one shot
Jak zawsze spóźniłam się na autobus. Na Brada nie ma co liczyć, bo pewnie jest dalej w pracy. Czyli w sumie wychodzi na to, że muszę iść te osiem kilometrów pieszo. Jeju jak mi się nie podoba ten pomysł. W tych szpilkach to już w ogóle. Chciałam zajebiście wyglądać to teraz mam. Zdjęłam buty i szłam boso po chodniku. Nagle zaczęło padać. W sumie fajnie biegło się w taki deszcz. Na ulicy nie ma żywej duszy, a ja biegnę i śmieję się sama do siebie.
Cała mokra wpadłam do domu.
- Cześć kotek. - powiedział Brad i namiętnie naparł na mnie swoimi ustami. - Stęskniłem się za tobą.
Miział mnie nosem po szyi, a ja zaczęłam się śmiać, ponieważ mam tam straszne łaskotki i on doskonale o tym wiedział.
- Czym sobie zasłużyłam na takie powitanie? - zapytałam rozbawiona.
- Po prostu cię kocham, a ja uwielbiam uszczęśliwić osoby, które kocham. - dał mi buziaka w policzek. - Nawet się nie rozbieraj Maddi. Wychodzimy.
- Ale jak idioto, jestem przemoczona.
Nawet nie miałem czasu mu odpowiedzieć, bo po prostu wyciągnął mnie z mieszkania i zakluczył drzwi.
Szłam obok niego obrażona, a on wydawał się czymś bardzo przejmować, bo nie odzywał się prawie wcale. Miałam ochotę hi zapytać, no ale przecież byłam na niego obrażona.
-No już się nie gniewaj. Złość piękności szkodzi. Kochanie moje. - przytulił mnie mocno, a ja się w niego wtuliłam. Na niego nie da się gniewać.
Przystanęliśmy w wesołym miasteczku.
- Chcesz popcorn? - uroczo zapytał. Wybrałam sobie świetnego chłopaka, a może to on mnie wybrał?
- Poproszę. - uśmiechnęłam się szeroko. - Co ty taki spięty jesteś?
Nie odpowiedział nic.
Poprowadził mnie w kierunku największej karuzeli.
- Nie wejdę tam, przecież wiesz, że mam ten cholerny lęk wysokości. - mruknęłam w jego szyję.
-Jeden, jedyny raz. No proszę. Pierwszy raz widziałem, żeby mu tak bardzo na czymś zależało.
Niepewnie weszłam z Bradem do kapsuły. Od razu zamknęłam oczy.
- Wiesz, jak się zabijemy to pamiętaj, że Cię kocham najmocniej na całym świecie. - powiedziałam wystraszona. Mocno objęłam go rękami w pasie.
- Madii daj oddychać. - zaśmiał się, ale jakoś tak nie szczerze.
Nagle ta machina śmierci zatrzymała się na samej górze.
Zaczęłam krzyczeć.
- Wiedziałem, że to nie był dobry pomysł. - powiedział smutny. - No ale przynajmniej oryginalnie.
Zaśmiał się zestresowany i ukląkł przede mną na jedno kolano.
Z kieszeni wyciągnął małe, niebieski pudełeczko.
- Czy ty Madeleine uczynisz mi tą przyjemność i zostaniesz moją na resztę naszego życia, którego nie wyobrażam sobie bez ciebie. Kocham twój uśmiech, twoje śliczne oczy i kocham kiedy jesteś szczęśliwa, i chciałbym być tym, który ten uśmiech wywołuje. Kocham to, że ze mną wytrzymujesz, mimo że mogłabyś po naszych kłótniach po prostu odejść. A ja boję się ciebie stracić. I z góry przepraszam za całą tą karuzelę.
Teraz nie masz za bardzo jak uciec. - podrapał się zakłopotany po głowie. - Czy zostaniesz moją żoną?
Zapytał z mocą i ogromnym uczuciem.
Nie byłam w stanie wydusić słowa, więc po prostu rzuciłam się na niego, przywracając nas.
- Tak. - tylko na tyle było mnie stać. - Kocham Cię tak mocno, że aż boli.
Otarł moje łzy, a ja nawet nie zorientowałam się, że płaczę.
- Mam nadzieję, że to ze szczęścia.-uśmiechnął się.
- Eeeee niie. - odpowiedziałam i zaśmiałam się przez łzy. - Chcę na ziemię.
-Wszystko dla mojej królowej. - kiedy tylko powiedział te słowa karuzela zjechała w dół.
Z dedykacją dla takiej jednej Magdy ♥♡♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro