▲▼ ROZDZIAŁ 8 ▼▲
Z szerokim uśmiechem na ustach przyglądał się jak wychodzą z domu. Bawiło go, że Natalia myśli, iż nie wie gdzie ich szukać. Ona naprawdę mnie nie docenia - prychnął. Kiedyś dążył do tego, aby być tak potężny jak czarnowłosa, ale teraz przewyższa ją kilkakrotnie. Zwłaszcza, że jej moc została uśpiona. Miał ją za skończoną idiotkę i był zdania, że powinna paść przed nim na kolana i błagać o wybaczenie. A wtedy on zacząłby ją traktować tak, jak ona niegdyś jego. W mgnieniu oka uśmiech zamienił się w grymas złości; z chęcią by się teraz na nich rzucił, ale był ciekaw co kombinują.
- Jesteś zbyt uczuciowy Fene - wymamrotała; głos demonicy przyprawiał go o gęsią skórkę. - Ale co się dziwić - westchnęła - W końcu byłeś kiedyś człowiekiem - kochała mu to wypominać, bo wiedziała, że nienawidzi tej części siebie. - Najwidoczniej coś jeszcze w tobie zostało - zmierzyła go od góry do dołu. Był przystojny, nie ma co się oszukiwać. Prawdopodobnie mógłby uwieść każdą dziewczynę, której by się pokzał. Wysoki szatyn o jasnych - niemalże złotych - oczach. Jego twarz nie specjalnie się wyrożniała; nie miał odstających kości policzkowych, czy kwadratowej szczęki, ale było w nim coś takiego, że nie sposób było odwrócić od niego wzrok. Fioletowooka jednak nie poddała się temu "urokowi" ani na chwilę.
- Wcale nie. - Przyłapał się na tym, że zaciska pięści, więc szybko je rozluźnił, nie chcąc aby to zobaczyła.
- Jak to nie? - Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Przecież - podeszła bliżej - mnie kochasz, czyż nie? - Posłała mu zalotne spojrzenie, chwytając jego podbródek. Poczuł, że robi mu się gorąco.
- Tak - szepnął, już wyciągając ręce aby ją do siebie przyciągnąć, a następnie zatopić swoje chłodne usta w jej, ale ona odepchnęła go.
- Właśnie. - Wyraz twarzy Natalii zmienił się w ułamku sekundy. - Dlatego nie możemy już dłużej razem pracować - oznajmiła beznamiętnie. Nagle poczuł się strasznie mały, jakby znów był tamtym biednym, brudnym chłopczykiem.
- Co? - Głos mu zadrżał, a źrenice rozszerzyły się. Miał nadzieję, że się przesłyszał.
- Jesteś taki głupiutki i naiwny - uśmiechnęła się. - Naprawdę myślałeś, że wiecznie będę cię niańczyć? - Zakpiła. Poczuł, że ktoś z całym impetem wbija mu nóż prosto w serce. To była ona. - Nigdy cię nie potrzebowałam - parsknęła. Kolejny cios, jeszcze mocniejszy. - Stworzyłam cię, bo zwyczajnie mi się nudziło. Byłeś moją zabawką - te słowa dotarły do niego z lekkim opoźnieniem, niosąc ze sobą trzecie ostrze, chyba największe. Patrzył na nią zrozpaczony; znów został oszukany i porzucony. - Żegnaj Fene - machnęła ręką.
- Ale ja cię kocham! - Krzyknął ze łzami w oczach, prawą ręką ściskając materiał koszulki na prawej piersi. - Pani...
- Kochasz mnie? - Obrociła się twarzą do niego, po czym wybuchnęła donośnym śmiechem. - Fene, nie bądź głupi - zakpiła. Cała ta sytuacja niesamowicie ją bawiła.
- Ale przecież mieliśmy... - Niczego już nie rozumiał. Myślał, że odwzajemnia jego uczucia. Przecież tyle lat byli razem... Co zrobił źle, że teraz ona go odrzuca?
- My? - Prychnęła. - Nigdy nie było żadnych nas! - Oznajmiła. - Dałam ci niesamowitą moc i nauczyłam cię z niej korzystać. Powinieneś się cieszyć, że zwróciłam na ciebie uwagę. - Wysyczała. - Beze mnie byłbyś już dawno martwy. - Jej oczy, te cudne oczy, które tak bardzo kochał, płonęły nienawiśćią. Nienawiścią skierowaną do niego.
- Ale-
- Oh daj spokój - przewróciła oczami. - Ciesz się, że pozwalam ci dalej żyć - machnęła na niego ręką, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła, zostawiając go za sobą.
Skrzywił się na to wspomnienie. Mimo wszystko, to wciąż były dla niego świeże rany. Zapewne dlatego, że nie pozwolił im się zagoić i cały czas je rozdrapywał. Ruszył za nimi, zmieniając psią formę na ludzką. Żadne z nich nie wyczuło jego obecności, więc nie mieli pojęcia, że ich śledzi.
- Chyba nie za bardzo przepadasz za tym miejscem, co? - Spytała, widząc niezbyt zadowoloną minę Dippera.
- To nie tak, że nie przepadam - jęknął. - Po prostu nie czuję się jakoś specjalnie związany z tym miejscem - trzymając ręce w kieszeniach bluzy, podniósł głowę. - Mój prawdziwy dom jest... Gdzieś indziej - na niebie widać było kilka małych chmurek.
To tak jak mój - odparła mu w myślach. - Chociaż... Czy ja go kiedyś miałam? - Zastanowiła się. Większość swojego czasu spędziła tutaj, w ziemskim wymiarze, ale czy może nazwać to domem? - Co to w ogóle jest dom? - Od tego powinna zacząć. Tacy jak ona nie mają domu, istnieją gdzieś poza czasem i przestrzenią, więc dlaczego się w ogóle nad tym zastanawia? Czy to dlatego, że im zazdrości? Że chciałaby poczuć jak to jest? Czyżby upadła aż tak nisko?
- Rozumiem - odpowiedziała. - Mogę o coś spytać? - Przystanęła.
- Jasne - nie musiała prosić o pozwolenie.
- Mówiłeś, że już kiedyś miałeś do czynienia z demonami, tak? - Zmarszczyła lekko brwi.
- Z jednym. Wyjątkowo paskudny typ - wymamrotał, przewracając oczami.
- Jak to się skończyło? - Popatrzył na nią, zastanawiając się, co ma jej odpowiedzieć.
Myślałem, że udało nam się go zniszczyć, ale on wrócił - odparł w myślach. - Przyprowadził ze sobą kogoś, kogo pokochałem, ale ona i tak wolała jego, nie ważne co bym zrobił. - Czuł, że wzbiera w nim złość. - Zrobił jej pranie mózgu, a na koniec sprawił, że umarła. Szczęście w nieszczęściu, on też. - Uśmiechnął się pogardliwie tam w środku. Jeśli ich teraz obserwują, to ma nadzieję, że Bill wie co o nim myśli.
- Źle dla niego skoro tu jestem - zaśmiał się ostatecznie. Natalia uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- To widzimy się potem - oznajmiła, otwierając drzwi baru.
- Uważaj na siebie - miał nadzieję, że nic jej się nie stanie pod jego nieobecność.
- Ty też - po tych słowach zniknęła w środku, a on ruszył do biblioteki z nadzieją, że jednak znajdzie coś na temat Fene. Jak to mówią, nadzieja matką głupich.
Tymczasem demon podążał za Pines'em niczym cień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro