Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dom nad jeziorem

Tony czuł jak serce podchodzi mu do gardła, gdy usłyszał dźwięk gasnącego samochodu. Wiedział, że warunki w jakich mieszkają i ilość pieniędzy jaką dysponowali, w końcu był miliarderem, była wystarczającym gwarantem ale nie chciał nikogo odstraszyć swoim zachowaniem. Chciał by pracownicy domu dziecka, którzy przyjdą stwierdzić czy ich sytuacja jest odpowiednia do opieki nad dwójką młodziutkich istot, byli zadowoleni i bez najmniejszego grymasu pozwolili im wziąć do siebie dwójkę dzieci, które niemal od razu do nich podbiegły, gdy tamtego dnia przekroczyli próg budynku. Znaczy pobiegł tylko sześcioletni Peter, a dwuletnia Morgan, której włosy ledwo rosły na główce, podreptała do nich, potykając się o zadarty dywan i upadła w objęcia klęczącego przed nią Steve'a.

Tony już wtedy pokochał te dwie małe istotki i z całych sił starał się o opiekę nad nimi. Steve nie protestował, podobał mu się widok Tony'ego z dwójką lgnących do niego dzieci, a z resztą sam od zawsze pragnął mieć rodzinę z prawdziwego zdarzenia. Dla niektórych oznaka posiadania partnera tej samej płci oznacza już całkowite skreślenie posiadania potomstwa. Biologicznego pewnie tak ale nikt nie zabroni im mieć dziecka.

Dwa miesiące po ślubie przeprowadzili się z ogromnego miasta na spokojną wieś. Nie mieli daleko, co to to nie ale liczył się dla nich spokój. Kilka metrów od domu mieli jezioro, a niedaleko mieszkała para z trójką małych dzieci, które na pewno z chęcią przywitały by dwójkę młodych, nowych znajomych. Tony przy zakupie nawet nie licytował się o cenę, która dla Steve'a była ogromna. Ale przecież kto miliarderowi zabroni. O obrazie Picassa Steve też się dowiedział. Dom, w którym tym razem nie dałoby się nikogo zgubić, urządzili według własnego widzimisię.

Steve i Tony wyszli z domu, starając się wyglądać w miarę przyzwoicie, nerwy ciskały nimi obojgiem.

-Hej, Steve, hej, Tony!- krzyknęła, wychodząca z samochodu, kobieta.

-Tasha? Co ty tu robisz?- Natashę Romanoff poznali na jednej z misji. A dokładniej Steve poznał, a Tony od razu oskarżył go o romans z rudą. Przez trzy tygodnie blondyn spał w salonie na sofie, zanim Tony zgodził się wysłuchać jego wytłumaczeń i zrozumieć swój błąd. Ale potem nadal spał na kanapie za wprowadzenie Tony'ego w nerwy.

-A tak sobie przyjechałam. A co? Macie już zaplanowane jakieś spotkanie?

-Tak. Z ośrodkiem adopcyjnym.

-Chcecie adoptować dziecko? Czemu nic nie mówiliście? Od jak dawna to planowaliście? Nie przyjeżdżałabym.

-Może to i dobrze, że jesteś. Pomożesz mi uspokoić Tony'ego. Kiedy usłyszał samochód to niemal wyskoczył przez okno. Dobrze, że dzieliła go od niego zmywarka.

-Nie prawda! Czemu mówisz o mnie jak o jakimś panikarzu! Najpierw spiskowiec, teraz panikarz. To po tobie wszystko spływa jak woda po kaczce.

-Istny kłębek nerwów- zauważyła, podpierając rękoma boki.

-A żebyś wiedziała.

-Jak mają na imię. Ile mają lat? Czemu się nie chwaliliście? Opowiadaj!- krzyknęła podekscytowana kobieta, zmieniając niewygodny dla Tony'ego temat.

-Peter ma sześć lat, a Morgan dwa. Morgan to taka mała kluska.

Zanim Natasha dopiła herbatę, pod domem Starków zaparkował drugi samochód, z którego wysiadła elegancko ubrana kobieta.

***

Dwa tygodnie. Dokładnie tyle musieli czekać na wszelkie związane z adopcją formalności, w których pojawił się jakiś błąd. Wydawało się to dłużyć niemiłosiernie, lecz pewnego letniego dnia, gdy słońce paliło w głowę wszystkich, którzy znajdowali się na dworze, próg przekroczył siedmioletni Peter. Morgan weszła na rękach Steve'a, trzymając się jego włosów.

-Od dzisiaj będę tu mieszkać, panie tato?- spytał Peter, z podekscytowania ściskając mocniej dłoń Tony'ego.

-Podoba ci się?- spytał mężczyzna, klękając obok chłopca.

-Tak!- krzyknął.- Ile tu przestrzeni. A gdzie będę spał? Są tu jeszcze jakieś dzieci?

-Niedaleko mieszka trójka. Wiesz, jeden chłopiec, Ned, jest w twoim wieku.

-Naprawdę? Będę mógł się z nim pobawić?- Peter puścił w końcu rękę Tony'ego i zacisnął dłonie w piąstki, podskakując w miejscu.

-Oczywiście ale jutro. Dzisiaj masz czas aby się zaklimatyzować.

-Zakli-co?

-Pozwiedzać wszystkie kąty- zaśmiał się, nie umiejąc wytłumaczyć chłopcu znaczenia tego słowa.

-Dziękuję, panie tato

-Mów mi Tony, albo tato, jak wolisz, dzieciaku.

-Dobrze, tato.

-Daj Peterowi deser, a ja pójdę położyć Morgan, zasnęła- odezwał się Steve, przypominając pozostałej dwójce o swojej obecności w tym wszechświecie.

-Deser?- zainteresował się chłopiec, pierwszy raz od dłuższego czasu skupiając swój wzrok na postaci Steve'a dłużej niż przelotną sekundę

-Lubisz galaretki owocowe?

-Tak! Uwielbiam!

-W takim razie chodź, dam ci trochę, a potem pokaże ci twój pokój. Jutro pojedziemy do sklepu i kupimy farby by go pomalować na takie kolory jakie chcesz, dobrze?

Weszli do kuchni i stanęli przy lodówce. Peter usiadł na krześle przy stole i przysunął się do niego, oczekując na smakołyk.

-Będę mieć własny pokój? Wcześniej dzieliłem pokój z takim chłopakiem, Flash'em. Nie lubiłem go- powiedział pochmurnie, odbierając szklankę z zastygłą galaretką z rąk Tony'ego. Złapał za łyżkę i wziął deser do ust. Jego twarz od razu się rozpromieniła i wpełznął na nią błogi uśmiech.

-Tutaj będziesz miał oddzielny pokój.

***

Tony wiedział, że opieka nad dwójką dzieci jest ciężkim wyzwaniem lecz nie sądził, że to nie Peter da mu wycisk, lecz Morgan. Gdy Peterowi powiedziało się by stał w miejscu, chłopiec grzecznie stał i nie ruszał się dopóki mu nie pozwolono. Dopiero po kilku razach mężczyźni sprecyzowali, że w komendzie "nie ruszaj się", nie ma wzmianki o wstrzymaniu oddechu i niemruganiu.

Morgan za to, jak na dwuletnie dziecko przystało, nie słuchała się kompletnie nikogo, biegając po wszystkich kątach i wybiegając z domu, gdy tylko Steve na sekundę spuścił z niej wzrok.

W dodatku Tony czuł się osobiście urażony, gdy dziewczynka otwarcie przyznała, że woli Steve'a. Peter uwielbiał Tony'ego ale to Steve budził w nim podziw i szacunek, w końcu to on nosił legendarną tarczę z gwiazdą na środku. Tony nawet starał się przekupić Morgan, lody, czekolada, ale nadal ona nadal uparcie twierdziła, jej słowa były zastąpione krzykiem i pięściami, że woli jak Steve ją usypia lub karmi.

Więc Tony zajął się opieką nad Peterem, by Morgan w przyszłości zobaczyła, że popełniła błąd wielbiąc Steve'a jak bóstwo.

A biedny Steve znowu wylądował na sofie w salonie.

***

Peter od czasu zapoznania się z nowymi sąsiadami prawie całe dnie spędzał z Nedem. Pierwsze dni spotykali się tylko na kilka godzin, resztę poświęcał Tony'emu, Steve'owi i swojej nowej siostrze, ale z czasem znalazł z Nedem wspólny język, którym było zafascynowanie pracownią Tony'ego mieszcząca się w piwnicy. Tony kilka razy pozwolił im tam wejść i zadawać kilka głupich, ale dla dzieci bardzo istotnych i ważnych, pytań. Dwa czy trzy razy zdarzyło się by dzieciaki się tam wkradły ale nie potrafił się na nie długo gniewać, gdy nadymały policzki i splatały palce za plecami.

Wraz z nadejściem zimy Peter więcej razy był na zewnątrz niż w domu. Z Nedem prawie całymi dniami lepili bałwany albo urządzali bitwy na śnieżki. Nie ma co, chłopcy odporność mieli dobrą, ile razy wsypywali sobie śnieg za kołnierze, jeszcze się nie pochorowali.

-Peter, Tony, obiad!- krzyknął Steve, nakładając na talerze kolejne porcje. We wtorki, czwartki i niedziele on gotował obiady, w poniedziałki, środy i piątki Tony, a w sobotę jeździli do pobliskiego fast foodu. Peter nie narzekał.

Do kuchni wszedł Tony, trzymając w ręce tablet. Przeglądał najnowsze pliki, które nadesłała mu Pepper, w związku z nowym projektem Stark Industries. Kiedy postanowił zmienić kierunek funkcjonowania firmy zaczął przeżywać mały kryzys finansowy ale wraz z ponownym uruchomieniem działalności wszystko wróciło do normy. Nawet media przestały na niego najeżdżać co w jego aktualnej sytuacji było bardzo korzystne.

-Peter poszedł bawić się z Nedem. Powiedziałem mu by wrócił przed obiadem ale chyba cały dzień układają klocki Lego w domu Neda. Pójdę po niego za godzinę.

-Posadzisz Morgan w foteliku?- spytał Steve, kładąc talerze na stół.

-Maguna! Obiadek! Albo sprzedam twoje zabawki!

***

Wieczorami Tony'ego często napadały szały bezsenności, podczas których wychodził z domu i nie wracał aż do samego rana. Potem dostawał od Steve'a opieprz i szedł spać.

Teraz jednak było inaczej. Mimo coraz cieplejszych, kwietniowych dni, noce pozostawały zimne, a Tony zapomniał zabrać kurtkę. Gotów na baty od męża wszedł do domu, lecz jakie było jego zdziwienie, gdy zamiast ciszy albo charakterystycznego uderzania wałka do ciasta o rękę, usłyszał wystrzał z pistoletu.

Wszedł do salonu. Telewizor był włączony na jakimś programie sportowym, gdzie biegacze wystartowali po usłyszeniu huku. Steve wpół leżał na sofie, pod jego prawym ramieniem leżała Morgan, a o jego pierś opierał się Peter. Tony podszedł do sofy i ostrożnie, by nie obudzić dzieci, dźgnął Steve'a w policzek. Mężczyzna otworzył oczy, podchrapując.

-Tony? Już ranek?

-Nie, przyszedłem wcześniej niż zwykle. Co ty robisz?

-Peter chciał na ciebie czekać i nie mogłem mu wytłumaczyć, że wrócisz rano, a Morgan nie chciała zasnąć, więc postanowiliśmy na ciebie zaczekać.

-Idź połóż Morgan. Ja położę pajączka- powiedział, rozczulony zachowaniem rodziny.

Wziął Petera na ręce, ta mała dżdżownica była strasznie szczupła i wysoka. Zniósł go do jego pokoju, który chłopiec kazał pomalować na czerwony i ciemny niebieski. Wzór przypominał trochę sieć pająka. Położył chłopca na łóżku i przykry go kołdrą. Wrócił do swojej sypialni i zajął miejsce koło Steve'a.

-Jeszcze nigdy na mnie nie czekaliście.

-Skąd wiesz? A może czekaliśmy ale budziłem się wcześniej i kładłem dzieci do łóżek zanim przyszedłeś?

-Mam ci w to uwierzyć?- spytał, obejmując męża i przysuwając się do niego, tak, by między ich ciałami nie było ani centymetra wolnej przestrzeni.

-Nie masz wyboru.

~$$$~

. (•_•)/
<) .)
/ \

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro