♄ [Saturn]
a/n; przepraszam za opóźnienia, znowu zapomniałam...
***
Przełknęła łzy, starając się nie pęknąć. Wiedziała, że płacz to normalna rzecz. Ale wiedziała też, że jeśli teraz się rozpłacze, nie będzie w stanie się uspokoić. Nie mogła pozwolić sobie na histerię w miejscu publicznym. Nie w środku lekcji.
Wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić.
Dasz radę, Haneul. Jeszcze tylko trzy godziny, powtarzała sobie za każdym razem, gdy do jej oczu napływały słone krople.
Dawno nie miała aż tak złego dnia. Przecież przez ostatnie kilka tygodni czuła się dobrze, czuła się lepiej. Nie przejmowała się otaczającym ją światem, nie przywiązywała zbyt dużej uwagi do błahych rzeczy. Wszystko było okej.
Ale dzisiaj coś się zmieniło. Nie miała pojęcia, co i dlaczego. Ale bolało. Czuła taki ciągły ból w klatce piersiowej, przez co jej głos załamywał się za każdym razem, gdy próbowała coś powiedzieć. Nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Gula w gardle wydawała się odcinać jej dopływ powietrza do płuc i miała dziwne wrażenie, że zaraz się udusi.
Bała się. Bała się, że to wraca. Że to okropne uczucie, które męczyło ją przez pierwsze miesiące po śmierci matki wróci. Było jej wtedy tak cholernie trudno. Po prostu... trudno. To było... nawet nie była w stanie ubrać tego słowa. Gdy tata powiedział jej, że mama trafiła do szpitala, bo miała wypadek samochodowy, świat jakby... zwolnił. Zatrzymał się na kilka sekund. Kilka bardzo długich, nienaturalnie przedłużonych sekund.
To uczucie przypominało jej tonięcie w wodzie. Dźwięk docierał do jej uszu dziwnie przytłumiony, jakby między nią a jego źródłem znajdowała się ściana. Brakowało jej powietrza. Była w zbyt dużym szoku, żeby oddychać, ale nie dusiła się. To wszystko było takie... inne. Dziwne. Niezrozumiałe.
Siedziała wtedy na łóżku. Tylko dzięki temu nie upadła na podłogę. Czuła się, jakby unosiła się na powierzchni jeziora w jednej chwili, a w drugiej jej ciało, ważące nagle kilkanaście kilogramów więcej, opadało na ziemię.
Nie wiedziała, jak przeżyła te trzy lekcje. Ale wiedziała, że musi jak najszybciej wrócić do domu i zamknąć się w pokoju. Nie szła. Praktycznie biegła. Jej stopy odbijały się od chodnika z cichym stukotem, a ona co i raz wydawała z siebie cichy jęk. Potrzebowała, żeby ktoś ją przytulił. Potrzebowała... potrzebowała mamy. Tak cholernie za nią tęskniła.
Oddałaby wszystko, żeby móc choć raz ją zobaczyć, usłyszeć jej głos, przytulić. Ale... jej już nie było. Już od dawna. Od dwóch, długich lat. Bardzo długich i ciężkich.
Wpadła do pokoju jak burza i, niewiele myśląc, rzuciła się na łóżko. Była zmęczona. Po prostu zmęczona. Czuła się tak cholernie słabo, chciała po prostu zasnąć. I może nawet więcej się nie obudzić.
Łzy popłynęły po jej policzkach niczym woda w strumieniu. Nie potrafiła ich zatrzymać. Ale czy chciała? Nie. Wraz z nimi z jej ciała uciekał cały nadmiar stresu, który tłumiła w sobie od... sama, tak właściwie, nie wiedziała, od kiedy. To mógł być jeden dzień, ale równie dobrze też cały miesiąc albo tydzień.
Wymęczona płaczem, zasnęła, przytulając policzek do mokrej poduszki. Za oknem migotały gwiazdy, tak samo, jak tamtej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro