym ciosem, zmiótł ją z powierzchni blatu, posyłając ją na drugi koniec warsztatu. Noga może i była ciężka ale adrenalina i złość buzujące w jego żyłach dodawały mu sił i blokowały jakiekolwiek możliwości czucia bólu.
Krzyknął na całe gardło, a potem opadł na podłogę. Łzy zaczęły mu spływać po policzkach, a gardło pełne nieprzełkniętej śliny blokowało oddech. Czkał pod nosem co kilka sekund. Wyciągnął z kieszeni telefon i niezgrabnym ruchem odblokował jego ekran. Litery mieszały mu się w oczach przez łzy i alkohol, a urządzenie uciekało z rąk. Wybrał pierwszy lepszy kontakt, którym okazał się numer telefonu Bucky'ego.
-Stark? O co chodzi?- usłyszał jego zaspany głos, pełen pretensji.
Chwilę trwał w ciszy, by jedynym dźwiękiem jaki usłyszał James było jego łkanie, raz po raz zmieszane z czknięciem.
-Tony?- jego głos nagle zelżał.- Co się stało? Coś ze Steve'm?- usłyszał niepokój i strach.
-Zjebałem. Kompletnie zjebałem- powiedział tylko, a następnie rozłączył się i rzucił telefonem o przeciwległą ścianę.
Położył się na podłodze i przyłożył lewą dłoń do reaktora łukowego. Pierwszy raz od kiedy go wmontował, miał ochotę go wydrzeć z piersi. Nie obchodziło go to, że bez niego umrze. Już czuł się trupem. Bez Steve'a u boku, przejeżdżającego palcami po jego włosach i szepczącego pocieszające słowa. Ze sporą ilością alkoholu we krwi i ze łzami w oczach.
-Panie Stark...- odezwał się nieśmiało Jarvis, pierwszy raz od dwóch godzin.- Może zadzwonić do pana Rogersa?
Tony przejechał palcem po prawym nadgarstku. "Kiedy spotkasz swoją bratnią duszę, wiedz, że już nic nie będzie takie jak dawniej". A może to o to chodziło? Może szczęście nie było mu pisane. Zanim poznał Steve'a był samotnym playboy'em, potem szczęśliwym partnerem, a teraz zniszczonym pijakiem.
Żałosne.- usłyszał w głowie głos ojca.
-Spieprzaj- warknął do samokrytyki. Nie chciał jej.
Ty jesteś żałosny.- głos znowu zabrzmiał w jego głowie. Tym razem łagodniejszy, młodszy i żywszy.
-Steve.
Tony podniósł się z podłogi i rozejrzał po pomieszczeniu. Sześć pustych butelek whiskey leżało na podłodze obok biurka. Kilka części odleciało od mechanicznego buta, zostawiając go w beznadziejnym stanie, godnym naprawy przez geniusza.
-Panie Stark. Może jednak zadzwonić do pana...
-Nie! Dokończę to co zacząłem.- poczuł jak promile opuszczają jego ciało, gdy część zbroi wylądowała z powrotem na blacie stołu. Tony Stark zawsze doprowadza wszystko do końca.
~$$$~
Skrzywdziłam mojego kochanego Tony'ego. Miało to wyglądać zupełnie inaczej w pierwowzorze. Steve miał go wspierać i to on miał mu dać reaktor łukowy w szklanym pudełku ale zniszczyłam szczęście! Nie krzywdźcie mnie!
W dodatku nie umiem pisać takich smutnych przeżyć. Co wy o tym sądzicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro