Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8

🕸

Przerażająco jasne światło dostawało się do moich oczu nawet przez zamknięte powieki, co tylko sprawiało, że nie chciałem otwierać oczu. Niestety kiedyś musiałem to zrobić, wiec postanowiłem nie zwlekać i już po chwili zakodowałem, że jestem w gabinecie pielęgniarki. Mruknąłem coś niezrozumiałego, a ona do mnie podeszła coś mówiąc.

—Gerard, słyszysz mnie?

—Tak, chyba tak.

—Widzisz mnie?

—Owszem. —Powiedziałem, a ona coś zapisała.

—Zemdlałeś. Jadłeś coś dzisiaj? Kto cię tak pobił? —Zaczęła mi zadawać pytania, a ja czułem się zbyt otumaniony, aby odpowiedzieć.
Znowu poczułem mdłości i obróciłem się na bok, pokazując, że będę wymiotować. Kobieta podała mi nerkę, a ja zwróciłem zawartość mojego żołądka. Właściwie i tak nic tam prawie nie było, tylko woda i żółć, pomieszana z krwią.

—Nie jadłem. —Powiedziałem po chwili.

—A kto cię tak pobił? —Przysunęła krzesełko obok kozetki i usiadła na nim.

—Nie wiem.

—Jak to nie wiesz?

—Nie wiem, pobiłem się z jakimś typem przed sklepem. —Skłamałem, a ona pokiwała delikatnie głową. Wtedy ktoś zapukał do drzwi, a po chwili do środka wszedł. Nie widziałem kto to był, ale gdy się odezwał, to poznałem, że to Frank.
Mówili coś przez chwile do siebie, a pielęgniarka pozwoliła mu chwile ze mną porozmawiać.

—Gerard, już lepiej? —Usiadł obok mnie, kładąc rękę na mojej.

—Chyba. —Próbowałem na niego patrzeć, ale oczy mi się same zamykały. Byłem tak cholernie zmęczony.

—Lindsey stoi za drzwiami, może wejść?

—Tak, tak. —Mruknąłem, a on wstał i po chwili na jego miejscu pojawiła się blondynka. Co jak co, ale pod kolor włosów się dobraliśmy.

—Gerard, kochanie, jak się czujesz? —Powiedziała cicho.

—Zmęczony. —Spojrzałem jej w oczy i po chwili znowu je zamknąłem.

—Powinieneś jechać do szpitala...

—Nie! —Powiedziałem zbyt szybko i za głośno. Nie mogłem jechać do szpitala, po pierwsze - cholernie się ich boje, a po drugie, mogliby wymusić we mnie to kto mnie pobił. Nie mogłem.

—Okej, okej, spokojnie. —Przysunęła się do mnie i złapała mnie za rękę. —Brendon przenosi imprezę na za tydzień.

—Przeze mnie?

—Przez twój wypadek. To miała być twoja impreza urodzinowa, Gerry. W takim stanie na pewno nie pójdziesz na imprezę, która miałaby się odbyć jutro.

—Racja... Lindsey, zawołałabyś później Mikey'a?

—Pewnie. —Powiedziała i wyszła.

Gdy Mikey przyszedł, poprosiłem go, aby zadzwonił do matki, aby mnie zwolniła. W takim stanie nie dam rady siedzieć w szkole. Po powrocie do domu, od razu rzuciłem się na łóżko w moim pokoju i zasnąłem.

Spałbym pewnie dłużej, ale obudził mnie Frank, który przyszedł. Wyglądał na bardzo zmartwionego, nie dziwie mu się.

—Hej, jak się czujesz? —Zapytał cicho.

—Lepiej trochę.

—Gdzie są wszystkie twoje rysunki? —Usiadł na łóżku obok mnie i zaczął rozglądać się po ścianach, które zawsze obwieszone były rysunkami. Frank mówił, że kochał tu też przychodzić, bo ściany tego pokoju nie były nudne, tylko kolorowe i coś pokazywały.

—Ojciec wyrzucił. —Mruknąłem, przypominając sobie widok postrzępionych kartek na środku mojego pokoju.

—Oh... Dlaczego?

—Bo jestem chujowym dzieckiem. —Powiedziałem zirytowany, a on spojrzał się na mnie w dziwny sposób. —Przepraszam.

—Rozumiem... To przez te wagary?

—Też.

—Przepraszam.

—Nie musisz przepraszać. —Powiedziałem, a on położył się obok mnie i delikatnie mnie przytulił, jakby bojąc się, że zrobi mi krzywdę. —To nie twoja wina... —Powiedziałem cicho, głaszcząc go po głowie.

🕸
***
Znowu krótszy rozdział 🤷🏻‍♀️

10.04.2020

[słów: 534]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro