Rozdział 9
- Naprawdę muszę nosić te rękawiczki?
Stella i Tony stali na szkolnym parkingu w Chicago. Dziewczynka miała właśnie udać się po raz pierwszy do szkoły i nieco się stresowała. Chciała poznać nowych ludzi, zobaczyć, jak to jest wogóle uczęszczać do klasy, należeć do niej. Ale nie mogła poradzić nic na to, że trochę obawiała się, jak to będzie i czy ktoś ją zaakceptuje.
- Musisz. - odparł mężczyzna oczywistym tonem.
- Ale to obciach, tato. Rękawiczki we wrześniu? - jeknęła brunetka, wpatrując się w oczy swojego rodzica. Wiedziała, że chciał jej bezpieczeństwa, ale nie rozumiała, dlaczego miała nosić rękawiczki. W zimie jeszcze okey, ale we wrześniu?
- Stella...
- Dobra, dobra. Już się zamykam. - powiedziała prędko, unosząc ręce w geście poddania. Na jej twarzy pojawił się ledwo widoczny uśmiech. - Ale naprawdę muszę je nosić przez cały czas? - spytała dla upewnienia.
Stark westchnął, kładąc dłonie na jej barkach. Spojrzał wprost w brązowe tęczówki dziewczynki, które w tamtej chwili wpatrywały się w te jego - równie brązowe.
- Jeśli okiełznasz lepiej te swoje moce, to będziesz mogła je ściągnąć. Póki co, musisz je nosić.
Siedmiolatka pokiwała głową, że rozumie. W głowie obiecała sobie, że będzie się starać zrobić to jak najszybciej, by w końcu ściągnąć te rękawiczki.
Stali tak przez długie minuty, wpatrując się w siebie nawzajem. Przed budynek przybywało coraz więcej osób - uczniów, ich rodziców, a także grono pedagogiczne. Każdy się witał, bądź żegnał, a oni po prostu tam stali, w ciszy.
- No dobrze, Stella. Chyba musimy się...
Lecz nie dokończył, gdyż Stella wręcz rzuciła mu się na szyję. Choć początkowo Stark się tym nieco zdziwił, zaraz objął szczelnie swoją córkę.
- Kocham Cię, tato.
- Ja Ciebie też, skarbie. - odparł, a delikatny uśmiech błądził w kącikach jego ust. Słyszał to od niej już niejednokrotnie, a jednak wciąż go to rozczulało. Wreszcie odsunął się od niej nieznacznie, po czym odchrząknął. - No, ale koniec tych czułości. Musisz już iść.
Ciemnooka postawiła przed siebie kilka kroków, ale nagle się zatrzymała, odwracając do swojego taty. Musiała jeszcze o coś spytać, zanim Stark wróciłby do Nowego Jorku, zostawiając ją tam samą.
- Widzimy się na święta, tak?
- Przyjadę po Ciebie. - obiecał, otwierając drzwi od samochodu. - Ale teraz już serio musisz lecieć. Zaraz się spóźnisz.
Stella nie przejęła się tym zbytnio i podbiegła ostatni raz do mężczyzny, ściskając go mocno. Ten znów nieco zdezorientowany nagłym uściskiem, oddał gest.
- To pa, tato. Kocham Cię! - zawołała po chwili, wręcz biegiem ruszając w stronę drzwi do budynku.
- Pa, Stella.
Tony uśmiechnął się, po czym wsiadł do samochodu i ruszył w drogę powrotną.
~*~
Następny dzień zapowiadał się dla młodej Stelli Stark zwyczajnie. Z rana poszła do szkoły, a później wróciła do domu, gdzie posłusznie odrobiła lekcje i coś zjadła. Resztę wolnego dnia miała dla siebie, lecz nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Nie miała też zbytnio weny, by coś narysować, więc to sobie po prostu odpuściła.
I wtedy przyszedł jej do głowy pewien pomysł.
Ze swojej, wciąż nierozpakowanej, torby wyciągnęła jakąś bluzę oraz czarną maseczkę na twarz - którą sama nie wiedziała, skąd miała. Prędko przebrała się i wyszła na miasto. Krążyła przez jakiś czas po ulicach Chicago, gdy wreszcie zauważyła, na oko, cztero, pięcioletniego chłopca, wołającego swoją mamę.
- Mamo! Mamo!
Chłopczyk stał na pasach, co wydało się brunetce nierozsądne. Natychmiast podeszła do niego, kucając obok. Wiedziała, że w każdej chwili może nadjechać jakieś auto.
- Co się stało, mały?
Klakson i pisk opon - tylko to usłyszała w odpowiedzi. Sama nie wiedziała, jak złapała chłopca i poleciała z nim do góry. Ten obłapał jej szyję mocno i puścił dopiero, gdy wylądowali bezpiecznie na chodniku, kawałek dalej.
- Już jest dobrze. Jesteś cały. Nic Ci nie jest.
Serce Stelli waliło w klatce piersiowej. Gdyby nie jej szybki refleks, oboje wylądowaliby pod kołami samochodu. Mimo wszystko cieszyła się, że zdążyła tak szybko zareagować.
- Kim jesteś? Jak to zrobiłaś? - spytał nagle chłopiec, patrząc na starszą od siebie dziewczynkę. Stella zmieszała się lekko, bo nie sądziła, że ktoś będzie o to pytać. Ale w sumie nie miała się, co dziwić. W końcu nie codziennie i nie wszędzie znajduje się człowiek, który potrafi latać, bez żadnej maszyny, skrzydeł, czy czegokolwiek.
- To moja mała tajemnica. - odparła po chwili, posyłając mu delikatny uśmiech.
- A jak Ci na imię?
- Jestem... - zaczęła, ale zamilkła niemal od razu, zdawszy sobie sprawę, że nie mogła zdradzić swojego imienia. Prędko wymyśliła jakieś przezwisko, pseudonim, nawiązujący do jej mocy. - Jestem Snow. - powiedziała wreszcie. W duchu od razu stwierdzając, że to nie było wcale takie złe.
- Jak śnieg. - zaśmiał się chłopczyk, patrząc swoimi dużymi niebieskimi oczami na twarz Stark.
- Lubię śnieg. - stwierdziła, wzruszając ramionami. Choć nie mógł tego zobaczyć, na jej twarzy znajdował się szeroki uśmiech.
- Ja też lubię śnieg. - dodał.
I może rozmawialiby jeszcze trochę, gdyby nie matka chłopca, która dopiero wtedy go dostrzegła. Zaczęła biec w jego kierunku, nie zwracając uwagi na nic innego.
- Zach! - zawołała, chwilę później łapiąc syna w swoje objęcia. Przerażenie i strach, które jeszcze do niedawna czuła, zastąpiła ulga i szczęście, że jej pociecha jest cała i zdrowa. - Synku, tutaj jesteś. Tak się martwiłam. - powiedziała, głaszcząc go po brązowych włosach.
- Nic mi nie jest mamo. Ta dziewczyna mi pomogła. - odpowiedział, wskazując swoją małą dłonią w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się Stella.
- Jaka dziewczyna? - spytała kobieta, nikogo nie zauważając.
- Przecież stoi tutaj.
Ale Stelli już tam nie było od kilku minut.
Była na dachu budynku, przyglądając się ów scenie. Serce wciąż jej waliło, ale znacznie słabiej niż na początku. Odsunęła się od krawędzi i usiadła na betonie, łapiąc się za głowę.
- Właśnie go uratowałam. - powiedziała do siebie, wciąż niedowierzając w całą tą sytuację sprzed kilkunastu minut. - To... - zaczęła, uśmiechając się szeroko. - Niesamowite. - dokończyła.
Po kilku sekundach wstała na równe nogi, spojrzała w dół na ludzi i powiedziała cicho:
- I od dzisiaj jestem Snow. Bohaterką Chicago.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro