11. Coś jest nie tak...
Sonny wyszła z pokoju Frisk i zeszła na dół. Sans spał na kanapie, Frisk nie było, Pap nie wrócił jeszcze z treningu, a Flowey'a nigdzie nie było widać. Son rozejrzała się jeszcze uważnie na wszystkie strony, po czym poszła do kuchni i zaczęła po niej myszkować. Musiała znaleźć coś ostrego. Najlepiej nóż. Dziewczyna zauważyła nagle w zlewie jakiś nóż. Wzięła go do ręki i wytarła ręcznikiem. Zaczęła mu się przyglądać. Nie był od za duży, był to typowy nóż do smarowania kanapek masłem. Sonny przejechała nim delikatnie po palcu, na którym od razu pojawiło się nacięcie, na którym pojawiły się malutkie kropelki krwi. Był ostry. Dziewczyna owinęła go jakąś szmatką i włożyła go za spódniczkę. Pasek idealnie trzymał nóż. Son przykryła go jeszcze koszulką aby nie wzbudzać podejrzeń. Następnie z nie wróżącym niczego dobrego uśmiechem wyszła z domu. Jednak ktoś ją widział. A tym kimś był Flowey. Sonny nie zauważyła go, ponieważ stał w swojej doniczce na parapecie w salonie. Przyglądał się wszystkiemu co robi Sonny z dziwnym wyrazem twarzy.
-"Coś jest nie tak...Sonny normalnie się tak nie zachowuje..."-zamyślił się Flowey. Miał nadzieję, że nie dzieje się nic strasznego. Postanowił się jednak upewnić. Otworzył okno swoimi korzeniami i wyskoczył z doniczki prosto na ziemię zasypaną śniegiem. Kwiatem od razu zatrząsł się z zimna. Nie zwracając jednak uwagi na zimno od razu zapadł się pod ziemię.
-"Chara, mam nadzieję, że to nie twoja sprawka"-pomyślał Flowey. Wynurzył się z ziemi. Znajdował się teraz w zupełnie innym miejscu. W samą porę, ponieważ zaraz po tym, jak się pojawił, obok niego przeszła Sonny. Dziewczyna nie zauważyła kwiatka, ponieważ był ukryty w krzakach i poszła dalej. Flowey wychylił główkę zza krzaków. Dziewczyna szła w stronę mostku, którym wychodziło się ze Snowdin. To oznaczało, że idzie w stronę Ruin. Tylko dlaczego? Ledwo wczoraj z tamtąd wyszli. Więc dlaczego chce tam wrócić? Może chce odwiedzić Toriel? Ale przecież powiedziałaby o tym. I po co jej ten nóż? Flowey miał coraz więcej pytań, na które nie mógł znaleźć odpowiedzi. Postanowił jednak nie zastanawiać się nad tym za długo. Znowu zapadł się pod ziemię. Wynurzył się przed mostkiem by zobaczyć Sonny wchodzącą do Ruin.
-Mam złe przeczucia...-powiedział do siebie kwiatek, po czym ponownie zapadł się pod ziemię. Pojawił się przed domem Toriel. Schował się za jakimś kamieniem i obserwował. Toriel siedziała przed domem na ławeczce, którą zrobili jej kiedyś on i Sans, i czytała książkę. W pewnym momencie drzwi jej domu otworzyły się. Flowey odruchowo spojrzał w tamtą stronę. Jak się spodziewał, to była Sonny. Toriel również się odwróciła. Widząc Sonny odłożyła książkę i wstała.
-Sonny, jak miło cię znowu widzieć! Nie spodziewałam się twoich odwiedzin. Myślałam, że minie trochę więcej czasu, nim--Toriel nie dokończyła, ponieważ Sonny wyjęła zza swoich pleców nóż i zadała nimi niespodziewany cios. Nie chybiła, nóż ugodził Toriel. Tori, łapiąc się za ranne miejsce, spojrzała na Sonny zdezorientowana.
-D-d-dlaczego t-ty...?-zapytała Toriel. Sonny milczała chwilę, po czym powiedziała:
-To za odebranie mi Frisk. Przez was nie chce wrócić ze mną do domu. Skoro nie chce z własnej woli, sprawię, aby chciała ze mną wrócić. Więc muszę zabić wszystkich...
Po tych słowach Toriel zmieniła się w pył. Sonny nie okazała żadnych emocji. Po tym, jak pył opadł, dziewczyna obojętnie skierowała się w stronę domu. Gdy zniknęła za drzwiami, Flowey wyszedł ze swojej kryjówki. Był cały przerażony.
-O nie...Jest bardzo źle...Muszę powiedzieć Frisk, Charze i Sansowi!-powiedział do siebie, po czym znowu zapadł się pod ziemię.
Siemka duszyczki! Witam was w kolejnym rozdziale! Nie spodziewaliście się? Czy może się domyślaliście? Cóż, to nie ma znaczenia. W każdym razie, Sonny zabiła Toriel i tym samym rozpoczęła ludobójczą ścieżkę. Jak to się skończy? Czy Son zabije wszystkich? Czy Frisk i reszcie uda się ją pokonać? Czy nastąpi jakiś zwrot akcji? O tym dowiedzie się w dalszej części książki. Do następnego duszyczki! :3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro