Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Podrozdział 1

- Boję się tam iść. - stwierdziła młoda służka, czająca się tuż obok przy ogrodowego filaru.

- No dalej Louise, idź. - popchnęła ją ku odwadze druga, stojąca tuż za jej plecami.

- Dlaczego sama tego nie zrobisz?! - wzdrygnęła się rudowłosa.

- Chyba sobie żartujesz! Ja mam jeszcze przed sobą przyszłość! - oznajmiła.

- Hę, a ja to co?! - oburzyła się.

- Em przepraszam? - przerwał im tę niezwykle interesującą sprzeczkę młody brunet w okularach, który od dobrych kilku minut przypatrywał się rozgrywanej scenie.

- AAAA! - wykrzyknęły obie, uciekając w te pędy.

- Ja... przepraszam? - odparł, wyciągając rękę w ich kierunku, ale nieznajomych już nie było.

"Zrobiłem coś nie tak?" - westchnął ciężko, drapiąc się po głowie.

- Scolett? - posłyszał nagle znajomy, powątpiewający głos.

- Och, Megumy! - obrócił się ku niej, a na jego twarzy zawitał uśmiech - Cześć! – dodał, ujrzawszy złotowłosą pokojówkę.

- Cześć... - mruknęła, odwracając wzrok.

- Wiesz może, gdzie mogę znaleźć Anastasię? Miała do mnie przyjść, ale chyba zapomniała. - zaśmiał się z lekkim zdenerwowaniem.

- Tego akurat nietrudno się domyślić. - stwierdziła, wskazując dłonią ku ogrodowi.

- Dzięki ci wielkie. - odrzekł uśmiechając się, a następnie stawiając krok w kierunku ścieżki.

- Ej, czekaj! Nie idź tam te... - nie zdążyła dokończyć, jednocześnie łapiąc go za ramię.

- C-co t-to j-jest? - wydukał, gwałtownie się cofając.

W ogrodowej altance, przy stoliku siedziała kruczowłosa następczyni tronu i właśnie spożywała posiłek. Jednak wyraźnie nie była w dobrym nastroju. Atmosfera, która się wokół niej roztaczała była wręcz upiorna, do tego stopnia, iż nawet owady, wolały dla własnego bezpieczeństwa ulotnić się z pobliskich traw. "Ten drań..." - mruczała, omal nie rozgniatając rączki filiżanki. Natomiast obserwująca ową sytuację dwójka, natychmiastowo skuliła się za pałacowym filarem.

- To może ja przyjdę kiedy indziej. - odparł okularnik, głośno przełykając ślinę.

W tym momencie rozległ się wyraźny huk, dobiegający tuż znad ich głów. Oboje z przestrachem podnieśli oczy w kierunku pałacowych okiennic, oglądając ogłuszonego, powoli sunącego ku ziemi ptaka.

- Tak, to zdecydowanie dobry pomysł. - skwitowała Meggy, przypatrując się swobodnie lecącym w dół piórom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro