Część 2 - 2
Soundtrack do rozdziału:
Pearl Jam - Dance of The Clairvoyants
Wstrząśnięta wpatrywałam się w swoją twarz na zdjęciu. Czułam, jak serce mi bije w szaleńczym tempie. Miałam prawdziwy mętlik w głowie, sto myśli ma minutę.
Musiał je zrobić kiedyś ukradkiem, nigdy wcześniej go nie widziałam.
Po co mu moje zdjęcie na dnie szuflady? Przecież wcale mu nie zależało.
Czy prawdopodobne jest, że kłamał?
Nim się bardziej zastanowiłam nad tym co robię, wsunęłam zdjęcie do kieszeni. Sama nie wiedziałam po co mi ono. Chyba chciałam podrażnić swoją duszę, która (do tej chwili), była na dobrej drodze, by zasklepić swoje rany.
Niedługo potem wróciła Denise. Wyglądała na wykończoną. Bardzo dziękowała mi za pomoc i nalegała, że mi zapłaci. Po moich wielokrotnych odmowach grzecznie się pożegnałam, życząc jej dobrej nocy.
Telefon w kieszeni ciagle mi wibrował. To Jake wysyłał mi co sekundy sms'y informując, że impreza trwa od godziny, a mnie nadal na niej nie ma.
Nie chcąc robić mu przykrości postanowiłam zjawić się tam na chwilę, mimo, że kompletnie nie miałam na to nastroju. Nawet nie trudziłam się ze zmianą stroju, który podchodził pod kategorie „tylko do chodzenia w domu". Jak codzień nie miałam ochoty skupiać się na tak mało znaczących rzeczach jak wygląd. Teraz tylko zastanawiałam się jak przetrwać tą „chwilę" spędzoną na imprezie. Po swoim znalezisku wiedziałam, że ciężko będzie mi się na czymkolwiek skupić.
Schodząc z podjazdu pod domem Horanów, czułam, jakby ktoś mnie obserwował. Przystanęłam i rozejrzałam się w koło. Towarzyszyła mi tylko ciemność kłębiąca się w lesie, wzdłuż drogi.
Może już było tak źle z moją głową, że zaczęłam mieć urojenia?
Jednak to dziwne uczucie nie odstępowało mnie przez kolejne piętnaście minut drogi przebyte do domu Jake'a, tak jakby ktoś mnie śledził. Odwracałam się co jakiś moment za siebie, będąc gotowa zobaczyć jakiegoś mordercę bądź gwałciciela. Nikogo jednak za mną nie było.
Chyba naprawdę zwariowałam.
Z domu przyjaciela dudniła głośna muzyka. Stojąc przed nim postanowiłam wypalić jeszcze papierosa, by jakoś nastawić się na to wszystko psychicznie. Zanim weszłam do środka zmusiłam się w sobie do uśmiechu. Na progu już słyszałam pijackie konwersacje i radosne okrzyki, podczas których najbardziej przebijały głosy Perrie i gospodarza.
– NO WRESZCIE SUKO! – krzyknął zniecierpliwiony Jake wychodząc mi na przeciw, z drinkiem w ręce. Nie zdążył ukryć, że był trochę zaniepokojony moim widokiem, co dało mi do myślenia, że musiałam nie wyglądać za dobrze.
Pod pretekstem zrobienia mi drinka zostawił mnie w salonie, z resztą towarzystwa.
Tutaj także nie udało mi się uniknąć dziwnych, przygnębionych spojrzeń rzucanych w moją stronę. Udawałam jednak, że tego nie widzę i przywitałam wszystkich wymuszonym uśmiechem (który nawet mnie nie przekonywał).
Impreza wydawała się trwać w najlepsze i nawet moje przyjście nie zdołało na długo odwrócić uwagi od gry karaoke wyświetlanej na telewizorze. Otrzymałam nawet propozycje dołączenia do drużynowej rozgrywki. Mój fałsz sprawił, że Harry przegrał nawet ze swoim anielskim głosem z drużyną Jessy i Louisa.
Potem ktoś rzucił hasło, by włączyć grę taneczną. To już było dla mnie zdecydowanie za dużo, wiec postanowiłam zamienić się w cichego obserwatora siedzącego na sofie z drinkiem w ręce.
Przez niemal cały czas Jake obściskiwał się ze swoim chłopakiem Maxem. Bardziej interesującym widokiem była pijana Perrie krzycząca na Zayna z pretensjami o fakt, że był już całkiem pijany i chciał właśnie na środku pokoju zapalić blanta. Czułam, że wylewana na niego frustracja nie skończy się dobrze, bo chłopak po dużej ilości alkoholu zawsze robił się bardzo porywczy. Sean chwalił się swoją rekordową liczbą match'y na Tinderze, co prawdopodobnie traktował jako definicje atrakcyjności. Niedługo później do imprezy dołączyli Sophia i Liam, którzy wytłumaczyli swoją nieobecność długą wizytą w sklepie monopolowym - wydawali się obiektywni z kilkoma flaszkach wódki w rękach. Tak często schodzili się a potem znów kłócili ze ciężko było zorientować się na jakim etapie relacji są aktualnie.
Sophia od razu przysiadła się do mnie i zaczęła zagadywać na różne, dość dziwne tematy. Mówiła o teoriach spiskowych i aferach kryminalnych z oglądanych przez nią dokumentów na Netflixie. Od jakiegoś czasu zrozumiałam, że to była jej specjalna technika, by odwrócić moją uwagę od „przykrych" rzeczy. Ciągła paplanina, szczególnie w przypadku Sophii, która wyrzucała bo amfetaminie słowa z szybkością karabinu maszynowego, przy tym przesadnie gestykulując przyprawiała mnie o ból głowy.
Wkrótce podszedł do nas Louis z cynicznym uśmiechem. Podejrzewałam, że coś knuje.
– Muszę cię wreszcie o to spytać Ronnie – bełkotał.
Nie wiedziałam ile jego shotów ominęłam, ale najwyraźniej sporo.
– No dawaj – odparłam.
– Podejrzewam... a w zasadzie wszyscy już podejrzewamy, że te plotki... – zaczął, mówiąc przy tym tak głośno, że zwrócił tym uwagę wszystkich w koło.
Harry wyglądał na zaalarmowanego i od razu zjawił się obok nas, próbując dyskretnie odciągnąć Louisa od nas.
– ... o Katherine – mówił dalej, zanim Harry zdążył zakryć mu usta.
Zmarszczyłam twarz i zobaczyłam, jak cała reszta zgromadzonych, którzy jeszcze świetnie kontaktowali wyglądała na zakłopotanych.
– Ronnie, nie słuchaj go, trochę za dużo wypił – Harry postanowił ratować sytuację, szeptem krzycząc na Louisa, żeby się uspokoił.
– Ale ja naprawdę chciałbym już wiedzieć. Wszyscy twierdzą, że musi być w ciąży – Louis nie dał za wygraną i uwiesił się na moim ramieniu, uśmiechając się przy tym jak szaleniec.
Doszedł do nas dźwięk otwieranych drzwi, a po krótkiej chwili do salonu weszli Dylan i Katherine trzymający się za ręce. Mieli idealne wyczucie czasu.
W oczy rzuciła mi się kolejna moja bluza, którą Katherine postanowiła sobie pożyczyć.
– Coś przegapiliśmy? – zdziwiła się Kath, widząc wszystkie wyrazy twarzy (no, prócz Zayna którego aktualnie nic nie obchodziło bardziej od blanta i Seana, którego... nic nie obchodziło bardziej niż blant).
– Louis ma do ciebie pytanie – odpowiedziałam, po czym wzięłam swoją szklankę i wyszłam do kuchni, zrobić kolejnego drinka.
A w kuchni zastałam opartego o blat Maxa i całującego go Jake'a.
– Muszę na chwile przeszkodzić – rzuciłam obojętnie i chwyciłam za butelkę Stocka.
Widok miłości doprowadzał mnie do bólu serca. Ewentualnie torsji żołądka.
– Nic nie szkodzi – uśmiechnął się Max.
Kątem oka dostrzegłam, że Jake daje sygnał swojemu chłopakowi, by zostawił nas na chwilę.
Jake zaczął mówić zanim zdążyłam dolać sobie coli.
– Musimy wreszcie porozmawiać.
Wyglądał na śmiertelnie poważnego, co w zasadzie zdarzało się w jego przypadku bardzo rzadko.
– A więc rozmawiajmy – wzruszyłam ramionami.
Obrzucił mnie po raz kolejny tego wieczoru zmartwionym spojrzeniem.
– Ronnie, uważam ze masz kurewską depresje i powinnaś pójść do jakiegoś specjalisty – wypalił.
– Co? – nie potrafiłam przyswoić informacji.
– Nie wyglądasz na zdrową. Przypominasz ducha. Nie chcę, by potem było za późno...
– Jake, skończ – skrzywiłam się i odwróciłam głowę.
To co mówił, było nie miłe. Czułam się zraniona.
– Skoro cię zostawił, to nie był ciebie wart.
– Nie zaczynaj – przymknęłam powieki, jakbym czuła przeszywający ból.
– Powstrzymywałem się od tygodni, by wreszcie o tym z tobą porozmawiać. Od kiedy wyjechał widziałem, że wewnętrznie... umarłaś. Nie jestem w stanie inaczej tego określić. Jeszcze miałem nadzieje z Sophią, że z czasem ci przejdzie. Przeżyjesz „żałobę", a potem wyjdzie słońce. Ale poprawa nie nastała, a słońce nie nadeszło... Ronnie zrozum, że musisz wreszcie o Nim zapomnieć. Okazał się dupkiem, zostawiajac kogoś takiego jak ty! To było kilka miesięcy, na pewno wspólnie uda nam się wrzucić ci go z głowy.
– Nie chce tego słuchać.
– Ale...
– Nie. Nie chce – odpadłam przez zaciśnięte zęby. – Wy nic nie wiecie. Do cholery, nic!
– To może wreszcie z nami porozmawiaj. Otwórz się. Totalnie się przed nami zablokowałaś!
– Jak mam zapomnieć o kimś, kto dał mi do zrozumienia, że jestem jego całym światem, pieprzonym sensem instnienia, a następnie potrafił to wszystko zniszczyć? Może byłoby to prostsze, gdybym nawet teraz nie dostawała sygnałów, że to dla niego również było ważne! – i kończąc swoją wypowiedz machnęłam Jake'owi zdjęciem, które wyciągnęłam z kieszeni. – Odnalezione dzisiaj. W jego szafce nocnej.
Jake'owi opadła szczęka.
Nareszcie – pomyślałam. Skończył bombardować mnie swoimi pouczeniami.
Widząc, że nie może wydusić z siebie słowa, oświadczyłam, że muszę zapalić. Wyszłam przed dom, by nie słyszeć już muzyki i krzyków.
Zastanawiałam się, czy nie wrócić do domu. Miałam dość imprez, ludzi, hałasu, rozmów i całego dzisiejszego dnia.
Tak, powrót był dobrym pomysłem.
Wyrzucając papierosa gdzieś na podjazd zrobiłam krok w stronę drogi, ale w tym samym momencie ktoś zaszedł mnie od tyłu i przyciągając do siebie zakrył mi usta.
W panice krzyczałam i próbowałam się wyrwać. Uścisk, w którym byłam trzymana był żelazny, oprawca niezwykle wysoki i silny, a z zakrytych ust nie dało się usłyszeć żadnego dźwięku. Łzy automatycznie zaczęły płynąc po moich policzkach ze strachu.
– Nie drzyj się i przestań płakać. To ja – odparł cicho oprawca.
Znajomy głos mnie sparaliżował.
Zostałam postawiona na przeciw mężczyzny i dokładnie dostrzegłam jego twarz i włosy wystające spod czarnego kaptura. Z szoku dawno zapomniałam o krzyku, złości czy strachu.
– Niall?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro