21. "Gwiazdozbiór Marzeń"
Tegoroczny marzec przyniósł pierwszy powiew wiosny i upragnione ciepło. Trawa nieśmiało zaczęła się zielenić, a ptaki wiły gniazda w koronach jeszcze łysych drzew, na których kwitły wczesnowiosenne pąki. Przed ciężką, mosiężną bramą prowadzącą do ogromnego dworu, z cichym trzaskiem aportował się wysoki szatyn, trzymając w dłoniach wielki bukiet słoneczników.
- Rodzina - powiedział, po czym brama otworzyła się na oścież.
Szedł pewnym krokiem i gdy dotarł do dwuskrzydłowych drzwi, upewnił się że kwiaty nie doznały żadnego uszczerbku podczas teleportacji. Zapukał i po chwili na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Och Teodor! - zawołała Narcyza widząc gościa. - Wspaniale że jesteś - dodała i wpuściła szatyna do środka.
- Proszę mi wybaczyć spóźnienie, trening się przeciągnął,nie mogłem się wyrwać... - zaczął się tłumaczyć Nott.
- Nic nie szkodzi, najważniejsze że jesteś - odparła Narcyza odwiesiwszy płaszcz gościa.
Teodor,idąc za Narcyzą, wszedł do salonu, który w żadnym stopniu nie przypominał tego, który pamiętał sprzed lat. Zniknęły ciężkie, zielone zasłony, czarna tapeta i dębowa podłoga. Teraz pokój gościnny tonął w bieli, beżu i srebrze. Dodatkowo, z racji odbywającej się tego dnia imprezy, z wszystkich mebli i sprzętów zwisały kolorowe girlandy, bukiety kwiatów i balony o przeróżnych kształtach i rozmiarach.
Salon powiększono za pomocą magii, więc oprócz stołów zastawionych jedzeniem, w pomieszczeniu zmieścił się także dmuchany zamek, wielka, wodna zjeżdżalnia, sztuczne drzewo z przymocowanymi do gałęzi huśtawkami, maszyna do robienia baniek,scena do tańczenia, a nawet mini lodziarnia i maszyna do popcornu.
Na oświetlonej neonami scenie, George Weasley, wraz ze swoją żoną Angeliną, dawali pokaz sztucznych ogni, oraz innych magicznych przedmiotów ze swojego sklepu, które co jakiś czas eksplodowały z głośnym trzaskiem, wypuszczając na wolność a to chmarę kolorowych motyli wielkości talerzy, a to czekoladowe żaby, które dzieci musiały własnoręcznie złapać. Panował nieopisany wręcz zgiełk. Teodor zauważył w tłumie Ginny Potter,która trzymała na rękach umorusanego lodami James'a, Andromedę Tonks ze swoim ośmioletnim wnukiem Teddy'm, oraz Blaise'a Zabini'ego, który wraz z Lucjuszem Malfoyem pękał ze śmiechu na widok Harry'ego Pottera, który zaklinował się w przejściu magicznego lunaparku dla dzieci.
- Teodor!
Szatyn spojrzał w uśmiechniętą twarz jasnowłosej dziewczynki, która wyglądała niczym zmokła kura. Najprawdopodobniej dopiero co wyszła z wodnej zjeżdżalni.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Delphini - powiedział Teo i wręczył dziewczynce bukiet. - To też jest dla ciebie - dodał, wyciągnąwszy z kieszeni spodni podłużne pudełeczko.
Dziewczynka, trzymając w ramionach kwiaty, otworzyła prezent. Jej oczy zrobiły się wielkie, jak słoneczniki.
- Jaki piękny... - wyszeptała.
- Ojejku Teodorze, to musiało kosztować fortunę - zauważyła Narcyza, spojrzawszy na prezent od Teodora.
- Bez przesady - zmieszał się Nott. - Przymierzysz? - zapytał dziewczynkę i gdy ta ochoczo przytaknęła, zapiął na jej szyi złoty medalion w kształcie serca. - Z tyłu kazałem wygrawerować twoje imię i nazwisko - dodał.
Dziewczynka odwróciła serduszko i przeczytała..
- Delphini Malfoy...
Na jej twarzy pojawił się uśmiech, lecz tym razem w kącikach oczu zalśniły łzy.
- Dziękuję, Teodorze! - zawołała, po czym wtuliła się w chłopka najmocniej jak potrafiła.
- Delphini, uważaj na kwiaty! - zawołała Narcyza i delikatnie odebrała od dziewczynki bukiet. - Może schowaj naszyjnik z powrotem do pudełka na czas zabawy? Byłoby szkoda, gdyby się zniszczył - dodała z uśmiechem.
- Dobrze, mamo - odparła Delphini i już bez niczyjej pomocy rozpięła złoty łańcuszek.
Nagle ze sceny zaczęły wołać ją dzieci, które zafascynowane gadżetami z Magicznych Dowcipów Weasley'ów, chciały podzielić się wrażeniami z solenizantką.
- Idź - powiedział Teodor i po chwili patrzył jak dziewięciolatka biegnie w stronę swoich przyjaciół.
Uśmiech na jej twarzy był tym, czego tak bardzo pragnął. Jeszcze dwa lata temu nie przypuszczał, że wszystko skończy się w tak nieprawdopodobnie dobry sposób. Był przekonany, że z całej tej akcji nie wyjdzie żywy, a już z pewnością wyląduje w Azkabanie. Jednak życie kolejny raz postanowiło go zaskoczyć.
-Jestem z niej taka dumna - powiedziała Narcyza przyglądając się Delphini.
Teodor spojrzał na stojącą obok kobietę i dostrzegł w jej oczach wielką miłość.
-Z ciebie również - dodała po chwili Narcyza. - Cieszę się, że wróciłeś do drużyny. Kto by pomyślał... Szukający reprezentacji Wielkiej Brytanii.
- Taa - przytaknął zawstydzony Teo. - Latem gramy o puchar Mistrzostw Świata w Quiddichu, trener wyciska z nas siódme poty... - stęknął. - Ale nigdy by do tego nie doszło, gdyby nie wstawiennictwo Granger i Dracona - dodał poważniejąc. - Byli dzisiaj u małej?
- Hermiona wyszła godzinę temu. Pojechała na lotnisko po rodziców i brata. A Draco, sam wiesz... Nie mógł się wyrwać. Ale Delphini nie ma mu tego za złe, całkowicie rozumie jego pracę i cieszy się z tego co robi jej starszy brat - dodała z uśmiechem. - Oczywiście, Draco nie byłby sobą, gdyby nie podarował małej czegoś super - powiedziała i wskazała dłonią na piękną, dziecięcą miotłę, która niczym dar ostateczny, widniała na samym szczycie prezentów. Nott na jej widok uśmiechnął się pod nosem.
- Teo! - Lucjusz podszedł do chłopaka z wyciągniętą dłonią. - Soku? Kremowego Piwa? Ponczu? - zaczął z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Kremowe Piwo, jeśli można - odparł Teodor i jeszcze raz spojrzał w stronę bawiącej się Delphini.
W końcu zaczęła przypominać dziecko, którym przecież wciąż była. Uśmiechnięta i wesoła biegała po scenie, łapała kolorowe bańki, mrużyła powieki na widok błyszczących fajerwerków. Jej śmiech mieszał się z piskami i krzykami radości pozostałych dzieciaków. Teodor doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że była to w większości zasługa pewnej gwiazdy i czarownicy mugolskiego pochodzenia, wobec której zaciągnął dożywotni dług wdzięczności.
*
Wzięła głęboki, bardzo głęboki wdech. Powietrze wypełniło jej płuca i uspokoiło kołatające z nerwów serce. Nigdy w życiu nie przypuszczała, że pewnego dnia przyjdzie jej dać koncert w tak magicznym miejscu, przed tak niezwykłą publicznością. Zaczarowane lustro oświetlało jej twarz i wprawiało w migotanie diamentowe drobinki na powiekach. Wyglądała pięknie i tak też się czuła. W końcu odnalazła swoje prawdziwe "ja". Wiedziała, że jest we właściwym miejscu, z ludźmi których kochała najbardziej na świecie. I chociaż ta najważniejsza była teraz o tysiące mil od niej, czuła że jego serce bije w tym samym rytmie. Dzielili w końcu to samo marzenie.
Hermiona, przyjrzawszy się swojemu odbiciu, wróciła wspomnieniami do chwil sprzed dwóch lat. Po tamtym pamiętnym dniu, już nic nie było takie samo.
~
- Czuję się dobrze i nic mi nie jest! - powtarzała uparcie za każdym razem, gdy Vincent odwiedzał ją w szpitalu. Cieszyła się, że Takashi'emu wystarczyło powiedzieć to tylko raz. -Jeśli jeszcze raz zapyta czy nic mnie nie boli, to rzucę w niego urokiem - syknęła z rozbawieniem. - Naprawdę wszystko jest w porządku, chciałabym już stąd wyjść - dodała westchnąwszy.
- Twój lekarz, to znaczy magomedyk, mówi że wypuszczą cię za cztery, góra pięć dni - powiedział Takashi, siadając obok kasztanowłosej na stołku. - Nie narzekaj, wskoczyłaś w sam środek tego całego Obskurusa. Sama wiesz, jak mogło się to skończyć - dodał z powagą.
Hermiona przytaknęła. Dopiero teraz dotarło do niej, jak niebezpieczną zrobiła rzecz. Jej akt odwagi był raczej aktem całkowitej głupoty i brawury, jednak nie żałowała tego ani przez chwilę. Już pierwszego dnia poszła odwiedzić małą Delphini w jej pokoju. Gdy tylko przekroczyła próg, Narcyza praktycznie rzuciła się jej na szyję. Zapłakana kobieta dziękowała jej bez chwili wytchnienia, i dopiero gdy po raz setny powiedziała "Jestem ci tak bardzo wdzięczna!", wypuściła ją z objęć. Nieco z boku stał Lucjusz, który w pewnej chwili podszedł do Hermiony i wyciągnął w jej kierunku otwartą dłoń. Hermiona podała mężczyźnie swoją i wręcz zamarła, gdy Lucjusz przyciągnął ją do siebie i zamknął w uścisku.
- Dziękuję, panno Granger - powiedział wciąż ją tuląc. - I przepraszam - dodał niemal szeptem.
Przymknęła powieki by powstrzymać się od łez. Lucjusz Malfoy nigdy nie był jej wrogiem, jednak uprzedzenia na tle krwi i pochodzenia, skutecznie ich do siebie zniechęcały. Dlatego gest oraz słowa mężczyzny, były dla niej cenniejsze niż wszystkie pochwalne peany. Lekko drżącymi dłońmi odwzajemniła uścisk. W końcu zrozumiała, że nic nie jest niemożliwe. Zapragnęła zobaczyć się z mamą i tatą, prosić ich o wybaczenie i starać się o nawiązanie kontaktu z bratem. Chciała odzyskać rodzinę, i spróbować połączyć oba światy.
Gdy pierwsze emocje opadły, usiadła na łóżku obok dziewczynki i pogłaskała ją po głowie. Spędziła z Delphini, Draconem, Narcyzą i Lucjuszem długie godziny na rozmowach i wzajemnym poznawaniu samych siebie. Cieszyła się, widząc jak z każdym dniem siedmiolatka obdarza swoją rodzinę coraz mocniejszym uczuciem.
- Będzie nosiła nazwisko Malfoy - powiedział Draco do Hermiony, trzeciego dnia jej pobytu w szpitalu. - Tak będzie dla niej lepiej. Lestrange nie kojarzy się zbyt dobrze, mimo wszystko...
Hermiona przytaknęła.
- Dodatkowo - kontynuował blondyn. - Wspólnie podjęliśmy decyzję, że będzie figurowała jako córka moich rodziców, a moja młodsza siostra, o której nigdy wcześniej nie wspominaliśmy.
- N-naprawdę? - zdziwiła się Hermiona. Nie przypuszczała, że sprawy przyjmą taki obrót. - Co na to Delphini? - zapytała.
- Cóż... Zgodziła się. Mam nadzieję, że z czasem pokocha nas jak prawdziwą rodzinę - powiedział Draco nieco przygaszony.
Hermiona dotknęła jego dłoni.
- Jestem tego pewna - odparła z uśmiechem.
Gdy po chwili poczuła usta Dracona na swoich, nie pragnęła już niczego więcej. Droga jaką musiała przejść, by osiągnąć ten stan ducha była długa i kręta, jednak mimo przeszkód które napotkała, wiedziała że było warto.
- Draco... - zaczęła po chwili. - Jesteś pewny, że odejście z Ministerstwa to właściwy krok? - zapytała. Informację o zwolnieniu się blondyna przyjęła ze spokojem, jednak po kilku dniach zaczęła mieć wątpliwości, co do słuszności tej decyzji.
- Hermiono... - zaczął po chwili blondyn. - Prawda jest taka, że dotychczas nie wiedziałem, co naprawdę chcę robić w życiu. W Hogwarcie uczyłem się i zdobywałem dobre oceny, bo wierzyłem że w przyszłości dostanę się do Ministerstwa Magii i zdobędę wysoko postawione stanowisko, jednak ta przyszłość nigdy nie nadeszła... - powiedział Draco i utkwił wzrok w ich splecionych dłoniach. - Byłem wściekły, gdy Carter oddelegował mnie do pilnowania jakiejś mugolskiej gwiazdy estrady, wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to ty - uśmiechnął się blado. - Ale nawet wtedy wierzyłem, że to tylko chwilowe, że jeszcze im wszystkim pokażę i zajmę odpowiednie dla siebie miejsce w Ministerstwie. I wtedy trafiłem na ciebie. A ty, jak zawsze, pokazałaś mi moje miejsce w szeregu - dodał z uśmiechem.
- Słucham? Nic takiego ci nie pokazywałam! Nie wiem o czym ty... - obruszyła się Hermiona, jednak Draco jej przerwał.
- Nie mam na myśli nic złego - powiedział i mocniej ścisnął jej dłoń. - Zawsze wierzyłem, że będę częścią magicznej społeczności tylko dzięki jednemu, nazwisku. A moje nazwisko od pokoleń kojarzyło się tylko z pieniędzmi, pozycją i czystością krwi. Gdy po wojnie opinia publiczna wieszała na nas psy, chciałem znowu móc chodzić z dumnie uniesioną głową. Nie musieć czaić się po kątach, nie uciekać w apatię jak mój ociec, nie zamykać w domu jak matka... Jeszcze nigdy nie czułem się tak bardzo... Nikim - dodał i westchnął. W jego oczach Hermiona znów dostrzegła smutek, lecz po chwili kontynuował. - I wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak wychodzisz na scenę. Jak porywasz za sobą tłumy, jak blisko jesteś z członkami swojego zespołu. Poznałem twoją przeszłość i nie mogłem uwierzyć skąd wzięłaś w sobie siłę, by odejść ze świata który tak bardzo pokochałaś i odnaleźć się w nowym. Doświadczyłaś w swoim życiu bólu, tak samo jak ja, a mimo to wciąż walczyłaś. Popełniałaś błędy, tak samo jak ja i pomimo ich ciężaru próbowałaś stworzyć nowe życie... Obserwując cię zrozumiałem, że się okłamuję - dodał spojrzawszy jej w oczy. - Nigdy nie zagrzeję miejsca w Ministerstwie Magii - powiedział twardo. - Nikt nigdy mnie tam nie zaakceptuje, dopóki sam nie zaakceptuję swojej przeszłości i nie spróbuję żyć po swojemu. Dlatego stamtąd odchodzę, może kiedyś wrócę, ale dopiero gdy będę pewny, że robiłem to co chciałem.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Nie umiała odnaleźć słów, które w odpowiedni sposób oddałyby jej uczucia. Była dumna. Dumna i pełna nadziei. Dotknęła jego bladego policzka i po kilku minutach milczenia, powiedziała..
- Cokolwiek postanowisz, będę cię w tym wspierać.
Tego wieczoru czekała ją jeszcze jedna niespodzianka. Gdy leżała w objęciach Dracona, do jej szpitalnej sali wszedł Vincent, który z nieco zmieszaną i zakłopotaną miną kazał Hermionie się nie denerwować.
- Po pierwsze, nie krzycz - zaczął i zanim kasztanowłosa zdążyła powiedzieć choćby słowo, kontynuował. - Po drugie, wiem że działałem na własną rękę, ale będziesz mogła mnie za to besztać do woli później. Po trzecie... Twoi rodzice tutaj są. Przylecieli dwie godziny temu.
~
Wciąż się uśmiechała na wspomnienie tamtych chwil. Były niczym sen, najpiękniejszy sen, jaki mogła sobie wyśnić. Widok mamy i taty, nieśmiało wchodzących do jej pokoju, zaparł jej dech w piersiach. Nie wiedziała co tutaj robią i dlaczego w ogóle przyjechali. Lata rozłąki i dni wypełnione tęsknotą, uderzyły ją ze zdwojoną siłą. Gdy Draco wstał z łóżka i puścił jej dłoń, znowu poczuła się jak mała dziewczynka. Dziewczynka, która zraniła swoich rodziców.
- Mamo, tato... - załkała. - Tak bardzo was przepraszam!
Państwo Granger niemal natychmiast znaleźli się przy córce. Objęli ją mocno ramionami i zamknęli w rodzicielskim uścisku. Płacz trzech osób wypełnił pokój.
- Zostawmy ich samych - powiedział Vincent i klepnął Dracona w ramię. Blondyn wychodząc, cicho zamknął za sobą drzwi.
~
Naprawianie nadszarpniętych więzi nie było łatwe, ani dla rodziny Granger, ani dla rodziny Malfoy. Wszyscy musieli nauczyć się słuchać siebie nawzajem, rozumieć swoje obawy, pretensje i pragnienia. Godziny rozmów i wspólnie spędzone chwile, pozwalały na stworzenie nowych, lepszych relacji, opartych na szacunku, miłości i zrozumieniu. Delphini uczyła się kochać. Codziennie, krok za krokiem, pozwalała zbliżyć się do siebie coraz bardziej.
Wybaczyła.
Z czasem Lucjusz i Narcyza stali się rodzicami, których tak zawsze pragnęła, a w Draconie widziała brata, o jakim marzyła. Nigdy więcej nie miała być sama. Wspomnienie Obskurusa powoli bledło. Zmieniało się w senny koszmar, o którym zawsze mogła zapomnieć, w kojących ramionach Narcyzy.
Zdobyła przyjaciół.
Mimo wielu straconych lat, nauczyła się być dzieckiem. Bawić w ogrodzie z psem, którego przyniósł do domu Lucjusz w pewien deszczowy wieczór, malować kolorowe obrazki, śpiewać do szczotki, latać na miotle, gotować z mamą za pomocą czarów i bez ich udziału. Odnalazła dom i samą siebie.
Nie inaczej było u Hermiony. Państwo Granger przyznali, że od dawna chcieli skontaktować się z córką. Pierwszy telefon wykonali do Vincent'a Harvey'a zaraz po tym, gdy dowiedzieli się o strzelaninie na koncercie. Prosili o nie informowanie Hermiony o ich telefonie.
- Dlaczego? - zapytała Hermiona z oczami pełnymi łez. - Tak bardzo tęskniłam...
- Byliśmy przekonani, że nie chcesz mieć z nami już nic wspólnego - powiedziała matka Hermiony głaszcząc córkę po głowie. - Obwinialiśmy cię za wszystko, a przecież to nie była twoja wina. Nigdy nie próbowaliśmy lepiej poznać magicznego świata, do którego w końcu przynależysz. Czy nam to wybaczysz?
Hermiona przytaknęła i wtuliła się w matkę. Jak mogłoby być inaczej? Już samo to, że się tutaj zjawili, wystarczyło by chcieć spróbować od nowa.
- O Dominic.
Słysząc słowa ojca, kasztanowłosa spojrzała w stronę drzwi. Stojący za futryną chłopiec przyglądał się całej scenie w milczeniu.
- Chodź do nas Dominic'u, przywitaj się z siostrą - zachęcała go matka.
Sześciolatek wszedł do sali niepewnym krokiem. Najpierw przytulił się do ojca, jednak po chwili podszedł do matki i stanął naprzeciwko Hermiony. Kasztanowłosa nie mogła się napatrzeć na chłopca. Miał taki sam kolor oczu jak ona, a w kosmykach jego ciemnych włosów majaczyły kasztanowe refleksy.
- Jestem Hermiona - powiedziała wyciągnąwszy dłoń w jego stronę.
- Dominic - odparł chłopiec odwzajemniając uścisk.
- Dostałam twój list - powiedziała dziewczyna uśmiechnąwszy się łagodnie. - Bardzo ci za niego dziękuję - dodała.
Oczy chłopca nagle zrobiły się wielkie jak galeony.
- Czytałaś! Czy to znaczy, że teraz będziemy rodziną?! - wrzasnął w kierunku rodziców.
Po chwili milczenia państwo Granger zachichotali.
- Tak Dominic'u, zawsze nią byliśmy - odparła matka i objęła ramionami dwójkę swoich dzieci.
~
Od tamtych chwil minęły prawie dwa lata. Wiele się zmieniło, wiele zostało naprawione i zrodziło się jeszcze więcej zupełnie nowych uczuć. Jednak jedno pozostawało wciąż takie samo.
Muzyka.
- Gotowa?
Hermiona spojrzała na Takashi'ego, Cyryla i Edwina, którzy uśmiechali się do niej serdecznie. Była wdzięczna swojemu perkusiście i basiście za to, że tak dobrze przyjęli informację o jej magicznym pochodzeniu. Nie żywili do niej urazy za ukrywanie prawdy, obiecali dochować tajemnicy i wspólnie stwierdzili, że tak naprawdę nic to nie zmienia.
"- Dla nas jesteś po prostu Mioną, prawda, Cyryl? - zapytał ciemnoskóry chłopak, uśmiechając się szeroko.
- Jasna sprawa - odparł Cyryl."
Po tym nic już nie było takie samo. Oprócz koncertów jakie grali w świecie mugoli, powoli wchodzili na rynek magicznej popkultury. Kameralne koncerty, wywiady dla Proroka Codziennego, audycje w magicznym radiu. Jednak nic nie mogło się równać z dzisiejszym wieczorem.
- Gotowa - odparła Hermiona i wstała od toaletki. Koncert jaki zaraz mieli dać, nie mógł równać się z żadnym innym. Był wyjątkowy, magiczny i całkowicie szalony.
Stojąc na ruchomej zapadni, Hermiona słyszała podniecone głosy setek tysięcy osób, czuła bicie ich serc. Wiedziała, że w końcu dotarła do miejsca, za którym tak tęskniła, wróciła do ludzi, którzy byli w pewnym sensie, tacy sami jak ona. Pełni sprzeczności.
Nagle usłyszała wielokrotnie wzmocniony głos Kingsley'a Shacklebolt'a, i poczuła jak jej oddech przyśpiesza.
- Panie i Panowie! Witam na kolejnych Mistrzostwach Świata w Quiddichu! - zawołał, po czym na trybunach wybuchła ogłuszająca wrzawa. Zapadnia ruszyła ku górze. Kolorowy dym i błyszczące fajerwerki zalały olbrzymich rozmiarów stadion. Wrzaski kibiców prawie zagłuszyły pierwsze dźwięki gitary Takashi'ego, który z pozostałymi członkami zespołu, tak jak Hermiona, unosił się w powietrzu na magicznych zapadniach. Zgodziła się wystąpić przed meczem, zagrzać drużyny do walki i pojednać tym samym dwa światy, które nosiła wewnątrz duszy.
Była w swoim żywiole. Mocno trzymając w ręku mikrofon, dawała z siebie wszystko. W drugiej ręce dzierżyła różdżkę i gdy tylko nadchodził refren, wyczarowywała kolorowe gwiazdy, które zawisły nad trybunami, niczym najprawdziwsze diamenty. Wiedziała, że gdzieś w tym tłumie jest Ginny wraz z Harrym i Ronem, Narcyza i Lucjusz Malfoy, tak samo jak jej rodzice oraz brat.
I oczywiście Delphini.
Delphini, która widząc Hermionę na lewitującej scenie, krzyczała z radości ile sił w płucach.
*
Jej sypialnia tonęła w kwiatach. Bukiety róż, lilii, piwonii i hortensji, tworzyły niesamowitą mieszankę zapachów. Siedziała naprzeciwko swojej toaletki i wolnymi ruchami czesała długie, kasztanowe włosy. Wczorajsze Mistrzostwa zakończyły się zwycięstwem Wielkiej Brytanii, więc magiczna część społeczności zapewne jeszcze nie doszła do siebie, po świętowaniu tak wspaniałego sukcesu. Teodor Nott, po trzech godzinach walki, złapał Złoty Znicz i przypieczętował wygraną Anglii. To były wspaniałe chwile.
Chciałaby móc dzielić je z nim. Z tym, który był dla niej najważniejszy. Jednak wiedziała, że robi teraz coś, o stokroć ważniejszego niż łapanie złotej piłeczki.
Hermiona wzięła do ręki stojące na blacie zdjęcie, które przedstawiało ją i Dracona, trzymających się w objęciach. Fotografia była ruchoma, więc para co chwilę obdarzała się krótkim, lecz pełnym uczucia pocałunkiem. Zdjęcie zrobiła im ukradkiem Ginny, podczas zeszłorocznych Świąt Bożego Narodzenia. Zaraz po Nowym Roku, Draco wyjechał z kraju i chociaż był sierpień, od tamtego momentu Hermiona nie widziała się z nim ani razu.
"- Chcę ich odnaleźć jak najwięcej, zanim przyjdzie kolejny wrzesień -" powiedział do kasztanowłosej blondyn, zanim wyruszył w swoją podróż.
Całkowicie to rozumiała. Wspierała go w tym i miała nadzieję, że jego misja się powiedzie, gdyż takich dzieci jak Delphini, na świecie było zapewne o wiele więcej. Porzuconych, niekochanych, wykluczonych ze swoich społeczności przez to że były "dziwne". Magiczne dzieci, pełne nieposkromionej mocy, która mogła przeobrazić się w Obskurusa, jeśli nie zadbało się o nie w odpowiedni sposób. Takim samym dzieckiem był Voldemort, i chociaż jego moc nie przybrała postaci pasożytniczej siły, porzucenie, brak miłości i akceptacji, dały o sobie znać w najgorszy możliwy sposób, tworząc z Toma Marvolo Riddle'a tyrana i mordercę.
Aby temu zapobiec, z pomocą Minervy McGonagall, która zatrudniła Dracona jako "poszukiwacza magicznych sierot", Malfoy krążył po świecie i sprowadzał do Hogwartu nowych podopiecznych. W szkole utworzono całoroczny internat, który miał się stać dla tych dzieci drugim domem. Pomysł wyszedł od Dracona, który z początku opłacał wszystkie wydatki z własnej kieszeni, aż w końcu uzyskał pełne dofinansowanie z Ministerstwa Magii.
Pierwszy raz od lat, o nazwisku Malfoy, zaczęto mówić z należnym mu szacunkiem i sympatią. Przyczyniła się do tego również mała Delphini, która często bywała z Narcyzą na ulicy Pokątnej. Stała się ulubienicą tamtejszych sklepikarzy i nie było w tym nic dziwnego. Dziewczynka skradła serca nie tylko swoją urodą, ale także i sposobem bycia. Szczerością, mądrością i uśmiechem, który rzadko schodził z jej twarzy.
Hermiona westchnęła. Mimo dumy, którą czuła na myśl o tym co robi jej ukochany, czuła również tęsknotę. Tygodnie bez jego dotyku, miesiące bez pocałunków... Kwiaty, pomimo swej urody, zdawały się pachnieć mniej intensywnie, dni dłużyły się w nieskończoność.
"Draco...", przymknęła powieki i przytuliła do siebie zdjęcie w białej ramce.
Nagle, dotychczas leżący spokojnie na łóżku Pan Kuleczka, zastrzygł uszami, po czym wstał i wybiegł z sypialni Hermiony. Kasztanowłosa zawołała za swoim pupilem i odłożywszy zdjęcie na toaletkę, ruszyła za psem. W tym samym momencie, w którym zeszła ze schodów, ktoś zapukał do drzwi. Pomeranian wiercił się w miejscu i popiskiwał, więc widząc reakcję Pana Kuleczki, Hermiona otworzyła drzwi z drżącym sercem.
Jego włosy rozwiewał ciepły, letni wiatr. Pies skakał wokół niego i szczekał z zadowolenia, gdy tylko szczupłe palce chłopaka zatopiły się w miękkim, puszystym futerku.
- Już dobrze, dobrze - zaśmiał się drapiąc psa za uszami. - Tęskniłeś, prawda? - dodał, po czym wstał i utkwił spojrzenie swoich szarobłękitnych oczu w dziewczynie.
- Wróciłem - powiedział i uśmiechnął się do niej łagodnie.
Zegar w salonie wybił północ.
- Witaj w domu - odparła, po czym rzuciła się w jego rozpostarte ramiona.
______________________________________
OSTATNI ROZDZIAŁ, KOCHANI! Najprawdopodobniej jutro pojawi się BARDZO WAŻNY Epilog. Jesteście ciekawi, jak potoczyły się dalsze losy naszych bohaterów? :)
To dla mnie niesamowite, że to już prawie koniec. Ależ to zleciało! Wszystkim Wam dziękuję za komentarze i głosy. Bez Was, pisanie nie miałoby dla mnie sensu. Buziaki! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro