Część 1 - 3
Soundtrack do rozdziału:
Pearl Jam - Jeremy
Kiedy wróciłam ze szkoły dom był pusty. Karen pracowała do późna w szpitalu, a Katherine oznajmiła mi wcześniej w szkole, że od razu po zajęciach wychodzi z Perrie na zakupy (nie ma to jak kilkugodzinne przyjaźnie).
Pierwsze co to rzuciłam plecak na kanapę w salonie, a potem włączyłam MTV na tyle głośno, by słyszeć głos Shane'a z Faking it w kuchni, podczas robienia sobie herbaty. Tak właśnie wyglądał każdy mój dzień w wakacje - telewizja/laptop. No, nie żeby miało się coś zmienić.
Na lodówce Karen zostawiła mi kartkę z prośbą o zrobienie zakupów. Na jej widok przewróciłam oczami bo miałam szczerą nadzieję, że nie będę musiała ruszać tyłka z domu. Najlepszym rozwiązaniem było załatwienie tego od razu, by potem mieć spokój. Z ciężkim westchnięciem włożyłam pozostawione pieniądze do kieszeni, następnie na stopy wsunęłam vansy, na ramiona zarzuciłam parkę i z krzywym wyrazem twarzy wyszłam z domu.
Odnalezienie najbliższego sklepu trochę mi zajęło, nie znałam kompletnie tej cholernej okolicy. Na ulicy było pusto, nie widziałam choćby jednego samochodu. W sklepie też prawie nie było ludzi. Czułam się tutaj naprawdę jak w jakimś opuszczonym, wymarłym mieście i to jest całkiem niepokojące.
Minęło około piętnaście minut, gdy skreśliłam ostatnią rzecz z listy. Brakowało mi jedynie w koszyku moich ulubionych płatków Lucky Charms. Stanęłam przed wysokim regałem, a uśmiech satysfakcji rozświetlił moją twarz, gdy wreszcie odszukałam je wzrokiem. No, do czasu, aż uświadomiłam sobie, że są one na najwyższej półce...
Nie było szans, abym mogła po nie ściągnąć. Zirytowana starałam się do nich doskoczyć, co wcale nie dawało rezultatu. Dopóki jakaś znajoma, magicznie wysunięta z boku ręka nie pojawiła mi się przed oczami i nie ściągnęła jednego pudełka. Z pretensjonalnym westchnięciem odwróciłam się w stronę tej osoby chcąc zobaczyć kim jest i momentalnie pożałowałam, że to zrobiłam.
Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mam naprawdę cholernego pecha.
- Tego potrzebujesz, maleńka? - Niall stał przede mną z satysfakcjonującym uśmiechem kpiąc ze mnie. W ręce trzymał pudełko płatków i prowokująco nim potrząsnął. - Strasznie żałośnie wyglądasz, gdy próbujesz do nich doskoczyć.
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Możesz mi to dać? - skinęłam po pudełko, a on podniósł rękę wyżej.
- Nie.
Czy to są do kurwy jakieś żarty?
- Proszę cię, przestań mi dokuczać - jęknęłam zrezygnowana.
- Nie.
- Dlaczego? - zacisnęłam ze wściekłości pięści.
- Nudzę się.
Nie byłam pewna, czy przypadkiem się nie przesłyszałam.
- To, kurwa, świetnie, ale rób sobie żarty z kogoś innego, a nie ze mnie! Mam cię dość.
Naprawdę nie spodziewałam się, że w odpowiedzi wybuchnie nagłym, niepohamowanym śmiechem, że prawie będzie się zginał w pół. Ja stałam jak ostatnia kretynka przed nim, cała czerwona - ze złości i poniżenia.
- Nie spodziewałem się, że masz taki niewyparzony język. Przekleństwa zabawnie brzmią z twoich ust - dalej się śmiał. - Mogłabyś mówić coś sprośnego dla mnie, maleńka - oblizał wargi.
Otworzyłam usta z zaskoczenia.
Jak można być tak bezczelnym?!
- Dam ci je - mruknął przeciągle podnosząc jedną brew ku górze. Kiedy myślałam, że już mi je da, znowu uniósł pudełko, czym mnie po prostu zrujnował. Znowu się ze mnie śmiał. - Ale nie ma nic za darmo.
- Mam ci za nie jeszcze zapłacić? - popatrzyłam na niego, jak na największego kretyna na świecie.
Parsknął śmiechem.
- Zrobisz coś dla mnie.
Oho. To był właśnie moment, gdy zapaliła mi się w głowie czerwona lampka.
Ronnie, nie ma mowy.
- O co ci chodzi?
- Potrzebuję pomocy z angielskiego. Widzę, że Redford jest tobą zachwycony do tego stopnia, że mam wrażenie na lekcji, że zaraz mu stanie. A ja muszę jakoś spokojnie zaliczyć semestr, bo pewnie będzie chciał mnie udupić - niemal splunął.
Po szybkim przekalkulowaniu tego skrzywiłam się. Ja i Niall w jednym pomieszczeniu. Za nic. Z nim się nie da wytrzymać paru minut, jest przesadnie zboczony, niewychowany i bezczelny. Do tego zapewne podczas swojego życia nie przeczytał ani jednej książki, a tym bardziej nie napisał wypracowania. Jak mam pracować z chodzącą amebą?
Nie usłyszał mojej odpowiedzi więc chciał już odkładać tą głupią paczkę moich ukochanych płatków. I okej, one byłby warte wszystkiego, ale nie tego... Chociaż wiedziałam, że jak teraz się nie zgodzę, to Niall i tak znajdzie coś, czym mnie zmusi do tego zmusi. Wydawał się być typem, który zawsze dostawał to czego chciał. Był nieobliczalny. A ja chciałam jakoś przeżyć ten rok, zanim wyjadę do college'u. Czy ja oczekuje tak wiele?!
- Dobra, zgadzam się! - machnęłam rękami w zrezygnowaniu. Jeszcze nie zdawałam sobie sprawy jakie będą tego konsekwencje.
- Wiedziałem, że na mnie lecisz - rzucił mi ten pewny siebie uśmieszek dupka, włożył płatki śniadaniowe do mojego koszyka i na odchodne uszczypnął mnie w tyłek.
W jednej chwili zamarłam, a kiedy w głowie przeanalizowałam sobie dokładnie w co takiego się wpakowałam schowałam twarz w dłoniach. Musiałam się jakoś pozbierać...
***
Słyszę jak z pokoju za ścianą dobiegają przeraźliwe krzyki. Przedmioty spadają na podłogę, co chwila roznosi się dźwięk tłuczonego szkła. Coś z impetem uderza o ścianę, aż moje ciało podskakuje w miejscu.
Tak jest bardzo często, zdarza się nawet parę razy w tygodniu. On jej robi krzywdę, a Ona tylko płacze. Nie jest w stanie się obronić, nie umie się przeciwstawić.
W takich momentach bardzo się boję. Chowam się pod kołdrą, przykrywam nią nawet głowę, jakby to było jakieś odgrodzenie od rzeczywistości. Cała się trzęsę. Mogę niemal przysiąc, że słyszę szybkie, głośne bicie swojego serca. Mam płytki, szybki oddech, niemal się duszę. Zawsze podczas takich wieczorów mam mocne bóle brzucha - wszystko ze stresu. Ból jest na tyle silny, że mnie paraliżuje.
Teraz przeraźliwie krzyczy Ona. Jeszcze głośniej płacze.
"Stój! Nie idź tam!" - z jej ust wydobywa się pisk.
Czuję, co zaraz nastąpi. Fala drgań bierze górę nad moim ciałem. Dalej leżę zwinięta w kulkę na łóżku, mając nadzieje, że tutaj nie wejdzie. Nie jestem w stanie uspokoić trzęsącego się ciała.
Do moich uszu dochodzi szarpnięcie klamki, następnie skrzypnięcie drzwi, aż w końcu wiem, że On wszedł do mojego pokoju.
Łzy przerażenia zaczynają spływać po moich policzkach. On zrywa kołdrę osłaniającą moje ciała i znowu rozpoczyna się ten koszmar...
"Proszę, zostaw mnie..."
***
Zerwałam się do pozycji siedzącej i nerwowo rozejrzałam się po ciemnym pokoju. Dezorientacja trzymała mnie do momentu gdy zobaczyłam, że zegarek wskazuje drugą w nocy i wreszcie uświadomilam sobie, że to kolejny koszmar. Wytarłam pot z czoła, włożyłam zmierzwione kosmyki włosów za uszy, ponieważ wpadały mi do oczu. Moje łóżko zawalony było książkami i stertą notatek. Zrozumiałam, że musiałam nieświadomie zasnąć podczas nauki.
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Byłam typem człowieka, który jak już się obudzi nie jest w stanie zasnąć. Świadomość, że w szkole miałam być nie żywa wcale nie pomagała. Zrezygnowana wyciągnęłam z plecaka paczkę mentolowych papierosów. Ubrałam pierwszą dużą bluzę jaka wpadła mi w ręce i usadowiłam się na parapecie.
Przeglądałam strony internetowe zaciągając się jednocześnie dymem, kiedy przyszedł do mnie sms.
Nieznany numer: Jak to jest, że nie śpisz o drugiej w nocy? Jutro szkoła, a ty na pewno nie chcesz dostać złej oceny?
Zmarszczyłam brwi i skonsternowana wychyliłem się, by sprawdzić, czy nie jestem obserwowana. W okolicy domu nie było żywej dyszy.
Ronnie: Kim jesteś?
To było co najmniej dziwne. Ktoś pisałam do mnie w środku nocy i mogłam czuć się obserwowana.
Nieznany numer: Niall.
Odruchowo popatrzyłam na dom naprzeciwko. Niall tak jak ja siedział przy otwartym oknie i palił papierosa, w drugiej ręce trzymając telefon. Patrzył na mnie, ale tym razem bez wyrazu. Gdzie zniknął jego uśmieszek, który tak bardzo działał mi na nerwy? Siedział bez koszulki i nawet w tym słabym świetle z głębi jego pokoju byłam w stanie zobaczyć czarny tusz ozdabiający jego klatkę piersiową, ramiona, brzuch.
Ronnie: Skąd masz mój numer? - szybko zapisałam sobie jego własny.
Niall: Jake mi podał.
Ronnie: Okej? 🤔
Po co Niallowi mój numer?
Niall: Chodź na dwór.
Ronnie: Jest noc Niall. Idź spać.
Niall: I tak nie masz nic do roboty.
Ronnie: Nie bądź taki pewny.
Równie dobrze mogłam sięgnąć po jakąś książkę, włączyć serial albo zwyczajnie puścić muzykę i przewijać tumblra dopóki bym nie zasnęła. Wszystko było lepsze od jego towarzystwa. Nie chciałoby mi się słuchać kolejnego dogryzania z jego strony. I nawet nie miałam na to siły.
Niall: Proszę.
Musiałam przymrużyć oczy i jeszcze raz spojrzeć w telefon, czy aby mi się nie przewidziało...
I okej, sam jego wyraz twarzy wydawał się dziwny. A teraz mnie prosi, abym wyszła z nim na zewnątrz. On prosi. Do tego zero złośliwych komentarzy, które były dla niego takie typowe. Spojrzałam w jego stronę. Popatrzył mi prosto w oczy, długo, przenikliwie, a potem spuścił wzrok i zniknął we wnętrzu pokoju.
Może i byłam niezrównoważona, ale czułam się zaintrygowana. Nie zastanawiając się dłużej wyciągnęłam z szafy parę vansów i założyłam je na gołe stopy. Miałam jeszcze na sobie legginsy i tą dużą, różową bluzę z małym białym napisem Metallica.
Znów pojawił się w oknie. Dobrze wiedział, że się zgodzę bo też założył bluzę wkładaną przez głowę.
Zbiegłam szybko po schodach. Najciszej jak potrafiłam otworzyłam drzwi, a następnie je za sobą zamknęłam na klucz. Musiałam wyjść niezauważona i nieusłyszana przez Karen.
Niall już stał na środku ulicy i palił kolejnego papierosa.
Podeszłam do niego wolno nie za bardzo wiedząc co zrobić, co powiedzieć. Włożyłam niezręcznie ręce do kieszeni bluzy.
Kiedy stanęłam wreszcie przed nim popatrzył na mnie z góry (irytująca różnica wzrostu).
- Hej.
- Um, cześć - schowałam niezręcznie kosmyk za ucho.
- Ładnie wyglądasz bez makijażu - wypuścił dym z ust.
Powiedział to, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Brakowało tylko wzruszenia ramionami.
- Znowu się ze mnie naśmiewasz?
W jednej chwili chciałam się odwrócił i pójść do domu, ponieważ myślałam, głupia miałam nadzieję, że będzie zachowywał się normalnie. Oczywiście, że ze mnie kpił. Jak mogłoby być inaczej?
- Nie, naprawdę mi się podoba - wyrzucił wypalonego papierosa, zgasił go butem i włożył ręce do kieszeni jeansów.
Nie zbyt wiedząc co powiedzieć mruknęłam po prostu ciche 'dzięki'. Nie muszę chyba nadmieniać, że dalej tkwiłam z tym wszystkim w ciężkim szoku.
Bez słowa zaczął iść spokojnym krokiem przed siebie, więc ruszyłam za nim. Kierowaliśmy się środkiem ulicy, nie było jednak czego się obawiać, bo dookoła nie było żywej duszy, tym bardziej jeżdżących po drodze samochodów. Mieszkaliśmy w Forks, a tą ulicą od mojego przyjazdu przejechały ze trzy samochodu, więc nie byłam zbyt zdziwiona.
Księżyc świecił jasno, a niebo było pełne gwiazd. Szliśmy przez chwile pogrążeni w odprężającej ciszy. Wreszcie postanowiłam to przerwać. Skręciliśmy bardziej w las, przechodząc między drzewami.
- W sumie, to czemu nie śpisz o tej porze? - zadałam pytanie.
- Często nie mogę spać. Bezsenność, czy inne gówno.
Rzeczywiście miał zmęczony, senny głos.
Minęliśmy jeszcze kilka drzew i zatrzymaliśmy się przed wysokim płotem. Nie wiedziałam co znajduje się po drugiej stronie ale widać było, że Niall za dobrze to miejsce i nie jest tu po raz pierwszy. Nie było jednak żadnej furtki, a ja już spięłam się cała w sobie, ponieważ wiedziałam, że nie dam rady przez niego przejść - był za wysoki, sięgał mi za głowę. Za nic nie chciałam pokazać Niallowi jakiejkolwiek słabości po incydencie w sklepie.
Jakby czytając mi w myślach Niall podszedł bliżej płotu i szarpnął za mocno naderwany drut. Okazało się, że była tam dziura dzięki której mogłam bez problemu przejść. Niall przytrzymał druciane ogrodzenie, aby było mi łatwiej. Gdy byłam już po drugiej stronie on bez najmniejszego wysiłku przeskoczył górą.
Byliśmy na jakiejś - jak zgaduje - opuszczonej posesji. Było tu już znacznie mniej drzew, jednak brakowało także ulicznych latarni, więc dookoła otaczała nas ciemność, a jedyne światło na które mogliśmy liczyć to to z blasku księżyca. Dalej kroczyłam za Niallem, tym razem z przesadną ostrożnością stawiając kroki, aby się nie przewrócić i nie narobić sobie niepotrzebnego wstydu.
- To opuszczona szkoła. Ostatni rocznik jaki zakończył tutaj edukację to '79. Było tu zarówno liceum jak i podstawówka - mówiąc to wskazał na mocno zniszczony plac zabaw.
Usiedliśmy za metalowych huśtawkach.
- Czemu już nie istnieje? - złapałam się łańcuchów i rozejrzałam dookoła.
Budynek przed nami był zrujnowany. Okna miał powybijane, a ściany pokryte mało profesjonalnym graffiti. Wyglądał jakby sam miał ochotę się rozpaść. Przy jego murach zarosły spore krzewy, które także nie wyglądały zachęcająco. Znajdowaliśmy się najprawdopodobniej na tylnym dziedzińcu gdzie był właśnie plac zabaw dla dzieciaków z początkowych klas szkoły podstawowej. Z boku stały drewniane zdewastowane ławki. Nic innego nie mogłam już dostrzec z powodu ciemności, ale podejrzewałam, że i tak nie za wiele się ostało po trzydziestu sześciu latach*.
- Pewnie placówka zbankrutowała jak większość rzeczy w tym mieście. Na jej miejsce wybudowano po paru latach naszą szkołę. Teraz przynajmniej mamy gdzie pić, palić zioło i co dewastować. Swego czasu odbyło się tu parę koncertów moich kumpli z okolic Forks.
- Trochę przerażają mnie opuszczone budynki - skrzywiłam się.
- Warto tu przyjść w dzień, gdy jest jasno. Albo najlepiej gdy zachodzi słońce - pogrzebał w kieszeni i wyciągnął skręta.
- Serio? - spojrzałam na niego krzywo.
- No co?
- Po co palić to w nocy, szczególnie gdy jesteś zmęczony?
- Zioło jest dobre o każdej porze. Pomaga mi zasnąć.
Podejrzewałam, że sporo palił. Wszystko jasne dlaczego był taki głupi - przez taką ilość thc zanikały mu szare komórki.
- Często tu przychodzisz? - postanowiłam wrócić do tematu.
- Czasem w nocy, gdy nie mogę spać, a nie chcę już siedzieć w domu. Albo gdy chcę pomyśleć i być po prostu sam.
Mogłam dodać jakiś złośliwy komentarz o nim i myśleniu, że to nie idzie w parze czy coś, ale odpuściłam. Był jakiś dziwny tej nocy.
- Masz czasem uczucie, że pragniesz z całego serca odizolować się od całego pieprzonego świata? - zadał mi niespodziewane pytanie.
Zmarszczyłam brwi na jego pytanie. Niall zapytał mi pytanie, które nie było banalne i nie odnosiło się do sfery seksualnej?
Czułam się naprawdę skonsternowana.
- W zasadzie to często. Uciekam w fikcję literacką. Tam zawsze wszystko kończy się pozytywnie - odpowiedziałam wzruszając ramionami.
Pokiwał głową w zamyśleniu, przegryzając wargę, a ja miałam ochotę dowiedzieć się o czym myśli. Wyglądał, jakby miał ochotę odnieść się do moim słów jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Jedyne co zrobił to odwrócił głowę w moją stronę i z tym swoim uśmiechem wypuścił dym prosto w moją twarz. Potem rzucił coś całkiem z innej beczki.
- W domu rysował obrazki górskich szczytów, z nim na samym wierzchołku. Cytrynowo żółte słońce, ręce wzniesione w znaku zwycięstwa. Na dole martwi leżeli w kałużach czerwieni - pokiwał z uznaniem głową.
Poczułam się trochę zmieszana. Analizując te słowa musiałam przyznać, że to przerażające i nie wiedziałam gdzie jest drugie dno. Martwi? Kałuże krwi? On fascynuje się śmiercią czy jak?
- To jakaś poezja?
- Można tak powiedzieć. To fragment piosenki Pearl Jamu. Jej historia jest interesująca i kojarzy mi się z tym miejscem. Opowiedzieć ci?
Zaciekawiona pokiwałam głową. Wygodniej usadowiłam się na huśtawce podczas gdy on wypuścił z ust ostatnią chmurę dymu.
- Wszystko wydarzyło się 8 stycznia 1991 roku w stanie Teksas. Jeremy Wade Delle, główny bohater naszej historii miał wtedy 16 lat. Życie rzucało mu kłody pod nogi już od samego początku; rodzice żyli ze sobą jak pies z kotem, by ostatecznie rozstać się w 1979 roku. Chłopak nie miał dobrych kontaktów ani z matką, ani z ojcem. Dorastał w osamotnieniu, posiadając swój własny świat, do którego mało kogo dopuszczał. Jego koledzy i koleżanki z klasy opisywali go jako nieustannie smutnego i niezwykle zamkniętego chłopca. Miał postępującą depresje, ale nikt tak naprawdę nie zdawał sobie z tego sprawy. Musiał uczęszczać na zajęcia dla trudnej młodzieży. Nigdy nie zostało wyjaśnione co dokładnie nim kierowało, ale pewnie planował to od dłuższego czasu. - przeszły mnie dreszcze, a on rzucił mi szybkie spojrzenie przekrwionymi od narkotyku oczami - Wybiła godzina 9:30 kiedy zabrzmiał odgłos otwieranych drzwi. Ukazał się w nich uciekinier z pierwszej lekcji - Jeremy. Zirytowana anglistka odesłała delikwenta do dyrektora. Wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, że za kilka chwil szkoła Richardsona przejdzie do historii. Jeremy zaraz wrócił. Stojąc na środku sali, wypowiedział ostatnie słowa: „Proszę pani, już mam to, po co poszedłem". Kilka chwil później przystawił sobie do ust pistolet i na oczach ponad trzydziestoosobowego zbiorowiska nacisnął na spust, popełniając samobójstwo. Stało się to tak szybko, że nikt nie zdążył go powstrzymać.
- O Boże.
- Inspirując się tą historią Pearl Jam wydał o tym właśnie piosenkę. Doprowadziło to do fali kolejnych samobójstw. Matka tego chłopaka już nigdy się nie pozbierała.
- To jest straszne! Przestań już o tym mówić - zmieszałam się.
- Często po prostu myślę o tej historii gdy tutaj jestem.
- To niepokojące. Chociaż kto wie, może tutaj też działy się różne rzeczy, o których istnieniu nigdy nie będziemy świadomi. W każdym miejscu świata odbywają się ludzkie dramaty.
- Ponieważ świat jest zły - podsumował, kopiąc podeszwą buta ziemię.
- Czemu tak uważasz?
- Jakby nie był to nie byłoby tylu samobójców, którzy chcą stąd uciec, aby znaleźć się w lepszym miejscu.
- Samobójcy uciekają bo sami nie potrafią zapanować nad swoim życiem. Sami decydujemy o tym jak będzie wyglądać. Trzeba to po prostu prawidłowo rozegrać - westchnęłam.
- Co ty pieprzysz? - oburzył się, a dreszcz momentalnie przeszedł po mojej skórze. Przestraszyłam się. - Większość osób, które chcą targnąć się na swoje życie to ludzie, którzy przeżyli piekło w dzieciństwie. Dzieciaki nie mają wytrzymałej psychiki, a rany zadane przez otoczenie odbijają się na człowieku podczas całego późniejszego życia. Potem dohodzą do tego inne problemy, a wszystko potęguje na tyle, że nie ma sensu dalej cierpieć na tym jebanym gównie zwanym 'światem'. Dzieci nie mogą niczego 'rozegrać prawidłowo'. Bo ktoś inny powoduje ich problemy, nie one same.
Pociągnął się za włosy w irytacji, przeklął i wstał nagle z huśtawki po czym odwrócić się i zaczął iść w stronę ogrodzenia.
- Co robisz? - zawołałam za nim.
- Idę do domu i tobie radzę to samo - warknął.
Okej?
Zachowuje się co najmniej jakby miał problemy emocjonalne.
***
Trzasnęłam właśnie szkolną szafką, aby ją zamknąć, kiedy przy mojej twarzy pojawił się zdyszany Jake. Miał na sobie koszulkę polo w różowe paski, dokładnie opinającą jego ciało. Poprawił sobie szybko włosy i uśmiechnął się tak szeroko, że wyglądał jak niedorozwinięty. Czyli chyba nic nowego.
- CZEŚĆ MOJA SUKO!
Parę osób odwróciło się, słysząc to. Jake był bardzo głośną osobą i kompletnie nie przejmował się ludźmi. Mógł mówić na forum najbardziej nieodpowiednie rzeczy. W tym momencie też zlekceważył wszystkie krzywe spojrzenia - po prostu machnął na nie ręką.
- Cześć Jake - poprawiłam książki, które trzymałam w ręce i uśmiechnęłam się miło.
Przynajmniej na tyle miło, na ile mnie było stać. Nie chciałam pokazać się od tej sarkastycznej strony, mimo, że dzisiaj cholernie nie miałam humoru i pozytywnego nastawienia. Nie spałam prawie całą noc. Kolejne godziny po powrocie do domu zastanawiałam się nad zachowaniem Nialla. To było co najmniej dziwne.
Musiałam chyba powiedzieć coś naprawdę dla niego nie w porządku, że tak zareagował. W jakiś sposób było to związane z jego osobą, to oczywiste. Mniej czy bardziej, ale jednak było. Ja natomiast uważam, że nie zrobiłam nic złego... Wyraziłam moje zdanie - każdy ma prawo mieć swoje poglądy. Jakbym tylko wiedziała, że to wywrze na nim taki wpływ, to chyba bym spasowała. Czułam się jakaś winna. Cholerne wyrzuty sumienia.
- Jak się czuje moja ladacznica? - zaklaskał w ręce i się wyszczerzył.
Był dziwnie pobudzony co już zmusiło mnie do podejrzewania, że coś się święci. I pewnie coś, co mi się ani trochę nie spodoba.
- Jake, jest dokładnie 8:45, zaspałam na pierwszą lekcję, jestem głodna, niewyspana i nie mam siły tu być - rozpoczęła się wiązanka mojego marudzenia.
- To ja ci poprawię humor. Dzisiaj pierwsza lekcja wychowania fizycznego! - wyrzucił ręce w geście ekscytacji, natomiast ja się szczerze skrzywiłam.
Coraz bardziej utwierdzałam się, że z moim nowym znajomym jest coś nie tak.
- O nieeee - jęknęłam i oparłam czoło o drzwi szafki, zakrywając mój zrozpaczony wyraz twarzy.
Jak większość dziewczyn nienawidziłam wf-u. Nie miałam nic do sportu, lubiłam wyjść pobiegać, były nawet czasy, że robiłam to nałogowo, dodatkowo Karen, gdy z Kath byłyśmy małe, zapisała nas na lekcję tańca, na które bardzo chętnie uczęszczałam. Po prostu nienawidzę, gdy jakiś gburowaty trener mi rozkazuje. Nie lubię być spocona, mieć rozmazany makijaż i potem czuć się taka brudna w szkole. W dodatku spałam dziś naprawdę niewiele i nie czułam się na siłach.
- Obserwowanie spoconych facetów, ich tyłków w szortach, albo Taylera w szatni. Czy to nie cudowne? - rozmarzony wziął mnie pod ramie i prowadził przez korytarz. Wyszliśmy na zewnątrz aby jeszcze zapalić. Razem mieliśmy o 9:00 francuski.
Przed szkołą na ławce siedziała Sophia i jakaś blondynka. Była ładna. Miała bardzo jasne, dość krótkie włosy. Usta pokryte czerwoną szminką, do tego wyraźne kreski eyelinerem. Obie kończyły swoje papierosy.
Jake oczywiście szybko do nich podleciał i rozpoczął kolejną falę ekscytacji o uwydatnionych męskich tyłkach, które zobaczy już za dwie godziny. Przewróciłam na to jedynie oczami i zajęłam wolne miejsce na ławce obok blondynki, odpalając swojego papierosa. Jednocześnie odpisałam mamie na sms'a; znowu miało jej nie być w domu, a wszelkie obowiązki spadły na mnie. Zajebiście po prostu.
- Hej, Hannah jestem - dziewczyna podała mi rękę. Na jej ręce zauważyłam jakąś hipisowską bransoletkę nawiązującą do wolności i seksu.
- Ronnie - uścisnęłam ją lekko.
- Wiem - zaśmiała się.
Zagryzłam wargę, pokiwałam w zrozumieniu głową i zaciągnęłam się mentolowym papierosem.
- Nienawidzę tej odpowiedzi, naprawdę - ponownie wywróciłam oczami w irytacji. Nie lubię być w centrum uwagi, trudno zrozumieć?
- Nie dziwię się. Każdy tu gada o tobie i twojej siostrze - zaakcentowała dwa ostatnie słowa, na co uśmiechnęłam się pod nosem. Najwyraźniej musiała już poznać Katherine i chyba nie przypadła jej do gustu. Dlaczego mnie to nie dziwi?
- Przed pierwszą lekcją faceci nawijali o tobie - wspomniała Soph. - Grupka drużyny. Podeszłyśmy do nich, kiedy właśnie wspominali, że "jesteś niezła". Bardzo się spodobałaś - zaśmiała się i szturchnęła mnie w kolano.
- Może się przesłyszałaś i mówili o Katherine - rzuciłam. Nie wierzyłam, abym komuś mogła się spodobać. Byłam specyficzna od dziecka, rzadko z kimś mogłam złapać wspólny język. Czułam się po prostu nie rozumiana. A gdy nie mogłam odnaleźć porozumienia z ludźmi wolałam odsunąć się w cień. No bo po co męczyć się w czyjejś obecności? A kiedy byłam już tą cichą, trzymającą się z boku nie przykuwałam żadnej uwagi, a w centrum królowała Katherine. To nie zazdrość, ale do tej pory się dziwie - faceci naprawdę lubią puste laski?
- Nie, na pewno nie! Hannah jest świadkiem. Śmiali się trochę, że Katherine nie będzie trudno zwabić do łóżka. Rozumiesz o co chodzi - wzruszyła ramionami.
- Nasza suka jest rozchwytywana! - Jake zaklaskał w ręce niczym rodowita foka.
Czułam się dziwnie skrępowana i jak zawsze poczerwieniałam. Oczywiście udało mi się to zamaskować, aby nikt nie widział. Na usta przypięłam sztuczny uśmiech i wszystko było świetnie. Nie czułam się zbyt dobrze w tej szkole. Osoby, które do tej pory poznałam były fajne, ale nie zmieniało to faktu, że cholernie się dusiłam i musiałam znaleźć jakąś odskocznię, aby nie zwariować...
- Ale tak z całkiem innej beczki suki. Widziałyście na moim snapchacie Maxa?
- Właśnie zastanawiałam kim jest ten koleś - wspomniała Soph a Hannah jej przytaknęła. Skojarzyłam, że rzeczywiście Jake spędzał czas z jakimś blondynem i zamieścił to na snapie.
- Poznałem go jakiś czas temu w klubie w Port Angeles. Jest taki gorący! Moje snapy tego nie odzwierciedlają, mówię wam suki - Jake za każdym gdy mówił o jakichś facetach podchodził do tego tak emocjonalnie; cały chodzić, wymachiwał rękoma, niemal piszczał. Całkiem zabawny widok trzeba przyznać.
Zaczął szukać czegoś w telefonie, po czym z szerokim uśmiechem i świecącymi oczami pokazał nam zdjęcie na którym, o-mój-kurwa-boże...
- Jake kurwa - pisnęłyśmy wszystkie trzy.
- Znacie się od niedawna, a już wysłał ci swoje nagie zdjęcie?! - zdziwiła się Sophia i zabrała mu telefon z ręki, aby dokładnie się przyjrzeć. Przejeżdżała palcem po ekranie, przewijając kolejne zdjęcia nowego obiektu westchnień Jake'a (na których wcale nie było większej ilości ubrań).
- Dobra, ma całkiem dużego - podsumowała oddając urządzenie właścicielowi, który słysząc to uśmiechnął się z satysfakcją.
- Jak mu ssałem to myślałem, że się uduszę, poważnie! - zaśmiał się.
Za to nasza trójka otworzyła usta w kolejnym szoku.
- Jake, ty dziwko! - roześmiała się Hannah. - Czyżby szybki numerek w klubowym kiblu?
- Zawsze wam powtarzam, że ja się próżnuję i nie zwlekam - oblizał prowokacyjnie usta.
W tym samym momencie zadzwonił dzwonek, oznajmiający koniec przerwy. Ja wraz z Jake'iem ruszyliśmy w stronę wejścia, od którego najbliżej znajdowała się sala od francuskiego, a dziewczyny zostały na dworze, ponieważ miały okienko.
***
Po dwóch lekcjach nadszedł czas na (nie)wyczekiwaną lekcję wychowania fizycznego. Sophia napisała mi sms'a, że spotkamy się w szatni, gdzie czeka już od paru minut. Sama myśl, że zaraz spotkam tam także Katherine i jej pełno nowych (łatwych) koleżanek z drużyny cheerlederek - bo przecież jesteśmy podzieleni na jakieś głupie grupy, swoją drogą nie wiem kto wpadł na taki kretyński pomysł - doprowadzała mnie o ból głowy.
Jeszcze fakt, że ta lekcja prowadzona będzie przez dość niepoprawnego trenera Adamsa zdecydowanie mnie nie zachęcał. Odniosłam wrażenie, że ma lekkie problemy z hamowaniem swojego nieodpowiedniego języka... Czuję, że da nam taki wycisk, że przez zakwasy nie będę w stanie się ruszyć.
Rozważałam opcję urwania się na tą przeklętą lekcję, by tylko jakoś przetrwać ten dzień. Ostatnie o czym marzyłam to obecność Nialla, dokuczającego mi na każdym kroku. A pewnie po tym, co powiedziałam w nocy nie zamierzał mi odpuszczać tego dnia. Miałam przeczucie, że to nie skończy się dobrze. A to, czego byłam stuprocentowo pewna - że Niall wpadnie na coś szczególnie głupiego i albo mnie upokorzy, albo zawstydzi do granic możliwości.
Byłam w trakcie pisania wiadomości do Jake'a na Whatsappie, żeby nie spodziewał się mnie na lekcji. Sam będzie wylewał z siebie siódme poty przed Adamsem, a ja... hm, cokolwiek innego. Jedyne co musiałam zrobić, to zgarnąć ze sobą Soph i wyjść niezauważona przez trenera.
To chyba nie takie trudne.
Byłam akurat pod drzwiami z tabliczką mówiącą iż jest to szatnia, pociągnęłam na ślepo za klamkę, dalej nieco zapatrzona w ekran, dokańczając ostatnie zdanie wiadomości. I to był błąd, ponieważ nieświadomie złamałam niepisaną zasadę nigdy nie wchodź do męskiej szatni.
Cały gwar panujący we wnętrzu jeszcze parę sekund temu nagle ucichł, a ja dokładnie odczuwałam na sobie każde pojedyncze spojrzenie. Zdecydowanie marzyłam, by zapaść się pod ziemię. Stałam jak wryta patrząc się wielkimi oczami na zjawisko przede mną. Gwoli ścisłości, stojąc na progu pomieszczenia - z którego już na wejściu czuć zmieszanie różnych rodzajów antyperspirantów z potem, obrzydlistwo, do tego było gęsto od dymu papierosowego - widziałam stojących prosto przede mną facetów, głównie z tego popularnego stolika. Jedni byli mniej, drudzy bardziej roznegliżowani, a ja od razu na ten widok szkarłatnie poczerwieniałam. Wszyscy byli rozbawieni, uśmiechali się głupio. Szczególnie Jake, który widząc mnie w takim zestresowanym stanie zaczął się głośno śmiać. Okej, moja mina pewnie była zabawna, ale nie aż tak, kurwa mać.
Jedyne czego chciałam dokonać, to właśnie uciec. Nienawidziłam tych momentów, gdy wszyscy na mnie patrzyli, szczególnie, gdy byłam upokorzona. A teraz dokładnie tak było! Zaczęłam nerwowo się pocić, moja twarz dosłownie mnie piekła, co znaczyło, że byłam już cała czerwona. W tle dochodziły do mnie te wszystkie prowokacyjnie okrzyki i gwizdy. Te wszystkie spojrzenia, które latały po moim ciele z góry na dół. Zamiast wyjść z cuchnącego pomieszczenia z uniesioną głową stałam tam sparaliżowana.
Na środek zbiorowiska wyszedł rozbawiony Niall, którego wcześniej nie dostrzegłam. I o matko... nie miał na sobie koszulki, a jego dresy zwisały tak nisko, że byłam w stanie dostrzec jego wyraźne v zarysowane przez mięśnie.
- Chyba pomyliłaś szatnie, kochanie - zmierzył mnie bezceremonialnie spojrzeniem, by następnie oblizać wargi.
Ugh, naprawdę pragnęłam uciec i uderzyć się w twarz za swój brak spostrzegawczości.
Jestem aż taką frajerką, by nie odróżnić męskiej szatni od żeńskiej?
- Radzę wam się pośpieszyć panienki, bo-coo do kurwy? - obok mnie pojawił się trener Adams, który ani myślał uważać na swój język. Patrzył na mnie krzywo szczerze zdziwiony, unosząc brwi.
Kurwa mać!
Zagryzłam dolną wargę i mocniej ścisnęłam pięści na ramionach plecaka. Moja twarz na pewno przypominała już dojrzałego buraka.
Z szeroko otwartą buzią patrzył raz na mnie, raz na grupę facetów nie zbyt rozumiejąc zaistniałą sytuację. Byłam pewna, że miał na myśli jakieś nieodpowiednie rzeczy.
Zacisnęłam powieki nie mogąc już na to patrzeć. Ja spalam się ze wstydu, a chłopcy mieli niezły ubaw z widowiska. No i pan Adams był zdezorientowany i pewnie już czuł, że chce kogoś zwyzywać.
Musiałam się wytłumaczyć?
- Zapatrzyłam się w telefon i nie zauważyłam, że to... um, męska szatnia.
- Mam jedynie nadzieję, że to prawda i nie miałaś zamiaru robić czegoś z całą drużyną - poklepał mnie po ramieniu - Chociaż dobrze patrzę ci z oczu... uh, ty... jak do cholery się nazywasz?
- Ronnie Addison - to było takie niezręczne, ugh.
- Dobra, Addison. Na przyszłość zwracaj bardziej uwagę na otoczenie. W normalnych okolicznościach, gdyby coś się tu działo musiałbym cię oddelegować do dyrektora. Jednak w tym przypadku nie było sprawy, jesteś nowa, to zrozumiałe. No, ale będę miał cię na oku. Uważaj na nich, tryskające testosteronem zwierzęta - popatrzył wymownie na drużynę.
Boże, ale to była tylko pomyłka! Nie zrobiłam tego specjalnie, daj mi stąd wyjść...
- Um, dobrze. Czy mogę już iść?
- Widzimy się na sali, Addison.
Frajerka. Czemu w życiu nic mi nie wychodzi? Nawet banalna ucieczka z lekcji?
***
- Panienki, dziesięć kółek dookoła sali! Ruszcie te swoje leniwe tyłki - ryknął trener Adams i nie uwierzycie... Znowu miał ten cholerny megafon w ręce!
Wzięłam głęboki oddech aby tylko nie wybuchnąć (naprawdę nie pasowała mi obecna sytuacja, szczególnie, że słyszałam za sobą komentarze irytujących facetów o swoim 'zajebistym tyłku'; pewnie nie jedna dziewczyna byłaby tym zachwycona, ale ja mierzę trochę wyżej i nie lubię prostactwa; swoją drogą oni wszyscy zachowują się, jakby przez całe swoje - nic nie warte - życie nie widzieli ani jednej kobiety - kurwa to jest nienormalne). Razem z Soph zaczęłyśmy biec truchtem, aby ten palant zwany trenerem nie przyczepił się do nas. Zaczynałam także powoli żałować, że miałam na sobie krótkie spodenki, a nie ohydny przepocony dres - w taki sposób bym przynajmniej zrażała do siebie ten chodzący, rozbestwiony testosteron.
O dziwo to nie ja tu byłam ubrana wyzywająco. Przysięgam, wyglądałam całkiem normalnie, jak większość dziewczyn na tej sali gimnastycznej! Zdarzyły się jednak pewne wybryki natury (KATHERINE). Paradowała właśnie w szortach, które odkrywały jej pośladki. Ugh, naprawdę nie miałam ochoty na to patrzeć, szczególnie, że była tak chuda, że nie zbyt było na czym oko zawiesić (nie, to nie zazdrość, a moja wrodzona szczerość). Piszczała jak kretynka, kiedy w ramach zalotów jakiś koleś za nią biegał, aby ją złapać, czy coś. Zabawy jak ze szkoły podstawowej, ale tak jak wspominałam - czuję się tutaj, jak w placówce specjalnej. Razem z Soph w jednym momencie przewróciłyśmy oczami na ten widok - idealnie się rozumiałyśmy w pewnych kwestiach dotyczących pogardy do ludzi.
Za chwilę dołączyła do nas Jesy, czarnoskóra, niska szatynka o burzy loków, która była kiedyś w drużynie cheerleaderek (jak podkreśliła, dla dobra swoich ocen odeszła z zespołu). Była bardzo miła. Wręcz słodka w swojej uprzejmości. Jake miał rację mówiąc wczoraj, że to dziwne, że przyjaźni się z Mini Edwards. Jeśli o niej mowa, to warto wspomnieć, że właśnie widziałam, jak gromiła mnie wzrokiem suki (oczywiście nie byłam jej dłużna). Do tego wyżej nadmieniona siostra Perrie to typowa stereotypowa blond-cheerleaderka z dużymi, uwydatnionymi cyckami, nie grzesząca inteligencją. No ale cóż, selekcja naturalna, nie warto przejmować się mięsem armatnim, prawda?
Po tych 'dziesięciu kółkach w ramach małej rozgrzewki' większość miała już dość na dzisiaj, ponieważ dziesięć zamieniło się w dwadzieścia (trener to pieprzony psychopata). Najlepiej trzymali się ostatecznie członkowie drużyny no bo oni w końcu byli przyzwyczajeniu do wysiłku fizycznego i o dziwo właśnie ja. Na wychowaniu fizycznym u trenera nie było mowy o odpoczynku, zaprzestaniu biegu, czy obijaniu się. Kiedy ktoś się buntował albo musiał robić pompki bez przerwy do końca lekcji (nie wiem kto by to przeżył), albo dostawał inną karę, o której jeszcze nie miałam pojęcia i nie zbyt chciałam się przekonać jak wyglądała. Jake leżał na środku sali, narzekając, że umiera; Soph nie mogła złapać oddechu (za dużo papierosów, przysięgam); Jesy musiała przykucnąć, bo kręciło jej się w głowie; Suka-Mini jęczała, że nie ma sił; Hannah miała niezłą zadyszkę i reszta, których imion nie kojarzę także ledwo dawała radę.
- Addison, brawo! Już mi się podobasz - trener Adams zaklaskał w dłonie z miną, mówiącą, że jest całkiem pod wrażeniem, a w dodatku nie dowierza. To, że jestem mała nie oznacza, że nie mogę być dobra w sporcie, huh? Dlaczego nikt mnie nie brał na poważnie?! Musiałam być jednak przygotowana, że pewnie jeszcze dzisiaj rzuci jakimś nieodpowiednim tekstem w moją stronę, bo ciągle obrażał innych.
Resztę osób obecnych na sali zmierzył nienawistnym spojrzeniem i ponaglił do dalszej rozgrzewki. Trener Adams i bycie miłym zdecydowanie nie idzie w parze... Dupek.
- Ruszyć swoje spocone cipki i robić mi pompki oraz brzuszki!
Kiedy skończyliśmy tą katorgę trener kazał dobrać nam się w równe zespoły, ponieważ mieliśmy zagrać w koszykówkę.
Cudownie, uwielbiam to, że przez swój wzrost muszę zadzierać cholernie wysoko głowę, aby zobaczyć kosz i nigdy do niego nie trafiam.
Przez zaistniałą sytuację zrobiło się na sali gimnastycznej niezłe zamieszanie. Wszyscy siebie przekrzykiwali; starali się dobrać dobre drużyny, inni temu protestowali; dziewczyny narzekały, że nie chcą w to grać, a jeszcze inni, że są zbyt zmęczeni. To ja byłam zmęczona, ale ich widokiem. Postanowiłam się nie włączać, stanęłam przy ścianie i obserwowałam wszystko z boku.
Znikąd pojawił się Niall, złapał mnie za rękę i szybko wyprowadził z pomieszczenia, zanim zdążyłam w ogóle zaprotestować. Co on sobie myśli? Nie puścił mojego nadgarstka nawet na chwilę. Nie wiedziałam co zamierza, ale coś podpowiadało mi, że opór pewnie nic by nie dał. Obok sali gimnastycznej było wyjście ewakuacyjne - o jego istnieniu dowiedziałam się oczywiście dopiero dzisiaj w tej oto właśnie chwili. Pchnął drzwi, następnie znaleźliśmy się już na dworze.
Byliśmy od drugiej strony szkolnego budynku. Stąd widać było boisko z wysokimi trybunami, a za tym oczywiście nieodłączna część tej dziury - las.
- Czemu to zrobiłeś? Będziemy mieć problemy, że uciekliśmy z lekcji! - zaczęłam się na niego wydzierać. On nie może myśleć, że wszystko mu wolno do cholery. Okej, mogłam zaprotestować, ale uznajmy... że byłam w szoku! Tak właśnie, wziął mnie z zaskoczenia!
Niall jakby nigdy nic wzruszył ramionami, podszedł do ławki i usiadł na jej oparciu, nogi umieszczając na właściwym miejscu do siedzenia. Zrobiłam to samo.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że wolisz tam być, zamiast siedzieć tu ze mną? - zakpił.
Wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni dresów (musiał chyba zawsze tak wychodzić z zajęć, bo po co byłaby mu potrzebna paczka papierosów na lekcji w-fu w innych okolicznościach?), następnie kierując ją w moją stronę, aby mnie poczęstować. Wzięłam jednego i włożyłam go pomiędzy wargi, a Niall od razu odpalił dla mnie płomień z zapalniczki. Podczas tego utrzymywaliśmy dziwny kontakt wzrokowy czego rezultatem było odczuwalne napięcie, co mi oczywiście przeszkadzało i czułam się niezbyt komfortowo, ale jak widać on nie miał z tym najmniejszego problemu. Naumyślnie złapał mnie jeszcze, 'niby przypadkiem' za kolano, podczas chowania paczki do kieszeni.
Jego dotyk sprawiał, że w tym danym miejscu czułam dziwne mrowienie, czego jeszcze nigdy nie doświadczyłam i to było niepokojące.
Przyznać jednak musiałam, że siedzenie z nim na papierosie było sto razy ciekawsze, niż bycie w środku, na lekcji i doświadczanie frustracji trenera Adamsa.
- Zawsze jest taki bezlitosny? - skrzywiłam się na samo wspomnienie, zaciągając się jednocześnie.
- Bezlitosny? - roześmiał się, aż obok oczu pojawiły mu się małe zmarszczki. - Kochanie, on jest zdrowo popieprzony.
Kochanie.
- W sumie racja.
- Niespełnione ambicje i brak perspektyw zmusiły go do nauczania w ogólniaku. Nie dziwie mu się z jednej strony, że jest chujem. Ta dziura sprawia, że każdy ma ochotę zwariować po czasie. Nie mogę się doczekać momentu, kiedy stąd ucieknę i wreszcie będę wolny.
Jak to jest, że Niall, bez żadnego nacisku opowiadał sam o swoich przemyśleniach, planach?
- Gdzie chcesz uciec?
- Jak najdalej stąd. Nie wiem dokładnie. Myślę, że gdy szkoła się skończy zacznę podróżować. Będę zatrzymywał się w jednym miejscu na parę dni i jechał dalej. Potrzebuję pieprzonej przygody.
Niall był spragniony rozrywki jak sam przyznał. Jego plany były jak dla mnie ostro nieodpowiedzialne.
- A co z przyszłością, edukacją, pracą, innymi ważnymi rzeczami? Jak zarobisz na to wszystko? - zirytowałam się.
Jak można być tak nieodpowiedzialnym?
- Na tym świecie warto żyć chwilą. Sama się kiedyś przekonasz i przyznasz mi rację. Prędzej, czy później, ale będziesz wiedziała, że to najlepsze rozwiązanie - posłał mi przenikliwe spojrzenie i wypuścił dym prosto w moją twarz. O co chodziło mu z tym wypuszczaniem dymu w czyjąś twarz? Robił to już kolejny raz.
Jego usta były tam blisko moich, ale nie pocałował mnie.
I dobrze, bo wcale tego nie chciałam.
Jego słowa brzmiały jak jakaś obietnica, aż na mojej skórze pojawiła się gęsia skóra. I teraz nie do końca mogłam być pewna, czy to przez rzeczywiste zimno na dworze (podkreślając tu mój podkoszulek bez ramiączek) czy to właśnie on wywierał na mnie taki wpływ.
Chyba to zauważył, bo włożył papierosa do ust i potarł moje ramiona w calu ich rozgrzania. Miał takie duże ciepłe dłonie. Patrzył mi w oczy a ja nie mogłam dłużej tego znieść i spuściłam wzrok.
Znowu słyszalny był jego śmiech.
- Dotykał cię ktoś w ogóle przede mną? - zakpił.
Niall chuj - wielki powrót.
- Jasne, że tak! - wypaliłam zezłoszczona. A to oczywiście było kłamstwo. Byłam dziewicą w każdym tego słowa znaczeniu. Nigdy nie miałam bliższych stosunków z facetami. Czułam się z tym bardzo źle, ale nie mogłam nic na to poradzić.
- Widzę, przecież, że kłamiesz - wybuchnął jeszcze większym śmiechem. - Jesteś cała czerwona, maleńka.
Po prostu świetnie. Miał ze mnie niezły ubaw.
- Ale nie martw się - ciągnął dalej; jego twarz była tuż przy moich uchu, a ton jego głosu zamienił się w nagły szept - ja cię z chęcią podotykam.
Metal z jego wargi spotkał się z moją skórą, co niemal od razu mnie ocuciło. Wstałam jak oparzona i ze złości pchnęłam jego klatkę piersiową.
- Wal się, Horan - warknęłam.
- Z tobą chętnie - oblizał prowokująco dolną wargę.
Pokazałam mu środkowy palec i ruszyłam w stronę wejścia. Zanim zdążyłam wyjść krzyknął jeszcze do mnie:
- W piątek mam koncert z moją kapelą! Jeśli nie przyjdziesz, to będzie oznaczać, że stchórzyłaś Addison.
* przypomnienie, że akcja opowiadania ma miejsce w 2016r..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro