12
🕸
Leżałem na boku, przyglądając się śpiącej twarzy Franka. Może brzmiałem jak psychopata, ale szczerze zastanawiałem się, jak to możliwe, że tak piękna istota wybrała kogoś takiego jak ja.
Miał na sobie moją koszulkę, która przylegała do jego spoconego ciała, a ja byłem w samych bokserkach. Znowu wylądowaliśmy w łóżku i znowu było to niesamowite przeżycie. To jest naprawdę najlepiej spędzony czas, podczas nieobecności wszystkich domowników.
Ułożyłem się wygodniej na łóżku i zamknąłem oczy, chcąc zasnąć, ale usłyszałem jak ktoś dobija się do drzwi. Jęknąłem niezadowolony i szybko narzuciłem na siebie bluzkę oraz dresy i zszedłem na dół, otworzyć drzwi. Jednak widok, który za nimi zastałem, był wstrząsający.
Mikey, cały pobity, krew leciała mu z nosa i prowadziła do ust, a na koszulce został czerwony ślad. Trzymał się za brzuch, będąc delikatnie zgiętym, a ja gdy mój mózg ogarnął co się dzieje, pomogłem mu wejść do środka i zakluczyłem drzwi.
—Chryste, co ci się stało. —Pomogłem mu dojść do kuchni i posadziłem go na krześle, idąc po ręcznik i miskę z wodą.
—Posprzeczałem się z jednym typem.
—Znowu Bob?
—Znowu Bob.
—Zabije skurwysyna, o co mu znowu chodzi? —Bob to człowiek, który upodobał sobie znęcanie się nad moim bratem. Jest starszy od niego, ale kiblował i siedzi z nim w klasie, nikt go nie lubi, ale wszyscy się go boją.
—Nazwał cię obleśnym pedałem i nie wytrzymałem. —Zamarłem. Czy on coś wie? Błagam, żeby nie, bo jeśli tak, to wszystkim rozpowie.
—Nie słuchaj go. Nie zwracaj na niego najlepiej uwagi, niech sobie gada. —Powiedziałem i przyłożyłem mokry ręcznik, do wargi Mikey'ego, a on syknął. —Przepraszam.
Opatrywałem jego rany, a w międzyczasie do kuchni zawitał Frank.
—Hej. —Ziewnął i podszedł do nas. —Boże, Mikey, co ci się kurwa stało.
—Bob go pobił. —Powiedziałem, dalej wycierając zaschniętą krew z jego twarzy.
—Trzeba to zgłosić, on jest naprawdę niebezpieczny. —Brunet wyjął trzy kubki, do których włożył torebki herbaty i wstawił czajnik z wodą na gaz.
—Później o tym pogadamy. —Mruknąłem i będąc pewnym, że wszystko jest dobrze, poszedłem do łazienki umyć ręcznik i wylać brudną wodę. Po chwili wróciłem do chłopaków i przejąłem od Franka kubek z gorącą herbatą i poszliśmy do góry.
—O co mu znowu poszło? —Frank zamknął za sobą drzwi i usiadł przy biurku.
—Bob nazwał mnie „obrzydliwym pedałem" podobno. —Napiłem się herbaty, parząc sobie delikatnie język.
—Czekaj... Czy on coś wie?
—Mam nadzieje, że nie. —Odłożyłem kubek na stolik nocny i położyłem się na łóżku.
—Nie przejmuj się nim... —Podszedł do mnie i usiadł na podłodze, kładąc głowę na materacu, obok mojej. Delikatnie złączył nasze dłonie, splatając ze sobą palce i patrzył mi w oczy.
—Ale co jeśli on serio coś wie i wszystkim rozpowie? Nie będę miał życia, ojciec mnie zakurwi...
—Hej. —Odgarnął włosy z mojego czoła i delikatnie pocałował mnie w to miejsce. —Nic nie powie, nawet jeśli wie, ja już tego dopilnuje.
—Frank...
—Nie. Nie ma prawa cię tak upokarzać, jasne? Jeśli nie chcesz mówić o swojej orientacji, nie mój nikomu, on nie ma prawa za ciebie tego rozpowiedzieć.
—Jebany homofob... —Pocałowałem Franka i się uśmiechnąłem. —Dziękuje.
—Nie dziękuj, a teraz ruszaj to swoje piękne dupsko i idziemy oglądać film. —Wstał, a ja razem z nim.
🕸
***
🤷🏻♀️
15.04.2020
[słów: 532]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro