Część 1 - 26
Soundtrack do rozdziału:
AudioSlave - Like a Stone
Perrie przypominała rozwścieczone zwierze, kiedy z krzykiem rzuciła się na Gigi z pięściami. Obie dziewczyny szybko wylądowały na podłodze, kotłując się na dywanie. Zdołałam tylko zauważyć, jak Perrie próbowała wyrwać swojej rywalce kępę włosów, zanim nastało ogóle zamieszanie, a widok zasłoniły mi liczne ciała osób, próbujących powstrzymać obie blondynki.
Rozgoryczona Vanessa najwyraźniej również nie mogła znieść bólu po rozstaniu z Mattem. Przez targające nią emocje na dobre zapomniała o klasie i wyrafinowaniu. W przypływie impulsu także rzuciła się do ataku na bogu ducha winną Jessy, kryjącą się za ramieniem swojego chłopaka.
Salon Louisa stał się polem bitwy zazdrosnych dziewczyn. Harry wraz z Liamem i Zaynem starali się okiełznać walczące Perrie i Gigi, natomiast Louis pomagał Mattowi ochronić Jessy przed ciosami Vanessy. Jake i Max nieudolnie starali się złapać rudowłosą i jakoś ją unieruchomić, jednak dziewczyna wpadła w ogromny szał. Rzucała ramionami na wszystkie strony, strasznie przy tym wrzeszcząc.
W tle roznosiły się krzyki, piski. Sean i Ashton wyglądali na upalonych, gdy stali na sofie i zanosili się śmiechem obserwując widowisko. Co chwilę pogwizdywali i dopingowali raz Perrie, raz Jessy. Sean również nie odmówił sobie nagrania relacji.
Podczas bijatyki stałam przyspawana do podłogi obserwując wszystko z rozdziawionymi ustami. Nie mogłam wyrwać się z konsternacji, dopóki nie poczułam, jak Niall ciągnie mnie za rękę w stronę korytarza.
— Zwijamy się stąd — mruknął prosto do mojego ucha z wyraźnym rozbawieniem.
Jego poweselały nastrój wydawał się nieuzasadniony. Uczestniczki bójek przecież wyglądały, jakby chciały się pozabijać.
Moje nogi działały szybciej niż mózg. Bez protestów dałam się pokierować na piętro.
Weszliśmy do pierwszego pomieszczenia po lewej stronie korytarza. Zamknięte drzwi od razu stłumiły krzyki dobiegające z parteru.
Pokój wydawał się przeznaczony dla gości. Małe wnętrze, kremowa farba na ścianach, jakiś obraz przedstawiający martwą naturę nad sporym łóżkiem z baldachimem, kasztanowe zasłony przysłaniające w połowie spore okna wychodzące na ogród. Moja sypialnia wyglądała przy nim jak pokój w przydrożnym, niezwykle tanim motelu.
Usiadłam na brzegu łóżka przykrytego ozdobną, brązową kapą, nadal rozglądając się dookoła.
Niall wyciągnął z tylnej kieszeni swoich jeansów portfel i telefon, a następnie odstawił je na komodę usytuowaną naprzeciwko łóżka.
— Po co mnie tu przyprowadziłeś? — zapytałam wprost.
Mój głos okazał się bardziej wzburzony, niż to planowałam. Nie potrafiłam ukryć faktu, jak bardzo nie odpowiadało mi rozweselenie malujące się na twarzy Nialla. W głowie nadal miałam jego słowa:
„ Nie chcę, by ktokolwiek wiedział co nas łączy. Cokolwiek to jest. Nie chcę."
W głowie pomijałam fakt, że nawet nie podjął trudu nazwania tego, co nas łączy. Ja dokładnie wiedziałam co do niego czuje. Tylko, czy to było odwzajemnione przez niego?
Teraz ta kwestia stawała się coraz bardziej jasna.
I to na moją niekorzyść.
Wewnętrznie naprawdę cierpiałam, a on był taki szczęśliwy, tryskający energią. Nawet nie pomyślał, że mógł mnie zranić swoimi słowami. Robił to co zwykle – nie przejmował się uczuciami innych. Przejawiał charakterystyczny dla siebie brak empatii. A ja w tym wszystkim czułam się potraktowana jak przedmiot, jak coś niechcianego, jak... zwykły śmieć.
Byłam naprawdę na skraju... Miałam ochotę rzucić się na to łóżko i rozpłakać jak dziecko. Jak mógł powiedzieć coś takiego?! Coś tak destrukcyjnego, bolesnego, rozdzierającego moje serce, a potem jakby nic całować mnie tak, jakbym była dla niego kimś ważnym. Jakby conajmniej mu zależało! Jakby poprzez pocałunek chciał przekazać mi coś naprawdę ważnego... Jakby te kilka miesięcy, które były wypełnione naszymi potajemnymi spotkaniami, rozmowami, pocałunkami, a nawet kilkoma łóżkowymi przygodami... naprawdę coś dla niego znaczyły.
Niall od kiedy go poznałam, dosłownie od samego początku, sprawiał, że wariowałam. Naprawdę przy nim momentami czułam się, jak wariatka. Doprowadzał mnie jednocześnie do tak skrajnych emocji, że byłam bliska sfiksowania. Irytował, doprowadzał do frustracji, po czym zaczynał omamiać mnie dziwnymi gierkami. Powoli mnie rozkochiwał. Rozpalał. Mamił. Uzależniał od samego siebie. Sprawiał, że moje myśli krążyły tylko wokół niego. Zwodził, by zaraz całkowicie mnie zranić.
Po co ta cała gra którą prowadził przez kilka miesięcy? Dlaczego tak bardzo wtrącał się w moją relację z Danielem (oczywiście przed incydentem na hotelowym korytarzu, gdy wszystko między nami wyglądało jeszcze jak sielanka)? W jakim celu wkradał się przez moje okno? Po cholerę dał mi bransoletkę, którą na domiar złego uznałam za jakiś cholerny symbol?
Czym mu tak zalazłam za skórę, że tak mnie dręczył?
Dlaczego w ogóle poszłam za nim do pokoju?
— Pomyślałem, że moglibyśmy spędzić ten czas w milszy sposób, zamiast obserwować tą parodię na dole.
Zmroziłam go spojrzeniem szybciej, niż myślałam.
Od razu dostrzegł moje nastawienie. Spoważniał. Zmarszczył brwi. Jego oczy się zwęziły. Dłonie powędrowały do kieszeni. Widział, że coś nie gra.
— Milszy sposób? — zakpiłam. Plułam wręcz jadem. — A co to niby znaczy w twoim słowniku?
— Chciałem cię po prostu rzucił na łóżko i zerżnąć drugi raz — odparł obojętnym tonem.
Obojętność i lekceważenie były jego tajną i niezwykle bolesną bronią, użytą w odpowiedzi na mój atak.
Parsknęłam w naprawdę nieelegancki sposób. Patrząc w bok pokiwałam głową z niedowierzaniem. Ciężko było mi na niego spojrzeć.
— Co cię nagle ugryzło? Do tej pory spędzanie czasu ze mną w łóżku rzeczywiście uważałaś za miłą alternatywę, na chwilę nudy — odgryzł.
Dźwięk kroków podpowiedział mi, że zbliżył się do mnie, lecz nadal nie chciałam odwracać się w jego stronę.
Zagryzłam policzek i przymknęłam na moment powieki. Musiałam chwilę odetchnąć, by emocje nie wzięły nade mną góry.
Otworzyłam oczy czując, że stanął nade mną. Zawinął sobie pasmo moich włosów na palec, by za chwilę spróbować lekko pchnąć mnie na materac. Od razu odepchnęłam jego ciało próbujące nade mną zagórować, podnosząc ton:
— Co ty robisz?
Zmroził mnie lodowatym spojrzeniem. Nie zadziałało to na mnie jednak ozięble. Momentalnie zagotowała mi się krew.
— Naprawdę jesteś tak mało domyślny, czy po prostu zgrywasz idiotę?!
Rozwścieczona wstałam z łóżka. Przez moment utrzymywaliśmy zawzięty kontakt wzrokowy. Wcześniej wypity alkohol zdecydowanie dodawał mi odwagi.
Niall wyglądał na zbitego z tropu. Zdziwienie szybko zastąpiło zirytowanie. Dokładnie dostrzegłam jak poszerzyły mu się nozdrza oraz jak zaczął szybciej oddychać.
— Może po prostu jestem idiotą. Olśnij mnie. Co takiego kurwa zrobiłem?
— Przypomnij sobie co powiedziałeś mi pięć minut temu, gdy staliśmy przed domem! Naprawdę sądziłeś, że będę chciała robić z tobą cokolwiek po tym, jak oznajmiłeś mi, że nie chcesz, by ktokolwiek wiedział o nas? Gdy dałeś mi do zrozumienia, że traktujesz mnie jak jakąś zabawkę?! Zabawkę, którą bawisz się tylko, gdy inni tego nie widzą.
Wyglądał jakbym mówiła w innym języku. Ma czole pojawiła mu się żyłka. Czułam, że za moment on także wybuchnie. Powietrze w pokoju zrobiło się niezwykle gęste, aż sprawiało wrażenie, iż można byłoby je ciąć. Nie mogłam jednak już zatrzymać potoku słów który płynął z moich ust.
— Potraktowałeś mnie jak zwykłego śmiecia! — kontynuowałam, wymachując w powietrzu rękoma. Miałam głęboko gdzieś to, jak bardzo żałośnie musiałam wyglądać. Było mi już wszystko jedno. — Wstydzisz się mnie, albo po prostu nie chcesz by inne dziewczyny dostrzegły, że się z kimś spotykasz, żebyś nie tracił szans na szybkie, przypadkowe numerki!
— Skończ gadać te bzdury — skrzywił się niemal z pogardą. — Nie wiedziałem, że tak to odebrałaś. Potem się przecież całowaliśmy — zmarszczył brwi. — Byłem przekonany, że zaakceptowałaś to, co powiedziałem i wszystko jest okej.
Zaakceptowałam?! On był niewiarygodny.
Kolejny raz parsknięcie wydobyło się z moich ust.
— To ty... To ty mnie pocałowałeś! A ja nie potrafiłam tego przerwać — powiedziałam, znów patrząc gdzieś w bok. Miałam świadomość, jak niedorzecznie to brzmiało.
— Ah, oczywiście — przewrócił oczami.
— Co jest we mnie takiego, że tak bardzo się mnie wstydzisz? — zapytałam prosto z mostu, ale zaraz znów musiałam zagryźć policzek. Żadnych łez.
Musiałam znać prawdę. Gdybym o to nie zapytała właśnie teraz, w przyszłości plułabym sobie w brodę.
Nie byłam wystarczająco ładna? Albo fajna? Jasne, że nie, nigdy mu w tym nie dorównywałam ale także nigdy nie odniosłam wrażenia, żeby to mu przeszkadzało...
Znów zmarszczył brwi i spojrzał na mnie tak, jakbym była niespełna rozumu.
— Kurwa, nie wstydzę się ciebie, zwariowałaś?! — krzyczał.
— Nie, ale jestem tego coraz bliższa... — odparłam łamiącym się głosem.
Westchnął ciężko i zaczął chodzić po pokoju. Pociągał się przy tym za włosy, z frustracji. Niemal sobie je wyrywał.
— Wiedziałem, że tego nie zrozumiesz... Kurwa, nikt by w zasadzie nie zrozumiał takiego bezsensownego pieprzenia!
Obserwowałam, jak krąży w kółko po niewielkim metrażu.
— Możesz spróbować to wyjaśnić... — spróbowałam cicho.
— W tym wszystkim nie chodzi o ciebie — wycedził przez zaciśnięte zęby.
Dlaczego tak ze sobą walczył?
— A więc o co chodzi?
— Po prostu nie chcę, by ktokolwiek wiedział, że się spotykamy — ramiona zaczynały trząść mu się z frustracji. — Czemu musisz w to brnąć? Nie możesz po prostu odpuścić? Zrozumieć, że nie chce by ludzie o tym wiedzieli i to uszanować?
— Ale to wszystko nie ma kompletnie sensu... — powiedziałam łamiącym się głosem.
— NIE I JUŻ! — krzyknął, aż poskoczyłam przelękniona.
Znów rwał włosy z głowy, chodząc po pokoju. Przeklinał pod nosem. Co chwila zaciskał pięści i przybierał pozy, jakby chciał w coś uderzyć.
Ja się miałam za wariatkę? To on był obłąkany!
— Nie będę tu dłużej siedziała, jak masz zamiar się na mnie wydzierać... — wstałam z miejsca.
Od razu na mnie spojrzał i jednym susem znalazł się przy mnie. Wystawił do mnie ręce. Całe się trzęsły, powychodziły mu też żyły na przedramionach. Automatycznie się od nich odsunęłam.
— Usiądź do cholery i daj mi wszystko wyjaśnić — wycedził przez zęby.
Jego oczy wierciły mi dziurę w czole. Były całe przekrwione, a jego ciężki, alkoholowy oddech podpowiadał, że był równie pijany co ja.
— Za kogo ty się masz, że możesz się na mnie wydzierać i mi rozkazywać po tym wszystkim?! — również podniosłam głos.
Władczo złapał mnie za przedramię. To było dla mnie za wiele. Zaskakując jego i jednocześnie samą siebie z całej siły pchnęłam go przed siebie.
Zaskoczony zachwiał się na pięcie. Nie zdążył zaasekurować samego siebie i uderzył plecami i głową o ścianę za sobą. Skonsternowany uniósł brwi, po czym obrzucił mnie wściekłym spojrzeniem.
Naprawdę wściekłym.
— Teraz ci lepiej? — warknął.
Momentalnie skuliłam się pod jego ostrzałem i wrogą postawą.
— Niall przepraszam, trochę tego nie przemyślałam...
Pewnie chwycił moje ręce i przyłożył je sobie agresywnie do twarzy.
— Proszę bardzo, uderz mnie.
— Co?
— Zrób to, kurwa!
— Nie chcę cię bić... — pokręciłam głową z niedowierzaniem.
— Może jakbyś to zrobiła wreszcie byś oprzytomniała i zaczęła mnie kurwa słuchać! — swoim spojrzeniem wypalał mi dziurę w twarzy.
Łzy napłynęły mi do oczu, a ciało zaczęło całe drżeć.
Puścił moje ręce ze zdegustowaniem wymalowanym na twarzy, a następnie minął mnie i usiadł na skraju łóżka. Widziałam w jego oczach ból.
— Niektórzy ludzie potrzebują najpierw się wyżyć na kimś przemocą, żeby się uspokoić — mruknął pod nosem, bardziej sam do siebie.
Patrzył w ziemie trzymając się obiema rękami za głowę. Bujał się w przód i w tył na materacu.
Czułam wyraźną aluzje w jego słowach i robiłam wszystko, by w głowie nie podpisywać jej do jego przeszłości.
Nadal nie ruszyłam się ze swojego miejsca. Bałam się zrobić choć krok, żeby nie wywołać jego kolejnego wybuchu.
— Naprawdę nie chciałam... — zaczęłam.
— Pieprzyć to Ronnie, serio.
Zamrugałam kilkakrotnie nie rozumiejąc o co mu chodzi.
— Czemu musiałaś to wszystko zniszczyć? — kontynuował.
— Teraz kompletnie cię nie rozumiem... — złapałam się z niemocy za głowę.
Łzy skapywały powoli z mojej brody na panele.
Co niby zniszczyłam?
W jaki sposób?
— Dlaczego do chuja musiałaś zacząć gadać o tych wszystkich deklaracjach? Było dobrze tak jak do tej pory. Naprawdę przez to twoje gadanie wszystko się popierdoliło. Kurwa! — na koniec warknął i pięścią uderzył w stolik nocny, znajdujący się w zasięgu jego ręki.
Ozdobny wazon i mały zegar ustawiony na stoliczku spadły z trzaskiem na ziemie po jego uderzeniu.
Serce biło mi wściekle w piersi.
On mówiąc to wszystko nadal na mnie nie patrzył.
Nie mógł mówić mi takich rzeczy i nie mieć nawet odwagi na mnie spojrzeć. Bez zastanowienia podeszłam do niego i uniosłam jego głowę tak, by nasze oczy się spotkały. Nadal ze sobą walczył.
— Spójrz na mnie i powiedz to jeszcze raz — zażądałam.
— Co mam powiedzieć? — warknął. Jego oczy wreszcie spotkały moje. Były martwe. — Powiedziałem wystarczająco. Nie rób sobie nadziei na to, że teraz będziemy mieć miano pary. Nigdy go nie będziemy mieli. Nie bawię się w to gówno.
Serce zaczęło łamać mi się na kawałki. Z trudem przełknęłam ślinę.
— Czy to wszystko co między nami było nic dla ciebie nie znaczyło?
Znów nie potrafił na mnie spojrzeć. Natomiast... pokiwał przecząco głową.
I w tym samym momencie moje serce roztrzaskało się już na dobre.
Spojrzałam najpierw na niego — siedzącego nieruchomo na łóżko, patrzącego w ścianę. Następnie na ozdobę owiniętą wokół mojego nadgarstka. Drżącymi rękami odpięłam ją.
Dopiero kiedy zdał sobie sprawę co robię, spojrzał na mnie. I wtedy dostrzegłam jakieś emocje w jego oczach.
— Nie wierze ci — odparłam.
Ostatni raz rzuciłam okiem na bransoletkę z małym breloczkiem przedstawiającym kwiat róży. Łzy już nie przestawały cieknąć po moich policzkach. Kapały żałośnie z brody na jego jeansy.
Z wielkim trudem i bólem serca pozostawiłam na jego dłoni srebrną biżuterię, która do dzisiejszego dnia znaczyła dla mnie naprawdę wiele.
— Po tym wszystkim naprawdę ci nie wierze. Masz jednak zbyt mało odwagi, by przezwyciężyć wewnętrzny strach przed uczuciami i po prostu powiedzieć mi prawdę. Szkoda, ponieważ ja jestem gotowa przyznać... że naprawdę cię pokochałam.
Nie mogłam tego dłużej trzymać w sobie.
I tak nie miałam już kompletnie nic do stracenia.
Zobaczyłam coś w jego oczach po moich słowach. Wreszcie przestały być martwe.
Ale nie odpowiedział mi choćby jednym słowem.
To był koniec.
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia.
Nie zawołał za mną.
Nie poprosił żebym została.
Po prostu odpuścił i dał temu co nas łączyło umrzeć.
Będąc już na korytarzu całkowicie się rozkleiłam. Moje ciało całe się trzęsło, a policzki były mokre od potoku łez. Płakałam naprawdę głośno, jak dziecko.
Gdy wyszłam i trzasnęłam za sobą drzwiami doszedł do mnie dźwięk chaosu na dole. Miałam wrażenie, że pojawiły się jakieś nowe, donośne głodny których wcześniej nie słyszałam, ale nic sobie z tego nie zrobiłam.
Musiałam odnaleźć Katherine i jak najszybciej wrócić do domu. Nie chciałam zostać w tym miejscu ani minuty dłużej.
Poszukiwania mojej siostry nie trwały zbyt długo bo rzeczywiście była w pierwszym pomieszczeniu, do którego postanowiłam zajrzeć.
Gdy otworzyłam drzwi stanęłam jak wryta w ziemie. Zobaczyłam ją stojącą na środku pokoju, całującą się powolnie z Dylanem, który przy okazji gładził jej wypukły, ciążowy brzuch. W tle, za oknem iskrzyły się światła kolorowych rac wystrzelonych w niebo. Rozbrzmiały dziesiątki fajerwerków z sąsiednich podwórek.
Wybiła północ i rozpoczął się nowy rok.
A ja, obraz nędzy i rozpaczy wcale nie pasowałam do tej scenerii.
— Ronnie? — odparła Katherine w szoku.
Nieco speszona odsunęła się od Dylana. Widząc to jak wyglądam zaczęła sypać pytaniami.
— Co się stało? Dobrze się czujesz? Nic ci nie jest?
— Muszę wrócić do domu. Teraz. Odwieź mnie. Proszę.
Nie protestowała. I tak nie wyglądałam na skłonną do tłumaczenia się. Z Dylanem nie zadali już żadnego pytania.
Czułam rozrywający ból mijając pokój gościnny z którego kilkanaście sekund wcześniej zdążyłam wybiec. Drzwi nadal pozostawały zamknięte. On nadal nie postanowił opuścić pomieszczenia.
Obce głosy były coraz donośniejsze z każdym stopniem. Wszystko stało się jasne gdy dotarliśmy na dół.
— Panie władzo, jest sylwester, proszę nam nie psuć zabawy! Dziewczyny się uspokoją! — krzyczał Louis.
Zszokowani stanęliśmy w pół kroku i popatrzyliśmy na siebie, kiedy zastaliśmy sytuacje w salonie.
Nowe głosy należały do policjantów, którzy zjawili się w domu Louisa prawdopodobnie na wezwanie któregoś z uprzejmych sąsiadów. Jeden z nich spisywał oświadczenie na środku pokoju, drugi zakuwał w kajdanki Gigi, trzeci robił to samo tylko, że z Perrie. Jessy i jej przeciwniczka siedziały już skute po przeciwległych krańcach pomieszczenia. Nikt nie zwrócił na nas podczas tego wszystkiego uwagi.
— Panie spędzą sylwestrową noc w areszcie, a cała reszta zostanie przesłuchana — odpowiedział niewzruszony gliniarz.
— Pieprzyć wasze zasady! — uniósł się Zayn i ruszył chwiejnym krokiem w stronę policjanta. — Myślicie, że możecie tak po prostu wtargnąć i zabrać mi dziewczynę na komisariat?!
Wszyscy w pokoju zamarli widząc, jak ten rzuca się w stronę umundurowanego mężczyzny.
W tym samym czasie Dylan popchnął mnie i Katherine w stronę drzwi. Wyszliśmy niezauważeni, jednak dźwięki dobiegające z domu podpowiadały, że Zayn wpadł w ogromne kłopoty.
Katherine odwiozła pod dom najpierw Dylana. Przez całą trasę nikt nie pisnął choćby słowa.
Kiedy Dylan opuścił samochód Katherine podjęła jeszcze jedną próbę wyłudzenia informacji.
Bezskutecznie.
— On ci złamał serce Ronnie — odparła, gdy zaparkowała samochód na naszym podjeździe.
W domu nie paliło się żadne światło. Karen musiała nadal w najlepsze bawić się na firmowej imprezie.
Pierwszy raz spojrzałam na nią od ostatnich dwudziestu minut.
— Skąd taki wniosek? — odpowiedziałam słabo.
— Tak wyglada tylko osoba ze złamanym sercem.
Katherine opuściła samochód i powoli kroczyła w stronę wejścia na swoich szpilkach. Wzięłam głęboki oddech i także wyszłam z pojazdu.
Trafiła w samo sedno.
— Jeśli nadal nie chcesz rozmawiać to pozwolisz, że pójdę się położyć? Jestem wykończona — zapytała, ściągając swoje futro i wieszając je na wieszaku, w przedpokoju.
— Jasne, idź. Mną się nie przejmuj — odpowiedziałam cicho.
Przytuliła mnie na kilka sekund, po czym na odchodne rzuciła pokrzepiające spojrzenie.
Również postanowiłam od razu się położyć, nie trudząc się prysznicem, czy choćby zmaganiem resztek makijażu, które nie zdążyły jeszcze spłynąć pod wpływem łez. I tak podejrzewałam, że jeszcze przez długie godziny nie będę w stanie zasnąć.
Moim zajęciem na tę noc miało być wylewanie łez w poduszkę.
Zrezygnowana poczłapałam nogami w stronę schodów, jednak coś szczególnego przykuło moją uwagę, gdy mijałam salon. Na stoliku do kawy kłębiły się stosy rozrzuconych dokumentów.
Pomyślałam, że Karen ze pewne w pośpiechu przed samym wyjściem musiała czegoś szukać, jednak wrodzona ciekawość nie ustąpiła. Zapaliłam światło i usiadłam na kanapie.
Zmarszczyłam brwi widząc, że na podłodze pod stolikiem leży to samo znajome pudełko, które przed bałem halloweenowym znalazłam na dnie szafy Karen. Najwyraźniej to w nim musiały się znajdować te wszystkie papiery.
Wzięłam w ręce spory stos kartek. Pierwszą z nich okazało się świadectwo Karen z ostatniej klasy liceum i dokument ukończenia szkoły średniej.
„DOKUMENT POTWIERDZAJĄCY UKOŃCZENIE SZKOŁY ŚREDNIEJ PRZEZ
Karen Marie Anderson
Wydano: 20 czerwca 2004, Waller, Stan Waszyngton"
Waller? Byłam pewna, że Karen zawsze mówiła, że od urodzenia mieszkała w Tacomie i tam tez ukończyła szkołę. Po co miałaby kłamać? I jeszcze ta pomyłka w nazwisku. Przecież to niedopuszczalne, by tak ważne pismo miało w sobie błąd. Addison a Anderson to spora różnica, a ja jakaś tam niezauważalna literówka. Czemu nigdzie nie zgłosiła, że wymaga ono korekty?
W dodatku gdzieś już słyszałam nazwę tego miasta. Dałabym sobie rękę uciąć, że ktoś mi już o nim wspominał.
Jednak to przy kolejnym dokumencie naprawdę zaczęły trząść mi się ręce.
„AKT URODZENIA
RONNIELLE MEGAN ÁVALOS
Data i miejsce urodzenia: 24 luty 2001*, Waller, Stan Waszyngton
Imię i nazwisko matki: Lisa Anderson – Ávalos
Imię i nazwisko ojca: Ritchard Ávalos"
Moje tętno przyspieszyło do niewiarygodnego stopnia. Przecież to musiał być mój akt urodzenia! To była dokładnie ta data, w którą obchodziłam urodziny, zgadzało się drugie imię. Ale Ronnielle?! Miałam na imię Ronnie - takie też dane widniały miedzy innymi na moim paszporcie, czy legitymacji szkolnej. A to nazwisko z meksykańskim albo hiszpańskim nalotem? O co w tym wszystkim chodziło?! W dodatku pierwszy człon nazwiska mojej biologicznej matki pokrywał się z tym należącym do Karen...
Zakręciło mi się w głowie. Czułam się jak w jakiejś ukrytej kamerze, albo jakbym była w śnie i nie mogła się wybudzić z tego koszmaru.
Drżącymi dłońmi wertowałam kolejne strony. Wzrokiem czytałam nagłówki umów kupna samochodu, naszego domu, umowę pracy Karen, nic, co mogłoby mieć teraz jakieś znaczenie...
Wreszcie w ręce wpadła mi fotografia. Data w rogu podpowiadała, że zdjęcie zostało wykonane prawie dwadzieścia lat temu. Od razu rozpoznałam na nim nastoletnią Karen, po jej charakterystycznym szerokim uśmiechu i burzy czarnych loków. Obejmowała ręką bliźniaczo podobną dziewczynę.
Przez moją skroń przeszedł rozrywający ból. Pisnęłam łapiąc się za bolące miejsce.
W tej samej chwili wizerunek kobiety z moich snów przestał być mglisty i niewyraźny.
To była ta sama dziewczyna z fotografii.
Długie loki tej samej barwy co moja. Te same, brązowe oczy. Wyglądałyśmy niemal identycznie! I to podobieństwo do Karen.
Niekontrolowanie zaczęłam łapczywie chwytać powietrze, ponieważ czułam, jakbym miała zaraz się udusić.
Palce trzęsły mi się do tego stopnia, że z trudem trzymałam zdjęcie. Odwróciłam je na drugą stronę. Dopisek na rewersie miał wszystko wyklarować.
„Ukochanej siostrze,
Lisa"
Siostra Karen była w rzeczywistości moją biologiczną matką.
Chciałam we wściekłości zrzucić z kolan te wszystkie dowody kłamstw Karen uskutecznianych od tylu lat... gdyby nie to, co zobaczyłam na samym końcu.
„AKT ZGONU
Dane dotyczące osoby zmarłej:
Lisa Anderson - Ávalos
Ur. 17 maja 1982 Waller, Stan Waszyngton
Stan cywilny: zamężna
Dane dotyczące zgonu:
Data i miejsce zgonu: 12 marca 2005, 48th St., Waller, Stan Waszyngton
Przyczyna zgonu: Rana postrzałowa w jamie brzusznej".
Brzdęk kluczy w zamku ocucił mnie z transu. Karen wróciła do domu.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ**
*gdy zaczynałam tworzyć tę książkę w 2015 roki (!!!) Ronnie miała urodzić się w okolicy 1997 roku jednak musiałam wszystko przesunąć w czasie, żeby jej wiek zgadzał się w fabule, mając na uwadze ze poszła rok wcześniej do szkoły i wybił właśnie sylwester 2018/2019
**rozdziały drugiej części będą dodawane W TEJ KSIĄŻCE wiec nie wyrzucajcie jej z biblioteki 🤭
Pierwszy rozdział drugiej części w przyszłym tygodniu ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro