22
🕸
Kilka dni zmieniło się w kilka tygodni, a kilka tygodni w dwa miesiące. Wróciłem do domu rodzinnego, do szarej rzeczywistości. Moje serce dalej było złamane i nie zapowiadało się aby się zrosło, ale musiałem żyć. Przefarbowałem włosy na czarno i znowu zacząłem się uczyć, przygotowując do egzaminów.
Był środek czerwca, na dworze było gorąco, dzieci się bawiły, a ostatnie klasy licealne uczyły. Miałem powoli dość tego wszystkiego, miałem dość ciszy ze strony Franka, ale musiałem przetrwać to. Kocham go i chce aby był szczęśliwy, a ze mną nie będzie.
—Gerard! —Usłyszałem głos matki z dołu. Zwlekłem się z łóżka i zszedłem na dół, zobaczyłem ją rozmawiającą z Lindsey.
—Hej, co się stało? —Spojrzałem na jej brzuch, który już delikatnie pokazywał ciąże.
—Jadę na kontrole i chciałam się zapytać, czy nie chciałbyś jechać ze mną. —Powiedziała blondynka.
—Mogę jechać, tylko się przebiorę. —Wróciłem do pokoju i założyłem na siebie dżinsy oraz bluzkę Iron Maiden, po czym wróciłem do kobiet. —Jedziemy? —Założyłem buty, a dziewczyna mi przytaknęła. Poszliśmy do auta, w którym siedziała jej matka i się przywitałem.
Droga minęła nam w ciszy, w radiu leciał jakiś pop, bo jej matka nie przepadała za naszym gustem muzycznym.
—Jak tam z Frankiem? —Zaczęła Lindsey, a ja poczułem ukłucie w sercu, słysząc jego imię.
—Nijak. —Bruknąłem.
—Co masz na myśli?
—Nie jesteśmy razem.
—Co?! —Powiedziała to tak głośno, że nawet jej matka spojrzała się na nas ze złością. —Dlaczego?
—Nie ważne. —Oparłem głowę o szybę i żałowałem, że zgodziłem się pojechać. Dalsza droga minęła nam w ciszy, gdy dotarliśmy pod gabinet lekarza, ja i blondynka weszliśmy do środka. Jakieś tam formalności na początku, a później zaczęli badanie USG. Niby to nic takiego, ale gdy po raz pierwszy zobaczyłem MOJE dziecko, nawet przez ekran, poczułem jak łzy zbierają się w moich oczach. Uśmiechnąłem się i spojrzałem na Lindsey, która również była uśmiechnięta.
—To chłopiec, czy dziewczynka? —Zapytałem.
—Jeszcze nie widać, ale wydaje mi się, że na następnej kontroli, może uda się zobaczyć. —Lekarz wytarł głowice i położył kilka chusteczek na brzuch Ballato.
W drodze powrotnej zajechaliśmy do kawiarni, jej mama nas zostawiła i pojechała do sklepu, mówiąc ze później może pod nas podjechać. Siedząc przy stoliku, czekając na nasze zamówienie, zauważyłem jak Frank wchodzi do środka z Jamią. Był taki szczęśliwy, śmiał się z czegoś co powiedziała. Tak bardzo mi go brakowało, że nie mogłem odwrócić od niego wzroku. W końcu jednak nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ja poczułem się głupio, natychmiastowo odwracając wzrok.
—Gerard, co się stało z wami? —Zaczęła blondynka.
—Po prostu byłem dupkiem. Frank powiedział, że chce to przemyśleć przez kilka dni, no a myśli już dwa miesiące. —Mruknąłem.
—Przykro mi, Gerard. Ale może się jeszcze ułoży? Jesteś wspaniałym człowiekiem, a jeśli tego nie widzi, to nawet zainwestuje mu w okulary. —Zaśmiałem się cicho na jej słowa. —Może on czeka na jakiś ruch z twojej strony?
—Myślisz?
—Jeśli przez ten czas nic nie robiłeś, to może pomyślał, że ci nie zależy?
—Kurwa. —Co jeśli ona miała racje? Muszę pogadać z Frankiem, ale nie teraz, teraz jest szczęśliwy z Jamią, siedząc kilka stolików od nas, czekając na swoje zamówienie. Będę musiał pójść do niego wieczorem.
—Naprawdę, życzę wam szczęścia, bo z nim byłeś naprawdę szczęśliwy, widziałam to. —Uśmiechnęła się ciepło.
—Dziękuje, Lindsey. Jesteś wspaniała.
—To nic takiego. —W tym momencie przyszło nasze zamówienie, a my zeszliśmy na bardziej luźne tematy.
W drodze powrotnej myślałem o słowach Lindsey. Kurwa, ona ma racje, przez ten czas nic nie zrobiłem, aby pokazać Frankowi, że mi zależy. Zjebałem po całości. Była godzina piąta po południu, więc za jakąś godzinę będę mógł iść do Franka. Ale nie przyjdę z pustymi rękoma, więc wszedłem do sklepu i kupiłem dwa piwa, modląc się, aby kasjerka nie prosiła mnie o dowód. Kupiłem też jakąś czekoladę i wróciłem do domu. Za dziesięć szósta wyszedłem z mieszkania i poszedłem w stronę domostwa Iero. Nie powiem, stresowałem się cholernie, bo co jeśli on znalazł sobie kogoś lepszego ode mnie? Albo co gorsza nie chce mnie znać?
Myślenie o tym przyprawiało mnie o mdłości, więc po prostu próbowałem myśleć o czymś innym. Ładna dzisiaj pogoda, słońce świeciło, a na niebie było kilka puchatych chmurek, idealna pogoda aby siedzieć nad jeziorem i pić.
Będąc przed jego domem, przemyślałem kilka razy, to co chce mu powiedzieć i zapukałem w drzwi. Otworzyła mi Linda.
—Dzień dobry, jest Frank? —Nakleiłem na twarz uśmiech.
—Cześć Gerard, nie ma go. —Powiedziała kobieta.
—Oh... okej, to dowidzenia. —Powiedziałem zawiedziony i odszedłem.
—Gerard! —Kobieta mnie zawołała, a ja odwróciłem się w jej stronę. —Frank tęskni za tobą.
—Ja za nim też.
—Przyjdź jutro. Spróbuje go zatrzymać w domu.
—Dobrze, dziękuje. —Pomachałem jej i odszedłem.
🕸
***
Gowno z tego wychodzi
27.04.2020
[słów: 777]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro