▲▼ ROZDZIAŁ 17 ▼▲
- Puk, puk - powiedział i wszystko wokół zamarło. Wszedł w głąb domu i skrzywił się z niesmakiem widząc stojącego przed nim bruneta. Na twarzy Dippera malował się grymas złości, który nieco rozbawił Fene. - Znalazłaś sobie ochroniarza? - Parsknął. - Żałosne.
- Zostań z tyłu. - Polecił dziewczynie, która chciała zaprotestować, ale nie zdążyła, bo ręce chłopaka błysnęły złotym blaskiem, podobnie zresztą jak jego oczy. Przez pomieszczenie przetoczyła się ogromna moc, której nie sposób opisać słowami i nawet stojący przed Pinesem demon poczuł ciarki na plecach. - Zajmę się nim. - Czuł wszystko tak wyraźnie... Bicie swojego serca, powietrze wciągane do płuc, krew płynącą w żyłach. Czuł energię i skłębione uczucia bijące od jasnookiego. Czuł wyraźny strach czarnowłosej; wiedział, że martwi się nie tyle co o siebie, a o niego. To tylko dodało mu siły. Podobnie jak obecność dwóch innych osób. Miał wrażenie, że czyjaś drobna dłoń spoczęła na jego prawym ramieniu, a druga postać szeptała mu coś do ucha. Zacisnął pięści; był gotów rzucić się na szatyna w każdej chwili. Był pewien swojej wygranej.
- Jakie to urocze - zaświergotał. - Ta żałosna podróbka myśli, że może mnie pokonać! - Jakiś cichy głos w głowie podpowiadał mu, że nie powinien tak lekceważyć swojego przeciwnika, ale ten nie zamierzał go słuchać. W ogóle nie zamierzał walczyć z dwudziestoośmiolatkiem. Miał zamiar go zniszczyć. - Odsuń się, zanim będzie za późno. - Jego oczy zabłysły dzikim blaskiem, a kiedy Dipper nie ruszył się ani o krok, zaatakował. Ku zdziwieniu wszystkich, chłopak bez problemu odbił atak, tym samym omal nie trafiając w Fene, który cudem tego uniknął. Warknął coś pod nosem i ponownie zaatakował bruneta.
Miał wrażenie, że jego ciałem kieruje ktoś inny, a on sam wszystkiemu przygląda się z boku. Postanowił dać się temu ponieść, bo być może to był jedyny sposób na pokonanie demona. Tymczasem fioletowooka wciąż schowana za jego plecami była pod wrażeniem całego zajścia. Nie wtrącała się, bo to by ją zdradziło, poza tym, chłopak świetnie sam dawał sobie radę. Póki co, żaden z ataków go nie dosięgnął. Mimo wszystko, jeśli będzie trzeba, pomoże mu.
Nie rozumiał jakim cudem ten nędzny śmiertelnik dysponuje taką mocą. Miał wrażenie, że nic na niego nie działa. W dodatku czuł, że słabnie. Jeśli tak dalej pójdzie... - Nawet nie chciał o tym myśleć. Musiał coś szybko wymyślić. I wtedy jego wzrok padł na Natalię, której brakowało w ręce tylko filiżanki z herbatą. Uśmiechnął się szyderczo, a następnie zaatakował dwudziestoośmiolatka i gdy ten był zajęty bronieniem się - jasnooki posłał kulę energii w stronę dziewczyny.
- Natalia! - Tylko tyle zdążył krzyknąć, bo nie minęła sekunda, a "pocisk" uderzył w nią, odrzucając kawałek dalej. Jego mina była bezcenna, gdy zobaczył, że czarnowłosa wciąż trzyma się na nogach. Złoty blask zniknął, sprawiając, że salon stał się nagle ciemnym, zakurzonym pobojowiskiem. Stał tak w rogu pokoju, przyglądając się jej z szeroko otwartymi oczami. Ona tymczasem zgięła się w pół, lewą ręką chwytając za brzuch. Miała spuszczoną głowę, ale między kosmykami włosów dostrzegł stróżkę krwi spływającą z jej ust. Nastała cisza, którą po chwili przerwało głośne kaszlnięcie ze strony demonicy. Wypluła krew, a następnie powoli wyprostowała się, posyłając Fene wściekłe spojrzenie; uśmiechała się. Przez chwilę jeszcze czuła nieprzyjemny ból, rozchodzący się po całym jej ciele. Zapomniała o Dipperze, który przestał już cokolwiek rozumieć. Co gorsza, był na siebie zły, że dał się tak zwieść.
Szatyn natomiast nie był zaskoczony faktem, że fioletowooka wciąż stoi. To jej moc. To zupełnie tak, jakby próbował ugasić pożar benzyną. Zaciekawiło go jednak coś innego, a mianowicie grymas złości, który pojawił się na twarzy dwudziestoośmiolatka. Domyślił się, o co może chodzić, więc postanowił trochę podsycić jego nienawiść do dziewczyny.
- Nie powiedziała ci? - Bawiło go to. Fioletowooka spojrzała z żalem na chłopaka.
- Dipper ja-
- Nie powiedziała ci! - Przerwał jej śmiejąc się w niebogłosy. - Widzę, że ani trochę się nie zmieniłaś. - Syknął. - Jego też chciałaś wykorzytać? Liczyłaś, że odwali za ciebie brudną robotę, tak? - Uznał, że jeśli dobrze to rozegra, to jeszcze przeciągnie go na swoją stronę.
- Nie! Dipper błagam, nie słuchaj go! - Nie była w stanie opisać tego, jak okropnie się teraz czuła. - Okłamałam cię, to prawda, ale-
- Właśnie. Okłamała cię. - Podszedł do niego. - Nie powiedziała ci, że jest demonem. - Brunet był skłonny przyznać szatynowi rację, ale z drugiej strony, coś podpowiadało mu, że być może czarnowłosa miała powód, aby to zrobić. - Zgaduję też, że nie powiedziała ci, że to ona mnie stworzyła - wyszeptał to prosto do jego ucha. Po tych słowach wszelkie nadzieje prysły. Została nienawiść; do niej i do siebie.
- Zamknij się! - Rzuciła się na Fene, w mgnieniu oka przyciskając go do ściany, w której powstały małe pęknięcia. - Zamknij się i nie wchodź mi w słowo mały gnoju. - Warknęła, mocniej zaciskając dłoń na jego gardle. - To wszystko twoja wina. - Wysyczała. Wiedziała, że ona też jest winna, ale w tamtym momencie o tym nie myślała. Jasnooki choć krztusząc się, posłał jej kpiący uśmieszek. Straciła swoją potęgę. Kiedyś rozerwałaby mu krtań dotykiem jednego palca, a teraz ledwo jest w stanie go przydusić.
- To prawda? - Zapytał cicho. - Czy to prawda, że go stworzyłaś? - Modlił się w duchu, aby powiedziała, że nie. Przeżyłby fakt, że jest demonem. Prawdę mówiąc, podejrzewał to.
- Dipper, ja... - Puściła szatyna, odwracając się do dwudziestoośmiolatka. - Tak - odparła. - Przepraszam cię-
- Oh przestań wreszcie! - Nie mógł tego słuchać, bo zwyczajnie go to bolało. - Przyznaj wreszcie, że go wykorzystałaś! - Warknął, zaciskając pięści. - Tak jak mnie. - Dodał. Nagle Pines poczuł, że zaczyna rozumieć demona. - Czas, żebyś zapłaciła za swoje kłamstwa. - Wiedziała, że muszą uciekać. - Moja Pani. - Zakpił, a ona złapała nadgarstek bruneta i wybiegła z nim przez dziurę w ścianie.
- Musimy się gdzieś ukryć! - Oznajmiła, ale ten jej nie odpowiedział. - Dipper, błagam, nie poradzę sobie bez ciebie! - Obejrzała się na niego przez ramię. Czuła łzy w oczach, czy tylko jej się wydawało?
- Wiesz co - zatrzymał się - wielkie dzięki. - Syknął. Mimo buzującej w nim złości, nie wyrwał ręki z jej uścisku. - Nigdy nie ufaj demonom. - Bolał ją sposób w jaki na nią teraz patrzył.
- Przepraszam, dobra? - Chyba sama zaczynała się denerwować. - Proszę, pomóż mi i już nigdy więcej nie będziesz musiał mnie oglądać - przyrzekła. Ten niemo ruszył przed siebie, zmieniając uścisk dłoni.
- Znam jedno miejsce, gdzie przez jakiś czas moglibyśmy być bezpieczni - przyznał. Grymas złości wciąż nie znikał z jego twarzy. - Ale nie chcę aż tak ryzykować - oznajmił. - Tam jest moja siostra - dodał, przedzierając się przez tłum. Potrzebowali jakiegoś planu.
- Więc schowamy się w innym wymiarze. - Powiedziała stanowczo i po chwili oboje zniknęli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro