Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 2 - 1

Soundtrack do rozdziału:
Zayn – Fingers

Brzdęk kluczy przykręcanych w zamku podziałał na mnie niczym porażenie prądem. Podniesione ciśnienie i pulsujące uczucie w czaszce były dowodem, że poczułam uderzenie adrenaliny.

W ułamku sekundy powróciła mi umiejętność logicznego myślenia. Karen właśnie stała na ganku i za dosłownie minutę miał przekroczyć próg domu, przyłapując mnie na czytaniu dokumentów, których istnienie od lat tak starała się przede mną zataić.

Zaledwie moment zajęło mi przekalkulowanie moich wszystkich opcji.

Pierwsza – mogłam stanąć do konfrontacji z Karen. Zaciętej, przepełnionej wykrzykiwanymi oskarżeniami w stronę kobiety, która okłamywała mnie przez tyle lat. Skończona za pewne na zażartej wojnie, płaczu, w rzeczywistości spaliłaby wszystko na samym początku. Po takim obrocie spraw nie uzyskałabym żadnych dodatkowych informacji. Również szybko musiałabym znaleźć sobie nowy tymczasowy dom, bo nie potrafiłabym zostać z Karen po tym wszystkim, pod jednym dachem.

Druga – poprosić Karen łagodnie o wyjaśnienia i łudzić się, że w takiej sytuacji, gdy jestem świadoma skrywanych przez nią tajemnic po prostu mi je ujawni. Byłoby to bardzo naiwne z mojej strony, a ona z pewnością nie zdałaby się na szczerość. Okłamywała mnie przecież ponad dziesięć lat. W dodatku szanse, że rzeczywiście nie wybuchnę były nikłe.

Trzecia i najbardziej racjonalna – pozostawienie wszystkiego tak, jak zastałam to kilka minut wcześniej i szybkie wycofanie się do swojej sypialni. Udawanie, że niczego nie odkryłam. Nie poznałam prawdy. Tym samym uśpienie czujności Karen.

Oczywiście postawiłam na tę ostatnią. To właśnie trzecia opcja mogła umożliwić mi późniejsze, samodzielne poszukiwania.

Czując wrzącą krew w żyłach błyskawicznie wrzuciłam wszystkie dokumenty, zdjęcia i różnorakie pisma do tajemniczego pudełka, które jak dotąd było skrywanego na dnie szafy Karen. Zamek niemal zdążył się przekręcić, gdy ja byłam już na schodach, ciężko dysząc. Drzwi od własnej sypialni zatrzasnęłam w tym samym czasie, kiedy usłyszałam, jak Karen wchodzi do przedpokoju.

Na palcach podbiegłam do łóżka (podłoga starego domu bardzo skrzypiała, czym mogłaby mnie zdradzić), by zaraz wpełznąć pod kołdrę. Ciężko dyszałam, nasłuchując dźwięków z dołu.

­– Ronnie?! Katherine?! – zawołała Karen.

Słyszałam w jej tonie nutkę paniki.

Odwrócona plecami do drzwi, nadal leżałam, nasłuchując. Skrzypienie stopni podpowiadało, że Karen wchodziła na górę. W głowie ułożyłam analogie – od razu, po wejściu do domu zauważyła, jaki błąd popełniła, zapominając o swoim sekretnym pudełku; teraz postanowiła szybko sprawdzić, czy któraś z nas go znalazła.

Najpierw odwiedziła pokój Kath. Usłyszałam cichą, krótką wymiane zdań, Katherine miała rozespany głos. Nie udało mi się zrozumienieć, jakie dokładnie słowa padły – ściany zadziałały niezwykle tłumiąco.

Zamykanie drzwi od pokoju Katherine, które rozpoznałam po charakterystycznym skrzypieniu, nakłoniło mnie, do naciągnięcia kołdry nieco na głowę. Udawałam w końcu pochłoniętą, przez głęboki sen.

– Ronnie? – Karen wychyliła się przez lufcik między drzwiami, a framugą.

Widziałam wąską strugę światła, biegnącą wzdłóż pokoju.

– Szybko wróciłyście do domu. Słyszałam, o incydencie z policją – szeptała.

Nie odpowiedziałam.

Zdołałam usłyszeć jej westchnięcie. Ruszyła powolnym krokiem przez pokój, a deski podłogowe skrzypiały pod jej stopami. Czułam, jak nachyliła się nade mną, na co automatycznie mocniej zacisnęłam powieki. Ciaśniej otuliła mnie kołdrą.

– Cieszę się, że wszystko z wami w porządku. Śpij dobrze, kochanie.

Kiedy tylko opuściła moją sypialnie, pękłam.

Na dobre.

Zaczęłam łkać w poduszkę, czując, że kompletnie zawalił mi się grunt pod nogami. Straciłam dzisiaj dwie drogie mi osoby. Dwie, które kochałam.

***

W pomieszczeniu jest ciemno i niewzykle zimno. Chłód czuję szczególnie na kolanach, przyklejonych do posadzki. Chociaż słowo "przyklejone", może być trochę przesadzone. W rzeczywistości tak drżą, że można usłyszeć stukot drobnych kości o kafle.

Ona stoi na środku pokoju, unosząc ręcę w błagalnym geście. Wykrzykuje jakieś słowa, jednak wszystko jest stłumione, nic nie słysze. Potrząsa przecząco głową, a jej loki opadają kaskadami na jej ramiona. Patrzy przed siebie, chyba na niego... nie wiem dokładnie, bo widzę Go, jak przez mgłę. Po policzkach spływa potok łez. Nawet teraz jest piękna.

Ona się boi. Bardzo płacze. Panika wraz ze strachem błyszczą w jej wielkich, brązowych oczach. Składa ręce do modlitwy.

On wyciąga brudną, drżącą dłoń, w której trzyma pistolet.

Strach całkowicie mnie pokonuje. Moje spodnie robią się całkiem mokre, ponieważ z przerażenia puszcza mi pęcherz.

Drże, trzymając się za głowę.

Próbuję krzyknąć, ale nie potrafię.

Pistolet wypala.

Krew rozpryskuje się, a Ona łapie się za brzuch. Ma szeroko rozdziawione usta, gdy pada na kolana. Wlepia we mnie oczy.

– Kocham cię, córeczko... – mówi, nim całkiem pada na posadzkę.

– MAMOOO!

***

– MAMOOO!

Podniosłam się z krzykiem, czując, jak trzęsą mi się ręce, a policzki i włosy mam całe mokre od łez.

– Mamusiu... – łkałam, zakrywając twarz rękami.

Przed oczami ciągle widziałam, kobietę ze zdjęcia, która umiera na moich oczach. Była niemal identyczna, jak na fotografii... Te charakterystyczne loki, ogromne oczy, blada skóra. Była... piękna.

Teraz wiedziałam, że sny na pewno przedstawiają moją biologiczną matkę. Pojawiała się niemal w każdym koszmarze, jako ofiara... Jeśli akurat to ja nią nie byłam i nie kryłam się pod łóżkiem bądź stołem przed tym samym oprawcą.

Gdy moje ciało na dobre przestało drżeć, zdobyłam się, by otrzeć mokrą twarz i spojrzeć na zegar ścienny.

2:56.

Zastanawiałam się jeszcze chwilę nad sensem obrazów pojawiających się tak często, w mojej głowie, nocą. Miałam teorie dotyczącego dzisiejszego koszmaru. Mój mózg musiał sam zobrazować mi to, co kilka godzin przeczytałam w akcie zgonu mojej matki. Ta wiadomość tak na mnie wpłynęła, że nie mogło się obejść bez wrycia się jej w moją podświadomość...

Moje rozmyślania jednak szybko przeszły na boczny tor, ponieważ przerwał je hałas dobiegający z ulicy. W Forks — dziurze zabitej dechami o tej godzinie normalnie nie działo się kompletnie nic (nawet w pobliżu nie było głównej ulicy, by móc spodziewać się jakiś przejeżdżających samochodów), więc tymbardziej wydało mi się to dziwne. Wciągając szlafrok na ramiona, podeszłam do okna.

– Nie możesz odejść w środku nocy! – wołała zapłakana Denis Horan, w stronę zakapturzonej postaci.

Od razu rozpoznałam Nialla. Szedł wzdłóż ulicy z niechlujnie zarzuconą torbą na ramieniu i jakimś przedmiotem w dłoni.

– Proszę, Niall, nie możesz tego zrobić!

Nie zrobił sobie nic ze słów matki, tylko szedł dalej przed siebie.

Kobieta ubrana w szlafrok i kapcie biegła przez śnieg, za synem.

– Gdzie masz zamiar pójść, tym razem?

Nie otrzymała odpowiedzi.

Wreszcie Denise dogoniła Nialla. Starała się zatrzymać syna, szarpiąc go za kurtkę.

– Jestem twoją matką, nie pozwalam ci nigdzie iść! Wracaj do domu, ale to już!

Podjęła żałosną próbę złapania dłoni Nialla, a ten zadziałał jak poparzony. Wyrwał się i ze wściekłością cisnął przedmiotem, trzymadym do tej pory w ręcę. Gdy spotkał się z twardym podłożem, okazał się szklaną butelką wódki, która rozbiła się dokładnie na podjeździe mojego domu.

– Matką, to ty może jesteś, ale dla Rosie, lub Grega! Mnie zawsze miałaś w dupie, nigdy cię nie obchodziłem.

– Dziecko, co ty mówisz...

– Zawsze z naszej dwójki liczył się tylko Greg. Był idealnym synem, co? Idealne stopnie, nigdy nie sprawiał żadnych problemów. Niemal płakałaś, ze szczęścia jak pojechał na studia i nas zostawił! A Rosie? Ona zawsze była ukochaną, wymarzoną córeczką. A ja? Pozwoliłaś, by on mnie okładał niemal każdego dnia! Przez lata nie robiłaś kompletnie nic, by to zmienić! KURWA NIC!

Denise wyglądała, jakby była w ciężkim szoku.

– Ale Niall, synku...

– Zejdź mi kurwa z drogi! – ryknął.

Blondwłosa kobieta patrząc z bólem na twarz syna, usunęła się z drogi, a Niall odszedł na północ, wzdłuż pustej drogi pokrytej świeżą warstwą śniegu.

Kobieta w szlafroku głośno płacząc opadła na biały puch. W jej płaczu było tyle bólu, aż pękało serce.

Ze świeżymi łzami w oczach spojrzałam ostatni raz na plecy Nialla, powoli zanikające z mojego punktu widzenia. Pozwoliłam, by jeszcze jedna kropla spłynęła tej nocy po moim policzku, zanim zasłoniłam zasłony i zwinęłam się w kłębek na materacu.

***

*dwa miesiące później*

Profesor Redford stał na tle tablicy, opowiadając o wewnętrzych przeżyciach głównego bohatera Wichrowych Wzgórz, a ja choć mimowolnie, to powoli odpływałam myślami. Wiedziałam, że moja koncentracja na lekcjach i tak była już coraz lepsza i niewiele musiałam powtarzać w domu, z opracowanych materiałów. Szczególnie Redford dbał o moją uwagę na swoich zajęciach, ponieważ co jakiś czas wysyłał mi sygnały, w postaci zalotnych uśmiechów, czy tak 'niewinnych' gestów, jak niby przypadkowe przejechanie palcami po mojej dłoni podczas przemierzania długości sali.

– Przypominam, że zbliżamy się coraz bardziej do końcowych egzaminów. Od czerwca dzielą nas zaledwie trzy miesiące...

Zmarszczyłam brwi.

Naprawdę tylko trzy?

Rzeczywiście, dziś był ostatni dzień lutego, a niebawem miała zawitać wiosna.

Myśl, o braku śniegu sprawiła, że kąciki moich ust lekko się wygięły. Naprawdę nieznacznie, ale jednak.

Coraz lepiej również radziłam sobie z moimi ciągłymi grymasami na twarzy. Już niemal byłam w stanie się uśmiechnąć.

Kalkulowałam w głowie dalej...

Minęło już osiem tygodni. Osiem naprawdę długich tygodni, od sylwestra i późniejszych wydarzeń. Kawał czasu, który zniosłam naprawdę dzielnie. Chociaż, początki były niewzykle trudne...

***

[Pierwszy tydzień po sylwestrze]

Był zdecydowanie najtrudniejszy. Koszmary miałam każdej nocy, a w nich tylko dwie wizje. Widziałam dokładnie twarz swojej konającej matki, która postrzelona pada na podłogę, kierując do mnie swoje ostatnie słowa. Jeśli jednak w śnie nie pojawiała się Ona, jej miejsce zajmował patrzący na mnie z pogardą Niall, nie reagujący na moje liczne wołania, oddalający się coraz bardziej z każdą sekundą, zmieniający się w końcu w mgłę. Nie było dnia, bym nie obudziła się przez własny krzyk, dygocząca, cała mokra od łez i potu.

A Karen wydawała się czuć, że popełniła jakiś błąd.

W noworoczny poranek próbowała wybadać sytuację – pod pretekstem troski pytała o wydarzenia z poprzedniej nocy i nasz wczesny powrót do domu. Z całych sił nie dawałam po sobie poznać, że cokolwiek odkryłam. Było to niebywałe wyzwanie. Jej niezdrowa uprzejmość, sprawiała, że miałam ochotę wykrzyczeć jej prosto w twarz, że jest zakłamana i nigdy jej nie wybaczę tego, że nie chciała mi nigdy powiedzieć prawdy o biologicznej matce, mimo moich licznych pytań.

Jak się okazało Karen wróciła wcześniej z sylwestrowej imprezy, ponieważ obecni na imprezie policjanci z Forks, dostali zawiadomienie, o incydencie w domu Louisa. Niesłychanie uspokoiła ją wiadomość, że nam udało się uniknąć bójki, aresztowania oraz całej nocy spędzonej na komisariacie. Miała na szczególnym względzie dobro ciężarnej Katherine. Wychwalania Dylana, za wyciągnięcie nas po cichu z domu (czym szybko zdążyła się pochwalić oczywiście Katherine i nieco to wszystko rozdmuchać) wydawało nie mieć końca. Dylan zaraz po Danielu zyskał miano jej ulubieńca.

– Oh, a jeszcze tak szybko zbierałam się na ta imprezę. Zostawiłam ogromny bałagan w salonie... – zaczęła delikatnie Karen, gdy w trójkę znalazłyśmy się w kuchni o poranku, w nowy rok.

– Nawet nie zauważyłam, od razu poszłam się położyć – Katherine machnęła ręką, by zaraz wgryźć się w pączka z podwójnym lukrem.

– Ja też - mruknęłam pod nosem, po czym zabrałam swoje kakao i z wcześniej wymyśloną wymówką, jaką była praca domowa z algebry ruszyłam prosto na schody.

Zanim wyszłam z pomieszczenia zdołałam dostrzec, jak Katherine rzuca mi dziwne spojrzenie.

W rzeczywistości nawet nie myślałam o odrabianiu lekcji. Miałam zamiar spisać wszystkie informacje, jakie udało mi się wyczytać z dokumentów. Pamięć bywała zawodna, a ja chciałam mieć jak najwięcej puzzli, do tej układanki, jakim była moja przeszłość.

Przez pierwsze trzy dni stycznia wszyscy mieszkańcy Forks żyli sytuacją z sylwestra. Wydawało się, że dosłownie całe Forks nie mówiło o niczym innym. Mieszkańcy małych miasteczek uwielbiają sensacje. Nagłówki miejscowych gazet informowały, że pięciu nastolatków –  cztery dziewczyny oraz chłopak jednej z nich — zostało przewiezionych na komisariat po zaciętej bójce, a dodatkowo chłopak otrzymał zarzuty napaści na policjanta.

Gigi, Vanessa, Jessy oraz Perrie opuściły areszt po niespełna dwunastu godzinach, jednak Zayn za swoje wykroczenie nie miał takiego szczęścia. Jego ojcu udało sie wybłagać szeryfa, by jego osiemnastoletni syn został wypuszczony po 48godzinach. Mimo to, nadal ciążyły na nim zarzuty, a napadniety policjant postanowił wnieść przeciw niemu sprawę do sądu, za pewne licząc na odszkodowanie. U Perrie również nie miało być tak kolorowo. Gigi odgrażała sie również sądem, bo podobno skończyła z połamanym nosem.

Dopiero, gdy sprawa nieco ucichła (około czwartego dnia) dla otoczenia zaczął być zauważalny brak Nialla. Oczywiście ja nawet na sekundę nie przestawałam o nim myśleć. Noce były zdecydowanie najgorsze i niemal w całości przepłakane. W dodatku bałam się zasypiać. Przecież co noc pojawiały się koszmary.

Na początku jednak wszyscy uznali, ze Niall odchorowuje sylwestra i to jest powodem jego nie pojawiania się w szkole. W końcu, w przeszłości regularnie zdarzało mu się opuszczać szkołę i już miewał przez to poważne problemy. Jake bezmyślnie puścił plotkę, że widząc policje Niall uciekł, bo nie chciał zostać połączony z tą sprawą i kontynuował sylwestra na innej domówce. To według niego było zabawne, alternatywne zakończenie, jednak szybko zrzedła mu mina, gdy Niall coraz dłużej nie dawał znaku życia. Ja wówczas nie wychylałam się z tym, co widziałam przez okno w dzień jego zniknięcia. To nie była już moja sprawa. W zasadzie nigdy nie była moja.

[Drugi tydzień po sylwestrze]

Gdy rozpoczął się drugi tydzień od zniknięcia Nialla, zaczęło robić się nerwowo. Wszyscy zadawali sobie pytanie, gdzie on może się podziewać. Jego facebook nie był uruchamiany od sylwestrowej nocy, podobnie tak jak na nim, nie logował się również na instagramie i innych portalach społecznościowych. Jego telefon także pozostawał wyłączony. Kompletna cisza, niemal tak jakby zniknął z powierzchni ziemi.

Denise Horan zgłosiła na komisariacie zaginięcie syna. Uczniowie Forks High School byli prześwietlani i przesłuchiwani. Ja również znalazłam się na liście domniemanych świadków.

Ten fakt budził mój okropny stres. Noc, w którą Niall kłócił się z matką była ostatnią, gdy był widziany jeszcze w Forks. I to właśnie ja wraz z Denise widziałyśmy go jako ostatnie.

Wpływ stresu na mój organizm można było łatwo zaobserwować, gdy spojrzało się na moje wiszące, luźne ubrania. Byłam pewna, że moje wszystkie jeansy jeszcze do niedawna idealnie przylegały do skóry. Dwa tygodnie po tym wszystkim miałam kilka centymetrów luzu. W dodatku nie opuszczały mnie migreny.

Nadal nie byłam w stanie przespać w  całości nocy. Wyglądałam jak żywy trup i nawet najsilniejszy, najbardziej kryjący korektor nie był w stanie tego zmienić.

Jednego dnia, udało mi się wrócić wcześniej ze szkoły  i nie zastać w domu Karen. Ostatnio bywała w nim znacznie częściej, co niczego nie ułatwiało. Musiała czuć, że coś nie gra. Może gryzło ją sumienie? Albo bała się, że coś wymyka się z pod jej kontroli? Każdego dnia miałam ochotę wykrzyczeć jej, że nigdy nie będę w stanie jej tego wszystkiego wybaczyć. Kiedy jednak z radością stwierdziłam, że pierwszy raz od dwóch tygodni jestem w domu sama, od razu pobiegłam do jej sypialni. Dostałam wreszcie zielone światło od losu – mogłam odszukać coś niezwykle znaczącego, co wyklarowało by sprawę mojej przeszłości. Przeszukałam całą szafę w poszukiwaniu charakterystycznego pudełka pełnego dokumentów. Nie było po nim śladu. Ani w szafie, ani w każdym innym zakamarku jej pokoju.

[trzy tygodnie po sylwestrze]

Jego telefon nadal nie był aktywny. Nawet na chwilę nie pojawił się na facebooku. Nie odczytał żadnej wiadomości.

Odchodziłam od zmysłów.

Nie mogłam jeść.

Nie mogłam spać.

Przez ciągłe bóle głowy nie byłam w stanie funkcjonować.

I mimo świadomości, że nic dla niego nie znaczę nie potrafiłam zapomnieć i przestać się o niego martwić.

Z Denise wcale nie było lepiej. Przypominała obraz nędzy i rozpaczy. Ledwo słaniała się na nogach. Żal było patrzeć w jej stronę.

Karen jednego dnia udało się zamienić z nią kilka słów, gdy spotkały się w miejscowym markecie. W całości obwiniała się za zaginięcie syna. Trzymała się tylko ze względu na córeczkę. Gdyby nie to, że musiała się nią zajmować to już dawno byłaby w przemierzaniu całego Stanu za synem.

W trzecim tygodniu rozpoczęły się przesłuchania. Prześwietlono wszystkich, którzy podczas sylwestra pojawili się w domu Louisa. Przez zamieszanie, jakie wywołała bójka nikt nie zauważył momentu, gdy wraz z Niallem wymknęłam się na górę, do pokoju gościnnego. Również nikt nie zdołał zwrócić uwagi na moment, gdy wybiegłam z niego z płaczem. Mogłam być spokojna, ze cała uwaga policjantów nie zostanie skierowana na mnie.

Ja, jako ostatnia miałam zostać przesłuchana. Jako, że jedyna nie miałam osiemnastu lat pozostawiono mnie na sam koniec. Miałam zdać relacje z imprezy w obecności Karen.

Trzeci tydzień był tym, gdy zdjęcia Nialla pojawiły się w telewizyjnych wiadomościach. Gdy pierwszy raz je zobaczyłam nie mogłam się opanować. Zanosiłam się płaczem przez dobre pół godziny, a ból rozrywający serce był zdecydowanie najgorszym, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam.

Podczas trzeciego tygodnia po raz pierwszy przyjęłam do wiadomości prawdopodobieństwo, że mogło mu się coś stać.

[czwarty tydzień po sylwestrze]

Dostałam wreszcie listowne wezwanie, by w weekend pojawić się na komisariacie. Podczas przesłuchania Karen spróbowała złapać mnie za rękę, by dać mi wsparcie. Błyskawicznie odepchnęłam jej dłoń. Na sam jej dotyk wzdrygnęłam się. Była kłamcą.

Zostałam zapytana o przebieg wydarzeń z sylwestra. Jasne było, że nie mogłam przy Karen wspomnieć o wydarzeniach z pokoju gościnnego. I tak była wściekła, bo niedawno udało jej się poskładać fakty i zrozumiała, że byłam na tej samej imprezie co Niall mimo jej licznych zakazów przebywania w jego towarzystwie. Moja oficjalna wersja dla niej i policji brzmiała, że źle się poczułam i szukałam Katherine w momencie rozpoczęcia bójki, a potem wraz z siostrą i jej chłopakiem Dylanem wróciłam do domu.

– Łączyło coś Panią z zaginionym? – zapytał wąsaty policjant.

Na to pytanie moje serce automatycznie zaczęło szybciej bić, a ręce się pocić.

– Byliśmy znajomymi – odparłam. – Mieszkamy na jednej ulicy, chodzimy do jednej szkoły, mamy wspólnie kilka zajęć – tłumaczyłam, coraz mocniej się pocąc.

– Dlaczego więc była Pani powodem bójki Nialla Horan'a oraz Daniela Cartera przed budynkiem szkoły kilka miesięcy temu?

Kątek oka dostrzegłam, że Karen napina się na swoim siedzeniu.

– Byłam pewna, że tamta sprawa jest już zakończona. Składałam już zeznania – zirytowałam się.

Policjant uniósł na mnie swoją krzaczastą brew.

– Oczywiście, jest już zamknięta. Jednakże mamy prawo podejrzewać na jej podstawie, że nie była Pani dla zaginionego jedynie "znajomą", jak to Pani określiła.

Wzruszyłam ramionami i odwróciłam wzrok, dając tym samym dając do zrozumienia policjantowi, że nie chce kontynuować tego tematu.

– Jak pewnie dobrze Pani wie, jest Pani przesłuchiwana jako ostatnia.

Kiwnęłam potakująco głową.

Policjant ciężko westchnął.

– Nie wolno mi wyjawiać szczegółów śledztwa. Na swoją odpowiedzialność jednak zrobię wyjątek. Przesłuchaliśmy już wszystkich Pani znajomych oraz nauczycieli z miejscowego liceum. Nie mamy żadnych informacji, które byłyby w stanie pomóc tej sprawie. Ten chłopak jest poszukiwany od czterech tygodni. Szanse, na znalezienie kogoś maleją z każdą dobą. Jeśli Pani cokolwiek wie - a podejrzewam, że tak właśnie jest, proszę Nam wszystko powiedzieć. Pomoże Pani temu chłopakowi, oraz jego zrozpaczonej matce.

Moje dłonie zaczęły się trząść.

Poczułam silne ukłucie w sercu.

Nim udało mi się zapanować nad swoją reakcją, łza już zdążyła spłynąć mi po policzku.

– Powtórzę więc pytanie. Czy podczas nocy sylwestrowej, którą obchodziła Pani wraz ze znajomymi, w tym również poszukiwanym Niallem Horanem, zaszło coś, co może mieć wpływ na tę sprawę?

Przełknęłam ślinę.

– Tamtej nocy pokłóciłam się z Niallem.

Policjant jakby nagle dostał zastrzyk energii, zaczął notować coś w aktach.

– Kiedy rozpoczęła się bójka, wraz z Niallem poszłam do pokoju gościnnego na piętrze. Rozmawialiśmy, ale... to szybko przerodziło się w kłótnie. Potem wybiegłam z pokoju i wraz z siostrą i jej chłopakiem opuściliśmy dom Louisa Tomlinsona.

– Czego dotyczyła kłótnia?

Moją odpowiedzią była cisza. To wszystko było dla mnie tak bardzo niekomfortowe, sama obecność Karen sprawiała, że czułam ogromną presję.

– To jest kluczowe dla śledztwa. Musi Pani odpowiedzieć na pytanie.

– Mieliśmy odmienne zdania co do naszej 'relacji' – powiedziałam cicho.

Karen wytrzeszczyła oczy.

– Słucham?! – wtrąciła się.

– Pani nie może wtrącać się w przesłuchanie! – zareagował policjant ostrym tonem, a następnie znów skierował uwagę na mnie. – Niall nie odwzajemnił Pani uczuć?

Czułam się niezwykle obnażona przed policjantem.

Pokiwałam twierdząco głową.

– Czy Niall jakoś się tłumaczył?

– Ta rozmowa byłą bardzo chaotyczna. Nie pamiętam już szczegółów. Kiedy oddałam mu bransoletkę po prostu wybiegłam...

W tym samym momencie złapałam się na tym, że powiedziałam o jedno słowo za dużo.

– Bransoletkę? – dopytał funkcjonariusz.

Karen wyglądała, jakby miała zaraz wyjść z siebie.

– Eee... to był prezent od niego.

Przez chwile w pokoju przesłuchań panowała cisza, gdy mężczyzna w mundurze po drugiej stronie biurka zapisywał moje słowa.

Czułam również napięcie od zirytowanej Karen.

– Czy potem jeszcze Pani widziała zaginionego?

– Byłam świadkiem jego kłótni z mamą, przed ich domem. Widziałam z okna, jak Pani Denise próbowała go zatrzymać. Niall odszedł z torbą podróżną na ramieniu.

– W którą stronę poszedł?

– Ulicą, na północ.

Moje zeznania wydawały się ruszyć sprawę.

Zmieniły również sytuację w domu. Karen nie mogła uwierzyć, że nie przestrzegałam jej zakazu zbliżania się do - jak zwykła go nazywać - miejscowego chuligana. Najpierw na mnie krzyczała, ale gdy dostrzegła, że w ogóle mnie to nie obchodzi po prostu przestała się do mnie odzywać.

Najważniejsze było to, że sprawa poszukiwania Nialla poszła na przód. Ale po odkryciu nowych faktów nie byłam pewna, czy nie wolałabym jednak żyć w niepewności...

Ostatni świadek, który widział Nialla, to pracownik stacji benzynowej, w pobliżu której znajdował się przystanek PKS. Podobno Niall wsiadł około piątej do autobusu, po uprzednim zakupie wódki.

Czwarty tydzień był tym, podczas którego przestałam wierzyć w zaginięcie Nialla. Zaczęłam traktować to, jak zwykłą ucieczkę. Coś, co wychodziło mu najlepiej.

Mój żal, przerodzi się w niechęć, obrzydzenie i agresje. Nie mogłam uwierzyć, że przez cztery tygodnie, cholerny miesiąc, wylewałam łzy, za kogoś, kto zwyczajnie postanowił uciec z butelką wódki w ręce.

Moje oczy kompletnie wyschły.

Zaprzestałam ubolewać nad jego stratą. Zazdrościłam mu jedynie, że on tak traktował to od początku i nie marnował swojego czasu na lamentowanie - w porównaniu do mnie. Już nigdy nie miałam wylać za niego choćby jednej łzy.

[piąty tydzień po sylwestrze]

Karen wbiegła jak poparzona do domu, po drugiej zmianie w szpitalu. W domu po szkole byłam z Katherine i z Dylanem, który był już stałym gościem. W zasadzie pojawiał się w nim niemal codziennie, przez co donosiłam wrażenie, że mamy dodatkowego lokatora. Karen to w żaden sposób nie przeszkadzało. Była wręcz wniebowzięta, że „los" był dla Katherine tak łaskawy i nie została samotną matką. To było trochę nieprawdopodobne, ten chłopak miał za kilka dni obchodzić dwudzieste urodziny, a wszystko wskazywało na to, że zamierzał dobrowolnie wpakował się w pieluchy i to jeszcze nie swojego dziecka. Co ta miłość robi z człowiekiem.

Miłość? Co to w ogóle jest?

Karen rzuciła na kuchenny blat siatki z zakupami. Jedno jabłko wypadło z reklamówki i przeturlało się po stole.

— Spotkałam szeryfa Hindleya, gdy wychodziłam ze szpitala. Ucięliśmy sobie krótką pogawędkę. Wiecie, że widziano tego młodego Horana w jego rodzinnej miejscowości? Poleciał do samej Irlandii! To dopiero egoistyczny chuligan, mógł chociaż poinformować swoją biedną matkę, która prawie osiwiała od tego zamartwiania się.

Kiedy to mówiła, kątem oka spoglądała na mnie. W jej głosie nie dało się nie usłyszeć nutki jadu.

A ja czułam, jakby ugięły się pode mną nogi.

— Niall poleciał do Mulingar? — zdziwił się Dylan.

— Byłam pewna, ze Hindley wspominal coś o Maynooth — zamyśliła się Karen.

— Ah, tam studiuje Greg, jego brat! — wypalił podekscytowany chłopak. — Rok temu dojechaliśmy tam „na stopa" w wakacje. To szmat drogi.

— Całe szczęście, że się odnalazł cały i zdrowy — dodała Katherine, by zaraz dorwać się do tabliczki czekolady.

Ostatnio nie przestawała się rzucać na słodycze. Jedynie po nich nie chciało jej się wymiotować.

Dylan wzruszył ramionami.

— Mógł chociaż zaszczycić nas jednym zdaniem, że postanowił wyjechać do brata. Wszyscy niepotrzebnie się o niego martwiliśmy.

— Denise podobno omal nie zaczęła się przedwczesna menopauza z tego stresu. Ona nawet nie ma czterdziestu lat! — podkreśliła Karen. Zaraz zrobila swoja typowa minę, gdy znała jakieś gorące plotki. — Wiecie, że podobno ona spotyka sie z naszym szeryfem? Nie odnoszą się jednak z tym, by nie robić rozgłosu.

— Co w tym dziwnego? Jest młoda i samotna — wtrąciła Karen z pełną buzią.

Ja nadal stałam jakbym zastygła w miejscu. Czułam, jakby nie docierał do mnie tlen.

Karen wzruszyła ramionami.

— W zasadzie nic. Jest wdowcem, ponieważ jego żona odeszła bardzo młodo, w dodatku podczas porodu. Jego córka żyła zaledwie dobę po urodzeniu, z tego co mówiły mi położne z naszego szpitala. Córka Denise jest jeszcze mała, Hindley rozpieszcza ją jak swoją własną. Tylko nie odnoszą się ze swoją relacją, bo podobno młody Horan kilka razy dostał na ten widok szału.

Nie mogąc tego dłużej słuchać bez słowa ruszyłam do swojego pokoju, odprowadzona ich dziwnymi spojrzeniami.

W łóżku przeleżałam całą resztę dnia oraz noc. Nawet przez chwilę nie spałam.

[szósty tydzień po sylwestrze]

Wiedziałam, że Niall wyjechał. Miał się dobrze, bawiąc się w collegu swojego brata i miał kompletnie gdzieś uczucia swoich przyjaciół, którzy jeszcze do niedawna byli gotowi zorganizować poszukiwania na cały stan Waszyngton. To pozwalało mi go jeszcze mocniej nienawidzić i zapomnieć o bólu serca.

Koszmary nie ustępowały.

Nadal pozostawałam nieobecna.

Urodziny Dylana były naprawdę huczne, jednak nie pojawiłam się na nich. Mało wychodziłam w ogóle z domu.

Czułam się wyczerpana psychicznie i fizycznie.

W szkole Redford nadal był nadzwyczajnie uprzejmy. Zaproponował, bym wzięła udział w konkursie literackim. Oczywiście pod jego czujnym okiem. Przez cały czas wykręcałam się, argumentując swój brak czasu zbliżającymi się egzaminami końcowymi.

Jeśli chodziło o naukę, z nią również nie bardzo sobie radziłam. Towarzyszył mi ciągły brak koncentracji i bóle głowy.

Rozpoczęcie się drugiego trymestru u Katherine dało jej porządnie w kość. Wymiotowała jeszcze częściej, niż w pierwszych trzech miesiącach. A w szkole huczało od plotek.

Wiele osób zauważyło, że przytyła (mimo ciągłego zwracania również sporo jadła, a brzuch rósł), nosiła luźne rzeczy (zabrała większość moich oversize'owych bluz), co wydawalo się do niej nie podobnie i unikała wf'u jak ognia, jednak to było nic, w porównaniu do wydarzeń z ostatniego dnia, podczas przerwy na lunch.

Jake zamówił sobie w bufecie rybę. Katherine, przez swoją nadwrażliwość na zapachy zrobiła się na twarzy niemal zielona, gdy tylko podszedł do stolika. Zwymiotowala przy wszystkich do kosza na śmieci znajdującego się w rogu stołówki.

Karen nie musiała zbyt długo czekać na wezwanie do dyrektora.

Ludzie żartowali, że Katherine pewnie nie wie, czy ojcem jest Shane czy Dylan. Za to właściwy ojciec wydawał się niczym nie przejmować. Robił dobra minę do złej gry i reagował na takie dogryzki głośnym śmiechem. Ona nie znosiła tego zbyt dobrze. Nawet pocieszanie jej przez Dylana nie dawało rezultatów.

[siódmy tydzień po sylwestrze]

Katherine za wizycie u dyrektora wraz z Karen musiała się przyznać do ciąży. Dyrektor wręcz się zapowietrzył. Natomiast zarządził nauczanie indywidualne, by nie siać zamętu i nie wywoływać sensacji.

Dodatkowo przyspieszył sesje egzaminacyjna Katherine na maj, na czym bardzo jej zależało.

W moim domu bez przerwy przebywali nauczyciele. W tym również profesor Redford.

Byłam w ogromnym szoku, gdy wracając z zakupów zastałam go w swojej kuchni.

– Wróciłam – krzyknęłam, butem zatrzaskując drzwi, ponieważ ręce miałam zajęte reklamówkami pełnymi żywności.

Z opóźnionym refleksem zerknęłam przed siebie, widząc przystojnego, młodego nauczyciela przypatrującego mi się z nad figlarnie uniesionej brwi.

– Dzień dobry, Ronnie.

– Oh, pan Redford... – rumieniec szybko przyozdobił moją twarz. – Nie wiedziałam, że dzisiaj pan się u nas pojawi. Byłam pewna, że Pani Marks przejęła nauczanie indywidualne z angielskiego... – mruknęłam, przypominając sobie obecność nauczycielki z przed kilku dni.

– Tak, jednakże zaszły pewne zmiany i ostatecznie to ja zostałem przydzielony, by kilka razy w tygodniu uczyć Katherine angielskiego. Właśnie poszła po swoje książki.

– Okeeej – niezręcznie zaczęłam wypakowywać zakupy. – Karen.. to znaczy mama, mama jest w domu?

Redford zmarszczył brwi, wyłapując imię mojej przybranej matki, ale po chwili się opanował.

– Nie, Katherine wspomniała, ze przez najbliższe tygodnie otrzymała drugą zmianę w szpitalu, ponieważ uszczuplił się personel.

Miałam teraz przebywać z nim w domu prawie sama. Świetnie.

– Twoja mama, ma na imię Karen? – zdziwił się Redford, nie dając za wygraną.

– Tak – odpowiedziałam, zaskoczona jego pytaniem.

Redford wyglądał, jakby coś go ugryzło.

– Już jestem, Panie Profesorze. Przepraszam, że to tyle trwało, ale nie mogłam znaleźć podręcznika – do kuchni wpadła Katherine.

– Nie ma problemu – odpowiedział, ze zmarszczonymi brwiami. – Zaczynajmy.

[ósmy tydzień po sylwestrze]

60 dni. Dokładnie osiem tygodni wystarczyło, bym zdobyła się pierwszy raz na wygooglowanie informacji o mojej rodzinie.

Siedziałam w środku nocy w swoim łóżku z laptopem na kolanach. Nie mogłam spać, jednak to nie było nic nowego.

Od dobrych trzydziestu minut zastanawiałam się, czy powinnam to zrobić. Bałam się, że odszukam coś, co mocno odbije się na mojej psychice. Gdy zegar wybił trzecią zrozumiałam jednak, że nie mogę dłużej czekać.

Pierwsze na co wpadłam, to wpisanie w przeglądarkę internetową imienia i nazywiska mojej matki – Lisa Anderson - Ávalos.

W Googlach nie pojawiło się nic, co mogłoby mnie zainteresować. Kilka profili z Facebooka, kobiet, o podobnych imionach i nazwiskach. Nic poza tym.

Będąc lekko zrezygnowana, zaczęłam kombinować. Usunęłam drugi człon nazwiska. Pozostawiłam samo „Lisa Anderson" i kliknęłam enter.

Ku mojemu zaskoczeniu, wyświetliły mi się dwa linki ze stroną szkoły – Waller High School.

Ze zmarszczonymi brwiami zerknęłam na swoje notatki, które sporządziłam kilka tygodni wcześniej, aby nie zapomnieć żadnego, nawet najmniejszego szczegółu. Waller było rodzinnym miastem mojej biologicznej matki, w którym również zginęła.

Kliknęłam w pierwszy link. Potrzebowałam chwili, by zorientować się, co właściwie mi się wyświetliło. Strona automatycznie przekierował mnie do notatki poświęconej historii szkoły oraz absolwentom. Przejechałam wzrokiem po krótkim opisie wydarzeń, dzięki którym szkoła powstała w latach sześciesiątych. Minęłam zdjęcia, które przedstawiały budynek szkoły w okresie ostatnich pięciu dekat. Szkoła bowiem istatniała do tej pory. Druga część wpisu poświęcona była wspomnieniom uczniów, którzy w specjalny sposób zasłużyli się placówce. Wszystko zwieńczone było kolejnym linkiem – tym razem do elektronicznej księgi absolwentów.

Mimo iż strona nie należała do najbardziej profesjonalnych (była wręcz nieco przestarzała), posiadała pole, do wpisania imienia i nazwiska poszukiwanego ucznia. To miało bardzo ułatwić mi poszukiwania.

Pamiętając, że mama musiała być jeszcze panną kończąc liceum, wpisałam jedynie jej pierwsze nazwisko. Po zatwierdzeniu klawiszem Enter na stronie pojawiła się wizualizacja księgi absolwentów, a na jej prawej stronie duże zdjęcie pięknej kobiety o kasztanowych lokach, w szkolnym mundurku. Od razu poczułam mocniejsze uderzenie serca w klatce piersiowej.

Młoda kobieta uśmiechała się do mnie szeroko z ekranu komputera. Miała oczy takie, jak moje – duże, brązowe, lekko szkliste, ale radosne. Mimo, że moje od kilku tygodni wcale radosne nie były, to nadal miały ten sam kształt. Wachlarz długich rzęs. Rumiane policzki. Broda w lekki szpic. Ledwo zauważalna, dosłownie milimetrowa szparka między jedynkami i wysokie czoło. Wyglądałam dosłownie jak jej kopia.

Na lewej stronie wirtualnej księgi były dane ucznia. Imię i nazwisko, data urodzenia – to wszystko pokrywało się z moimi notatkami z odnalezionych dokumentów. Dodatkowo rok rozpoczęcia i zakończenia nauki w liceum oraz specjalne osiągnięcia. Tę linijkę przeczytałam chyba nawet dziesięć razy:

Pierwsze miejsce w zawodach lekkoatletycznych.
Pierwsze miejsce w konkursie stanowym, w biegu długodystansowym.
Kapitan żeńskiej drużyny siatkarskiej w latach 1998-2000.
Drugie miejsce w konkursie stanowym z anglistyki.
Pierwsze miejsce w konkursie międzyszkolnym lingwistyczno-anglistycznym.
Miss cheerleaderek w latach: 1999, 2000.
Królowa balu 2000r.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Tyle zasług dla szkoły, tyle talentów... Miałyśmy podobne zdolności jeśli chodziło o anglistykę. Również lubiłam rekreacyjnie biegi. Czy to możliwe, że tyle przekazała mi w genach?

Nadal nieco osłupiała sfotografowałam swoje znalezisko. Zaraz po tym powróciłam znów do wyszukiwarki. Czekał na mnie również drugi link, prowadzący do tej samej, szkolnej strony.

Widząc datę wpisu kilkakrotnie zamrugałam. Ta strona rzeczywiście miała swoje lata.

14 grudzień 2005

... Uczniowie Waller High School pogrążeni w żałobie, opłakując stratę dwóch uczniów stworzyli pamiątkową tablice, dla swoich zmarłych przyjaciół. Można będzie ją zobaczyć od dnia dzisiejszego, w głównym korytarzu na pierwszym piętrze.

Dziękujemy za wspaniałą inicjatywę w imieniu poszkodowanych rodzin.

Kadra nauczycielska wraz w samorządem uczniowskim

Niżej zostało zamieszczone słabej jakości zdjęcie wyżej wspólnie tablicy. Fotografia jednak była w tak kiepskim stanie, że nie byłam w stanie nic specjalnego dojrzeć. Jedynie data wpisu mogła sugerować, że chodziło tu o moją mamę. Pasował rok.

Była mowa jednak o dwóch uczniach.

O co w tym wszystkim chodziło?

Czułam się zagubiona. Wiedziałam, że nie było innego sposobu, prócz samodzielnym wybraniem się do Waller i osobistym rozejrzenie się po tej szkole.

Kiedy przechodziłam przez szok poczułam, jak zawibrował mi telefon. Mętnym wzrokiem zerknęłam na wyświetlacz.

Byłam pewna, że nie nic nie jest w stanie mnie jeszcze bardziej złamać i zszokować po tym wszystkim co wydarzyło się ostatnio w moim życiu.

Aż do chwili, gdy zobaczyłam powiadomienie z Instagrama.

Użytkownik @Niall.sbyaa dodał nowy post.

Po kliknięciu w link zobaczyłam zdjęcie Nialla. Świetnie bawiącego się Nialla na studenckiej imprezie.

Moje już dostatecznie złamane serce roztrzaskało się na dobre na kawałki, które miały już nigdy nie skleić się w całość.

Doskonale poznałam czym jest
nieodwzajemniona miłość
złamane serce
samotność
tęsknota za kimś, kogo nie pamiętam
I teraz
czekanie i martwienia się o osobę, która ma to kompetnie gdzieś.

***

[teraźniejszość, powrót do trwającej lekcji historii po retrospekcji]

Szarpnięcie mnie za ramię przez siedzącą ze mną w jednej ławce Sophię sprowadziło mnie na Ziemię. Od razu spojrzałam w oczy zirytowanego Mitchella, który do tej pory nie uzyskał odpowiedzi na zadane pytanie. Kątem oka widziałam, że wszyscy obecni w klasie przypatrują mi się z zaciekawieniem.

– Addison, co tak bardzo odwróciło twoją uwagę od lekcji?

– Ależ nic, Panie Profesorze – mruknęłam.

– Data zakończenia drugiej wojny światowej! – krzyknął.

Przez sekundę myślałam, że już po mnie. Serce biło mi jak oszalałe.

Kiedy jednak zaczęłam bełkotać coś pod nosem rozbrzmiał dzwonek, a wszyscy w popłochu zaczęli zbierać swoje książki, by za moment beztrosko wybiec na szkolny korytarz.

– Nie myśl, że to koniec Addison! Radzę ci być przygotowanym na jutro.

– Oczywiście, Profesorze – burknęłam pod nosem.

Wyszłam z sali z podręcznikiem w ręce, ale zaraz dogonił mnie Jake, radośnie poklepując po ramieniu. Ekscytował się organizowaną przez siebie domówką.

– Suko, wiesz, że obecność obowiązkowa?

– Jake... – jęknęłam. – To chyba nie jest dobry pomysł.

– Od kiedy Niall opuścił Forks zachowujesz się jak chodząca depresja i przestań zaprzeczać, bo ja nie jestem kretynem. Ta cała sytuacja ma dla ciebie większe znaczenie niż cokolwiek innego!

– Ile razy mam mówić, że to nie praw...

– Mów sobie co chcesz, ale my wszyscy to widzimy.

Jake od kilku tygodni próbował mi uświadomić, że domyślił się co jest powodem melancholii, która całkiem mnie opanowała.

– Zostawmy ten temat – powiedziałam, gdy wychodziliśmy przed szkołę, by zapalić przed tym, aż rozjedziemy się do domów. Właśnie skończyły się zajęcia.

– Jak sobie chcesz. Zostawię to! Ale nie będę akceptował, że wyglądasz jak uosobienie śmierci. Trzeba z tym wreszcie coś zrobić. Chcesz, czy nie, masz być u mnie dzisiaj o dwudziestej!

– Oh, jasne – mruknęłam sarkastycznie.

Moja reakcja spotkała się z jego sfrustrowanym okrzykiem.

Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, a potem poszłam do samochodu, ponieważ Katherine zaoferowała się, że zabierze mnie spod szkoły, gdy będzie wracać z zakupów. Od ciągłego siedzenia w domu wydawała się wariować.

– Hej! – pisnęła.

– Um, cześć... – mruknęłam, wsiadając niezgrabnie do samochodu.

Od chwili, gdy zasiadłam na fotelu pasażera Katherine zaczęła paplać o tym, jak minęła jej dzisiejsza wizyta u ginekologa, na której niestety nie mógł być razem z nią Dylan, przez ważny sprawdzian.

Dopiero w połowie drogi zorientowałam się, jak przypatrywała mi się w ciszy. Musiałam się zamyślić i zapomnieć o swoim „dodatkach do rozmowy", takich jak aaa; naprawdę?; mhm; które zwykle musiałam wtrącać między zdaniami, aby druga osoba miała poczucie, że ją słucham.

Zlustrowała mnie zmartwionym spojrzeniem, jednak udałam, że tego nie zauważyłam.

– Wszystko gra, Ronnie?

– Jest okej.

W mojej głowie ciagle była myśl o imprezie, na którą tak bardzo nie chciałam iść. Integrowanie się z ludźmi było ostatnią czynnością, na jaką miałam ostatnio ochotę. Potrzebowałam ciszy i spokoju. Izolacji.

– Wydaje mi się, że od dawna nie jest „okej".

Przewróciłam oczami, na jej próbę przeprowadzenia ze mną pokrzepiającej rozmowy.

– Teraz ty nie zaczynaj...

– Ah, czyli ktoś mnie już uprzedził. Zatem kto to poza mną zauważył? Sophia, Jake, Jessy, Perrie, Harry czy może ktoś inny?

Odpowiedziałam jej ciszą.

– Odpowiem za ciebie – powiedziała, skręcając w naszą ulicę. – Dosłownie każdy z paczki to zauważył. Każdy się martwi. Ludzie się o ciebie boją. Twój stan można od dawna poddać diagnozie, Karen wczoraj szukała najlepszego specjalisty w okolicy...

– Słucham? – wtąciłam się ostrym tonem.

Katherine stężała twarz. Właśnie udało jej się zaparkować przed naszym domem.

Odwróciła głowę w mój stronę, po czym odparła poważnym tonem.

– Karen chce zapisać cię na terapie.

Wybuchnęłam szaleńczym śmiechem.

Katherine wyglądała, jakbym była opętana.

– Zrozum, że potrzebujesz pomocy. Nie wiem co dokładnie się wydarzyło w sylwestrową noc, ale od niej bardzo się zmieniłaś. To co się z tobą stało jest po prostu przerażajace! Nie jesteś sobą. Karen odchodzi od zmysłów.

— Ona odchodzi od zmysłów? Ona, kurwa odchodzi od zmysłów? – uniosłam się. Nim się zorientowałam po mojej twarzy już ciekły łzy. – Po tym co mi zrobiła nie powinna w ogóle wypowiadać takich słów! – chwyciłam się za głowę.

— Ale co ci niby zrobiła? – zdziwiła się Kath.

– Jest oszustką. Cholerną kłamczuchą. Okłamywała nas przez tyle lat!

Kath zaczęła zalewać mnie pytaniami. Pokiwałam przecząco głową i wyszłam z samochodu nie mówiąc ani słowa. Nie mogłam jej nic więcej powiedzieć. I tak powiedziałam o koło słów za dużo. Nie powinnam w ogóle puszczać pary z ust.

Wolała za mną, gdy ja byłam już w drodze do drzwi. Nie mogłamnie dogonić, ponieważ coraz ciężej już się jej chodziło, przez coraz większy brzuch.

Wpadłam do domu i od razu usłyszałam brzęczący telefon w kuchni. Chwyciłam za słuchawkę, w tym samym momencie, gdy Katherine weszła do środka.

Kątem oka dostrzegłam ulotki z ofertą psychologów na kuchennym blacie. To były chyba jakieś żarty.

Dzwoniła Denise Horan. Prosiła mnie przez słuchawkę, czy nie mógłabym dzisiaj zaopiekować się jej córką, ponieważ potrzebowała pilnie pojechać do pracy. Ton jej głosu podpowiadał, że jest w ogromnej potrzebie.

W głowie podeszłam do tego naprawdę sceptycznie. Nie miałam nic do Denise, ani do małej, rozkosznej Rosie, jednak chciałam całkowicie odciąć się od wszystkiego, co miało związek z Niallem.  Przebywanie w jego domu nie mogło mieć dobrego wpływu na moje samopoczucie. Jednak jakie miałam wyjście? Kiedy usłyszałam smutne „bardzo Cię proszę..." nie byłam w stanie odmówić. Ta kobieta była po prostu za dobra.

Katherine opierała się o framugę, przysłuchując się całej rozmowie. Odrzuciła mnie spojrzeniem ze zmarszczonymi brwiami.

– Możesz mi wreszcie to wszyatko wytłumaczyć?

– Muszę teraz wyjść – mruknęłam. – Pomóc Denise.

Wychodząc z kuchni chwyciłam ulotki i wcześniej zgniatając je w ręce cisnęłam niby do kosza.

Zdołałam się tylko przebrać w wygodny dres i od razu pognałam do domu na przeciwko. Od razu jak weszłam Denise podała mi do rąk Rosie.

– Tak cię przepraszam, że znowu proszę cię o przysługę, Ronnie!

– Nic nie szkodzi.

– Obiecuje, że wrócę tak szybko jak tylko będę mogła. Rosie już jadła. Jeśli ty jesteś głodna, to częstuj się czym tylko chcesz. Gdyby coś się działo na lodówce jest mój numer.

Zaraz potem wybiegła trzaskając za sobą drzwiami. Razem z Rosie spojrzałyśmy po sobie i obie wzruszyłyśmy ramionami.

***

Siedziałam już z Rosie lekko ponad dwie godziny, a na dworze zdażyło się już całkowicie ściemnić. Jake co chwile wysyłał mi wiadomości głosowe, jednak nie odważyłam się ich odtworzyć przy dziecku.

Rosie bawiła się na dywanie swoimi lalkami, gdy ja skakałam po kanałach, szukając czegoś ciekawego w TV.

„...Poszukiwany w Stanie Waszyngton, w okolicach rezerwatu La Push oraz Forks." – to zdanie przyciągnęło moją uwagę.

Pozostawiłam program informacyjny i bardziej się wsłuchałam. Rosie nie zwróciła na to uwagi, nadal zajęta swoimi lalkami.

„Mężczyzna uznany za dilera poszukiwany jest w stanie Waszyngton. Wszystko wskazuje, że przemierza drogę przez rezerwat. Do tej pory miał dwa zatargi z policją, której jednak nie udało się go schwytać. Mężczyzna może być niebezpieczny przez swój spryt. Szacuje się, że sprzedał już ogromne ilości amfetaminy, metaamfetaminy, kokainy oraz morfiny. W razie podejrzeń prosimy o zgłaszanie swoich domysłów na najbliższe komisariaty".

Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

– To miasto jest naprawdę dziwaczne.

***

Wybiła godzina dziewiętnasta, gdy Rosie zasnęła niemal na moich rękach. Od razu położyłam ją spać w jej pokoju. Chwile wcześniej dostałam sms'a od Denise, że so półgodziny wróci do domu.

Nie wiedziałam czym się zająć. Przecież nie mogłam siedzieć bezczynnie przez tyle czasu. Chociaż za pewne to było usprawiedliwienie samej siebie.

Wiedziałam, że w ogóle nie powinnam o tym myśleć. W ogóle nie powinnam brać tego pod uwagę! Byłam jednak za słaba... Nim zdołałam zastanowić się dokładnie nad tym co robię moje nogi już same prowadziły mnie po schodach, na górę. W stronę tego jednego, konkretnego pokoju.

Podczas otwierania drzwi serce biło mi żwawo w piersi. Zdziwiłam się, widząc panujący porządek. To zdecydowanie musiała być robota Denise. Ani jednej butelki po piwie. Brak wysypujących się niedopałków z popielniczki na parapecie. Żadnej stery ubrań.

Powietrze pachniało nim. Jak to możliwe? A może to tylko w mojej głowie?

Nieśmiało weszłam do środka. Podłoga skrzypiała mi pod stopami. Rozglądałam się do okoła widząc wziąż nowe szczegóły – zero opakowań po pizzy, ulotniony zapach tytoniu. Jakby pokój stracił swojego właściciela.

Opuszkiem palca przejechałam po plakatach z jego ulubionymi rockowymi zespołami. Nadal wisiały pojedyncze zdjęcia z imprez.

Zimne łóżko, w którym od dawna nikt nie spał. A obok niego pamiętna szafka. Nie powinnam tego robić... ale zajrzałam do szuflady. Była niemal pusta. Zniknęła broń. Nie było śladu po narkotykach, które można było tutaj zawsze znaleźć. Kilka zapalniczek, kapsli po piwie, ulotek, śmieci. Aż na dnie dojrzałam jedną, konkretną rzecz.

Moje zdjęcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro