rozdział 26
Dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz, to tak niesamowicie motywuje.
Kochani jesteście ♥♥♥
Louis?!- zawołałam drżącym głosem.
- Tak kochanie. - zszedł na dół, a kiedy tylko zobaczył gościa zaniemówił.
- Wytłumaczysz mi to? - zapytałam cichutko.
Jednak on dalej trwał w tej nędznej ciszy.
- Tyle mi wystarczy, -chciałam zachować resztki godności i nie rozpłakać się, jednak to chyba mnie przerosło.
"Nie zranię cię" Nie,kurwa, w ogóle ...
Czemu to tak bardzo boli?
Wyszłam z domu i zaczęłam biec.
- Charlotte, stój do cholery. - krzyczał Louis.
Zaczęłam biec szybciej, kiedyś byłam w tym całkiem niezła, upokorzenie tylko dodawało mi sił.
- Charlie, poczekaj. - dalej krzyczał.
Teraz sobie o mnie przypomniał? Odwróciłam się do tyłu i to było wielkim błędem, Louis deptał mi po piętach.
Nie dam mu się złapać. Biegam coraz szybciej, nie oglądałam się za siebie, nigdy więcej miłości.
Łzy zamazywały mi obraz, dopadłam do drzwi. Otworzyłam je i zamknęłam z drugiej strony chyba najszybciej w całym moim życiu, jednak jakoś teraz ten rekord nie cieszył mnie.Ciałem zjechałam po drzwiach, moim ciałem wstrząsnął ogromny szloch, płaczę tak pierwszy raz w całym moim życiu. Zatkałam buzię ręką, jednak to nie pomogło.
- Charlie? - usłyszałam po drugiej stronie drzwi.
- Spierdalaj stąd. - odezwałam się dławiąc łzami.
- Daj mi to wytłumaczyć. - mówił jakby przez nos, płakał? Zresztą co mnie to obchodzi. To już nie moja sprawa.
Zaczęłam krztusić się nową falą łez.
- Miałeś czas. - ledwo mogłam mówić.
- Kochanie proszę. - nic nie mówiłam, nie byłam w stanie. - Nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Śmieszny jesteś, kocham Cię, a ty mnie tak wykorzystałeś, miałam rację, mówiłeś, że będzie nam razem tak dobrze, było ile? Dwa miesiące? !
- Charlie...
- Co kurwa Charlie!, zadowolony z siebie jesteś. Patrz udało ci się złamać taką sukę bez uczuć. - zaczęłam bić mu brawo.
Nie mogłam złapać oddechu przez łzy, zaczęłam się dusić.
- Charlie, Charlie, co ci jest? Kochanie oddychaj. - mówił spanikowany.
W końcu złapałam upragniony oddech.
- Mogę tu zdechnąć a ciebie to nie powinno obchodzić.
- Co ty pieprzysz? Kocham Cię i nie pozwolę ci odejść. - Tak. Płakał. - Słyszysz? Kocham, ciebie i tylko ciebie.
- Jak na razie cienko ci idzie. Ale próbuj dalej. Ja idę po coś mocnego, bo na trzeźwo tego nie zniosę.
- Jesteś?
- Zawsze będę.
- Pff romantyk się znalazł.
- Charlie?
- Hmm?
- Nie zostawiaj mnie.
- Jak nazywa się Japończyk rozwalający swój dom?
- Co o? - zapytał zdezorientowany.
- Nachuja Mitachata.
Zaczęłam się niekontrolowanie śmiać.
- Kochanie ile ty tego wypiłaś?
- Jakie kochanie? Troszkę.
- Troszkę ile?
- No połówkę i wino, ale spokojnie teraz same niskoprocentowe
Mam już tylko whisky.
- Aha.
- Looooou?
- Tak kochanie?
- Psst ..
- No
- Masz małego.
Usłyszałam głośny śmiech.
- Z czego się śmiejesz?
- Z ciebie słoneczko, z ciebie.
- Dlaczemu tu są smerfy ?
- Jakie smerfy?
- No niebieskie.
- Tam nikogo nie ma.
- Są.
- To otwórz dom, to je zobaczę.
- Niee, bo mnie porwiesz, śpij tam. Dobranoc.
- Charlie śpisz?
- Tak.
- Aha.
- Looooou co mówi wkurzony ogrodnik do kolegi?
-......
- Przesadziłeś.
- Pogadamy?
- No przecież rozmawiamy.
- Wybaczysz mi jak ci to wytłumaczę?
- Na razie mi nie wytłumaczyłeś.
- Bo jutro nic nie będziesz pamiętać.
- Och ...
- Ja już chyba nie mam na to siły
- Słoneczko na co?
- Na nas, to tak strasznie boli.
- Otworzysz mi?
Drzwi otworzyły się delikatnie ukazując małą, sponiewieraną osóbkę.
Kiedy tylko go zobaczyłam przytuliłam się do niego.
- Kocham Cię, ale nie myśl sobie, że ci wybaczyłam.
I zasneli tak, przytuleni do siebie, w progu drzwi. Czekała ich trudna rozmowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro