Podrozdział 1
- Boję się tam iść. - stwierdziła młoda służka, czająca się tuż obok przy ogrodowego filaru.
- No dalej Louise, idź. - popchnęła ją ku odwadze druga, stojąca tuż za jej plecami.
- Dlaczego sama tego nie zrobisz?! - wzdrygnęła się rudowłosa.
- Chyba sobie żartujesz! Ja mam jeszcze przed sobą przyszłość! - oznajmiła.
- Hę, a ja to co?! - oburzyła się.
- Em przepraszam? - przerwał im tę niezwykle interesującą sprzeczkę młody brunet w okularach, który od dobrych kilku minut przypatrywał się rozgrywanej scenie.
- AAAA! - wykrzyknęły obie, uciekając w te pędy.
- Ja... przepraszam? - odparł, wyciągając rękę w ich kierunku, ale nieznajomych już nie było.
"Zrobiłem coś nie tak?" - westchnął ciężko, drapiąc się po głowie.
- Scolett? - posłyszał nagle znajomy, powątpiewający głos.
- Och, Megumy! - obrócił się ku niej, a na jego twarzy zawitał uśmiech - Cześć! – dodał, ujrzawszy złotowłosą pokojówkę.
- Cześć... - mruknęła, odwracając wzrok.
- Wiesz może, gdzie mogę znaleźć Anastasię? Miała do mnie przyjść, ale chyba zapomniała. - zaśmiał się z lekkim zdenerwowaniem.
- Tego akurat nietrudno się domyślić. - stwierdziła, wskazując dłonią ku ogrodowi.
- Dzięki ci wielkie. - odrzekł uśmiechając się, a następnie stawiając krok w kierunku ścieżki.
- Ej, czekaj! Nie idź tam te... - nie zdążyła dokończyć, jednocześnie łapiąc go za ramię.
- C-co t-to j-jest? - wydukał, gwałtownie się cofając.
W ogrodowej altance, przy stoliku siedziała kruczowłosa następczyni tronu i właśnie spożywała posiłek. Jednak wyraźnie nie była w dobrym nastroju. Atmosfera, która się wokół niej roztaczała była wręcz upiorna, do tego stopnia, iż nawet owady, wolały dla własnego bezpieczeństwa ulotnić się z pobliskich traw. "Ten drań..." - mruczała, omal nie rozgniatając rączki filiżanki. Natomiast obserwująca ową sytuację dwójka, natychmiastowo skuliła się za pałacowym filarem.
- To może ja przyjdę kiedy indziej. - odparł okularnik, głośno przełykając ślinę.
W tym momencie rozległ się wyraźny huk, dobiegający tuż znad ich głów. Oboje z przestrachem podnieśli oczy w kierunku pałacowych okiennic, oglądając ogłuszonego, powoli sunącego ku ziemi ptaka.
- Tak, to zdecydowanie dobry pomysł. - skwitowała Meggy, przypatrując się swobodnie lecącym w dół piórom.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro