rozdział 15
Od samego rana chodziłam i szukałam idealnej sukienki na randkę z Lou, wiem to głupie, ale naprawdę zależy mi na tym aby ślicznie wyglądać. Idiota nie chciał mi powiedzieć gdzie idziemy. Nienawidzę niespodzianek. Ale w jego wypadku obstawiam po prostu wypad do jakiegoś klubu. Ja tam będę zadowolona, bo ważne, że z nim. Ostatnio zrobiłam się w ogóle strasznie uczuciowa. Jak jakaś ciota normalnie. Kompletnie nie wiedziałam w co się ubrać. Postanowiłam sięgnąć po ostatnią deskę ratunku.
- Max jesteś u mnie za piętnaście minut zrozumiałeś? - i się rozłaczyłam.
Chłopak był dalej bardzo przybity z powodu Kate, a ja nie wiedziałam jak mu pomóc. Nie nadaję się do takich problemów. Sama gubię się w swoich uczuciach, a co dopiero doradzać innym.
- Charlie ubierz zwykłą koszulkę i spodnie. Kate zawsze wyglądała pięknie, nawet rano. I wiesz tak samo będzie z wami, jak mu zależy, to mimo wszystko będzie się starał. Tylko nie zostawiaj go jak ci powie, że kocha, bo wiesz to tak cholernie mocno boli... - wyszedł trzaskając drzwiami.
A mnie odechciało się wszystkiego, może ją faktycznie nie zasługuję na miłość, tylko niepotrzebnie narobiłam mu nadziei.
Było już za pięć osiemnasta, a byliśmy umówieni na osiemnastą. Stwierdziłam, że sobie odpuszczę, mimo że teraz boli, to później bolałoby jeszcze bardziej. A niestety nie jestem odporna na ból. Ale nie chcę go zranić, szkoda jego czasu na mnie. Próbowałam się do niego dodzwonić, tak wiem, bardzo odważne zakończyć wszystko przez telefon. Ale oczywiście Louis nie odbiera. No po co ludziom te telefony, skoro nie umieją ich odbierać. Tak więc ukrócil moje tchórzowskie zapędy i muszę z nim porozmawiać. Kurewsko się boję. Pff jakie to jest dziwne, niedawno go wyzywalam, a teraz mi zależy. O dzwonek do drzwi. Jak się cieszę...
Otworzyłam drzwi i ujrzałam przystojnego Louisa, który trzymał wielkiego misia.
- Gotowa na zajebisty wieczór ze mną? - zapytał szczęśliwy.
- Niebardzo.- cichutko powiedziałam.
- No spoko mogę jeszcze poczekać, ale jak dla mnie wyglądasz ślicznie. No to szybciutko, bo czasu nam braknie. - co on taki wesoły?
- To nie chodzi o to, po prostu chyba sobie daruję. - powiedziałam trochę ostrzej niż miałam w zamiarze i miałam nadzieję, że zrozumie, bo nie chciałam wylewać tu łez.
- Aha, nie no spoko. Latam jak ostatni kretyn, chcę żebyś była szczęśliwa, a ty mi mówisz, że rezygnujesz. Kobieto co z tobą jest nie tak? - krzyczał na mnie.
Nie wytrzymałam i po moim policzku spłyneły łzy.
- Ej kochanie. - podniósł mój podbródek. - Przepraszam, nie powinienem na ciebie krzyczeć, ale to chyba normalne, że jestem zły. Co się stało, że nie chcesz iść? Jak zadzwoniłem to byłaś szczęśliwa.
- Nic się nie stało...
- Aż takim idiotą nie jestem, powiedz albo nie dam ci buziaczka.
- Rozmawiałam z Maxem i widzę jak on cierpi, nie chcę, żeby ktoś tak cierpiał przeze mnie, dlatego
myślę, że lepiej to skończyć zanim się zacznie tak na poważnie.
- Czyli tylko się boisz? - zapytał.- Jeśli tylko o to chodzi to jestem gotowy na ryzyko. Tak łatwo mnie nie spławisz. Także zamykaj drzwi i chodź na tą randkę. A teraz obiecany buziak.
Złapał moje biodra i przyszpilił do ściany. A kiedy tylko poczułam jego wargi na swoich wiedziałam, że dla niego warto zaryzykować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro