Rozdział 2
- Proszę. - odparł minister spraw wojskowych, kiedy usłyszał pukanie do drzwi swojego gabinetu. - Spodziewałem się, że tu przyjdziesz. - skwitował, ujrzawszy zielonooką następczynię tronu.
Ta natomiast bez ogródek stanęła tuż przed jego biurkiem.
- Zwolnij go. - zażądała.
- Och, czyżby generał Reed nie przypadł do gustu Waszej Wysokości? - odparł z pewnym sarkazmem.
- Myślicie, że możecie sobie tak ze mną pogrywać? – zacisnęła zęby, gromiąc go spojrzeniem.
Jej rozmówca natomiast spoważniał.
- Nie jesteś w stanie podważyć decyzji władcy. - mruknął.
- Wcale nie potrzebuję tego robić. - prychnęła.
- Przecież nie o niego tu chodzi. Bądźmy szczerzy. - skwitował, rozpościerając w około grobową ciszę.
Oboje stanowczo trwali przy obranej przez siebie pozycji.
– Nie wydaje mi się, abyś zamierzała wyprowadzić mnie z błędu, czyż nie? – oznajmił po chwili, przerywając milczenie. - Zresztą w tym momencie nie jesteś w stanie znaleźć nikogo lepszego na to stanowisko. Trafiła ci się śmietanka. – dodał ze spokojem.
- Ostatni raz, Wored. – stwierdziła z resztką cierpliwości. – Ostatni raz zachowuję się wobec ciebie tak łaskawie, ale jeżeli nadal będziesz starał się wchodzić mi w drogę, ty i rada gorzko tego pożałujecie. – mówiąc to, spojrzała mu głęboko w oczy.
- Jakżeby inaczej. – odpowiedział, zdając się podejmować wyzwanie.
- Do widzenia. – skwitowała chłodno, opuszczając pomieszczenie.
Jej rozmówca powoli odprowadził ją wzrokiem. Anastasia, wyraźnie to odczuwając, nie odwróciła się ani na moment. Kiedy tylko znalazła się na korytarzu, z uporem przystanęła w miejscu, zaciskając dłonie na talii. Nagle wydała z siebie ostre syknięcie. Z niezadowoleniem spojrzała na dłoń z gojącą się raną. "Myśli, że to wygrał, co?" - skwitowała, stanowczo zdejmując rękawiczkę. "Jeszcze zobaczymy." - mruknęła, wyrzucając ją za siebie, a następnie kierując się w stronę powozu.
Niecałe kilka godzin później blondwłosy generał usłyszał donośne pukanie.
- Proszę. – odparł, z niezadowoleniem przerywając swoją drzemkę.
W tym momencie drzwi od biura otworzyły się z impetem, a do środka zaczęli wchodzić ludzie niosący stosy dokumentów. On natomiast popatrzył na nich z wyraźną dezorientacją, czując, iż nie wróży to niczego dobrego.
- Postawcie to na biurku. - posłyszał nagle dobrze już mu znany, kobiecy głos.
- Co to ma znaczyć? - mruknął, z niezadowoleniem przesuwając swój kubek po kawie, aby zrobić miejsce na stos teczek.
- Jak to? Przecież jest pan od teraz nadwornym zarządcą spraw wojskowych, czyż nie? - odrzekła Anastasia, zdająca się emanować swoistą satysfakcją.
- W pewnym sensie. – stwierdził.
- A zatem to do pańskich obowiązków należy przejrzenie wszystkich dokumentacji ze szkoleń oraz innych drobiazgów, jak np. raportów z Woodston. - uśmiechnęła się z uprzejmością, obserwując rozkładane przed nim formularze.
- Więc tak zamierzasz to rozegrać? - mruknął.
- To znaczy? - odparła, jakby zbita z tropu.
- Nic takiego. – skwitował, rozumiejąc aluzję.
- Miłej pracy. – stwierdziła troskliwie i ulotniła się.
"Tak! Tak! Tak!" - z satysfakcją zamknęła za sobą pomieszczenie. Przez ostatnie cztery godziny wyszukiwała z archiwów wszystko, co mogłoby nadawać się do ponownego rozpatrzenia, odrzucenia, czy zwyczajnego zakwalifikowania. Każda sprawa, której dotyczyły dokumenty była w zasadzie prosta, lecz wymagała masy roboty papierkowej. "Nawet jeśli chciałby uporać się z tym wszystkim, na pewno zajmie mu to szmat czasu. Zobaczymy, na jak długo starczy mu zapału." - uśmiechnęła się, unosząc do góry głowę, po czym na jej twarz powrócił bezemocjonalny wyraz. Niespodziewanie zatrzymała się na środku korytarza. Z pustym wzrokiem spojrzała w kierunku okna, zdając się nie dostrzegać niczego za nim. Dobrze pamiętała moment, gdy otrzymała swojego pierwszego ochroniarza.
Dwa lata temu, gdy okna zdobiły szronowe mozaiki, a niebiański puch panoszył się wszędzie dokoła, na zamku, w sali balowej odbywał się uroczysty bankiet, na który zjechały się osobistości z najrozmaitszych stron. Pochłonięta grą orkiestra właśnie kończyła swój pierwszy występ, zbliżając się do krótkiej przerwy, gdy przez próg wchodzili ostatni, spóźnieni goście. Wirująca po sali, do złudzenia przypominająca bożonarodzeniowe płatki śniegu suknia następczyni tronu, ostatni raz uniosła się pod wpływem obrotu ku górze, w końcu opadając na szafirową posadzkę. Dwoje przedstawicieli rodziny królewskiej z gracją skłoniło się w swoim kierunku, oficjalnie rozpoczynając przyjęcie.
- Dobra robota. – oświadczył dyskretnie król, skinieniem głowy posyłając przyszłej władczyni znak, iż może się już oddalić.
Ta, uśmiechnąwszy się i wyraziwszy słowa podziękowania, z wyczekiwaniem zaczęła rozglądać się dokoła, w końcu dostrzegając poszukiwany obiekt. Powstrzymując się od podbiegnięcia, skierowała swoje kroki w kierunku trójosobowej grupy, jak dotąd silnie pochłoniętej rozmową.
- Moje szczere gratulacje. - stwierdził minister spraw wojskowych, wyciągając dłoń ku brunetowi.
- Dziękuję, z pewnością postaram się nie zmarnować tej szansy. – odparł z entuzjazmem rozmówca, odwzajemniając gest.
- Moje również. To naprawdę wielki wyczyn, by w tak młodym wieku objąć tak szlachetne stanowisko. - dodał Fellins, z uwagą poprawiając okulary.
- Naprawdę dziękuję, to ogromny zaszczyt... - zaczął, nagle z lekka skłaniając się ku ziemi.
- Przestań tyle dziękować. Rany, sam zapracowałeś na swój sukces. W końcu nie zostaje się generałem od tak. – przerwała mu zielonooka, tuż przed momentem uderzając go w kark.
- Święte słowa. – skwitował Wored, mimowolnie unosząc kąciki ust
W tym czasie kruczowłosa wyraźnie owinęła się w wokół ręki honorowego gościa, przyciskając ją do swojej piersi.
- Skoro tak mówicie... - próbował się bronić, ostatecznie wymieniwszy zrezygnowane spojrzenie z Aną.
- No już, już. Nie bądź taki skromny. – pouczyła młodego generała, delikatnie poklepując go w ramię dla dodania otuchy.
- Dokładnie. Dzisiejszego wieczoru należy świętować ze wszystkich sił, takie okazje z rzadka zdarzają się dwukrotnie. – stwierdził z pewnym wzruszeniem siwowłosy.
- To rozkaz. – oznajmiła jednocześnie reszta zebranych, dublując się.
Przyszła władczyni i minister wymienili życzliwie rozbawione spojrzenia. Choć z punktu widzenia obcych, przewijająca się dyskusja, nie stanowiła nic szczególnie wyjątkowego, dla Anastasii była ogromnym powodem do dumy. Całe jej serce przepełniało szczęście, do tego stopnia, że zdawała się nim emanować na wszystkie strony. Zawsze pragnęła, aby jej towarzysz zdołał osiągnąć swój wymarzony cel. Co prawda, obawiała się tego, co czekało go po drodze, ale nie była w stanie nie wspierać go w jego poczynaniach. Inaczej nie miałaby czystego sumienia. Brunet właśnie zamierzał coś odpowiedzieć, gdy w sali ponownie rozległa się muzyka.
- Wasza Wysokość, czy mogę prosić? – żartobliwie zwrócił się do dziewczyny, szybko porzucając wcześniejszą myśl.
- Skoro pan tak nalega. – odpowiedziała mu tym samym, z rozpromienieniem kierując się w stronę parkietu.
Delikatnie pochwyciwszy dłoń partnera, dwukrotnie zawirowała wokół własnej osi. Następnie ułożywszy się w jego ramionach, pozwoliła mu się poprowadzić, początkowo z lekkim rozchwianiem stawiając kroki do tyłu. Wokół rozległy się gromkie brawa gości. Pierwszy nieoficjalny taniec został rozpoczęty, a wszystkie chętne do walca pary zaczęły stopniowo pojawiać się na parkiecie.
- Popatrz, chyba jednak nie będziemy sami. – rzekł w pewnym momencie uważnie wpatrujący się w zielonooką generał.
- Cóż za rozczarowanie. – oznajmiła z wdzięcznością, wiedząc, iż stara się ją odprężyć.
Łagodny rytm muzyki rozbrzmiewał niczym rozdmuchiwane bańki mydlane, kojąc wszelkie negatywne odczucia. Niespuszczająca z siebie oczu dwójka wyraźnie hipnotyzowała wszystkich obserwujących, bez trudu podbijając ich serca. Wysoki, od niedawna pełnoletni generał z momentalnie zapierającą dech lekkością, pozwalał partnerce na czerpanie radości z każdej sekundy występu. Ta, do złudzenia przypominając porcelanową lalkę, z wdzięcznością rozsyłała pełen szczerości uśmiech. Wreszcie walc dobiegł końca, a sala ponownie zapełniła się brawami.
Brunet wraz z przyszłą władczynią oddalili się po cichu od tłumu, udając się do korytarza przed salą.
- Dawno nie przebywałam w takim tłoku. – odetchnęła z ulgą Ana, na moment zdejmując obcas.
- Obtarł cię? – spytał z uwagą zielonooki.
- Nie, chyba nie. – skwitowała, wyraźnie nad czymś rozmyślając.
- Pokaż. – mruknął młody generał, klękając, a następnie unosząc jej stopę do góry.
Ostrożnie, aby nie sprawić jej bólu, podparł ją dłońmi, a następnie z prawdziwym skupieniem badał jej stan, starając się coś dostrzec w półmroku otoczenia.
- Alex? – odparła, przyglądając mu się.
- Tak? – stwierdził, upewniając się, iż nic sobie nie zrobiła.
- Dobrze się dziś bawisz? – zapytała z nadzieją.
- Jasne, dlaczego by nie? – odrzekł z uwagą, wstając
- To dobrze, bo wiesz... - zaczęła pewniej.
- Alexandrze. – jej wypowiedź przerwał donośny, odbijający się hukiem głos.
Oboje przekierowali swoją uwagę na zbliżającego się władcę.
- Wasza Wysokość. – oznajmił brunet, po czym natychmiast się ukłonił.
- Tato. – dodała Ana, ponownie stając na dwóch nogach.
Król przypatrzył im się z lekkim pobłażaniem.
- Jak podoba ci się bal? – mruknął, obejmując ramieniem córkę.
- Wspaniały, jak wszystkie bale Waszej Wysokości. – odparł, unosząc głowę.
- Cieszy mnie to. – stwierdził statecznie. - Musisz wybaczyć, że przerywam ci ten miły wieczór. Jednakże mam dla ciebie jeszcze jedno zadania na dziś, a właściwie od dziś. – mówiąc to, wyraźnie zaakcentował końcówkę, powstrzymując tym samym protest zielonookiej.
- Zamieniam się w słuch. – stwierdził z determinacją.
- Chcę, abyś został osobistym żołnierzem mojej córki. - oznajmił z pewnym dystansem, uważnie obserwując reakcję otoczenia, które wyraźnie zdawało się zamrzeć w bezruchu.
Brunet natomiast przez moment zszokowany, ponownie się pokłonił, zstępując na lewe kolano.
- To będzie istna przyjemność. - skwitował. - Moja pani, proszę okaż mi ten zaszczyt. – dodał, skłaniając się niżej.
Ona natomiast z nieposkromioną radością rzuciła mu się na szyję, gubiąc całą powagę wydarzenia.
- Tak! - wykrzyknęła, tuląc go ze wszystkich sił.
Wiedziała, co to znaczyło. Od teraz miał być przy niej zawsze. Każdego ranka, o każdej porze. Tak, aby nigdy już nie musiała za nim tęsknić.
Każdy prawowity następca Dalii powinien posiadać własnego ochroniarza, którego mógłby darzyć bezgranicznym zaufaniem. Przynajmniej do czasu objęcia tronu. Tradycja nakazywała, że podjęcie tej decyzji zawsze należy do króla, a osoba która zgadza się na pełnienie tego obowiązku, w razie wypadku gotowa jest nawet dopuścić się zdrady w imię bezpieczeństwa swojego Pana.
"I niby on ma go teraz zastąpić?" - fuknęła, przytomniejąc. Aktualna sytuacja zdawała jej się być czymś niedorzecznym, co w żadnym wypadku nie powinno mieć miejsca. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, aby przywrócić swoje pełne panowanie nad wydarzeniami. Nie nienawidziła generała Reed'a, lecz w istocie działał jej na nerwy, jak nikt od lat. Podczas ich pierwszego spotkania zauważyła w pewnym stopniu niebezpieczną złożoność jego charakteru. Zdawał jej się być człowiekiem inteligentnym, o lisim usposobieniu. W dodatku wyjątkowo zuchwałym i bezczelnym. Nie była do końca pewna, jak daleko stawia sobie granice. Musiała jednak przyznać, że nie rozeznała się jeszcze zbyt dobrze w jego dokonaniach. Właściwie, nie wiedziała o nim kompletnie nic i właśnie to ją niepokoiło. Mimo, że orientowała się doskonale w kwestii armii, on dotychczas umykał jej uwadze. "Dziwne" - mruknęła. Tak pogrążona w myślach nawet nie zauważyła, kiedy z powrotem zaszła pod biuro. Uparcie zaczęła wpatrywać się w drzwi. "Może przesadziłam?" - przez jej myśli zaczął przedzierać się cień wątpliwości. Chcąc uspokoić swoje sumienie, delikatnie uchyliła drzwi. "Pusto?" - zdziwiła się, rozglądając się dookoła, kolejno zauważając nienaruszone dokumenty. "Diabeł tasmański" - zagotowała się, domyślając się, iż została zlekceważona. Już postawiła jeden krok w tył, aby się cofnąć, gdy nagle poczuła, że w kogoś uderzyła.
- Hę? Przyszłaś sprawdzić, jak mi idzie? - skwitował blondyn, pomagając jej utrzymać równowagę.
- Skąd taki pomysł? – prychnęła. - Szukam kogoś i pomyślałam, że mógł przyjść tutaj, ale widocznie się pomyliłam. - odburknęła, nie chcąc przyznawać się do chwili zwątpienia.
- W porządku. - stwierdził kierując się do biurka. - Przy okazji możesz je zabrać. - oznajmił, kładąc dłoń na stosie kartek papieru.
- Niby dlaczego? - odrzekła podejrzliwie.
- Już skończyłem je wypełniać. - wzruszył ramionami.
Anastasia zdębiała.
- Kpisz? - wymamrotała z niedowierzeniem.
- Jeśli nie wierzysz, usiądź i sprawdź. - stwierdził, przysiadając na kanapie.
- Bardzo chętnie. - prychnęła, wojowniczo rozgaszczając się na jego krześle.
Kolejno z uwagą zaczęła przeglądać każdy wydruk. W jej oczach malowała się prawdziwa determinacja. Carlos bez większych emocji przyglądał się jej w pewnym stopniu desperackim poczynaniom. Minęła godzina, a dziewczyna nadal nie zwalniała tępa, wciąż przerzucając kartki. Blondyn nie mógł ukryć, że w jakiś sposób podobał mu się ten szaleńczy zapał. Rzadko widział, aby komuś na czymś tak zależało, a szczególnie już, jeśli chodziło o coś tak błahego. Duma i honor wyraźnie dawały się odczuć w każdym jej działaniu.
- Ostatnia. - westchnęła w końcu z ulgą równocześnie przecierając czoło.
- Dobra robota. - odparł niebieskooki.
- Dzię... - przerwała, jakby na chwilę się zapomniała.
- Tak? - odrzekł, posyłając jej zadziorny uśmiech.
- Powinieneś wypełniać je odrobinę większym pismem. Większość zarządu nie ma już tak dobrego wzroku. - skwitowała, podnosząc się, a na zewnątrz zawiał kolejny znak zbliżającej się jesieni.
Zaraz po wejściu do swego pokoju przyszła następczyni tronu niedbale rzuciła się na swoje łoże. "Wykończona" - zaczęła marudzić sama do siebie. W jej głowie nieustannie kłębiła się myśl, że w jakiś sposób została oszukana. " Jakim innym sposobem udało mu się to wszystko wypełnić?" - zastanawiała się, sennie wpatrując się w sufit. W końcu mimowolnie jej powieki zsunęły się, odsyłając ją do świata, który większości z nas zdaje się być piękniejszy.
- Ana! - usłyszała znajomy głos.
Rozejrzała się, ale wokół niej znajdowała się jedynie czarna pustka.
- Ana! - wołanie rozległo się ponownie.
Dziewczyna postawiła niepewny krok w kierunku, z którego zdawał się dobiegać dźwięk. Wtedy znalazła się w ogrodzie. Wśród krzewnego labiryntu, rozlegał się gęsty szum liści. Nagle posłyszała kroki.
- Ana, chodź do mnie. - zawołał chłopięcy głos.
Wtem coś świsnęło jej przed oczami. Otworzyła je szeroko ze zdziwienia, widząc dobrze znany dziecięcy płaszczyk. Nie czekając na nic ruszyła biegiem. "Ana! Ana! Ana!" - ten głos ciągle ją nawoływał.
- Czekaj! - wrzasnęła, bowiem im szybciej biegła, tym bardziej zdawała się od niego oddalać.
Serce biło jej w gepardzim tempie . "Nie mogę dać mu uciec." - zaklinała się, ledwo łapiąc oddech. Nim się zorientowała, znalazła się przed liliowym jeziorem.
- Ana. - wyszeptał tuż obok niej spokojny, męski głos, a gdy dokładniej przyjrzała się tafli wody zauważyła, że zaczyna malować się w niej postać.
- Alex. - powiedziała, jakby sama do siebie, stawiając niepewny krok do przodu.
Wtedy ujrzała dokładniej jego postawę. Bazyliszkowe oczy, które w nią wbijał zdawały się świdrować ją na wylot. Było w nim coś niepokojącego, co wywoływało w jej sercu przestrach. Skóra była blada, tak jak kartka papieru, która za moment miała oddzielić się od ciała. Stała tak, nie spuszczając z niego wzroku, a gdy mrugnęła, nagle znikł, jakby w ciągu sekundy rozpływając się w tafli.
Anastasia gwałtownym ruchem poderwała się z łóżka, omal z niego nie spadając. Ciężko oddychając, przysiadła na jego skraju, kolejno zrywając się biegiem w stronę podwórza. Pędząc ile sił w nogach mijała zamknięte pokoje, a pierwsze promienie słońca zdawały się oświetlać jej drogę. Wybiegła na dziedziniec, kolejno w mgnieniu oka pokonując ogrodowy labirynt, aż w końcu znalazła się w miejscu ze snu. Ukucnęła, ręką rozmywając taflę jeziora. Wiedziała, że to co widziała było jedynie wytworem jej wyobraźni, ale mimo swojej dziwaczności pragnęła, aby tak jak w bajce, okazało się być prawdą. Siedziała tak dobre kilka minut, aż w końcu przyłożyła mokrą dłoń do policzka. Była taka zimna. Oczywiście, nie spodziewała się poczuć niczego innego. Przytomniejąc, ponownie ciężko westchnęła, delikatnie podnosząc się ku górze. Wtedy nierozważnie postawiła pantofelek między kamieniami, które stanowiły obramowanie akwenu. Ze zgrozą, wstrzymała oddech, czując jak spada ku wodzie. Wtem, poczuła silny uścisk na swojej talii. Ciepło czyjegoś ciała, zdawało się przeniknąć ją całą. "Kto?" - jej oczy otworzyły się szeroko ze zdumienia, a serce zaczęło bić szybciej. W ułamku sekundy nieznajomy pociągnął ją do tyłu, tym samym ratując ją przed nieplanowaną kąpielą. Kiedy stanęła bezpiecznie na gruncie, wciąż czuła, jak całe jej ciało szaleje od emocji.
- Co ty wyprawiasz? - spytał wybawca, tym samym orientując młodą następczynię tronu, iż nadal znajduje się w jego ramionach.
Anastasia szybko odskoczyła, wreszcie łapiąc powietrze, którego naprawdę powoli zaczynało jej brakować. Schyliła się, opierając dłonie na udach i kolejno podnosząc wzrok. Ku swojemu zgorszeniu dostrzegając generała Reed'a.
- Co tutaj robisz? - wydyszała ze stresu.
- A ty? Od kiedy to chodzi się topić o piątej nad ranem w królewskich jeziorach? - fuknął, a z jego tonu dało się wyczuć poddenerwowanie.
Zapadła niezręczna cisza. Oboje stali naprzeciwko, czujnie wbijając w siebie wzrok.
- Dziękuję. - odparła w końcu dziewczyna, równocześnie prostując się.
Powoli zaczynała wracać do pełnej równowagi. Jej rozmówca natomiast zmierzył ją wzrokiem, kolejno przybliżając się.
- Załóż, bo się przeziębisz. - odrzekł, zdejmując marynarkę i okrywając nią jej ramiona, następnie opierając się o pień drzewa tuż obok.
- Naprawdę, nie trzeba. - skwitowała, chcąc mu ją oddać, lecz gdy obróciwszy się dojrzała jego druzgocące spojrzenie, zaraz zrezygnowała z tego planu.
"Lepiej zachowam ją z czystej wdzięczności." - przełknęła ślinę, chcąc jak najszybciej wyrwać się z tej zawiłej sytuacji.
- A więc? - zapytał Carlos.
- Słońce zdaje się już wstawać. - oznajmiła całkowicie go zbywając, ponownie spoglądając w kierunku wody.
Młody generał poczuł, jak wewnętrzna irytacja zaczyna rozpierać go od środka.
- Po prostu musiałam się przewietrzyć. - wyjaśniła po chwili, zagarniając kosmyki włosów.
- Słucham? - prychnął.
- Czy ja mam jakikolwiek obowiązek się panu tłumaczyć? - odparła, czując jak mężczyzna zaczyna grać jej na nerwach.
- Wydaje mi się... – zaczął.
- Co, co takiego się panu wydaje? - fuknęła, odwracając się ku niemu, a następnie zamarła w bezruchu.
- Co? - burknął Carlos, nagle czując jakby kropla wody spadła na jego policzek.
Widząc bezemocjonalny wyraz twarzy kobiety stojącej na wprost niego oraz czując w powietrzu dziwnie metaliczną woń, wyciągnął chusteczkę. Gdy otarł nią twarz, ze zgrozą ujrzał czerwono-szkarłatny kolor.
- U góry. - stwierdziła czarnowłosa, ze stoickim spokojem wskazując na gałęzie drzewa, pod którym stał.
On natomiast bez słowa wykonał jej polecenie, niemal od razu dostrzegając coś w rodzaju strzępów zwierzęcych, czy też ludzkich włókien zwisających nad jego głową, z których powoli siąpiły jeszcze niezaschnięte resztki krwi.
- Co do...? - nie skończył, gdyż dziewczyna zaczęła przyglądać się czemuś w oddali.
- Tam na wodzie... jest reszta. - oznajmiła, wskazując w kierunku bladego ciała, unoszącego się na powierzchni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro