Rozdział 16
Chciałam się jeszcze przebrać, ale ten kretyn mi nie pozwolił. Zamknął drzwi, zabrał kluczyki i praktycznie siłą wpakował do samochodu. Tak oto skończyłam w szortach i bluzie. A teraz siedzę obrażona w jego samochodzie.
- Dobrze się zaczęło. - powiedziałam, jednak on mnie zignorował.
Jechaliśmy jeszcze kilkanaście minut, aż znaleźliśmy się na jakimś masakrycznym zadupiu. Wszędzie dookoła drzewa, a światła brak. To się robi dziwne. Lou wyszedł z samochodu i podszedł otworzyć moje drzwi, jednak ja siedziałam nieruchomo.
- Wychodzisz? - zapytał.
Dalej milczałam.On mnie ignorował to teraz czas na mnie. Wystawiam mu tylko język i założyłam ręce na piersi. Nagle ukląkł przede mną i zaczął rozpinać moje pasy. Nie odezwę się. Niespodziewanie przerzucił mnie przez ramię.
- Idioto, kretynie, debilu puść mnie! - krzyczałam ile sił w płucach, ale on dalej mnie trzymał. - Kochanie proszę.
- Teraz to ci nawet "kochanie" nie pomoże. - odpowiedział rozbawiony.
- No proszę. - poprosiłam ładnie.
- Nie. - dalej się śmiał.
- A daleko jeszcze? - zapytałam.
- Przecież ty nawet nie idziesz. - jaki on jest jest denerwujący.
- Jakbyś mnie puścił to bym szła.
Delikatnie położył mnie na ziemi.
- Masz pięć sekund na ucieczkę. - powiedziałam do niego.
Lou zaczął uciekać śmiejąc się przy tym. Taak, śmiej się póki jeszcze możesz. Podbiegłam za nim i po paru minutach dogoniłam. Niestety przewróciłam nas na ziemię, tak że Louis siedział na mnie, zaczął mnie łaskotać. Ha 1:0 dla mnie.
- Czemu się nie śmiejesz? - zapytał zdezorientowany.
- Bo nie mam łaskotek. - uśmiechnęłam się szeroko.
Pochylił się nade mną i słodko cmoknął w usta, a potem w policzek i w nos, zaczęłam się śmiać, a on nie przestawał, całował mnie po całej twarzy.
- Dobra, koniec tego dobrego. - wstał podnosząc mnie. Złapał mnie za rękę i prowadził w kierunku jakiegoś stawu. O super, utopi mnie. Jednak kiedy tylko tam dotarłam byłam oczarowana. Na piasku stała mała łódka, przyozdobiona kolorowymi lampionami, w środku była wyściełana kocami i poduszkami.
Przytuliłam się do niego.
- Dziękuję. - mruknełam w jego szyję.
- Cieszę się, że się podoba. - odpowiedział i pocałował w czoło. - Płyniemy?
Pokiwałam głową.
Wszystko było takie niezwykle. Oglądałam wszystko wokół. Pierwszy raz ktoś zrobił dla mnie coś takiego, jakby tego było mało to wyciągnął jedzenie. Moim ostatnim posiłkiem była pizza zakrapiana wódką, także ten.
- Cieszysz się, jakbyś tydzień nie jadła. - powiedział.
Podniosłam się i usiadłam pomiędzy jego nogami.
- Nie gadaj tyle tylko daj mi jeść. - roześmiał się, jednak posłusznie sięgnął po koszyk.
Wyciągnął z niego owoce i nutelle. Jakie to było dobre. Rozmawialiśmy jak dwójka przyjaciół. Louis nie byłby sobą, kiedy nie wymyśliłby czegoś głupiego. Zaczął mnie straszyć, że łódka się przechyla, jednak za którymś razem zrobił to za mocno i wpadliśmy do jeziora. Zaczęłam się niekontrolowanie śmiać i on też. Chlapaliśmy się wodą. Lou podpłynął do mnie i kolejny raz pocałował, ale ten pocałunek nie był taki jaki wszystkie. Całował mnie delikatnie i powoli, z uczuciem, a jego wargi idealnie współgrały z moimi. Na koniec wyniósł mnie z wody i odwiózł mnie do domu.
- Kolorowych snów. - pocałował mnie ostro i namiętnie, nasze języki walczyły o dominację. - Do jutra.
Już odchodził, jednak zatrzymałam go.
- Pamiętaj, że cię nie nienawidzę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro