Jedna wielka wyrwa czasowa
Tony przestał liczyć dni a potem tygodnie, gdy spotkał Stevena Rogersa. Nigdy nie podejrzewał się i to, że byłby w stanie zupełnie przestać interesować się pracą. W sensie tą, którą miał w domu, życiem firmy i tak się nie interesował. Początek ich związku nie był całkowicie wyśniony z komedii romantycznych, których oboje nienawidzili. Nie tyle dla Steve'a, co dla Tony'ego. Ciężko było mu się przyzwyczaić do tego, że już nie było "ja". Teraz dzielił swoje życie z kimś innym.
Steve był czasami naprawdę uparty. Trzymał się swojego zdania i nie odpuszczał, aż ktoś nie przebił jego argumentów. Gdy tkwił w błędzie, z cywilną odwagą przyznawał komuś rację, co dla Tony'ego było utratą dumy. Ale tak, był bardzo uparty. Kilka dni namawiał go, by zostawił Gallardo Company i przeprowadził się z nim do jego willi w Malibu w Kalifornii. Nie przekonała go złocista plaża i widok na piękny ocean. Dopiero wzmianka o wspólnych porankach i mile spędzonych dniach razem, zmiękczyła Rogersa.
Od tego cudownego poniedziałku, od którego wszystko się zaczęło, minęło już ponad pół roku. Mieszkali w willi i co dzień kąpali się w ciepłej wodzie oceanu. Liczne randki, na które Tony zapraszał Steve'a, nie raz nie wypalały i zostawiały za sobą śmieszne wspomnienia, do których często i chętnie wracali.
-Steve...!- krzyknął przeciągle Tony, gdy tego poranka wszedł do kuchni. Pierwszy raz od dawna nie obudził się koło swojego chłopaka, a to po dodaniu braku kawy dawało iście nieprzyjemną mieszankę złego Tony'ego.
-Już się obudziłeś?- zaśmiał się, gdy poczuł jak mężczyzna obejmuje go w pasie i wtula się w jego plecy.
-Tak... jaki mamy dzisiaj dzień, skarbie?- skarbie, kochanie, kotku, myszko. Tony od dawna przestał nazywać Steve'a po imieniu. Chyba, że podczas kłótni, których jak do tej pory mieli tylko dwie.
Jedna była o to, że Tony za dużo czasu spędza w warsztacie, druga zaś o to, że Tony nie umiał otworzyć słoika dżemu jabłkowego, a Steve zrobił to bez wysiłku. Oczywiście kłótni gdy Tony był pijany, Steve nie liczył.
-Środa, kochanie.- środa, dzień tygodnia, w którym wyznali sobie miłość. W dość mało romantyczny sposób ale jednak.- Pamiętaj, że dzisiaj jest uroczystość rozdania nagród, a jutro wyjeżdżasz do Afganistanu na pokaz zbrojeniowy.- przypomniał zaspanemu geniuszowi jako jego osobisty asystent. Tak przynajmniej nazywał to Tony.
(HAHAHAHA- dop. Girmi)
-Pojedź ze mną. Tam będzie nudno. Tydzień bez ciebie to katorga.- mruknął prosto w jego szyję, ośliniając mu kark.
-Jeszcze dwa dni temu mówiłeś, że mam się wynosić i dać ci spokój.
-Byłem pijany!- krzyknął zdesperowany Tony i klęknął za nim, obejmując jego nogi rękoma, jakby w obawie, że Steve naprawdę odejdzie i zostawi go samego. Steve zachwiał się i gdyby Tony natychmiast go nie puścił, najprawdopodobniej wylądowałby na podłodze, a Tony razem z nim.
-Nie zostawię cię. Już dawno przestałem zwracać uwagę na to co mówisz po pijaku.- podał swojemu chłopakowi dłoń i pomógł mu wstać. Tony zawsze z wielkim uśmiechem wpatrywał się w napis na jego dłoni, która od sześciu miesięcy, nie widziała bandaży.
-Serio?- podniósł się i usiadł na krześle i napił się gorącej kawy.
-Jasne, gdybym się tym przejmował, to od dwóch miesięcy bałbym się, że faktycznie wybudujesz park rozrywki na księżycu lub marsie.
-Ja tak mówiłem?- zmarszczył brwi i spojrzał na niego jak na zadania z trygonometrii, które dostał od ojca w podstawówce. Było trudno ale szybko ogarnął.
-Jarvis- Steve oparł się o szafkę, w której trzymali naczynia i pstryknął palcami dla większego efektu. Ściągnął to od Tony'ego, który, zdaniem Steve'a, słodko się denerwował, gdy to robił.
-Mogę to potwierdzić.- głos lokaja rozniósł się po całej kuchni.
-Zamknij się.- wysyczał w stronę ściany, która nic biedakowi nie zrobiła.- Może przejdziemy się na spacer? Jest dość ciepło. Szkoda, że nie ma śniegu.
-Jesteśmy w Kalifornii. Powinieneś to przewidzieć.- zaśmiał się blondyn i podszedł do bruneta i rozczochrał jego włosy.- Poza tym i tak musisz się przygotować do uroczystości.
-Ale Steve... wszystko dobrze ale weź jutro ze mną leć. Będą tam tylko sztywni wojskowi.- przyciągnął go do siebie i posadził na swoich udach.
-I Rhodey.
-Nadal wojskowy.- Steve roześmiał się głośno a potem pocałował swojego chłopaka.-Kochanie... jedź ze mną.
-Nie marudź.- blondyn zszedł z jego nóg i ruszył do łazienki.
Tony nie był zachwycony faktem, że musiał wieczorem wyjść z domu. Wolał siedzieć na kanapie i oglądać ze Steve'm jakieś ciekawe filmy. Nawet pomyślał o tym by udawać schorowanego ale Steve'a nie było tak łatwo oszukać. W dodatku nie chodziło tylko o tą konferencję ale i o wyjazd. Miał jakieś złe przeczucia.
Mimo wszystko grzecznie ubrał bordową koszulę i marynarkę a do kompletu ciemne okulary. Potem wsiadł do samochodu i ruszył w wyznaczonym kierunku. Jednak jak przystało na typowego imprezowicza, zamiast na salę wypełnioną elegancko ubranymi ludźmi, by odebrać nagrodę, której nazwy i tak nie pamiętał, poszedł do kasyna by pograć.
Wygrał kilka dolców, wypił trochę alkoholu i potańczył z paroma dziewczynami. Steve nie był typowym zazdrośnikiem, a Tony chciał się trochę rozerwać przed tygodniem spędzonym w niemal martwych warunkach. W sumie sam czuł się trochę jakby zdradzał Steve'a.
Nie słyszał przemowy Rhodey'a ani swojego wspólnika Obadiah'a Stane'a. Nie wiedział o zakłopotaniu przyjaciela, gdy wywołał go na scenę, a ten się nie pojawił. Zdawał sobie sprawę tylko z tego, że Rhodey na sto procent powie o jego nieodpowiedzialności Steve'owi.
Dlatego gdy czarnoskóry podszedł do niego, wciskając mu nagrodę w dłoń, nie zostało mu nic innego niż udawanie Greka. Może chociaż tyle uratowało by go przed Steve'm. Powrót do domu był przyjemny, pomimo telefonicznych wytyków jego błędu przez Rhodey'a. Nawet tą dziennikarką się nie przejął. Po prostu chciał jak najszybciej wrócić do domu.
~$$$~
Wiem, wiem, wiem. Nie wyszedł mi ten rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro