▲▼ ROZDZIAŁ 5 ▼▲
Znowu mi się wymknęła. - Syknął w myślach. - Kurwa mać! - Jednym machnięciem ręki zniszczył wszystko wokół. - Dorwę ją, przysięgam. - Był niesamowicie wściekły. Tak niewiele mu tym razem brakowało, zwłaszcza, że Natalia znacznie osłabła przez ostatnie lata. Ale musiał się wtrącić ten... Ten... Właściwie kto to był? - Zapytał sam siebie, otrzepując swój cienki, aczkolwiek długi do ziemi płaszcz. Pogoda dziś nie była zbyt przyjemna; lada chwila mogo się rozpadać. Fene lubił takie dni, w ogóle nie wiedzieć czemu lubił deszcz. Jego zapach, dźwięk, jego krople na swojej (w jakiejś jeszcze części) ludzkiej skórze. Spojrzał w niebo, na którym przybywało coraz to więcej ciemnych chmur. A rano nic nie wskazywało na to, że pogoda się zepsuje. Z rękoma w kieszeniach ruszył przed siebie. Nie wyróżniał się z tłumu, był zwykłym młodym człowiekiem, zapatrzonym w chodnik. I o to właśnie chodziło. Co to był za koleś? Dziwny jakiś. Pachniał czymś znajomym - przypomniał sobie, marszcząc nos. Nie podobało mu się to, ale być może odezwały się w nim dawne uczucia, które żywił do tej przeklętej demonicy.
- Ale ja cię kocham! - Krzyknął ze łzami w oczach, prawą ręką ściskając materiał koszulki na prawej piersi. - Pani...
- Kochasz mnie? - Obrociła się twarzą do niego, po czym wybuchnęła donośnym śmiechem. - Fene, nie bądź głupi - zakpiła. Cała ta sytuacja niesamowicie ją bawiła.
- Ale przecież mieliśmy... - Niczego już nie rozumiał. Myślał, że odwzajemnia jego uczucia. Przecież tyle lat byli razem... Co zrobił źle, że teraz ona go odrzuca?
- My? - Prychnęła. - Nigdy nie było żadnych nas! - Oznajmiła. - Dałam ci niesamowitą moc i nauczyłam cię z niej korzystać. Powinieneś się cieszyć, że zwróciłam na ciebie uwagę. - Wysyczała. - Beze mnie byłbyś już dawno martwy. - Jej oczy, te cudne oczy, które tak bardzo kochał, płonęły nienawiśćią. Nienawiścią skierowaną do niego.
- Ale-
- Oh daj spokój - przewróciła oczami. - Ciesz się, że pozwalam ci dalej żyć - machnęła na niego ręką, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła, zostawiając go za sobą. Słowa, które padły z ust Natalii, załamały go. Przecież oddał jej swoje serce, przyrzekł być jej wierny po kres swojego istnienia, przecież... Zrobiłby dla niej wszystko. Więc dlaczego? Dlaczego...?
Tamtego dnia zrozumiał, że był tylko zabawką, a coś takiego jak miłość nie istnieje. Co więcej, poprzysiągł sobie, że zemści się na czarnowłosej za to, jak go potraktowała. Nie zasłużyłem sobie na to. - Zacisnął zęby, idąc przed siebie. W pewnym momencie coś mu zaświtało: tym razem zakończy to raz na zawsze. A zacznie od tego jej bohatera od siedmiu boleści. Z pewnością nie chciałabyś, aby stało mu się coś złego, prawda? - Miał ochotę się roześmiać, ale musiał się powstrzymać, aby nie zrwócić na siebie niepotrzebnej uwagi. Choć nie miał pojęcia gdzie iść, to i tak przyśpieszył kroku.
△▽
Szedł ulicą, rozglądając się za swoją ofiarą. W psiej formie łatwiej byłoby go znaleźć, ale nauczył się już, że ludzie niezbyt przyjaźnie reagują na zwierzęta bez obroży, wałęsające się po mieście. Jego zaletą było to, że był dość wysoki, więc mógł bez problemu patrzeć ponad głowami innych przechodniów. Nagle poczuł, że ktoś w niego wpada.
- Przepraszam - powiedziała dziewczynka.
- Patrz jak leziesz. - Warknął. Nienawidził tych podrzędnych istot, nie ważne, że dawniej sam też taki był. Już prawie o tym zapomniał. Chciaż może to był powód, dla którego nimi gardził. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Za to ona ich uwielbiała. Zawsze powtarzała, że są fascynujący. Kiedyś mu to nie przeszkadzało, być może nawet podzielał jej opinię przez jakiś czas. Teraz uważał, że to cholernie głupie, że fioletowooka jest cholernie głupia.
Ich pierwsze spotkanie pamiętał jak przez mgłę, w końcu to było dosłownie wieki temu. Już wtedy patrzył na nią z podziwem. Była w końcu piękna i niesamowicie potężna. W dodatku była dla niego miła, podczas gdy inni wiecznie go popychali i wyśmiewali z niewiadomego mu powodu. No i pozwoliła mu się na nich zemścić. Nawet się nie zorientował kiedy jego podziw przerodził się w szaleńcze uczucie, które trawiło go od środka. Sam sobie był poniekąd winien, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli, pozwalając miłości zmienić się w nienawiść. Uśmiechnął się pod nosem widząc ich wychodzących razem z hotelu. Nie sądził, że tak łatwo mu pojdzie. Postanowił iść za nimi, a gdy się rozdzielili - ruszył za brunetem. Przez chwilę jeszcze podążał za nim w bezpiecznej odległości, chcąc oddalić się od domu Natalii.
- Przepraszam - zaczepił go po chwili. - Która godzina? - Zapytał, szczerząc się. Dipper spojrzał nań podejrzliwie, a następnie odpowiedział:
- Trzynasta - miał złe przeczucia, coś w środku wyraźnie kazało mu uciekać.
- Dzięki - odparł. - Zawsze wtykasz nos w nie swoje sprawy? - Jego oczy błysnęły i Pines już wiedział, że to jest ten rzekomy wściekły pies.
- O czym ty mówisz? - Choć to zapewne było bezcelowe, to i tak postanowił udawć głupka. Fene natomiast przybliżył się do niego, a następnie wyszeptał:
- Jeśli ci życie miłe, to lepiej trzymaj się od niej z daleka - barwy jego głosy nie dało się opisać słowami. - To nie jest twoja sprawa - zaznaczył. - Lepiej by było dla ciebie, gdybyś mnie posłuchał, bo później może nie być tak przyjemnie - odsunął się. - Miłego dnia życzę - skłonił się lekko, a po chwili rozpłynął w tłumie. Dwudziestoośmiolatek krzyknął coś za nim, ale demon go zignorował. Miał mały mętlik w głowie, ale przynajmniej jego przypuszczenia się potwierdziły. Przykro mi, ale potrzebujesz czegoś więcej, aby mnie zniechęcić - odparł w myślach, ruszając przed siebie. Jeśli nie zabił go nawet Cyferka, to ktoś pokroju... Psa, jakby nie patrzeć, też tego nie zrobi.
Nagle jego uszu dobiegł czyjś krzyk; obejrzał się w bok. Zdziwienie jakie malowało się na jego twarzy, gdy zobaczył przed sobą Natalię było bezcenne.
- Chyba musimy sobie coś wyjaśnić. - Oznajmiła, zakładając ręce na piersiach. Dipperowi nie spodobał się sposób w jaki na niego patrzyła. Ona wie - i to było jedyne, co przeszło mu przez myśl w tamtym momencie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro