Rozdział 17
- Dobra, Stark, dasz radę. - mruknęła do siebie Stella, chowając się za pewnym budynkiem, w swoim stroju, stroju Snow. Przymknęła powieki, nabrała powietrza do płuc, które po chwili wypuściła nosem. - Tylko trochę w siebie uwierz.
Trzynastolatka skupiła się na wykonywanej przez siebie czynności. Przez pewien czas nic się nie działo, kompletnie nic. Aż w końcu... Poczuła, że nie dotyka już stopami ziemi. Kiedy otworzyła oczy, dostrzegła swój cień, choć teoretycznie nie powinna. Momentalnie dziewczyna spojrzała przez ramię, a wtedy dostrzegła...
- Wow! Dobra, dobra. - powiedziała prędko, nie potrafiąc się nie uśmiechnąć. Przez skrzydła nieco się zachwiała, lecz prędko odzyskała równowagę. - To jest genialne. - stwierdziła entuzjastycznie.
Stella jednak nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji, jakie na nią czyhały. Wzbiła się ciut wyżej, ale od razu tego pożałowała. Ból głowy zdawał się nie do zniesienia. Z nosa poleciała strużka krwi. Przed oczami pojawiły się mroczki.
- Kurde. - mruknęła tylko, po czym straciła przytomność.
Stark miała wielkie szczęście, że nie była za wysoko. Opadła na ziemię, nieprzytomna, w miejscu, gdzie praktycznie nikt się nie zapuszczał. Nie miała zbytnio szans, żeby ktoś ją znalazł i pomógł.
A jednak, kilkanaście metrów dalej, znajdowała pewna znana jej kobieta, nieświadoma, że brunetka była nieprzytomna.
Tove szła sobie beztrosko przez ulice Chicago wprost do swojego mieszkania. Zeszła na inny chodnik i podążała dalej. Była dość ciekawska i rozglądała się na boki. I takim też sposobem znalazła Stellę.
Kobieta spojrzała w swoje lewo, akurat w miejsce, gdzie leżała dziewczyna. Uśmiech, który miała, zniknął prędko, a nogi same zaprowadziły ją do zaułka, w którym leżała.
- Ej, młoda, żyjesz? - spytała Tove, kucając przy ciele Stelli. Gdy ta się nie poruszyła, ani nie zareagowała w jakikolwiek sposób, kobieta potrząsnęła ją za ramię, co też zbytnio nie pomogło. - Ej, to nie jest śmieszne. Ocknij się. - powiedziała, potrząsając nią ponownie. Stella wciąż pozostawała nieprzytomna, co zaczęło martwić Tove. - Cholera jasna. - przeklnęła, łapiąc się za nasadę nosa. Nie tak wyobrażała sobie tamten dzień. - Jeszcze tego mi brakowało.
~*~
- Jest pani kimś z rodziny?
Tove po raz kolejny wywróciła oczami na to pytanie. Oczywiście, że nie była kimś z rodziny Stelli, ale gdyby zaprzeczyła, pielęgniarki nie wpuściłyby jej na salę. A ona musiała się spotkać z dziewczyną.
- Tak. - odparła od razu, nerwowo tupiąc nogą o posadzkę. Pielęgniarka kiwnęła głową i wskazała, by ruszyła za nią, co od razu uczyniła. - Co z nią? Żyje? - spytała Tove, spoglądając na kobietę obok siebie. Wierzyła, że Stark nic nie było. Przecież tak szybko jej pomogła.
- Wszystko w porządku z pacjentką. Potrzebuje teraz tylko odpoczynku. - odpowiedziała jej rudowłosa, stając przy odpowiednich drzwiach. Tuż za nimi, na jednym z łóżek, leżała Stella, na szczęście już przytomna.
- Mogę do niej wejść?
Pielęgniarka otworzyła drzwi i wskazała dłonią, by Tove mogła wejść. Uśmiechnęła się nawet delikatnie.
- Jasne. Proszę.
Nie czekając ani chwili dłużej, Tove weszła do sali, dostrzegając leżącą na łóżku Stellę. Kiedy tylko pojawiła się w pomieszczeniu, dziewczyna uniosła wzrok na kobietę, po czym zrozumiała, kim była. Pamiętała ją.
- Hej, młoda. - przywitała się starsza, uśmiechając się na sam widok przytomnej Stark. Ulżyło jej, że żyła.
- To ty. - powiedziała Stella, przyglądając się kobiecie z zaskoczeniem. Nie spodziewała się, że to właśnie ją ujrzy, jako pierwszą. - Co ty tu robisz? - spytała, usadawiając się wygodniej na łóżku. Patrzyła, jak brunetka siada na krześle obok niej.
- Przyniosłam cię tu, bo byłaś nieprzytomna, gdy cię znalazłam. - odparła jej Tove, wzruszając ramionami.
I wtedy Stella przypomniała sobie o bardzo ważnej rzeczy.
- Moja... - zaczęła, macając się po twarzy. Zaraz jednak spojrzała na Tove, która wyciągnęła z kieszeni jej maskę. - Maska. - dokończyła, po czym wręcz wyrwała rzecz z jej dłoni. - Skąd ją masz?
- Musiałam cię przebrać, kochana, by nikt się nie skapnął. Twoje ubrania są u mnie w mieszkaniu. - odpowiedziała jej zgodnie z prawdą Tove, pstrykając w nos. To jednak nie wzruszyło jej, aczkolwiek poczuła pewnego rodzaju ulgę.
- Dzięki. - mruknęła cicho Stella, pełna wdzięczności do kobiety. - Ale nikt nie wie, prawda? - spytała dla upewnienia, nachylając się nieco w jej kierunku.
Tove zaśmiała się cicho, opierając wygodnie o oparcie krzesła, na którym siedziała.
- Prócz mnie, oczywiście. - oznajmiła, wskazując na samą siebie. Stella nieświadomie uśmiechnęła się pod nosem. Właśnie taką ją zapamiętała z dnia swoich urodzin. - Swoją drogą, jesteś świetna.
- Umm... Dzięki?
Obie zaśmiały się głośno, nie zwracając uwagi, że ktoś mógł ich widzieć. Choć były zupełnie różne, pochodziły z innych światów, miały coś ze sobą wspólnego. Obie były za dobre dla tego okrutnego świata.
- No i skoro ja znam Twój sekret, to ty powinnaś znać mój. - powiedziała znikąd Tove, gdy się uspokoiły. Stella spojrzała na nią z delikatnym uśmiechem. Nie chciała, by kobieta mówiła jej swój sekret, nie zależało jej na tym.
- Nie musisz...
Było już jednak za późno.
Kobieta momentalnie przemieniła się w czarnego węża o równie ciemnych oczach. Początkowo Stark nie wiedziała, co wogóle powiedzieć, ani jak zareagować. Siedziała tam, jak sparaliżowana i patrzyła na brunetkę - a bardziej gada - wielkimi oczami.
Tove prędko znów zmieniła się w człowieka i, jak gdyby nigdy nic, przejechała palcami po swoich ciemnych włosach.
- Dobra? Tego to się nie spodziewałam. - wydukała w końcu Stella, nie spuszczając z niej ani na moment wzroku. Nie musiała być geniuszem, by stwierdzić pewne fakty. - Nie jesteś stąd, prawda? - spytała, choć odpowiedź była oczywista.
- Aż tak to widać?
- Nikt normalny nie potrafi zmienić się ot tak w węża. - powiedziała, zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Nikt normalny nie potrafi kontrolować wody i ognia. - odgryzła się kobieta, po czym założyła nogę na nogę. Obie patrzyły na siebie przez chwilę. - Jestem z Asgardu.
Stelli nie zdziwił zbytnio ten fakt.
- Ja z Nowego Jorku, z Manhattanu tak dokładnie. - odparła, wzruszając ramionami. Tove nieco zdziwiły te słowa, bo dotąd myślała, że dziewczyna od urodzenia mieszkała w Chicago.
- To, co robisz w Chicago? - spytała zdziwiona, unosząc brew do góry. Stark opadła na poduszki z głośnym westchnieniem.
- Długa historia.
- Ja mam czas. Ty chyba też.
- Nie odpuścisz? - zapytała młodsza dla upewnienia. Na twarzy Larsen pojawił się szeroki uśmiech, który już wtedy dał dziewczynie wystarczającą odpowiedź.
- Jeśli nie dowiem się wszystkiego. - oznajmiła, nachylając się w jej stronę. W jej ciemnych oczach tańczyły wesołe ogniki. - No, dawaj.
Stark zachichotała cicho, po czym zaczęła swoją opowieść.
I siedziały tak, w szpitalnej sali, nie zwracając uwagi na innych, opowiadając nieco o sobie.
Żadna nie wiedziała, jak wiele wydarzy się jeszcze w życiu tej drugiej i jak dużo będą musiały przejść. Żadna nie wiedziała jeszcze wtedy, jak wiele straci w przyszłości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro