Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Choć nie było po niej tego widać, właśnie w tym momencie Anastasia wygłaszając te pełne zgrozy słowa, trzęsła się jak małe dziecko. Przed oczami przebiegały jej sceny z tamtego dnia, a myśli zaczynały schodzić na niebezpieczne tory. Na wodzie natomiast najzwyczajniej w świecie unosiło się coś, czego żaden człowiek w swym życiu nie chciałby ujrzeć. Ciało, zdające się nie być ciałem, dryfowało ku liliom odbierając radość ze wszystkiego dokoła. Twarz człowieka, a raczej jej pozostałości, była cała połatana w barbarzyński sposób za pomocą czarnych nici. Pozostała część nie prezentowała się lepiej. Kończyny były powyginane w różnorakie strony, przyprawiając o ból wszystkich oglądających. Co najdziwniejsze, zdawało się być całkowicie puste, jakby nie posiadało w sobie jakichkolwiek wnętrzności. Usta Reeda wykrzywiły się w grymas ujawniający jego obrzydzenie i równoczesne przerażenie. W końcu skierował się ku dziewczynie, kładąc jej dłoń na ramieniu, którą od razu odepchnęła.

- Nie dotykaj mnie. A już tym bardziej nie waż się tego robić, po kontakcie z częścią tego czegoś. - wysyczała, nagle przepełniona prawdziwą złością i goryczą.

- Oczywiście. - odparł ze stoickim spokojem, odsuwając się na odpowiedni dystans.

- Słuchaj mnie teraz uważnie i nie każ mi się powtarzać. - odrzekła sucho. - Natychmiast wezwij Woreda, wraz z Fellinsem oraz ministrem obrony. Chcę ich wszystkich widzieć tutaj za pół godziny. Rozumiesz? Nie próbuj się spóźnić, ani o sekundę. - zarządziła, ruszając do pałacu.

Nie była wstanie zrozumieć, jak mogło dojść do czegoś takiego, na tym terenie. Wiedziała, że w razie gdyby on był za to odpowiedzialny, musiała przedsięwziąć pełną mobilizację. Włosy jeżyły jej się na skórze na samą świadomość istnienia tego straszydła. W końcu zatrzymała się we wschodniej części, niemal przy zejściu do części dla służby, delikatnie pukając w drzwi.

- Proszę, proszę. Kogo u licha ciągnie o tej... - mężczyzna w kwiecie wieku nie zdążył dokończyć, gdyż jego żuchwa spotkała się z brutalną pięścią młodej damy.

Odrzucony tym niespodziewanym atakiem uderzył w ramę drzwi, rozcinając sobie brew, a kolejno upadł nieprzytomny. Wtedy oczy Anastasii otworzyły się szeroko. "Nie... Nie sądziłam, że się nie obroni..." - wymruczała z niedowierzaniem.

Dokładnie 20 minut później oczekiwane grono, prócz ministra obrony poddenerwowanym krokiem spieszyło w stronę jeziora.

- Jest pan tego w stu procentach pewien?! - niemal gotował się Wored, człapiąc tuż na ich czele.

- W rzeczy samej. - skwitował Carlos, starając się dotrzymać mu kroku.

- Panowie, panowie czekajcie! - wołał za nimi ciężko zipiący Fellins.

- Radziłbym panu przyspieszyć. - odchrząknął w miarę uprzejmie Scolett, napotykając jednak wrogie spojrzenie starca.

- Wy tam! Pośpieszcie się! Nie możemy tracić... - zaczął ich ponaglać minister spraw wojskowych.

- Spóźnił się pan. Lata robią swoje, czyż nie? - przerwała mu w pół następczyni tronu, nie mogąc nie pokusić się o kilka uszczypliwych słów.

Wtem w oczy rzuciła się jej obecność okularnika, który gromko dopingował na tyłach generalnego inspektora, zagrzewając go do dalszego przebierania nogami.

- A tego po co pan przyprowadził? - zwróciła się do Reeda znużonym tonem.

- Nalegał, aby przyjść, gdy przybyłem do ministra. Mówił, że zapomniałaś go odwiedzić w sprawie wypełnienia formalności odnośnie biura. –wyjaśnił.

"Raczej prędko mi się do tego nie pośpieszy." - westchnęła, nagle gwałtowniej łapiąc oddech.

- Od kiedy jesteśmy na "ty"? - uniosła się, dopiero teraz dostrzegając sposób prowadzenia rozmowy.

- Od zawsze. - odparł wymijająco blondyn, niezauważenie dla reszty z satysfakcją unosząc kącik ust.

Już zamierzała mu coś odpowiedzieć, kiedy nagle obok niej rozległo się gromkie jęknięcie.

- Och, Panie Rafael. Nie zauważyłem pana, moje uszanowanie. - przywitał się Wored, dostrzegając za plecami dziewczyny szefa straży zamkowej.

- Dzień dobry. - odpowiedział poobijany mężczyzna, rozglądając się na prawo i lewo.

Najwyraźniej starał się zorientować, jak znalazł się w tym miejscu.

- Przeniosłam Pana. - objaśniła następczyni tronu, niewinnie obracając głowę ku drzewu.

- RANY JULEK! - wykrzyknął nagle Scolett, który wreszcie dotarł na miejsce.

- Co, o co chodzi? - odparł zdezorientowany mężczyzna, czując na sobie dziwny wzrok zebranych.

- Co mu zrobiłaś? - wyszeptał Carlos, pochylając się w stronę przyszłej władczyni.

- No więc... - zaczęła, jakby speszona.

- O matko! - wyrwało się Fellinsowi, który wreszcie wyrównał oddech, najwidoczniej nie spodziewając się ujrzeć zaraz po tym takiego widoku.

Wszyscy nieufnie ulokowali swój wzrok na Anastasii.

- Więc? - zapytał Wored, w wyniku czego zapanowała podwójnie niezręczna cisza.

- Nie spodziewałam się, że nie zareaguje... - wyburknęła z dużym zmieszaniem czarnowłosa.

- Ale, ale co? - zapytał próbujący nadal połapać się w sytuacji szef straży.

- Cóż, jakby to panu... - zaczęła ostrożnie.

- Ma Pan zdarty nos, rozcięty łuk brwiowy, sińce oraz trawę na policzku. - stwierdził bezceremonialnie młody generał wyciągając w jego kierunku chusteczkę.

- ŻE CO?! - wydarł się mężczyzna, biegiem rzucając się ku tafli wody.

Gdy tylko ujrzał swoje oblicze poczuł, jak duch powoli opuszcza jego ciało.

- Tak załatwiony przez kobietę... - zaczął mamrotać z zażenowaniem.

- Niech pan spojrzy na to inaczej, od teraz słowo "Rudolf" nabiera nowego znaczenia. - wtrącił się okularnik, pewnym krokiem ruszając ku niemu, najwyraźniej z chęcią pokrzepienia, widocznie nie przemyślawszy tego zbyt dobrze.

Nim się obejrzał, przeleciał nad liliami, wpadając wprost do wody.

- Tylko bez takich panowie! Dama jest obok. - upomniał ich siwowłosy, lekko marszcząc brwi.

- Wracając do głównego tematu. - burknął minister spraw wojskowych.

- RATUNKU! ZOMBIE! ŻYWY TRUP! - wydarł się jego pomocnik, niczym torpeda wylatując z jeziora, równocześnie odbierając mu całą uwagę.

Wówczas atmosfera uległa znacznemu ochłodzeniu, gdyż zebranym wyraźnie rzucił się w oczy powód ich obecności. Minister ze zgrozą przygryzł wargę, a Generalny Inspektor Wojsk Królewskich wystąpił o jeden krok do przodu.

- Z pewnością robota profesjonalisty. - wymruczał. - Nić specjalnie została umieszczona w taki sposób, aby przykuć naszą uwagę.

- Chyba jednak nie taki żywy. – uciął kąśliwie Reed w kierunku rozedrganego okularnika.

- Ciekawe. - ponownie zamruczał siwowłosy.

- Co takiego? - zainteresował się.

- Zdaje się, że ktoś skręcił mu kark, dlatego aktualnie patrzymy na plecy, choć w tym stanie trudno odróżnić je od brzucha. - oznajmił.

- Co za potwór... - syknął Wored, nie będąc w stanie wydobyć z siebie nic więcej.

- Dokładnie. - skwitowała młoda dama, niewzruszenie wpatrując się w ten makabryczny obraz. - Dlatego poprosiłam o to, aby wezwał pan na miejsce George'a Rivensa. Gdzie on jest? - elokwentnie zwróciła się ku blondynowi.

- Poza krajem. - skwitował, wbijając w nią znaczące spojrzenie.

Początkowo odpowiedziała mu zdezorientowaniem, po chwili łapiąc kontekst.

- Faktycznie. - ciężko westchnęła, składając ręce na piersi.

Przez ostatnie kilka dni straciła swoją czujność, co do aktualnych spraw, dlatego też umknęło jej, że król wraz z ministrem obrony wyjechali w delegację do królestwa księcia Ethana, aby odnowić zaniedbane w ostatnim czasie relacje. Sytuacja z minuty na minutę zaczynała robić się coraz gorsza. Niewywołanie paniki w zamku zdawało się być niebezpiecznie odległe. Sekundy biegły nieubłaganie, a z każdą z nich słońce wstawało coraz wyżej świadcząc o tym, iż królewski dom powoli budzi się do życia. "Za chwilę będziemy mieli tutaj prawdziwy bajzel." - stwierdziła, gorączkowo starając się znaleźć jakieś rozwiązanie.

- Proszę zawołać tu swoich ludzi. - zwróciła się ostatecznie do szefa straży.

- Oczywiście. - zakomenderował, szybko się oddalając.

- Najlepiej będzie przetransportować je do starych stajni. - podchwycił jej pomysł Scolett.

- Nie, zabieramy je do lochów. - rzekła, ganiąc go wzrokiem. - Dzisiaj przypada termin rozbiórki tamtych budynków, nie zamierzam go przekładać. Zresztą w razie wypadku, stamtąd najłatwiej będzie się go pozbyć. - objaśniła.

"Załatwianie tamtej dokumentacji było prawdziwym koszmarem." - pomyślała, niemal od razu zmęczona na samo wspomnienie.

- Powinniśmy udać się do środka. Dzisiejszy dzień jest dość chłodny. - zasugerował Fellins.

- W takim razie, ja wraz z generałem Reedem zaczekamy na straż. - stwierdził Wored.

- Proszę wybaczyć, ale ze względu na pełnioną przeze mnie... - zaczął niebieskooki.

- Zostań. Tu się bardziej przydasz. Udowodniłam już, że potrafię o siebie zadbać. - oznajmiła Anastasia, jednocześnie zdejmując marynarkę - Teraz tobie bardziej się przyda. - odparła.

- A więc to jego... - zaczął okularnik.

- Siedź cicho, Scolett. - fuknęła chłodno, odchodząc.

Kiedy cała trójka znalazła się wewnątrz zdobionych korytarzy, cierpliwość Any była wystawiana na poważną próbę.

- Przestań. - po raz kolejny pouczyła bruneta, który cały czas uporczliwie wbijał w nią wzrok.

- Moja Pani. - przed nimi znikąd wyłoniła się blondwłosa pokojówka - Zauważyłam cię wracającą z ogrodu. O tej porze roku na pewno nie jest już zbyt ciepło. Proszę, ogrzej się przy porannej herbacie. - skłoniła się.

- Oh, Meggy. Cześć. - przywitał się z nią Scolett z uśmiechem na twarzy.

Jednak dziewczyna jedynie szybko na niego zerknęła, niemal od razu odwracając spojrzenie.

- Z przyjemnością. - zgodziła się następczyni tronu, podążając za służącą do jednego z pokoi dziennych.

Niedługą chwilę później wszyscy rozkoszowali się smakiem hibiskusowej mieszanki.

- Długo im schodzi. - odezwał się w pewnym momencie Fellins, przerywając spokojną ciszę.

- Owszem. – przytaknęła przyszła władczyni, z niepokojem wyglądając ku oknu.

Wtem rozległo się pukanie do drzwi.

- Pani, przybyli goście. - oznajmiła Megumy, wprowadzając do środka Reeda z Woredem.

Oboje zdawali się mieć tęgie wyrazy twarzy.

- Mogłabyś przynieść jeszcze herbaty? – zatrzymał chcącą oddalić się pokojówkę, młody okularnik, najwyraźniej podchwycając okazję.

Ta natomiast na chwilę przystanęła, jakby musiała zastanowić się nad odpowiedzią.

- Oczywiście. - odparła beznamiętnie, wychodząc.

- Sprawy wydają się mieć o wiele poważniejszy obrót, niż zakładaliśmy. - westchnął minister spraw wojskowych, rozsiadając się w fotelu.

- Nie zakładaliśmy tego od początku? - odrzekła z wyższością Ana.

- To ciało było puste. – oznajmił, jakby odbierając część światła z wnętrza pomieszczenia.

- Czyli jednak... - mruknął Fellins.

- W tym momencie powinniśmy przedsięwziąć wszelkie środki zaradne. - obwieścił Wored, zwracając się ku Anastasii – Wasza Wysokość znajdzie się pod stałą obserwacją, dla własnego bezpieczeństwa. To już postanowione. – zakończył, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z generalnym inspektorem.

- To żart, jak mam rozumieć? - prychnęła młoda dama, niemal od razu przyjmując bojowe nastawienie.

- Generał Reed zadba o bezpieczeństwo Waszej Wysokości. - dodał, gdy przerwał mu gwałtowny brzdęk talerzyka, wywołany nagłym odstawieniem filiżanki.

- Pod pańskim nosem doszło tutaj do tak makabrycznego morderstwa, a jedyne, co pan robi, to postanawia przejąć nade mną całkowitą kontrolę? - wycedziła. - Chyba pomyliły się panu role, panie Huxon. - upomniała go.

- Bardzo możliwe, że się zagalopowałem. Jednakże nie zapominajmy, że morderca wciąż może gdzieś tu być. - skwitował.

- A oczywistym jest, iż kolejnym jego celem będzie moja głowa? Proszę, jedynie samobójca odważyłby się na taki czyn w tych okolicznościach. - zakpiła.

Sytuacja zdawała się być naprawdę napięta. Rozmowa zaczynała schodzić na niebezpieczne tory, kiedy nagle rozległo się pukanie.

- Um... - zamarła nagle Meggy, gdy wszystkie oczy gwałtownie skierowały się wprost na nią.

- Wejdźcie, spokojnie. - machnęła zachęcająco dłonią Anastasia, kolejno przykładając ją do czoła. - Matko, straszycie służbę... - wyszeptała niemal niesłyszalnie.

Wyczuwając napięcie sytuacji, do pomieszczenia ostrożnie wkroczyły dwie pokojówki, rozdając brakujące zastawy. W pewnym momencie blondynce, najwyraźniej poddenerwowanej sytuacją, omsknęła się noga, a filiżanka niebezpiecznie zachybotała w powietrzu.

- Ostrożnie. - szepnęła jej rudowłosa współpracowniczka, przytrzymując spodek.

- Prze-przepraszam. - wyduknęła, kłaniając się.

- Spokojnie. - powtórzyła następczyni tronu. - A pan niech przestanie robić taką skwaszoną minę. - syknęła, zwracając się do Woreda.

- Wasza Wysokość, zaprawdę... - zaczął z irytacją.

- Oj, przetańcie oboje. - odezwał się niespodziewanie siwowłosy. - Panienki, raczcie zostać. - zatrzymał starające się jak najszybciej wyjść pokojówki.

"Przydadzą nam się świadkowie, którzy narzucą, im odrobinę dystansu." - mruknął w myślach, z niezadowoleniem obserwując poczynania damy i przyjaciela.

- Z całą uprzejmością, ale czy to nie jest sprawa poufna? - napomniał go generał.

- Ach? Zaprawdę? A więc panie niech wiedzą, że w pałacowym ogrodzie doszło do morderstwa. - wzruszył ramionami rzucając karty na stół.

Wtem rozległ się głośny trzask upadającej tacy. Oczy Megumy szeroko się otworzyły, a na jej twarzy zagościły pierwsze emocje.

- Wasza Wysokość, tak mi przykro... Czy musiała pani... - zaczęła, ostrożnie udając się w jej kierunku.

- W porządku. To nie ma żadnego znaczenia. - westchnęła, ściskając nerwy na wodzy.

- Charlotte. Przynieś koc, już. - ponagliła ją, a brązowooka szybko ruszyła, aby wykonać jej polecenie.

- Naprawdę? Koc? - Ana nie mogła powstrzymać się od lekkiego uśmiechu rozbawienia.

- Oczywiście, Wasza Wysokość musiała przeżyć szok. - odparła niezachwianie, z jak największą delikatnością.

- Możemy kontynuować? - wtrącił Scolett, najwyraźniej znudzony.

Służąca skinęła głową.

- Przepraszam za przerwanie dyskusji. - skłoniła się, kolejno stając tuż obok swej pani.

- Nie zważając na twoją opinię w tej sytuacji i tak nie ruszysz się beze mnie. - młody generał niespodziewanie zwrócił się ku Anie - Minister ma rację. Nie wiemy, co tak naprawdę tam zaszło i z jakich przyczyn. Teren na którym pozbyto się ciała również jest dość niezwykły. Brak śladów jedynie każe uzbrajać się w stan podwyższonej gotowości. Straż zamkowa w tym momencie dokładnie przeszukuje cały obszar, ale wątpliwym jest, iż coś znajdzie. Aktualnie jesteśmy w sytuacji kryzysowej, w której głównym i oczywistym celem stajesz się ty. Nawet, jeśli brzmi to jak "samobójstwo". - zakończył, a okularnik zachłysnął się herbatą.

Zaczął kaszleć, na co z pomocą przyszła mu Charlotte, która właśnie wróciła do pomieszczenia.

- Dziękuję. - odrzekł, zaczerpując głęboki oddech.

- Proszę. - odpowiedziała z życzliwym uśmiechem, kolejno kierując się ku Meggy.

Ta przejęła od niej koc, przykrywając nim Anę, która zdawała się nie zwrócić na to najmniejszej uwagi.

- Uważaj Scolett, nie potrzebujemy jeszcze topielca. - skwitowała, ponownie zaczerpując łyka herbaty.

Słowa wypowiedziane przed chwilą przez Reed'a zdawały się nie wywoływać u niej żadnej reakcji.

- A więc Wasza Wysokość zgadza się na dodatkową ochronę? - zapytał Wored.

- A kto tak powiedział? - spytała, kolejno kierując wzrok ku blondynowi. - Jeżeli nie zacznie się pan zwracać ku mnie w sposób formalny, będę zmuszona pana ignorować. - dodała, na co brunet siedzący na wprost niej złapał się za usta, powstrzymując śmiech.

- Zachowuj się. - fuknął minister spraw wojskowych.

- Sądzę, że z dzisiejszych obrad nic nie wyniknie. - westchnął generalny inspektor.

- Pewnie ma pan rację, panie Fellins. Na razie pozostawmy sprawy takimi, jakimi są i zaczekajmy przynajmniej na dokumentację zwłok. O reszcie procedur, chyba nie mam obowiązku was upominać. - stwierdziła, wstając i kierując się ku wyjściu - Żegnam panów. - oznajmiła.

Nie obróciwszy się ani na moment, pozostawiła niemal całą zebraną grupę w zmieszaniu i ruszyła do królewskiej biblioteki. Tam, zatrzymawszy się niemal na wejściu, przystanęła, chwytając jedną z grubszych teczek.

- Mógłby pan z łaski swojej zająć się swoimi sprawami. - odparła, otwierając zbiór dokumentów.

- Co takiego ukrywasz? - zapytał bezceremonialnie Reed, zbliżając się ku niej.

- A co niby bym miała? - odparła, wpatrując mu się w oczy, gdy ich twarze znalazły się na wprost siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro