Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 1 - 1


Soundtrack do rozdziału:
Temple Of The Dog - Hunger Strike

Trwał niedzielny dzień, dokładniej południe. Niebo było jak zwykle zasnute chmurami, a ja mogłam się łudzić, że to właśnie było powodem zepsucia mojego nastroju. W rzeczywistości oczywiście co innego było winowajcą.

W szybę samochodu zaczynały uderzać krople deszczu i jak na ironię, w tamtym momencie nasz samochód przejechał obok ohydnej, drewnianej, mającej już swoje lata tablicy. Informowała, że znalazłyśmy się wreszcie w mieście. „Miasto Forks Wita". Cóż, to z pewnością nie było zachęcające.

Razem z Karen (moją trochę dziwaczną matką) i zdzirowatą siostrą Katherine przeprowadzałyśmy się z Tacomy, do małego, deszczowego miasteczka, liczącego zaledwie 3120 mieszkańców (tak, specjalnie poświęciłam swój czas by sprawdzić to na Wikipedii, ale to mało znaczący szczegół), którego gospodarka opierała się na przemyśle drzewnym.  Aha, nie zapominajmy, że jeśli chodzi o rozrywkę to można było tu liczyć wyłącznie na wędkarstwo, a jedyny fast food, jaki znajdował się w mieście to Subway, którego kanapki były po prostu wstrętne. Świetnie, trafiłam do raju.

Karen podczas jazdy podśpiewywała piosenkę z radia, Katherine robiła sobie zdjęcia na tylnym siedzeniu, wydymając wargi pomalowane według mnie, o wiele za dużą ilością błyszczyka. A ja? Ja siedziałam opierając głowę o szybę, modląc się, by ten koszmar wreszcie się skończył. Po prawie czterech godzinach jazdy mój telefon rozładował się na dobre; nie miałam już kontaktu z tumblrem, instagramem, facebookiem i wieloma innymi ważnymi rzeczami, a przenośna ładowarka spoczywała gdzieś na dnie mojej walizki, w bagażniku. Przez to byłam zmuszona słuchać ciągłej paplaniny Kath, mówiącej, że już nie może doczekać się poznania nowych ludzi, pierwszej powitalnej imprezy, no i innych głupot pozbawionych najmniejszego sensu.

Ona, w porównaniu do mnie była bardzo podekscytowana wyjazdem. Ja czułam się, jakby na mnie właśnie zapadł wyrok.

No pewnie, że się cieszy. Będzie tu wiele nowych facetów, przed którymi będzie mogła rozłożyć nogi. Typowe.

Dla sprecyzowania... nie jestem typem dziewczyny, która jest nastawiona negatywnie do życia i otaczającego świata. Największą rzeczą, która mnie denerwuje u pojedynczych jednostek jest po prostu głupota. No i przede wszystkim w tym momencie jestem niezadowolona. Chyba nikt by się nie cieszył z wyprowadzi do miejsca, gdzie wszystko jest opóźnione o 20 lat!

A co jeśli nie posiadają tam WIFI?!

Karherine przerwała moje rozmyślania z zaskoczenia wyciągając mi przed oczy swój telefon starając się nagrać wideo na Snapchat. Cholera, zaraz naprawdę zwariuję.

- No kiedy wreszcie dojedziemy? Jestem zniecierpliwiona, przecież tak bardzo nie mogę się doczekać... - zaczęłam zdzierać lakier z paznokci, pozwalając, by sarkazm opuścił moje usta.

Boże. Tak bardzo nie mogłam znieść tej nicości. Same drzewa otaczające jezdnię i... nic poza tym. Marudzenie w tym momencie wydawało się jedyną alternatywą, by nie zwariować.

- Wiesz, że było to nieuniknione, Ronnie. Życie w Tacomie wcale nie było tanie, a wręcz męczące. Tutaj wszystko jest tańsze i łatwiejsze. Nasz nowy dom był prawie połowę tańszy od starego! - Karen nie ukrywała radości, niemal piszcząc. - Zostało nam dużo oszczędności ze sprzedaży domu, co pozwoli nam dobrze się urządzić, a Szpital w Forks bardzo potrzebuje nowych lekarzy, co od razu zapewni mi prace!Czy to nie cudowne?!

Oczywiste jest to, że chciałabym cieszyć się wraz z nią, ale po prostu nie mogłam. W Tacomie mieszkałam przez wiele lat. To tam chodziłam do szkoły, tam miałam ulubione miejsca i własne przetarte szlaki. Tam zostali moi znajomi; może nie było ich co prawda za wiele, ale jednak. Cóż, zawsze wolałam czytać książki, niż spędzać czas z rówieśnikami; kochałam oglądać seriale, nie chodzenie na zakupy; do tej pory kochałam Disneya, a no i zdecydowanie wolałam siedzieć na tumblrze czy pinterest (jakkolwiek się to odmienia), niż umawiać się z facetami. Może stąd to, że nigdy nie miałam przyjaciółki, ani chłopaka?

Westchnęłam zrezygnowana i ponownie oparłam głowę. Wyglądało na to, że przez ten rok do wyjazdu na college byłam uziemiona na dobre.

- Kochanie, spójrz na to w ten sposób. Mała liczba ludności ma ogromne plusy. Na przykład nigdy nie będzie korków - zachichotała. - W Tacomie korki były codziennością. Pamiętasz jak nigdy nie mogłaś zdążyć na czas do szkoły? W małych miejscowościach wszyscy są tacy przyjaźni. Do tego zobacz jak tu jest pięknie. Wszędzie natura, można odetchnąć świeżym powietrzem, a nie tymi okropnymi spalinami.

Kiedy o tym mówiła cała promieniała. Tak naprawdę byłam świadoma, że należy jej się coś od życia. W końcu wychowywanie mnie i Katherine przez trzynaście lat musiało nieść wiele trudu i wyrzeczeń. Wiedziałam też, że Karen uwielbiała przyrodę, dlatego chyba tak jej się podobało to odludzie odgrodzone drzewami od reszty świata. Mimo to jednak wiedziałam, że nie polubię tego miejsca.

- Tak mamo, chyba masz rację... - powiedziałam cicho, patrząc jak deszcz obmywa szyby samochodu.

***

Po dokładnym rozpakowaniu rzeczy (tak naprawdę pierwsze co zrobiłam, kiedy przyszłam, to rzuciłam się twarzą na łóżko i leżałam tak przez dobre piętnaście minut, ponieważ wnoszenie bagaży po schodach było kurewsko męczące) przebrałam się w wygodne legginsy i dużą bluzę, którą uwielbiałam - byłam jedną z tych dziewczyn, które bardziej zwracały uwagę na wygodę, a nie ukazanie jak największej ilości ciała jak np. moja siostra. Następnie zeszłam do salonu, by pomóc mamie i Kath w rozpakowywaniu kartonów, by potem móc spokojnie położyć się spać, bez obaw, że rano obudzimy się w czeluściach syfu.

Dom nie był zły, choć nie ukrywam - nadal byłam zwolenniczką Tacomy. Pocieszał mnie fakt, że nie wyglądał jakby pamiętał jeszcze wojnę secesyjną (czego nie mogłam powiedzieć o większości budynków w tym mieście) oraz to, że nie posiadaliśmy zbyt dużej liczby sąsiadów, ponieważ na naszej ulicy poza naszym znajdował się tylko jeden dom, dokładnie naprzeciwko. Zaintrygowało mnie stare, potężne drzewo przed naszym domem, którego grube gałęzie były dosłownie przy moim oknie, co wydawało się trochę przerażające.

- Mamoo - zajęczała Katherine. - Jestem za niska by powiesić te cholerne firanki.

Dziewczyna stała na stołku starając się dosięgnąć karniszy, ale brakowało jej paru centymetrów. W tym samym momencie siedziałam na podłodze i wykładałam różne pamiątki i ozdoby z kartonów. Karen za to wypełniała półki i regały wszystkimi książkami, a trzeba przyznać, było ich całkiem sporo.

- Katherine, dobrze wiesz, że jesteś z naszej trójki najwyższa. Dasz jakoś radę - zaczęła chichotać, wycierając kurz z półek i kominka różową ściereczką.

W zasadzie żadna z nas nie należała do wysokich. Ja mierzyłam zaledwie 160cm wzrostu, co było czasem nie do zniesienia. Na wszystkich patrzyłam z dołu, a wyjście na zakupy spożywcze bywało koszmarem, gdyż nigdy nie dosięgałam do najwyższych półek i musiałam prosić obcych ludzi, by podali mi karton ulubionych płatków Lucky Charms. To było cholernie upokarzające, ale uznajmy, że się z tym pogodziłam.

- Załóż koturny, na pewno dosięgniesz - przewróciłam oczami na jej żałosną próbę zawieszenia zasłony.

Nie wiem, czy to był bardziej sarkazm, czy pomocna uwaga, ale Katherine sapnęła, zeskoczyła z krzesła i ruszyła na przedpokój. Zaraz wróciła w jednych ze swoich najwyższych par butów. Okazało się, że mój pomysł był trafny i teraz z satysfakcjonującym uśmiechem wieszała firanki, następnie niebieskie zasłony.

Wyciągnęłam z kartonu ramki ze zdjęciami. Było ich całe mnóstwo, ponieważ Karen była bardzo sentymentalna. Lubiła dokumentować wiele momentów z życia naszej rodziny.

Przyglądałam się pierwszej wyciągniętej fotografii, która przedstawiała całą naszą trójkę przytulającą się do siebie. Miałam wtedy cztery lata, a Kath pieć. Nie różniłyśmy się wtedy tak bardzo jak teraz i muszę przyznać, że w latach wczesnego dzieciństwa uwielbiałyśmy się nawzajem. Nie był to jeszcze okres, w którym ważni byli chłopcy dla Katherine, a dla mnie hmm, tumblr? Wtedy królowały lalki barbie, lody, katalogi ikei, które ubóstwiałyśmy oglądać i wycinać. Od kiedy pojawiłam się w domu Karen jako mała dziewczynka z Katherine byłyśmy nierozłączne. Z czasem wszystko się zmieniło.

Historia naszej rodziny była trochę inna od pozostałych. Kiedy miałam cztery lata zostałam adoptowana przez Karen. Katherine jako pięciolatka, parę miesięcy przede mną.

Nie pamiętam wcześniejszych lat mojego życia przed adopcją, ani paru miesięcy u rodziny zastępczej*. Zgadywałam, że byłam po prostu za mała, by to jakoś pamiętać. Do dziś nie wiedziałam kim byli moi biologiczni rodzice.

Tylko raz udało mi się porozmawiać szczerze na ten temat z Karen. Powiedziała mi tamtego dnia, że nie zdążyła ich poznać, gdyż zginęli w wypadku samochodowym, podobnie jak rodzice Kath. Tylko dziwne było to, że jak o tym mówiła łapała ją nagła irytacja i podenerwowanie. Była w pewnym sensie na to uczulona, choć nie miałam pojęcia dlaczego. Kolejne próby nawiązania do tego tematu kończyły się katastrofą i jedną wielką kłótnią, więc z czasem odpuściłam. To i tak nic nie zmieniało.

To właśnie zdjęcie zrobiłyśmy parę dni po tym, jak dołączyłam na stałe do rodziny Addisonów.

Grzebiąc w kartonie zauważyłam zdjęcie przedstawiające mnie i Katherine, kiedy miałyśmy pięć i sześć lat. Byłyśmy ubrane w szkolne mundurki i wybierałyśmy się na pierwszy dzień w szkole, ponieważ Karen postanowiła dopuścić mnie rok wcześniej do pierwszej klasy, dzięki czemu byłyśmy w tym razem. Katherine już jako mała dziewczynka była bardzo pewna siebie. Szczerzyła się do aparatu ukazując swoją radość przed nową przygodą. Ja za to odwrotnie: naburmuszona chowałam się za długimi lokami wierząc, że jeśli ukryje się za włosami to stanę się niewidzialna. Karen zawsze mówiła, że to jej ulubione.

***

Kiedy wszystko było już na swoim miejscu razem we trójkę opadłyśmy bez sił na kanapę.

- To co dziewczęta, może po kieliszku wina wypijemy za nasz nowy, piękny i przede wszystkim wysprzątany dom? - Karen uśmiechnęła się szeroko, poruszając brwiami.

Z Kath z entuzjazmem się zgodziłyśmy, na co Karen zachichotała. Poleciała szybko do kuchni i zaraz przyniosła kieliszki pełne czerwonego wina.

Karen miała bardzo specyficzny styl wychowywania. Z pewnością było w niej wiele sprzeczności.

W pewnym momencie zaskoczył nas dzwonek do drzwi. Karen ze zdziwieniem wypisanym na twarzy ruszyła czym prędzej, by otworzyć. Zauważyłam przy okazji, że przestało już padać, a niebo przybrało ciemniejszą barwę, ponieważ był już wieczór. Kierowana wrodzoną ciekawością ruszyłam w stronę drzwi, a Katherine pobiegła za mną.

Na progu stała blondwłosa kobieta, w wieku zbliżonym do Karen. Była naprawdę bardzo ładna, schludnie ubrana, a jej makijaż wydawał się perfekcyjny. Włosy również miała nienagannie ułożone i w ogólne wyglądała jak pieprzona perfekcja.

Gdy nas zauważyła na jej usta wysunął się szeroki uśmiech.

- Dzień dobry - przywitała się z nutką nieśmiałości, podając rękę Karen. - Jestem Denise. Mieszkam na przeciwko - skinęła na budek za sobą. - Pomyślałam, że dobrze byłoby przywitać się z nowymi sąsiadkami i podzielić się wypiekiem - i to mówiąc wręczyła Karen blachę z pysznie pachnącym cytrynami ciastem, uśmiechając się przyjaźnie.

- Oh, nie spodziewałam się tak miłego powitania - Karen nie wiedziała co powiedzieć, policzki jej lekko poczerwieniały. - Jestem Karen, to moje dwie córki Katherine i Ronnie.

Podałyśmy ręce Denise. Karen zaprosiła kobietę do środka, mówiąc, że chętnie zje ciasto i wypije z nową sąsiadką wino. Nawet nie spostrzegłam, kiedy zostałam przy otwartych drzwiach sama, słysząc jak Denise opowiada, że ma trójkę dzieci.

Chciałam zamknąć drewnianą powłokę, o którą w tym momencie się opierałam, gdy dostrzegłam postać przede mną. Na werandzie domu na przeciwko siedział chłopak palący papierosa. Miał blond włosy w idealny sposób zaczesane do góry. Ciemne jeansy z wycięciami na kolanach w doskonały sposób opinały jego długie, szczupłe nogi, a z pod białej koszulki z krótkim rękawem prześwitywały tatuaże, a raczej... cała masa tatuaży. Miał nimi pokryte ręce, tors i szyję. Tyle mi się udało przynajmniej zauważyć przez bawełniany materiał. Jego włosy były w sumie trochę za długie, bo kiedy na mnie patrzył przyłapując, na tym, że się na niego gapię musiał je odgarnąć z czoła...

O cholera.

Miałam ochotę jedynie zapaść się pod ziemię. Moje policzki oblał intensywny rumieniec i po prostu czułam się już spalona w tej dzielnicy.

Nieznajomy zlustrował mnie bezceremonialnie wzrokiem od góry do dołu. Czułam się szczególnie skrępowana, kiedy dłuższą uwagę pozostawił na moich nogach w obcisłych legginsach. Oblizał wargi i ciągle na mnie patrząc, pokręcił głową z rozbawieniem błyszczącym w oczach.

Musiałam się jakoś pozbierać. Ze zduszonym oddechem weszłam prędko do domu i zamknęłam za sobą drzwi.

Cała zlana potem dołączyłam do Karen, Denise i Katherine siedzących w salonie, które w tym momencie zajadały ciasto, a Denise chwaliła wystrój pomieszczenia.

Zdecydowanie tamten facet, to syn Denise. Mieli podobne rysy twarzy i kolor włosów. Podejrzewałam, że coś czego z pewnością nie odziedziczył po matce to bycie sympatycznym i przyjaznym wnioskując po sposobie w jaki ze mnie kpił.

Siedziałam jeszcze chwilę w salonie, słuchając rozmowy o tym jak w tym miasteczku jest cudownie i spokojnie oraz jak to dobrze jest mieć tak miłe sąsiedztwo, ale ostatecznie spasowałam i poszłam do swojego pokoju.

Zdążyłam jeszcze obejrzeć połowę nowego odcinka ulubionego serialu, ale przerwano mi w momencie, gdy Karen wpadła na pomysł, bym wraz z Katherine zabrała z samochodu resztę bagaży, których nie zdążyłyśmy wziąć wcześniej. Świetnie.

Jakoś udało nam się z Katherine wyciągnąć ostatnie kartony z bagażnika i w duchu dziękowałam, że nie spotkałyśmy syna Denise. Wystarczyło mi jedno upokorzenie w ciągu tego dnia, jednak zaraz zrozumiałam, że chyba najwyraźniej ktoś stroił sobie ze mnie żarty, bowiem właśnie doszedł do nas dźwięk warkotu silnika i za chwilę na podjeździe domu po drugiej stronie ulicy pojawił się motocykl.

Facet, którego dzisiaj widziałam na werandzie zszedł z pojazdu, następnie ściągając kask. Miał teraz na sobie jeansową kurtkę z naszywkami różnych zespołów oraz jak wcześniej obcisłe, czarne spodnie z rozdarciami na kolanach. Zmierzwił swoje blond włosy i już chciał kierować się w stronę swojego domu, ale w tym samym momencie zobaczył nas. Na twarz blondyna wypłynął złośliwy, pewny siebie uśmiech i już zaraz stawiał pierwsze kroki w naszą stronę.

- Cześć dziewczyny, jak się macie? - powiedział pewny siebie, z rękami w kieszeni. W blasku lampy stojącej nieopodal zauważyłam, ze ma zaczerwienione oczy, co pewnie oznaczało, że niedawno palił skręta.

I ten tekst był naprawdę słaby, jeśli rzeczywiście miał służyć jako podryw, czy coś.

Jednak na Katherine podziałał (oczywiście, że tak). Zaraz rozpoczęła z nim swoją gadkę, ciągle wachlując doczepionymi rzęsami i mogłabym przysiąc, że robiła tak, jak na tych wszystkich kreskówkach. Brakowało jedynie tego charakterystycznego dźwięku przy mrugnięciach, a ja naprawdę czułam się zażenowana, bo ona ugh, była taka głupia. Stałam tam niezręcznie trzymając w rękach ciężki karton, podczas gdy ona w najlepsze flirtowała z Niallem - tak się przedstawił. Jak zwykle zostawałam w tyle przy Katherine. To na nią patrzyli faceci, ponieważ była skąpo ubrana i za mocno pomalowana i do tego miała długie, doczepiane włosy, podczas gdy ja średnio lubiłam mocny makijaż i ubierałam się zazwyczaj w duże swetry, lub bluzy. I to właśnie ona zawsze mówiła, a ja pozostawałam milcząca, choć w sumie nie przeszkadzało mi to tak bardzo.

Mój tok myślenia został przerwany, gdy właśnie Niall się do mnie odezwał.

- A ty, to kto? - wyciągnął z tylnej kieszeni paczkę papierosów, zapalił jednego, a potem wydmuchał dym prosto w moją twarz, co było irytujące i zaraz zaczęłam kaszleć.

Pominęłam fakt, że jego zachowanie było niegrzeczne i postanowiłam być ponad to i po prostu mu się przedstawiłam. Wcześniej nie miałam okazji tego zrobić, ponieważ nawet nie chciało mi się próbować przebić się przez bezsensowną paplaninę Kath.

- Przeprowadziłyście się tu na stałe?

- Tak, od teraz będziemy oficjalnie sąsiadami - zapiszczała Kath, na co przewróciłam oczami.

Niall oblizał dolną wargę i znów wypuścił dym.

- Będziemy mogli razem poimprezować. Niedługo robię domówkę, czujcie się zaproszone.

- Na pewno przyjdę - Katherine zakręciła pasmo włosów wokół palca.

Czy tylko ja uważam, że jej zachowanie jest idiotyczne?

- A ty? - pokierował pytanie do mnie, a ja znów poczułam się obnażona pod jego spojrzeniem.

- Ronnie nie chodzi na imprezy - sprostowała Katherine, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać.

Jakim prawem odpowiada za mnie?

Niall podniósł jedną brew ze zdziwienia, ale za chwilę popatrzył na mnie z wielkim rozbawieniem. Naprawdę nienawidzę gdy ktoś ze mnie kpi. Miałam ogromną ochotę zedrzeć ten uśmieszek z jego twarzy.

- Czyżby grzeczna dziewczynka?

Nie skomentowałam tego. Po prostu rzuciłam krótkie pożegnanie, uzasadniając to jutrzejszym dniem w szkole. Wolałam się szybko ulotnić, niż być obiektem kpin i żartów. Okej, może nie chodzę często na imprezy, ale przynajmniej potem jest mi z tym dobrze, że moje poniżające zdjęcia nie widnieją na facebooku, czy na przykład nie mam kaca. Pieprzyć to.

Kiedy złapałam za klamkę, niosąc w rękach dwa ciężkie kartony, usłyszałam jeszcze jego drwiący głos:

- No wiesz, mogę cię nauczyć jak być niegrzeczną - roześmiał się głośno.

Moje policzki ponownie poczerwieniały, a za chwilę już trzasnęłam drzwiami.

Wzięłam szybki prysznic, by jakoś zmyć z siebie ten dzisiejszy dzień. Byłam ubrana w zwykły, duży t-shirt, kiedy przechodziłam przez korytarz i wpadłam na Katherine.

Boże, daj mi już dzisiaj od niej spokój.

- O BOŻE RONRON!

Skuliłam się w sobie na jej wysoki, dwuoktawowy ton. Podekscytowana szczerzyła się, wymachując praktycznie rękami.

- Co? - odpowiedziałam beznamiętnie, robiąc unik, bo prawie dostałam w twarz z jej ręki.

- Czy widziałaś kim jest nasz super-nowy-seksowny-sąsiad, dzieeeewczyno?

- Ta i co z nim? - minęłam ją, niemal warcząc i przewracając oczami. Chciałam wreszcie dostać się do swojego pokoju i mieć święty spokój. Czy ten dzień musi być aż tak trudny?

Słyszałam, że coś mówi za mną, ale zwyczajnie trzasnęłam drzwiami przed jej twarzą, ponieważ, ugh, kurwa, była taka irytująca.

Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam krzyczeć w poduszkę tyle, ile miałam siły w płucach, by pozbyć się gniewu. Mogłam spokojnie zaliczyć ten dzień do listy tych najgorszych w historii. Marzyła tylko o śnie. Oprócz tego, że miałam beznadziejnego, aroganckiego sąsiada, to jutro miałam iść do nowej szkoły i ten fakt wcale mnie nie cieszył. Dzisiaj oficjalnie kończyły się wakacje. Jutro zacznie się szkolna monotonia, a to, że będę tam nowa, podczas gdy inni będą dobrze się już znać z ubiegłych lat nie było powodem do radości. To mnie w pewien sposób przerażało.

To był mój pierwszy dzień tutaj, a ja już nie znosiłam tego miejsca.

Po prostu świetnie.

*  dziecko zamiast do domu dziecka może trafić do domu tymczasowego. Wtedy opiekuje się nim inna rodzina (zwykle posiadająca sporo swoich dzieci) do czasu właściwej adopcji

#SBYAA

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro