Człowiek z żelaza i stali
Tony żałował w swoim życiu wielu słów. Czasami wypominał sobie ostatnie święta z rodzicami, jedną z kłótni z Pepper, po której kobieta groziła odejściem z pracy, spór z Rhodey'em, przez co prawie wyrzucili mężczyznę z wojska, jeden z wywiadów, przez który wybuchł kiedyś niemały skandal. Jednak wypowiadając "tatuaże się pomyliły" przekroczył pewną granicę przyzwoitości.
Potem podeszła do niego jeszcze ta dziennikarka, z którą miał kiedyś do czynienia. Niewinny początek zaskutkował potwornymi wyrzutami sumienia, które wzbudziły w nim zaledwie cztery zdjęcia. Próbował zachować kamienną postawę by nie pomyślała, że cokolwiek o tym wiedział. Co było prawdą. Miał pojęcie o posiadaniu przez terrorystów jego broni, lecz wybuch na pustyni powinien wszystko zniszczyć. Chyba, że mieli więcej niż jedną bazę w górach. Albo co gorsza mieli kolejną dostawę.
Szybka wymiana zdań z Obadiah'em też niewiele wniosła. Za to dziennikarze zdobyli kilka śmiesznych zdjęć z Tony'm stojącym na schodach, wpatrującym się w plecy Obadiah'a, jakby wypisany na nich został sens życia, którego Tony nie rozumiał. Jaki był sens w tym by ginęli bezbronni ludzie. I dlaczego Tony był oskarżany o coś, czego nie zrobił. Jego broń była produkowana w większości do użytku wojskowego. Żołnierze walczyli o pokój i wolność Ameryki, a Tony po prostu czerpał z tego korzyść. Tak to widział Tony. Jednak wszyscy widzieli to, co chcieli widzieć. A Stark nie był wyjątkiem.
Gdy potem postanowił wrócić do domu i odpocząć, majstrując przy rękawicy z najnowszego modelu zbroi, włączył telewizję, w którym trwały wiadomości na temat marszu do Gulmiry. Mięśnie Tony'ego niemal nie roznosiły skóry w napadach wściekłości, tłumionej przez zaciskające zęby. Starał się by śrubokręt nie przedziurawił mu ręki, gdy zapatrzony w ekran telewizora, stracił zainteresowanie pracą.
Nie potrafił oderwać wzroku od widoku broni i ludzi strzelających do siebie nawzajem. A potem jeszcze nazwa Dziesięć Pierścieni i ten łysy mężczyzna, odpowiedzialny za śmierć Yinsena. Skrzynie pełne broni i wściekłość, którą Tony wyładował na fragmencie warsztatu, wystrzeliwując wiązkę energii w powietrze. Wściekłość ustąpiła adrenalinie.
Godziny analizował sytuację w Gulmirze. Satelity pokazywały mu obrazy w czasie rzeczywistym jak cywile byli zabijani i oddzielani od rodzin. Patrzył w ciszy na składy broni na pustyniach, w pustynnych miastach, nawet udało mu się wyhaczyć dwa, a może trzy, domy z rakietami na dachach. Tak jak reporterka mówiła, nikt nie chciał pomagać uchodźcą. Nie było dla nich nadziei, dopóki coś, albo ktoś, nie wykrzyczy w końcu, że pora zakończyć tą chwilę niedoli.
Więc zrobił coś, co mogło im pomóc, uciszyć jego wyrzuty sumienia, naprawić imię oraz zrobić użytek z kawałka metalu tkwiącego w jego piersi. Założył zbroję, której złoto-czerwona barwa głośno krzyczała, że nie zadał sławy ani krwi, lecz nie odejdzie póki broń nie zostanie zniszczona.
Maszyny nakładały na jego ciało kolejne fragmenty zbroi. Gdy maska zakryła jego twarz, poczuł się jak inna osoba. Mógł zrobić wszystko. Nikt go nie znał, więc nikt nie osądzał. Mógł zacząć od nowa, nie jako Stark, czerpiący zyski z wojny i śmierci, lecz jako kto kto mógł uratować niewinnych ludzi.
O ile pierwszy lot był relaksacyjny, ten był przepełniony goryczą, wściekłością i żalem. Z jednej strony firma, z drugiej życie ludzi. A z trzeciej jeszcze Steve, którego kolejny raz zranił i stracił. Zbroja leciała o wiele szybciej niż najlepszy śmigłowiec, dzieki czemu w Gulmirze był nie w kilka godzin, ale kilkanaście minut. Już z daleka widział wystrzeliwujące rakiety.
-Jarvis, jak sytuacja?
Sztuczna inteligencja zamiast słowami podkreślić powagę sytuacji, pokazała tuż przed twarzą Tony'ego kilka obrazów i dane. Stark przeklął pod nosem, widząc wśród nich obraz ojca oddzielanego od syna.
-Łądujemy.
Zdziwienie na twarzach ludzi wokół niego było ogromne, gdy stanął na ziemi. Jeden z nich próbował do niego strzelać, lecz szybko stracili broń, zostając posłanym na drugą stronę ceglanej ściany. Do trzech z nich strzelił z repulsorów. Gdy chciał oddać kolejny strzał, terroryści zaczęli celować w kobiety i dziewczyny.
Tony opuścił ręce. Ale przecież producent broni musi mieć jej nadto. Sześć ciał padło na ziemię z dziurami po małych pociskach w ciałach. Schował broń. Matki zakrył dzieciom oczy. Jednak jeden z chłopców się wyrwał.
W pierwszej kolejności Tony myślał, że ten dzieciak rzuci się niemądrze na niego z pięściami. Jednak kiedy ujrzał jak podbiega do swojego ojca, krzycząc głośno "papa" i przytula go, nawet reaktor łukowy nie potrafił powstrzymać szybszego bicia jego serca.
Wyminął ich. Został mu tylko jeden z nich. Podszedł do jednej ze ścian budynku, gdzie chował się mężczyzna, o którego Tony'emu chodziło w tej chwili. Zrobił ręką dziurę w ścianie i wyciągnął go, powalając na glebę. Następnie wzbił się na trzy metry w górę.
-Jest wasz.
Niespecjalnie współczuł mężczyźnie narażonemu na rozwścieczonych ludzi. Lecąc kilkanaście metrów nad ziemią nie spodziewał się, chyba Jarvis też nie, rakiety skierowanej w jego stronę. Lecz kiedy wstał z gleby, na szczęście uniknął kolejnej. Zbroja była odporna ale rysy, i tak już obecne, niezbyt ładnie wyglądały.
Tony'emu udało się zniszczyć wszystkie, obecne w pustynnej wsi, Jerycho, a ogień strawił to, czego Tony by niedopatrzył. Satysfakcja, którą odczuwał Tony była duża, z pewnością większą niż ogień, który ją wywołał. Więc gdy uznał, że to co miał zrobić zrobił, odleciał, nie sądząc jednak, że zostanie goniony przez myśliwce armii amerykańskiej.
~$$$~
Dobra... Postawiłam tutaj trochę na inny styl pisania. Przy okazji...
Kocham 💓
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro