Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 12

Usłyszałam przerażający dźwięk budzika. Popatrzyłam na zegarek i okazało się, że jest już dwunasta. Jak ja mogłam go nie usłyszeć skoro dzwoni od czterech godzin. Głupio tak trochę... Chciałam zejść z mojego łóżka, ale zawinęłam się w kołdrę i spadłam twarzą na podłogę. Czemu mnie to już nie dziwi? Zeszłam na dół i dopiero teraz przypomniałam sobie, że umówiłam się z tym idiotą na 12:30. O cholercia... jest piętnaście po. Brawo ja. W biegu zgarnęłam czarne spodnie i bluzkę z Spongebobem, szybko umyłam twarz i zęby. Chwyciłam miętowe converse i założyłam je na nogi. Zbiegając po schodach wiązałam jeszcze włosy w kucyka. Na chodniku przed domem byłam o 12; 27. Ja nie zdążę? Tylko jestem trochę głodna, mam nadzieję, że będzie tam jedzenie. Proszę, żeby tam było jedzenie.
- Wsiadaj Charlie. - nawet nie wiem kiedy przyjechał Louis.
Zdziwiłam się, że dzisiaj bez żadnych wyzwisk. Było mi nawet trochę przykro. Jechaliśmy w ciszy, którą w pewnym momencie chłopak postanowił przerwać.
- Nie mogłaś założyć jakiejś sukienki czy coś? - zapytał z pogardą.
Jej Lou się odezwał, tak się cieszę, że aż wcale.
- Czy coś. - odpowiedziałam.
- Masz się tam zachowywać, bo jak nie to inaczej pogadamy. - warknął.
- Będę robić co chcę i ty impotencie intelektualny mi nie zabronisz.- wystawiam mu język.- Max mnie obroni.
- Ten pedał nie da mi rady. - zaśmiał się.
- Sam jesteś debilu pedał. - nie będzie mi przyjaciela obrażał.
- Nie warcz tak mała, bo to mnie podnieca. - tym już ostatecznie zamknął mi buzię. Z idiotą nie wygrasz. - Poddajesz się?
- Nigdy, jeszcze wygram naszą wojnę. - odparłam.
- Jesteśmy. - powiedział, kiedy pojechaliśmy pod śliczny biały dom.- Spróbuj tylko coś odstawić to będziesz wracała do domu na piechotę, a blisko nie masz.
Przeszliśmy przez zadbany ogródek. Na spotkanie wybiegła nam mała dziewczynka. Byłam zaskoczona, kiedy mocno mnie przytuliła i weszła na moje ręce. Szkrab wtulił się w moją szyję.
- I oto kolejny dowód na to, że dzieci nie znają się na ludziach. - mruknął pod nosem mój "chłopak".
- Tak, mnie nawet nie zna a i tak woli od ciebie. Jest bardzo mądra. Na pewno Cię nie podmienili? - zapytałam uroczo.
- O jesteście dzieci. - przywitała nas Helen. Wycałowala swojego syna, a ten się skrzywil. Serio jak ja go nie rozumiem. Ile ja bym oddała za taką mamę.
- Cześć Charlie. - mocno mnie przytuliła. - Chodźcie na obiad.
Mała cały czas nie schodziła z moich rąk. Nareszcie jedzenie, tak!
- Słoneczko jak masz na imię? - zapytałam małej w drodze do stołu.
- Nancy. - odpowiedziała i schowała główkę w zagłębieniu mojej szyi.
Kiedy szliśmy Lou objął mnie ręką w tali, chciałam się wyrwać, jednak Nancy mi to uniemożliwiła.
Przy stole zostałam przedstawiona całej rodzinie, wszyscy mnie ściskali i składali kondolencje w związku z tym, że jestem z ich synem, bratem. Poznałam tyle osób i imion, że mało które pamiętam. Zabrali mi Nancy i położyli skarba spać. Jedliśmy pyszny obiad. Po obiedzie i deserze zaczęliśmy gadać o wszystkim i niczym. W pewnej chwili Caroline wyciągnęła albumy ze zdjęciami z dzieciństwa. Zaczęliśmy je oglądać. Parenaste z nich przedstawiało małego, nagiego Louisa.
- Teraz to masz chyba większego. - powiedziała żartobliwie Naomi.
- Eeeee chyba nie.- odpowiedziałam i zaczęłam się zachodzić, a razem ze mną reszta towarzystwa.
- A właśnie, że tak. - powiedział wściekły i cały czerwony.
Dałam mu buziaka w policzek przy okazji szepczac na ucho: oboje wiemy, że to prawda. Jego mina? Bezcenna. Cały stół zrobił tylko głośne aww, a Louis był wściekły przez resztę wieczoru. Ups... chyba wracam na piechotę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro