Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ten

— Ja pierdolę — jęknął Gregory, wychodząc z komendy na wciąż drżących nogach.

— A nie mó-kurwa-wiłem? — warknął Erwin, podtrzymując się starszego.

Obaj nie mieli siły na cokolwiek, a jazda samochodem w takim stanie byłaby dość niebezpieczna, więc mimo niechęci Erwina, mężczyźni zamówili taksówkę. Przez całą drogę się nie odzywali. Wpakowali się do windy i ledwo dotarli do mieszkania.

Będąc już w środku, Erwin opadł bez grama energii na kanapę, ciągnąc za sobą starszego. Montanha poprawił swoją pozycję, wtulając się w klatkę piersiową złotookiego. Knuckles odruchowo wplótł dłoń w brązowe kosmyki: jak odkryli niedawno, przeczesywanie ich dawało im obu ulgę. Właściwie, tak jak jakakolwiek bliskość cielesna. Może i byli w beznadziejnych nastrojach, ale to nie oznaczało, że będą się unikać. Zresztą, i tak nie mieli wyboru.

Naukowcy z Pentagonu nie byli złymi ludźmi; Gregory o tym wiedział. Rozumiał, że musieli jakoś ich zbadać, by móc jakkolwiek pomóc, tak jak lekarz musi zbadać pacjenta nim wystawi diagnozę. Mimo to, musiał przyznać, że owe eksperymenty były wyjątkowo nieprzyjemne. Najgorsze było wielokrotne zaprzestawanie dotyku i mierzenie bólu. Przez to nawet pół godziny później nadal trzymały ich drgawki.

Montanha wyczuł jak ciało Erwina ponownie drży, lecz w nieco inny sposób niż dotychczas. Bardziej nieregularnie, lecz dość subtelnie. Gregory przekrzywiło głowę tak, że mógł spojrzeć na twarz Knucklesa. Zdziwił się, gdy dostrzegł, że złote oczy były przykryte silnie zaciśniętymi powiekami.

— Co się dzieje? — Szatyn zapytał wyjątkowo łagodnie, kładąc dłoń na bladym policzku i delikatnie go pocierając.

— Kurwa — wymamrotał Erwin, przecierając twarz. — To przez te jebane testy. Nie lubię tego.

— Chcesz o tym porozmawiać? — bąknął Gregory.

Nie był dobry w pocieszaniu ani w terapeutycznych gadkach, lecz miał nadzieję, że chociaż bliskością i rozmową będzie w stanie pomóc chłopakowi. Knuckles uchylił powieki i rzucił starszemu obojętne spojrzenie z nutą smutku.

— Nie wiem — westchnął siwowłosy, pozwalając się przytulić. — W sumie nie ma co gadać. Gdy byłem mały poddano mnie serią eksperymentów z powodu moich włosów, oczu i innych "wad genetycznych". Tylko geniusze zapisali mnie do jakiegoś pierdolniętego pseudo-lekarza, przez co siedmioletni ja został lekko straumatyzowany.

— Och. — Montanha nie spodziewał się czegoś takiego. — Przepraszam, że cię przymusiłem do tego — dodał, czując, że jego reakcja była trochę niewystarczająca.

— To nic takiego. Nie ma to na mnie wpływu... zazwyczaj. Jebać, nie chcę o tym pamiętać. Przynajmniej teraz jest to za nami — mruknął Knuckles. — Trzeba tylko czekać na odpowiedź i rozwiązanie.

Gregory patrzył na niego niepewnie, przytakując. Wiedział (wręcz za dobrze) jak to jest mieć PTSD, lecz nie był pewien w jakim stopniu dzieciństwo Erwina miało na niego efekt. W końcu każdy funkcjonuje inaczej, a skutki choroby mogą zostać zmniejszone na różne sposoby.

— Jest okej. Serio — mruknął złotooki, gdy zauważył nieprzekonany wzrok szatyna na sobie.

Siwowłosy przeniósł ręce na kark starszego, przyciągając go bliżej. Musnął usta starszego, udowadniając, że nie chce dłużej myśleć o przeszłości. Wolał skupić się na teraźniejszości. Gregory oddał pocałunek, chcąc pomóc odgonić nieprzyjemne wspomnienia. Usłyszał ciche westchnienie wydobywające się z ust niższego, po czym poczuł rękę zaciskającą się na jego włosach, powodując, że ich usta ponownie się spotkały w namiętniejszym pocałunku.

Ciało Erwina przestawało powoli drżeć. Obaj zatracili się w przyjemnej czynności. Dłoń Gregorego wkradła się pod luźną bluzę złotookiego i zaczęła ciekawsko badać jedwabną skórę, czasem zatrzymując się przy jakichś imperfekcjach. Bursztynowe oczy Knucklesa zabłysnęły złotem. Obaj wiedzieli, że owa noc nie skończy się na całowaniu.

~*~*~


Następny poranek był dla mężczyzn dość leniwy. Nie mieli ochoty wychodzić z łóżka po wczorajszych badaniach. Montanha miał jeszcze wolne, które wziął na weekend urodzin Sussane, a Erwin napisał prędko swoim, że będzie niedostępny. Nie musząc się nigdzie spieszyć, wylegiwali się i odpoczywali, co jakiś czas poczynając rozmowy czy oddawanie się czułościom.

Erwin czuł się tak... spokojnie. Może było to spowodowane wczorajszym dniem i dość aktywną nocą, lecz miał wrażenie, że jego symptomy ADHD chwilowo zniknęły. Żałował, że może się to wszystko skończyć niedługo, choć miał nadzieję, że zostaną współlokatorami. Z ostatniej rozmowy wynikało, że starszemu odpowiadało jego mieszkanie, a po dość mocnym zbliżeniu się przez ostatnich kilka dni, siwowłosy liczył, że Gregory go po prostu nie zostawi.

Dopiero po południu telefon od szefa policji zmusił ich do ogarnięcia się. Andrews powiedział Montanhie, że powinni się spotkać ponownie z naukowcami, gdyż mają coś do powiedzenia. Zainteresowani mężczyźni prędko się odświeżyli i ubrali, po czym udali się w stronę komendy. Gdy byli na miejscu, Erwin zadzwonił dzwonkiem. Patrzył nieco nerwowym wzrokiem na starszego, zastanawiając się, co dalej. Co im przekażą?

Długo nie musieli czekać. Po niecałej minucie, Alex pojawił się w towarzystwie znanych im z wczoraj naukowców. Za prośbą blondyna, cała gromadka przeniosła się do jego biura.

— Więc? Macie coś? — zapytał niespokojnie szatyn. Złotooki jedynie patrzył wyczekująco.

— Mamy niezbyt dobre wieści — odparł jeden z naukowców, wzdychając cicho.

— Po raz pierwszy mamy doczynienia z czymś takim, wczorajsze badania jedynie nas w tym utwierdziły — dodał drugi.

— Będę z państwem szczery. Bez dużej ilości dodatkowych badań, jak i naszych własnych prób na rekonstrukcję owej substancji, nie ma zbyt dobrych rokowań na powodzenie. Obawiam się, iż panowie zostaniecie związani na dość długo, jeśli zgodzicie się na naszą dalszą pomoc, a jeśli odmówicie, co rozumiemy, to prawdopodobnie na zawsze.

— Nie ma mowy — prychnął Knuckles. — Absolutnie nie zgadzam się na miesiące czy lata eksperymentów.

— Muszę się zgodzić z Erwinem — rzekł Montanha ponurym głosem. Nadal dopiero docierało do niego znaczenie słów ekspertów.

— Wiecie w takim razie, że niestety musiałbym cię zwolnić, Grzesiu? — Andrews spojrzał z współczuciem na szatyna.

— Co?! — Gregory wstał gwałtownie. — Przecież ostatnie niecałe dwa miesiące były okej?

— Tak, jako faza przejściowa, ale nie na stałe — westchnął Alex. — Nie uważam tego za dobre rozwiązanie, lecz niestety, nie mam innej opcji. Niektórzy funkcjonariusze już się skarżyli na Knucklesa...

— Który, kurwa? — warknął Erwin, krzyżując ręce na piersi. — Jeśli to ten kadet, to jest zwykłą pizdą.

— Nie no, Erwin, tu akurat przesadziłeś — powiedział Montanha po chwili namysłu. — Nie powinieneś był go zepchnąć paralizatorem do wody.

— Aha, a ty mnie mogłeś? Pamiętam ten lipiec.

— Ale uciekałeś--

— On też uciekał!

— Przed tobą, gdy powiedziałes, że go zapierdolisz!

— Miałem dobry powód!

— Niby jaki?

— Porysował mi auto!

— Erwin...

— Panowie, proszę o spokój! — Szef policji stracil cierpliwosc. — Widzisz Gregory jaki jest problem? Na kilka tygodni, a nawet miesięcy, ten układ miał jakiś sens, ale jeśli będziesz do końca życia przywiązany do największego przestępcy w mieście, niestety nie mogę pozwolić na kontynuowanie twojej kariery w LSPD. Masz jeszcze kilka dni, a następnie cię zawieszę, a za jakiś czas zwolnię. Nie mam wyboru. Przykro mi.

Gregory nie odezwał się więcej, a jedynie wstał, i ciągnąc Erwina za sobą, wyszedł z gabinetu, głośno trzaskając drzwiami. Chwilę przed zamknięciem się drzwi zdołał ujrzeć skonfundowane spojrzenie naukowców. Prychnął cicho i wywlókł Knucklesa z komendy, który już niemo sugerował, iż chce zabrać kilka broni policyjnych ze sobą.

— Skoro cię wyjebali, to dlaczego mi nie pozwoliłeś wziąć? — mruknął Knuckles zawiedzionym tonem.

— Jeszcze mnie nie wyjebali — odparł sucho Gregory.

— Na co ty liczysz Grzegorz? Słyszałeś Alexa. Mają cię w chuju z powodu mojego istnienia.

— Może da się coś jeszcze zrobić — wyszeptał Montanha, wchodząc do zaparkowanego samochodu. Erwin bez ociągania się usiadł mu na kolanach, jak to miał w zwyczaju.

— Jasne, a ja jestem Jezus. Jak Pentagon rozkłada ręce to nikt nie ma szans. Jebany Humane... — warknął siwowłosy, wlepiając wzrok na drogę przed nim. — Chwila... Humane... Boże! Jacy my jestesmy głupi!

— Co?

— Skoro wynaleźli to gówno w Human Labsie, to przecież tamtejsi naukowcy muszą coś wiedzieć! Wystarczy się ponownie włamać i...

— I ukraść kolejną fiolkę tego samego i zanieść Pentagonowcom? Hm, no nie wiem, czy to wypali... — zastanowił się szatyn.

— Nie, debilu — roześmiał się Erwin. — Ich jebać. Na własną rękę to zrobimy. Porwiemy jakiegoś naukowca i go grzecznie przepytamy, co i jak.

— Czy ciebie pojebało do końca? Ostatnio jak prawie straciłem karierę, to też napadałem na Humana, nie mam tym razem tak samo skończyć z tym samym skutkiem!

— To się kurwa nie wpadnij następnym razem jak debil — prychnął. — My cię nie wkopiemy, uda nam się na pewno uciec, a to jest nasza jedyna szansa. Inaczej nie ma szans, że utrzymasz tę robotę. Masz lepszy pomysł?

Montanha zamilkł na dobry kwadrans. Zdążyli dotrzeć do mieszkania, wjechać windą i wejść do środka, a szatyn nadal rozmyślał. W końcu westchnął przesadnie długo i głęboko.

— Niech ci będzie — wymamrotał niechętnie. — Nie odzywam się, nie zmuszasz mnie do dotykania czegokolwiek, będę patrzeć biernie na porwanie, i nikt o tym nigdy nikomu nie wspomina.

— Deal. — Knuckles uśmiechnął się szeroko. — No nie patrz się tak, nie bierzesz po raz pierwszy udziału ani w heiscie, ani w porwaniu. Ani w napadzie na Humana — roześmiał się złotooki.

— Stul pysk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro