▲▼ ROZDZIAŁ 14 ▼▲
Czuła, że ktoś ją obserwuje. Nie podobało jej się to, ale postanowiła zignorować to uczucie i przewróciła się na drugi bok, po uszy zakrywając kołdrą. Nie rób tego - powtarzała sobie, mocniej zamykając oczy. - Nie patrz tam - miała wrażenie, że to coś wzrokiem wypala jej skórę. - Nie - podniosła się gwałtownie i rozejrzała po pokoju. Panowała w nim taka ciemność, że nie mogła zobaczyć nawet własnej dłoni. Widziała tylko dwa żółte ślepia w nogach łóżka. Ogarnął ją strach, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Spadaj stąd. - Syknęła, ale oczy ani drgnęły. Przetarła więc swoje, upewniając się, że to nie są jakieś halucynacje. Chciała wyciągnąć rękę w ich stronę, ale wiedziała, że to wręcz koszmarny pomysł. - Nie słyszałeś co powiedziałam? Nie uda ci się mnie wystraszyć. - Brzmiała bardzo pewnie. Odniosła wrażenie, że mrugnęły. Chcąc rozjaśnić pomieszczenie wysłała niewielką kulę światła w stronę miejsca, gdzie znajdowały się dwie żółtawe plamy. Omal nie krzyknęła, widząc sylwetkę Fene. Wciągnęła ze świstem powietrze, atakując go falą energii. Po domu rozszedł się przerażający huk, a ślepia zniknęły, pozostawiając Natalię w ciężkim szoku.
Dipper słysząc hałas natychmiast wstał na równe nogi i pognał do pokoju czarnowłosej, wpadając do niego jak burza. Zapalił światło, a jego oczom ukazała się przerażona dziewczyna; siedziała na łóżku, oddychając ciężko i wpatrując się przed siebie. Nie zwrócił uwagi na zniszczoną część pokoju, tylko od razu podszedł do niej.
- Nic ci nie jest? - Zapytał, wystraszony odgarniając kosmyki włosów z jej czoła. - Słyszałem hałas - powiedział, sprawdzając czy jest cała. Pomału, nie rozumiejąc co się właśnie dzieje, przeniosła swój wzrok na twarz bruneta.
- To był tylko koszmar - odparła po dłuższej chwili, gdy informacje zaczęły znów do niej docierać. Kątem oka zobaczyła, że druga część pokoju jest prawie cała zniszczona. - Przepraszam, że cię obudziłam - nie mogła dopuścić do tego, aby to zobaczył.
- Już dobrze - zamknął ją w szczelnym uścisku. - Trochę się tylko wystraszyłem - przyznał. Objęła go, przymykając oczy i jednocześnie dyskretnie naprawiając szkody.
- Przepraszam - szepnęła. Mając go obok mogła odetchnąć z ulgą.
- Może zostanę z tobą, co? - Odsunął się, ujmując jej twarz w dłonie. Miał wrażenie, że płacze, ale nic takiego nie miało miejsca. Wyglądała za to na bardzo zmęczoną.
- Yhym - mruknęła. Chciała znów się do niego przytulić i zapomnieć o tym, co miało miejsce przed chwilą. To mnie wykończy - stwierdziła. Nie miała pojęcia dlaczego poczuła się tak fatalnie. Pines tymczasem postanowił się nie trudzić we wstawanie i ręczne gaszenie światła. Położył się obok Natalii, a ta wtuliła się w niego, momentalnie zasypiając.
△▽
Wczesne promienie słońca przedzierały się przez korony drzew, budząc wszystko wokół do życia. Powietrze było rześkie i niosło ze sobą zapach ściółki. Wokół rozbrzmiewał śpiew ptaków, które zapewne też niedawno wstały oraz cichy szum wiatru, plątającego się między liśćmi. Przedzierał się przez zarośla, myśląc o tym, jak wiele czasu spędził w tym lesie, szukając dziwnych stworzeń i coraz to nowszych przygód. Kochał to miejsce, co do tego nie było wątpliwości. Nie ważne jak bolesne wspomnienia się z nim wiązały. Idąc tak, odnosił wrażenie, że z każdym dniem drzew i krzewów jest tu coraz więcej, jakby chciały ukryć to, co kryje się między nimi. Jednak nie specjalnie mu to przeszkadzało. Uważał, że jeśli ktoś chce, to znajdzie to, czego szuka. Co więcej, był zdania, że może tak będzie lepiej dla wszystkich, jeśli Wodogrzmoty zachowają swoje sekrety dla siebie. W końcu nie każdy byłby w stanie zmierzyć się z bandą krasnoludów, Kształtomistrzem, czy choćby walniętym demonem snu i umysłu. Sam do końca nie wiedział, dlaczego uśmiechnął się pod nosem.
Patrząc uważnie pod nogi stawiał kolejne kroki. Dziwnie ciężko było mu dotrzeć do celu. Brunetowi przez myśl przeszło, że może go tam nie chce. Ale nie specjalnie się tym przejął; miał zamiar tam dojść, bez względu na wszystko. Tak więc odsunął gałąź i wszedł na niewielką polanę. Wciąż tam stał, skąpany w promieniach słońca, porośnięty mchem i nieco popękany. Dipper dostrzegł, że wokół kamiennej postaci, zaczęły rosnąć barwne kwiatki. Zrzucił plecak z ramion i usiadł na wciąż mokrej trawie, wzdychając ciężko. Przez chwilę milczał, patrząc znużonym wzrokiem prosto w oko trójkąta. Owinął się bluzą, gdy wiatr zawiał nieco mocniej.
- Co tam, Cyferka? - Zapytał wreszcie. - U mnie całkiem dobrze - powiedział, po czym parsknął śmiechem. - Kogo ja próbuję oszukać? - Pokręcił głową. Po chwili uśmiech z jego ust zniknął. - Wcale tak nie jest - objaśnił. - Pewnie cię to bawi. Ty parszywy demonie - odchylił się nieco do tyłu, spoglądając w górę. Błękitne niebo prześwitywało między zielonymi koronami drzew, oświetlonymi przez ciepłe promienie. - To wszystko jest twoja wina, wiesz? - Zmróżył oczy. - Nienawidzę cię - dodał. - Nawet jeśli jesteś martwy - ponownie spojrzał na posąg, milknąc na chwilę. - Jak mogłeś pozwolić jej umrzeć? - Wyszeptał, marszcząc brwi. - Podobno ją kochałeś. Więc dlaczego? - Pytał, jakby liczył, że ten mu odpowie. - Przecież jesteś wszechmogącym demonem! - Rozłożył ręce. - Możesz zrobić wszystko! - Sam się nakręcał. - Ale nie potrafiłeś jej uratować. - Chciałby móc powiedzieć mu to w żywe oczy. Chciałby zobaczyć jego minę. - To kolejna rzecz, której ci nigdy nie wybaczę. - Oznajmił. - Przyznaj, tak naprawdę nigdy jej nie kochałeś - wpatrywał się w podobiznę Billa. - Chciałeś się jej pozbyć, dlatego pozwoliłeś jej umrzeć - mówił. Coś tam w środku podpowiadało mu, że to bzdury wyssane z palca i myśli tak tylko dlatego, że nie może się pogodzić z odejściem April. Ignorował ten głos. - Gdybyś naprawdę ją kochał, to nigdy nie pozwoliłbyś, aby doszło do czegoś takiego. - Wysyczał, po czym wziął głęboki oddech, uspokajając się nieco. - Tęsknię za nią - przyznał po chwili. - Nie mogę się po tym wszystkim pozbierać - dorzucił. - Nie dość, że wybrała ciebie, to jeszcze teraz... - Nie chciało mu to przejść przez gardło. - Moje życie jest do bani - prychnął. - Obwiniam za to ciebie - wskazał palcem na zimny kamień. - Jak w sumie o wszystko - zaśmiał się. - Ale co się dziwić? - Wzruszył ramionami. - Po tym, co zrobiłeś mam prawo cię nienawidzić - bronił się. - Ale chyba... Powinienem ci też podziękować - zmarszczył brwi. - Otworzyłeś mi oczy, ale to cię pewnie nie obchodzi - uznał, odwracając wzrok. - No i dzięki tobie poznałem April - westchnął. - Wiesz co ona mi zrobiła? - Kątem oka spojrzał na Cyferkę. Słońce powoli zaczęło ogrzewać nogi Pines'a. - Dała mi jakąś dziwną moc. Chyba tą twoją, co miała w sobie - uniósł rękę, a ta zaczęła błyszczeć. - Nie chciałem tego - znów zamilkł na moment, opuszczając ją. - Więc po co to zrobiła? - Wydawało się, że czeka na odpowiedź, ale ona nigdy nie nadeszła. - Wiesz, zawsze uważałem, że ta dziura ma swój pewien urok - rozejrzał się wokół. Być może, gdyby nie posąg demona, ta polana byłaby świetnym miejscem, aby udać się na piknik, lub coś w tym stylu. - Ale czuję, że jeśli zostanę tu choćby dzień dłużej, to zwariuję. Albo gorzej - parsknął. - Chociaż ty pewnie patrzyłbyś na to z przyjemnością - posłał kamiennej postaci kpiący uśmieszek. - No - podniósł się z ziemi, otrzepując ubranie - miło się rozmawiało - poklepał statuę po czapce, po czym podniósł swój plecak i zarzucił sobie na ramię. - Jeśli jest gdzieś obok ciebie, to pozdrów ją ode mnie - poprosił. - Pewnie zobaczymy się w koszmarach, więc do zobaczenia Cyferka - kiwnął głową, ruszając w drogę powrotną. Odniósł dziwne wrażenie, że ktoś na niego patrzy, ale gdy się obrócił, zobaczył tylko podobiznę Billa, wyglądającą tak samo jak wcześniej. Moja paranoja daje o sobie znać - zaśmiał się w myślach, odchodząc.
Dlaczego przypomniałem sobie o tym akurat teraz? - Zapytał sam siebie, mocniej przytulając dziewczynę. - Ah, nie ważne - stwierdził, zamykając oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro