six
Reszta wieczoru i nocy minęła spokojnie. Poranek też należał do przyjemniejszych, głównie dlatego, że dwaj mężczyźni obudzili się dopiero o trzynastej. Dokładniej to Gregory gwałtownie wyskoczył, przewracając ich obu na podłogę, mamrocząc coś o spóźnieniu się na służbę. Zajęło mu chwilę by zrozumieć, że tego dnia nie spędzi w radiowozie. Erwin zwyzywał go od debili, lecz dość prędko mu odpuścił, głównie dlatego, że inaczej spóźniłby się na spotkanie z Zakshotem o czternastej.
Tym razem, gdyż mieli więcej czasu, Knuckles nie pominął malowania się. Ku zdziwieniu Montanhy, zajęło to o wiele mniej czasu, niż by się spodziewał. Dwie szybkie, lekko roztarte kreski i ciemny tusz do rzęs. Szatyn poczuł lekki zawód; podobały mu się naturalnie siwe rzęsy.
Wyszli z mieszkania, nie spiesząc się specjalnie. Erwin wepchnął starszego do Lamborghini, po czym usiadł mu na kolanach. Najwidoczniej uznał, że nie ma sensu się trudzić i po prostu zaakceptował, ze w wiekszosci przejażdżek, zwłaszcza tych krótszych, będą musieli zmieścić się na jednym siedzeniu. Łamiąc sporo praw ruchu drogowego, Knuckles zajechał pod warsztat. Montanha nie skomentował nieprzepisowej jazdy, co zadowoliło zlotookiego. Czyli policjant nie będzie aż takim wrzodem na dupie. To dobrze.
Erwin od razu skierował się na tyły mechanika, gdzie zebrała się grupka czekających ludzi.
— No tak — skrzywił się David, widząc Gregorego. — Zapomniałem.
— Ciebie też miło widzieć — skwitował szatyn, lecz zamilkł pod karcącym, bursztynowym spojrzeniem.
— Panowie — odchrząknął siwowłosy. — Mamy parę tematów do omówienia. Vaski, co się odjebało na tym wczorajszym wyścigu, jak mnie nie było? — zwrócił się do wysokiego i muskularnego Latynosa.
— Ktoś zaatakował jeden z pojazdów, pitując go w stronę stacji. Było trudno jednoznacznie stwierdzić kto to, choć mieliśmy nasze podejrzenia. Które zresztą się potwierdziły — streścił Sindacco.
— Miałem nim jechać — wtrącił się Albert. — Ale w ostatniej chwili dosiadłem się do Vaskiego.
— Czyli nieudany zamach na naszego — podsumował Laborant. — Gdy czekaliśmy na ciebie, udało nam się namierzyć i złapać tego typa.
— Kto to taki? — dopytał zainteresowany Knuckles.
— Śmietanki — mruknął Carbonara. — A kto inny.
— Ale Śmietana, czy ktoś od nich? — Złotooki zmarszczył brwi.
— Ktoś od nich — doprecyzował Nicollo. — Przynajmniej tak się nam wydaje. Przydałoby się dowiedzieć więcej informacji... — dodał, a na jego twarzy wykwitł jednoznaczny uśmiech.
— Gdzie jest? — zapytał krótko Erwin.
— Dia go pilnuje — rzekł David, szczerząc się. — Na jednej ze sprawdzonych miejscówek. Dokładnie nie pamiętam gdzie, ale mam zapisanego GPSa.
— To jedziemy.
Po paru minutach, cała gromadka znajdowała się na miejscu. Gregory coraz niepewniej podążał za towarzyszami, czując, że idzie to w złym kierunku. Gdy mieli wchodzić do środka miejscówki, powstrzymał ich głos Erwina.
— Czekajcie, ten debil nie ma maski.
— Po co mu ona? — zdziwił się Gilkenly. — My nie mamy.
— Ale to policjant — westchnął Knuckles. — Wszyscy w ogóle załóżmy, żeby nie było powiązań.
— Co? — wydukał Nicollo. — Od kiedy ci zależy na tym?
— Od kiedy jestem do niego przywiązany siłą — warknął siwowłosy. — Nie chcę by miał jakieś problemy w pracy, bo on dosłownie nie da mi żyć.
— Wiecie, że mam imię? — mruknął Montanha, lecz został zignorowany.
— Niech ci będzie, siwy — odparł niezadowolony Carbonara. — Ale nie będziesz brał udziału w zabawie.
— Sam miałem zamiar to zaproponować. Zresztą, nie jara mnie to aż tak — wzruszył ramionami.
— Czekaj. — Policjant przeniósł wzrok z Erwina na Nicollo, a następnie z powrotem na Erwina. — "Zabawie"? Co wy chcecie zrobić?
— Grzegorz, a co zazwyczaj się robi na porwaniach? — Speedo spojrzał na szatyna z politowaniem. — Myślałem, że jesteś ekspertem w tej dziedzinie.
— Bierze się okup — palnął.
— Albo torturuje, czy zabija — dodał spokojnie Michael. Gregory zerknął zaniepokojony na złotookiego.
— Miało nie być tortur — powiedział z pretensjami w głosie.
— "Chyba, że są istotne, a niemal wszystkie są" — mruknął Knuckles, a niewielki uśmiech błądził po jego ustach. — Naucz się czytać. A teraz zakładamy maski i idziemy.
Brązowooki patrzył z niedowierzaniem, jak sześciu mężczyzn zakłada pospiesznie maski. Każdy miał co innego; jedni bandany i kawałki materiału, drudzy plastikowe maski niczym z balu przebierańców, a jeszcze inni kaski czy inne większe nakrycia głowy. Laborant, naturalnie, nie zmienił w wyglądzie nic.
Gdy Erwin zauważył, że starszy nadal trzyma w rękach biało-czarną chustę. Zniecierpliwiony, wyrwał mu ją z rąk i samemu ją dokładnie założył. Montanha mrugnął niepewnie. Materiał był przesiąknięty zapachem niższego, co mu o dziwo w ogóle nie przeszkadzało. Może nawet po części podobalo.
— Zaproszenie trzeba księżniczce wysłać? — Głośne prychnięcie przywróciło Gregorego na ziemię. Coś za często ostatnio odpływa myślami... — Chodź, wszyscy są już w środku.
Szatyn wymamrotał coś niezrozumiale, lecz podążył za młodszym. Pokój do którego weszli był pogrążony w półmroku. Pozostali towarzysze stali w półkolu, otaczając przywiązanego do krzesła mężczyznę. Nie odzywając się, Erwin z Gregorym podeszli bliżej. Zamaskowany Dia podszedł do lidera Zakshotu szybkim krokiem.
— To ja uciekam — rzekł Garcon. — Muszę gdzieś... iść. Część!
Po czym odszedł. Knuckles odchrząknął, przewracając oczami na typowe zachowanie przyjaciela, mamrocząc "pierdolona kreweta", po czym zwrócił się do porwanego nieco zmienionym głosem.
— Dzień dobry — zaczął niemal przyjaznym tonem. Mężczyzna nie odpowiedział. — Wiesz, gdy ktoś się z tobą wita, zwłaszcza gdy jesteś w tak przejebanej sytuacji, to z grzeczności wypada odpowiedzieć. Powtórzmy więc. Dzień dobry!
Brak odpowiedzi.
— Chcesz przejść od razu do konkretów? Hm, no nie jest to zły pomysł, krócej będę tu marnował czas — mruknął lekceważąco Knuckles, niby to do siebie. — Dlaczego zabiłeś naszego?
Knuckles postanowił udawać, że jest z grupy człowieka, który faktycznie skończył w płomieniach na stacji benzynowej. Nicollo spojrzał niezadowolony, lecz nie skomentował tego w zaden sposob. Natomiast Montanha zaczął się zastanawiać, dlaczego siwowłosemu tak zależy na kryciu go. Wprawdzie mieszkają teraz pod jednym dachem i przydałoby się życie w względnym spokoju, lecz brązowooki znał Erwina. Ten człowiek i słowo "spokój", brzmią śmiesznie w jednym zdaniu. Nawet dla pięciu sekund śmiania się z jego porażki był w stanie narazić swoją wolność, a nawet i życie. Co się zmieniło?
— Nie zabiłem — wycedził krótko mężczyzna, ponownie skupiając wzrok zebranych na swojej osobie.
— Czyli potrafisz jednak mówić — wymamrotał David.
— Nie kłam — rzucił Speedo. — Śledziliśmy cię dokładnie, od momentu stwierdzenia zgonu.
— Macie złą osobę — upierał się brunet. — Zobaczyłem porzucone auto. Gdyż nie posiadam własnego, a to wyglądało na dość szybkie, po prędkim naprawieniu na CarZone, postanowiłem je sobie przetestować. Gdy zaczęliście mnie gonić, przestraszyłem się i uciekałem, dopóki mnie nie złapaliście. Nie jestem dobrym kierowcą. Nie byłbym na wyścigu, skoro nie potrafię dobrze prowadzić!
— Jakoś ten tu nie ma rąk, a to go nie zniechęca — mruknął Gilkenly, uderzając Erwina lekko w ramię, drocząc się.
— Ej! Ostatnio idzie mi lepiej! — oburzył się złotooki.
— Ciekawe skąd zatem wiesz, że samochód był porzucony z wyścigu — zauważył chłodno Vasquez, który patrzył groźnie na porwanego.
Gdyby Albert w ostatniej chwili nie przesiadł się do niego, to on byłby martwy, a że wyścig był organizowany przez Sindacco, czułby się odpowiedzialny za jego śmierć.
— Widziałem jak przejeżdżałem niedaleko — odparł mężczyzna.
— Plątasz się w zeznaniach — rzucił Laborant. — Mówiłeś, że nie posiadałeś uprzednio samochodu.
— Ukradłem — wymamrotał porwany.
Quinn spojrzał pytająco na złotookiego, który kiwnął w zgodzie głową. Laborant zbliżył się do jednej z szafek, w której ukryte były najprzeróżniejsze przedmioty, po czym wyjął ostry, stary nóż. Nie wyglądał na zbyt sterylnie. Porwany się zaniepokoił. Uważnie obserwował jak Michael zbliża się do niego, niedbale obracając ostrzem w ręce.
Następne dwie godziny były przepełnione okrzykami bólu, krwią, jak i wreszcie wyjąkanymi, urywanymi zdaniami prawdy. Gdy mężczyzna w końcu powiedział wszystko, co wiedział, Erwin zarządził przerwę. Niemal od razu, porwany stracił przytomność.
— Co z nim robimy? — zapytał Carbonara, odkładając "zabawki" z powrotem do szuflady.
— Możemy albo go tu zostawić, albo zabrać na szpital — mruknął Knuckles.
— Albo zabić — dodał cicho Sindacco.
— Nie zapominaj kto jest z nami — rzekł Erwin.
Reszta Zakshotu spojrzała na Montanhę w lekkim szoku. Faktycznie, zapomnieli że ten tu w ogóle jest, gdyż stal w cieniu i w bezruchu za złotookim, nie odzywając się ani słowem. Nie wyglądał na zbyt wstrząśniętego, w końcu nie raz sam doświadczał tortur, lecz nie wyglądał też na szczęśliwego. Widząc pięć głów odwróconych w jego kierunku, odparł nieśmiało:
— Mogę spróbować przejąć dochodzenie nad sprawą, jeśli jutro zgłosicie ją na policji. Nie musicie wchodzić w szczegóły w zeznaniach, a ja mogę "przypadkiem" odnaleźć pasujące DNA — zaproponował. — Nie zabijecie, a on dostanie jakąś sprawiedliwą karę. Chociaż nie wiem, czy to co mu zrobiliście, nie wystarczy...
— On prawie zabił jednego z nas — nachmurzył się Vasquez.
— Szybki, ty jesteś tu poszkodowany. Co myślisz? — Erwin zwrócił się do białowłosego.
— Szczerze? Wyjebane. Można zabrać go na szpital, żeby odpokutować tortury, a jutro faktycznie zgłosić go na policję. — Albert wzruszył ramionami, krzywiąc się lekko. Wolał nie sprzedawać się policji, ale skoro Montanha i tak wie, można chociaż zrobić z tego jakiś pożytek.
— Pussy. — Knuckles wymamrotał niespecjalnie cicho. Speedo pokazał mu środkowy palec. — No to szpital, a potem zbiórka na ZS — dodał głośniej.
Grupka mężczyzn udała się do samochodów. Erwin zaoferował zabrać do siebie porwanego, więc byli tam jedynie we trójkę: on, nieprzytomny ranny mężczyzna i Gregory. Złotooki spojrzał w czekoladowe oczy w lusterku.
— I jak? — zapytał cicho.
— A jak ma być? — zapytał zdziwiony szatyn.
— Patrzyłeś na dwie godziny tortur.
— Trochę nudno było. — Gregory zaśmiał się niepewnie. Erwin rozszerzył zdumiony oczy.
— Jakim cudem ty jesteś w policji... — wyszeptał zafascynowany siwowłosy.
— Kukel, kurwa, przecież musiałem wyzbyć się poczucia winy w momencie, gdy zgodziłem się na ten chory układ — westchnął Montanha. — Dobrze wiedziałem na co się piszę, a że widziałem dużo w życiu, to nie obrzydzało mnie to fizycznie. Wojsko, policja, porwania... chleb powszedni. Bardziej, wiesz, nie podobało mi się to moralnie, w końcu jestem policjantem, ale tłumaczyłem sobie, że zasłużył, w końcu zabił człowieka. Nie jest niewinny. Chyba pomogło, bo w końcu zacząłem się po prostu nudzić — powiedział niepewnie.
— Hm, interesujące. Jesteś dobrym materiałem na gangstera — pochwalił złotooki.
— Spierdalaj.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro