XLVI
Był zbyto młody. Zbyt młody, by umrzeć. Zbyt młody, by wychowywać się bez ojca-chociaż na to nigdy nie będzie się wystarczająco dorosłym. Zbyt młody na poranne erekcje, których tak panicznie wstydził się przed własną matką. Zbyt młody na pierwszy wąs, z którym zaciekle walczył, goląc się po kryjomu. Zbyt młody, by żyć tym życiem, którym przyszło mu żyć. Ostatecznie również pozostawał zbyt wielkim gówniarzem, by z kamienną twarzą znieść to czego był świadkiem.
W zasadzie, to nie wiedział, dlaczego tamtego wieczoru wyszedł z domu. Po prostu było mu duszno, a serial oglądany przez mamę wydawał się przekraczać kolejne poziomy kretynizmu, choć dosłownie przed sekundą sam jeszcze go oglądał.
Musiał się przewietrzyć. Tak brzmiała oficjalna wersja zdarzeń. Idąc tak przed siebie, zdążył co najmniej trzykrotnie przekląć Hyungwona, który ani myślał odebrać swojego telefonu, czy odpisać na którąkolwiek z wielu wiadomości. Jooheon oczywiście nie mógł pozostać bez należytej mu uwagi, ale i on szybko się wymigał, tłumacząc, że jest z Changkyunem, który prawdopodobnie specjalnie, rzucał jakimiś dwuznacznymi tekstami, na tyle głośno, by i Minhyuk go usłyszał. Perwersyjny dzieciak.
Z czystego przypadku, czy też nie, jego nogi powiodły go w miejsce, gdzie Kihyuna mógł spodziewać się dosłownie za każdym rogiem. Nie powinien był tutaj przychodzić, a potwierdzenie swoich myśli dostał niedługo później, kiedy to niezrażony własnymi myślami, parł przed siebie.
Jakoś niespecjalnie chciało mu się wierzyć w całe to przeznaczenie, czy karmę. Może kilka razy wspomniał coś o nich, najczęściej sobie żartując. W tamtej chwili, jednak uwierzył w to wszystko bardziej niż kiedykolwiek... Głębiej niż kiedykolwiek.
Rozgrzana do czerwoności szpilka, wbiła się bezlitośnie w jego młode serce, które nie do końca jeszcze wydobrzało po tym, jak pewien osobnik rzucił nim o ziemię i bez żadnych skrupułów podeptał. Dzisiaj ten sam osobnik stał na drugim końcu tego szpikulca i kolejny raz pławił się jego bólu, chociaż sam Minhyuk nadal pozostawał przez niego niezauważony.
Głos ugrzązł mu gdzieś w gardle, nogi ugięły się pod ciężarem tego, co zobaczył, a wzrok niczym zaczarowany nadal obserwował wszystko z ponadludzką dokładnością. Widział dosłownie wszystko, choć w rzeczywistości nie chciał widzieć niczego. Ręce zarzucone na szyję, powieki zasłaniające iskrzące się tęczówki... Ich usta złączone w pocałunku. Los bywał naprawdę przewrotny.
Ostatecznie nic nie trwało wiecznie. Para, która dotąd ściśle do siebie przylegała, odsunęła się ostrożnie od siebie. Na ich twarzach błądziły lekkie, nieśmiałe uśmiechy. Zwiastując pierwsze zauroczenie, czy niewątpliwą przyjemność płynącą ze skosztowania ust kogoś znaczącego. Wszystko to jednak przerodziło się w zdziwienie, niedowierzanie, strach, a następnie wstyd w swojej czystej postaci. Kihyun odwrócił wzrok, szczerze zażenowany i jedynie Shownu pozostał na tyle odważny, by z całym przekonaniem patrzeć wprost na Minhyuka. Rzucał mu nieme wyzwanie, którego Lee nigdy by nie wygrał.
Skapitulował. Opuścił wzrok, drżące ze zdenerwowania dłonie schował do kieszeni i odwrócił się, by powolnym krokiem pójść w swoją własną stronę. Jeszcze na chwilę, dosłownie na ostatnią chwilę, odwrócił się, by spojrzeć na Kihyuna. Ten jednak nadal pozostawał w jednej i tej samej pozycji tyłem do niego, zbyt przejęty, by móc spojrzeć na ból w oczach dawnego przyjaciela.
Czuł się naprawdę okłamany. Od samego początku myślał, że problem tkwi w jego orientacji, ale... W rzeczywistości tkwił w nim samym. Tkwił w Lee Minhyuku.
Już nie potrzebował, by Hyungwon sprawdzał dla niego cokolwiek. Jooheon mógł dać sobie spokój ze złorzeczeniem na Kihyuna, wymyślając to coraz różniejsze przekleństwa. Sam zdążył już zweryfikować rzeczywistość i nie była ona tą, którą sobie po cichu wymarzył.
Trzeba to było głośno przyznać, nie zachowując przy tym żadnych resztek sympatii, empatii i różnych innych, dziwnych rzeczy, które mogłyby sprawić, że wyrok stałby się łatwiejszy do przełknięcia. Otóż... Minhyuk po prostu był głupi. Miał okazje już niejednokrotnie się od tego wszystkiego odciąć, ale nie! Szedł w zaparte niczym osioł. Mamiony słodkimi zapewnieniami Hyungwona, które zdecydowanie zbyt łatwo przychodziło mu zaakceptować.
A teraz? Płakał.
Z powodu złamanego serca, bezsilności, własnej głupoty i żalu.
-Czekaj! - Poczuł silne szarpnięcie w tył. Zaraz po tym jak ktoś mocno ujął go za ramię.
Ktoś.. W samej osobie Yoo Kihyuna.
-Zostaw - poprosił słabo. - Już wszystko rozumiem, więc... zostaw - jęknął, dławiąc się własnymi łzami.
Yoo...Kihyun...Ki, czy dla bliższych przyjaciół Kiki. Upewniwszy się, że Minhyuk nie ma zamiaru nigdzie uciekać, oparł dłonie o kolana, pochylając się w przód. Musiał złapać oddech, którego wyraźnie mu brakowało. Głośno wydychał powietrze, by po chwili ponownie wciągnąć je w złaknione płuca.
-Wyjaśnię ci wszystko - obiecał.
-Nie musisz mi nic wyjaśniać...
-Muszę! - zaprotestował.
Kihyun bez żadnego słowa, naparł na niego. Jedną dłoń umiejscowił na plecach chłopaka, między łopatkami, drugą zaś wplótł czule we włosy, znajdujące się z tyłu jego głowy. Zupełnie tak, jakby wszystkimi możliwymi sposobami chciał go przy sobie zatrzymać. To był naprawdę mocny i czuły uścisk. Jeden z tych, które pozwalają poczuć bijące serce drugiej osoby. I rzeczywiście tak było, czuł jego przyśpieszony rytm. Było poruszone, ale trudno powiedzieć, czy to z powodu biegu, ich bliskości, a może nadal miało w pamięci pocałunek z Sonem.
-Nie opuszczaj mnie... Mogę stracić wszystkich, ale nie chce żebyś ty mnie nienawidził - wyznał, najciszej jak umiał. Zaczynał drżeć, co przez bliskość, wyraźnie wyczuł Minhyuk.
Dlaczego? Dlaczego znowu mamił słodkimi słowami, bzdurnymi deklaracjami... Przecież ostatnio zgodnie stwierdzili, by to wszystko zakończyć. Musieli to zrobić! Dlaczego więc to znowu przybrało taki obrót? Był uwięziony w jego uścisku i choć jego serce niemiłosiernie krwawiło, to chciał w nim pozostać. Nawet za cenę własnego życia.
Bo ostatecznie, zawsze chodziło jedynie o Kihyuna.
-Masz teraz Sona - wyszeptał.
-Nie odchodź - wzmocnił uścisk, czując jak Minhyuk stara się z niego wyswobodzić. - Nie łączy mnie z nim taka relacja, jak myślisz - czuł się zobowiązany do wyjaśnienia tej kwestii. - A tamto... To po prostu tak wyszło.
-To tak nie wyglądało.
-Wiem, jak to wyglądało! Musisz mi uwierzyć... proszę. - Jęknął - Nie odchodź - powtórzył.
Skąd brał się ten paniczny strach Kihyuna? Bał się, że może Minhyuk zacznie rozpowiadać plotki z czystej zawiści? A może naprawdę mu na nim zależało? Sam nie wiedział, co powinien myśleć, ale... Ze wstydem musiał przyznać, że ulegał. Jego słowom, jego lekkiemu drżeniu, jego ciepłu. Był bezsilny w starciu z tym chłopakiem. Przestawiany niczym szmaciana lalka.
Czuł, że jeżeli teraz odejdzie, to zrobi to już na zawsze. Właśnie dlatego postanowił zostać.
~~~
Witajcie
Godzina...
*Sprawdza zegarek*
2:48
Znowu będziecie krzyczeć, że nie umiem spać
Co za los >.<
Wczoraj napisałem 1,5 rozdziału!
Mam wrażenie, że wyszedł mi kompletny bełkot
Ale hej!
Ja to uważam za dobry znak, wszystko idzie w ciekawym kierunku
W ogóle
Wiecie, że ten ałtor był pierwszy raz od 18 lat nad morzem?
W zasadzie to był pierwszy raz, kiedy byłem świadomy tego z czym mam do czynienia
Było pięknie~
Dziękuje za Waszą dzisiejszą obecność!
Mam nadzieje, że rozdział Wam się podobał
Wybaczcie mi, że nie odpisałem na Wasze ostatnie komentarze, ale nie byłem w stanie zrobić tego po kilkugodzinnej jeździe i maratonie po sklepach
Nie gniewajcie się
Do napisania!
ROZDZIAŁ BETOWAŁA imysgg
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro