9
SAMA PRZEROBIŁAM ZDJĘCIE W MEDIACH ABY BYŁO TEJ JAKOŚCI
🕸
Minęło trochę czasu, nie byłem w szkole przez kilka dni. Siniaki były dalej i czasami boleśnie o sobie przypominały. Ojciec odpuścił mi trochę, nawet miałem wrażenie, że jest milszy dla mnie, ale może mi się tylko wydawało.
Była sobota, czyli impreza u Brendona. Strasznie nie chciało mi się tam iść, dzisiaj zmęczenie uderzyło we mnie bardziej, ale Frank mnie zmusił. Zbliżyliśmy się do siebie, bardzo. Zacząłem trochę jakby odsuwać się od Lindsey, ona sama mi zwróciła uwagę, no ale nie chciałem przecież! To nie moja wina, chyba... Była wspaniałą osobą, zasługiwała na kogoś więcej niż ja. Zasługiwała aby ktoś ją szczerze kochał, a ja tylko ją raniłem i nienawidziłem przez to siebie jeszcze bardziej.
—Te spodnie. —Frank rzucił we mnie parą obcisłych dżinsów i dalej grzebał w mojej szafie.
—Ja nawet nie wiem czy się w nie jeszcze mieszczę. —Powiedziałem wstając i zdejmując z siebie rozciągnięte dresy.
—Przecież schudłeś, to widać. —Obrócił się w moją stronę i rzucił we mnie bluzką nirvany.
—Jakoś ja tego nie widzę. —Zdjąłem koszulkę, którą we mnie rzucił z głowy i siłowałem się z wciągnięciem spodni na tyłek. —Mam za grubą dupe.
—Pierdolisz. — Podszedł do mnie i złapał za materiał spodni, ciągnąc go w górę.
—Nie musisz pomagać mi się ubierać, nie jestem dzieckiem. —Powiedziałem gdy spodnie już na mnie idealnie leżały i zapiąłem guziki oraz pasek.
—Trudno. —Puścił mi oczko i wyszedł z pokoju, mówiąc, że idzie do toalety.
Zmieniłem szybko bluzkę i usiadłem na łóżku, czekając na niego.
—Chcesz mnie pomalować? —Zapytałem, widząc jak przychodzi z eyelinerem.
—Owszem.
—Nie, nie, nie, nie jestem pedałem. —Powiedziałem, a on spojrzał na mnie z miną „jesteś tego pewien?" i się zaczęliśmy śmiać. —I tak mnie nie maluj.
—Oh, Gerard, no weź! Tylko trochę! —Jęknął, a ja westchnąłem i się zgodziłem. Brunet się uśmiechnął i zbliżył do mojej twarzy, próbując pomalować mi oczy.
—Okej, gotowe. —Podał mi lusterko, a ja się przejrzałem.
—Wyglądam jak emo pedał, dzięki. —Powiedziałem, a on zachichotał. —Tylko czarnych włosów mi brakuje.
—Pasowały ci... —Powiedział cicho.
—Em, dziękuje. —Uśmiechnąłem się, a on podszedł do mnie i mnie delikatnie pocałował.
—Chodźmy już. —Powiedział gdy się ode mnie odsunął i poszliśmy.
Tym razem nie było tak dużo ludzi jak zawsze, za co w sumie byłem wdzięczny Brendonowi, bo nie lubiłem bardzo dużych skupisk ludzi. Po przywitaniu się z gospodarzem i zamienieniu kilku słów z ludźmi, poszliśmy z Frankiem do kuchni, po jakiś alkohol. Wzięliśmy niebieskie kubeczki i od razu na start, nalaliśmy do nich wódki, którą wypiliśmy na raz.
Później poszliśmy potańczyć, pogadać z innymi, w między czasie piliśmy więcej i tak zleciało nam kilka godzin. Za oknem już dawno było ciemno, a ja postanowiłem wyjść na papierosa.
—Jak ci się podoba? —Lindsey podeszła do mnie i usiadła obok mnie.
—Jest zajebiście. —Powiedziałem i przytuliłem ją do siebie.
—Kocham cię. —Mruknęła i mnie pocałowała.
—Ja ciebie też. —Wstaliśmy i zaczęliśmy kierować się w stronę jakiegoś pokoju. Gdy już byliśmy i mieliśmy pewność, że nikogo w środku nie ma, zakluczyliśmy drzwi, a ona popchnęła mnie na łóżko i usiadła okrakiem na moich biodrach. Całowaliśmy się chwile, a ona zeszła na klęczki i zaczęła rozpinać moje spodnie. Nie umiałem się skupić na tym co robiła, może to chamskie, ale nie myślałem nawet o niej w tamtej chwili. Po mojej głowie chodził Frank i pragnienie, aby to on znajdował się na miejscu blondynki.
Nie czułem żadnej przyjemności z jej ruchów i ona chyba to zauważyła, bo nawet stanąć nie chciał.
—Co się dzieje? —Powiedziała zawiedziona, a ja odsunąłem ją od siebie i zawstydzony się ubrałem.
—Przepraszam, nie mam ochoty. —Wyszedłem z pokoju i poszedłem do łazienki, w której się zakluczyłem. Stanąłem przy lustrze, opierając się rękoma o umywalkę i myślałem o tym co się stało. To było bardzo niezręczne, ale to nie moja wina.
Przemyłem twarz zimną wodą i wytarłem ją w koszulkę, po czym wyszedłem z pomieszczenia, kierując się w stronę salonu. Chciałem znaleźć Franka i jak najszybciej stąd iść, nie miałem ochoty dłużej tu siedzieć.
Rozmawiał z Brendonem, oboje jakoś się trzymali, ale widać było, że lepiej aby więcej nie pili.
—Frank, chodźmy już. —Powiedziałem do niego.
—Już idziecie? —Brendon wyglądał na delikatnie zawiedzionego.
—Tak, źle się czuje.
—Okej, no to do zobaczenia. —Pożegnaliśmy się i wyszliśmy. Dzisiaj miałem nocować u Franka, z czego byłem chociaż trochę zadowolony, może jakoś mi poprawi humor, może zapomnę o tej małej wpadce.
—Dlaczego jesteś taki cichy? —Powiedział, gdy staliśmy przed jego domem.
—Nie ważne. —Mruknąłem i wszedłem do środka. Jego rodziców nie było, więc poszedłem do kuchni i wstawiłem dla nas wody na herbatę.
—Gerard, powiedz co się dzieje.
—Nic, po prostu... —Zawiesiłem się na chwile. Gadanie o takich rzeczach było bardzo niezręczne. —Lindsey zaciągnęła mnie do pokoju.
—No i?
—I nie wyszło.
—Masz na myśli, że ci nie stanął? —Powiedział, a ja spojrzałem na niego.
—Frank! —Powiedziałem.
—No co?
Czułem jak się rumienie i zalałem torebki z herbatą, wrzątkiem.
—Nie chce o tym rozmawiać. —Podałem mu kubek i poszliśmy do jego pokoju.
🕸
***
Troche krindzuwa
11.04.2020
[słów: 838]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro