thirteen
— Jeszcze raz, bo nic nie rozumiem.
— Powtarzam się czwarty raz! Erwin, skup się, kurwa.
— Carbo, najmocniej przepraszam, że jestem delikatnie rozproszony, ale rozmawiam jednocześnie z tobą, z Andrewsem, żeby przypadkiem Grzecha z pracy nie wyjebali, jak i jeszcze odpisuje Equilibrium, który skądś ma mój numer i zastanawia się czy wpierdolić nam teraz czy za chwilę — rzekł zmęczonym głosem złotooki. — Więc jeśli musisz powiedzieć coś dwa razy, bądź wyrozumiały, kurwo, a nie masz do mnie pretensje.
— Wiesz, że sam mógłbym przeprowadzić rozmowę z Alexem? — wtrącił się nieśmiało Gregory.
— To kurwa masz! — warknął siwowłosy, rzucając telefonem w Montanhę, ledwo omijając jego twarz. — Jeszcze raz, Nikodem — zażądał, odwracając się do przyjaciela. — Od początku.
— Juliet Simtens, 19, pracuje w Humane Labs od dwóch lat. — Nicollo wyrecytował monotonnym głosem. — Zaczęła jako zwykły pomocnik, świeżo po ukończeniu liceum, ale od tego czasu dużo awansowała. Obecnie zarządza wydziałem chemicznym. Nie torturowaliśmy jej w żaden sposób. Wydaje się dość niezdecydowana. Albo przynajmniej dużo nie wie. Nie wiem, czy autentycznie nie wie, czy jedynie chroni swoim dupę. Powiedziała, że nie wie czym się każda osoba z jej wydziału dokładnie zajmuje, bo jest ich "aż tyle". A ona sama skupia się bardziej na... jak to się nazywało? — zastanowił się. — Labo! Chodź na chwilę!
— Hm? — Quinn wszedł niechętnie do pomieszczenia. Najwyraźniej słyszał wcześniejsze wrzaski i niezbyt był skory do rozmowy z zdenerwowanym Erwinem i Carbonarą.
— Co ta baba mówiła? Czym się zajmuje?
— Bada połączenia chemiczne występujące przy podtrzymywaniu, a nawet częściowej czy pełnej rezurekcji biologicznego życia za pomocą wszelakich sztucznych środków — wymamrotał Michael. — Czyli ogarnia chemiczną stronę i skutki uboczne... wskrzeszania. Czy czegoś z tym powiązanego.
— Co kurwa? — parsknął Erwin. Laborant wzruszył ramionami. — Czyli co, niby Ricka czy Kui'a by mogli przywrócić? Ta... Typowe pierdolenie tych pseudonaukowców... Ale niczego więcej bym się po nich nie spodziewał — prychnął. — Czyli nic nie wie o naszej fiolce?
— Nie — westchnął Nicollo. Knuckles jęknął z zawodem.
— Czyli, kurwa, chuja wiemy? Ci naukowcy potrafią cokolwiek? Bezużyteczni... Honorowo milczący, tchórzliwi, albo bez przydatnych informacji. No kurwa! EMS nic, Pentagon nic, Humane Labs nic! To kurwa kto?!
— Nie jest tak do końca — odchrząknął Quinn. — Gdy wyszedłeś, Carbo, to ona powiedziała, że do niedawna w wydziale był taki jeden ekscentryk. Starał się stworzyć jakiś wywar bratnich dusz, ale gdy mu ona zniknęła, załamał się i zwolnił. Juliet nie zamieniła z nim nawet słowa, więc dużo bardziej nam nie pomoże, ale mamy chociaż jakiś ślad — dodał cicho Michael.
Knuckles się zamyślił. Był zdecydowanie spokojniejszy niż minutę temu, a delikatny zarys planu zaczął się formować w jego głowie.
— Okej... Okej. Czyli--
— Alex! Do kurwy nędzy, ale co ja miałem zrobić?! — wybuchł nagle Montanha, przerywając Erwinowi. Dotąd prowadził na boku rozmowę z szefem policji, nie mieszając się w dyskusję, ale gdy uniósł głos, zwrócił na siebie uwagę. — Co byś zrobił na moim miejscu? Ach tak? Uwierz mi, próbowałem! No! Mm, ciekawe. Tak? Co... Szefie, przepraszam, ale szef pierdoli. Mhm. Tak. No. Mmm. Nie... Co? Nie? AHA?! Nie no, zajebiście! Mhm. Jasne! Do widzenia! Tak! Miłego, kurwa, dnia! — wywarczał i się rozłączył. — Co za chuj...
— Co ci powiedział? — Carbonara spojrzał z zaciekawieniem na zrezygnowanego szatyna.
— To co zawsze. — Mężczyzna machnął ręką. — Że powinienem był was przekonać, że innym funkcjonariuszom moje "wybryki" się nie podobają, że stąpam "po kruchym lodzie"... Nie zwolnił mnie i twierdzi, że chwilowo nie ma takiego zamiaru, ale uznał, że dopóki jestem połączony z Erwinem, będę zawieszony. A mówił wcześniej, że da nam kilka dni! I co? I chuj. Super, jakbym miał jakąkolwiek kontrolę! — wybuchł ponownie.
— Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to może uda nam się sprawę załatwić szybko — wymruczał pogrążony w myślach Knuckles. — Nawet może uda nam się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Chodźmy! — krzyknął, wstając energicznie na nogi. Wahając się, Montanha również powstał.
— Może powiesz nam najpierw na jaki to wspaniały pomysł wpadłeś? — Gregory złapał rękę siwowłosego, nim ten zdążył się oddalić.
— Equilibrium jest na nas wkurwiony, nie? Musimy z nim pogadać i tak, żeby nas nie wysadził w powietrze. A skoro jestem mistrzem charyzmy i dyplomacji, to uda mi się go przekonać, żeby nam pomógł! Skoro pokłócił się z tamtym debilem, to musi go jakoś znać! — wypalił podekscytowany złotooki.
— To... jebnie — podsumował mruknięciem Quinn.
— Może... przemyśl to trochę? — zaproponował elokwentnie policjant. Nie wiedział kim jest ten Equilibrium, ale skoro Laborant (który wydawał się na najrozsądniejszego z obecnej ekipy) nie był przekonany co do pomysłu, to on tym bardziej chciał by Erwin przemyślał to na chłodno.
— Po co? Czym szybciej tym lepiej! Zresztą, mam plan!
— Nikodem, co o tym myślisz?
— Może umów się z Eq na jutro? — Carbonara wpadł na pomysł. — W ten sposób podejmiesz jakąś inicjatywę w tym kierunku dzisiaj, ale będziesz mieć czas przemyśleć plan na rozmowę dzisiaj wieczorem?
— Dobra — mruknął niechętnie Erwin.
— Czekaj! Ale dlaczego Equilibrium miałby się zgodzić zamiast, no nie wiem, na przykład was zabić? Nie słynie on z delikatności...
— A co ty niby wiesz? Nigdy z nim nie rozmawiałeś!
— Uwierz mi Erwin, znam Equilibrium lepiej, niż może się tobie wydawać.
— Labo... Jesteś takim nudziarzem... — Erwin położyć nacisk na słowo "takim". — Ale czego się mam po tobie spodziewać...
— Wiesz, rozmowa z Eq i tak nas nie ominie. — Carbonara zwrócił się do maskarza. — Uważam, że warto zaryzykować. Zresztą, to Szefiek i terminator — nie zabije ich ot tak. Pastora, bo to pastor, a oficerka, bo się go nie da.
— Mogę się zgodzić, jeśli powiesz mi wszystko co o nim wiesz dzisiaj wieczorem. — Postawił warunek Gregory.
— Okej — zgodził się Knuckles, lekko się krzywiąc.
— Widzę, że was nie przekonam. No cóż, powodzenia. Bądźcie tylko... ostrożni — westchnął Michael. — Pamiętasz chyba co się działo w maju.
Zapadło niezręczne milczenie.
— Nie idziesz z nami? — zdziwił się Erwin.
— Nie mogę. Nie będzie mnie jutro w mieście. Wolałbym was pilnować, ale nie mam wyboru.
— No cóż. Unlucky.
~*~*~
Erwin i Gregory wrócili do mieszkania późnym wieczorem. Przez ponad dwie godziny siwowłosy siedział przy laptopie, robiąc nie wiadomo co. Montanha nie naciskał, w końcu zgodzili się niegdyś, że nie będą wchodzić sobie w drogę. On sam miał dzięki temu czas przemyśleć jakiś plan.
Przy parujących kubkach herbaty, obaj pracowali: Erwin wściekle szybko walił w klawiaturę, a Montanha zapisywał pomysły w notatniku. Końcowo, gdy złotooki wreszcie zamknął laptopa, Gregory miał zapisane jedynie dwa podpunkty.
— Nie no, zajebista lista Grzechu! Gratulacje, panie Montanha — mruknął Erwin. — Jak widać, bardzo się przydajesz.
— Ach tak? To może podziel się swoim wspaniałym planem? Czy raczyłbyś się nim podzielić? — Montanha naskoczył na niewzruszonego siwowłosego.
— Całości na pewno nie.
— Aha? Obiecałeś mi co innego!
— No to kurwa kłamałem. — Knuckles wzruszył ramionami. — Mam zamiar napisać do Eq, żebyśmy się spotkali, taki ładny SMSik, proszący o nie zabijanie nas, tylko o negocjacje, następnie spotykamy się, negocjujemy... używam mojej karty przetargowej i dostajemy numer do gościa co nas zbindował.
— A moja lista, to skrócona wersja twojego planu.
— Ta, ta, tylko że ja mam coś przydatnego w negocjacjach.
— Czyli?
— No przecież ci nie powiem, to już ustaliliśmy. — Erwin spojrzał na szatyna, a po chwili spuścił wzrok. — Zastanawiam się tylko czy... on zechce z nami negocjować — dodał zdecydowanie ciszej.
— Myślisz... — Policjant zagryzł wargę. — Myślisz, że bylibyśmy w stanie przeżyć tak razem... do końca?
Głuche milczenie zapadło w przyjaźnie oświetlonym pomieszczeniu. Złotooki wypuścił powietrze z ust, zastanawiając się nad nieprzyjemną możliwością. W końcu dotychczas raczej skupiali się na sposobach by rozwiązać ich problem, jak przetrwać do momentu rozłączenia, jak funkcjonować będąc ciągle przyssanym do kogoś obcego. Jednak, gdy wszelkie możliwości obracały się przeciwko nim, musieli wziąć pod uwagę prawdopodobieństwo porażki. Co jeśli się nie uda?
— Chyba... chyba tak — wyszeptał w końcu, patrząc w czekoladowe oczy. — Myślę, że tak. Byłoby ciężko, upierdliwie, no i wkurwiająco, ale...
— Ale dużo wytrzymaliśmy, nie? Co może nam nie wyjść. — Na twarzy policjanta wyłonił się słaby uśmiech.
— Byłbyś w stanie zrezygnować z policji? — zapytał Knuckles, żując wargę.
— Nie mam wyboru, nie? Myślę że... odnalazłbym się u was — westchnął zamyślony Gregory. — Wiesz, w Zakshocie. Już się całkiem okej dogadujemy, a gdybyśmy byli ciągle po jednej stronie to może byłoby tylko lepiej. Carbo mnie lubi, David mnie lubi, Labo mnie lubi, a Vasquez i Speedo są zbyt zajęci sobą by zwracać na mnie uwagę. Przynajmniej Speedo, bo z tego co wiem, to Vaski też mnie lubi.
— Ta, na pewno cię wszyscy uwielbiają — parsknął mimowoli Erwin. — Dlatego zawsze cię wyzywają od dziwek i kurew.
— Ty też to robisz — mruknął Montanha. — Pamiętam tamto nagranie, gdy mówiłeś, że to twój język miłości. Więc może między mną a resztą Zakshotu, wyzywanie się to też jest sposób na okazanie przyjaźni? — ciągnął dalej, nie zważając na niewielki rumieniec na policzkach siwowłosego.
— Taaa.
— Wiem, że nie zrezygnujesz z gangsterki. Ja nie mam za dużego poparcia w LSPD, a gdy będziesz do mnie przywiązany to w ogóle nie mam co tam robić. Więc... chyba nie ma innej opcji. Zawsze mnie coś intrygowało w życiu kryminalisty... — Gregory ponownie się zamyślił. — Może będę waszym hamulcem? Takim Kuiem 2.0?
— Ni chuja ci nie wyjdzie, ale możesz próbować. — Erwin uśmiechnął się łagodnie. — A... czy warto? W sensie, rozumiem, że nie masz opcji, ale czy nie będzie ci przykro, że nie będziesz już w policji?
— Oczywiście, że będzie mi przykro. Ale co jak co, już swoje przepracowałem. Zresztą, jest coś, co... Jezu.
Z jego wyrazu twarzy Erwin był w stanie wyczytać, że mówi to z pewną trudnością. Pewnie wizja utraty stanowiska w policji była o wiele cięższa, niż chciałby to przyznać. Jednak, siwowłosemu wydawało się, że w tym wypadku akurat co innego sprawia problem Gregoremu.
— Tak. Będzie warto, tak. — W końcu wydusił. Knuckles patrzył na niego uważnie. W normalnej sytuacji pospieszył by go, ale tym razem cierpliwie czekał, aż mężczyzna sam się wypowie. Czuł, że jest to dla niego ważne. Szatyn wypuścił powietrze z ust, z słyszalną nutką rezygnacji. — Ja... Kurwa. Erwin. Wiedz... Wiedz, że cię...
Gregory mocno zagryzł wargę, ponownie się zacinając. Złotooki jednak zrozumiał. Widział, jak ciężkie dla policjanta jest przyznanie się do emocji. Nie pośpieszał. Nawet nie potrzebował tych słów, bo przecież doskonale rozumiał przekaz. Serce biło mu tak, jakby zaraz miało wyrwać się z piersi. Przybliżył się do szatyna, spoglądając mu prosto w oczu.
— Jest okej, Grzesiu. — Uśmiechnął się. — Ja ciebie--
Nie wytrzymał. Nie dokończył nawet, a połączył wargi z tymi Gregorego. Brązowooki westchnął z ulgą, trzymając kurczowo młodszego, który ani myślał się odsuwać. Całowali się niespiesznie, jakby ich los nie zależał od dnia następnego. Mogli albo zostać rozstrzelani przez Equilibrium i jego ludzi, albo zostać przez niego porwanym i być brutalnie torturowanym, albo, nawet jeśli Equilibrium byłby do nich pozytywnie nastawiony, to mogli nie odzyskać starego życia. Ekscentryczny naukowiec mógł nie mieć kontaktu z Equilibrium, mógł zniknąć, nie żyć, albo nawet nie chcieć im ujawnić odtrutki. Może takowa nie istniała.
Wszystkie te problemy zostały zepchnięte na plan dalszy. Mężczyźni skupiali się w pełni na sobie, plany i notatki dawno zapomniane. Ubrania lądowały obok kanapy, a usta pieściły każdy dostępny cal skóry. Temperatura rosła, a wraz z nią przyjemność i namiętność. Bursztynowe oczy łączyły się z tymi brązowymi, dłonie jeździły po torsach, policzkach, udach. Wkrótce, dwa ciała rozpoczęły swój powolny taniec miłosny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro