19. "Zostań Ze Mną"
Oczy wszystkich utkwione były w dumną i milczącą sylwetkę wysokiego mulata, który przestąpiwszy przez próg salonu, utkwił wzrok w zebranych.
- Przepraszam, że zjawiam się bez zapowiedzi - zaczął Blaise zwróciwszy się do Hermiony. - Ale jest coś, o czym muszę pilnie porozmawiać z Draconem.
- O co chodzi? - Draco zmarszczył brwi i podszedł do przyjaciela.
Zachowanie Zabiniego nie było dla niego typowe. Mimo, iż czarodziej nie wyraził sprzeciwu przeciwko związkowi Dracona z Hermioną, Malfoy wiedział, że jego przyjaciel raczej nigdy nie poszedłby na podobny układ. Jak dotąd nie zabiegał też, o lepsze zapoznanie go z byłą Gryfonką.
- Moglibyśmy porozmawiać na osobności? - z twarzy Blaise'a niczego nie można było wyczytać. Jedynie Draco, który znał Zabiniego od lat, dostrzegł w jego czarnych oczach nerwowy błysk.
- Chwileczkę - Harry wystąpił przed szereg. - Podczas wizyty w Azkabanie, Lestrange wspominał, że o Delphini wypytywał Teodor Nott. Z tego co pamiętam, w Hogwarcie łączyły was raczej przyjazne relacje. Czy wiesz coś na ten temat, Zabini?
- Pytasz jako znajomy ze szkoły, czy jako Auror? - odparł Blaise spokojnie.
Atmosfera z salonie nieco zgęstniała. Pytania zawisły w powietrzu bez odpowiedzi i gdy Harry znowu miał zamiar się odezwać, w kominku zapłonął zielony ogień. Po chwili, w płomieniach, ukazała się nieco poddenerwowana twarz Fleur Weasley.
- Harry! Harry, jak dobrze że tutaj jesteś - zaczęła, biorąc głębokie wdechy.
- Co się stało Fleur? - zapytał brunet marszcząc brwi.
- Ginny... Ginny zaczęła rodzić! Pięć minut temu Bill i mama zabrali ją do Świętego Munga - odparła, na co zielone oczy chłopaka zrobiły się wielkie jak galeony.
- Już tam lecę! - wrzasnął i nawet nie obejrzał się na pozostałych.
- Idę z tobą - dodał Ron, a ręka w której trzymał różdżkę, zaczęła lekko drżeć.
Hermiona spojrzała na Dracona, który od razu zrozumiał jej zamiary.
- Ja też idę do szpitala - powiedziała ubrawszy płaszcz. - Jeśli chcecie, możecie tutaj zostać i porozmawiać - dodała w stronę Dracona i Blaise'a.
- Nie bądź śmieszna - odparł blondyn. Chciał porozmawiać z przyjacielem, czuł że to, co ma mu do zakomunikowania, jest niezwykle ważne, tym bardziej, że Potter zaczął coś podejrzewać. Mimo wszystko, nie mógł tak po prostu przestać wykonywać swoich obowiązków. Nathan tylko na to liczył. - Blaise, ta rozmowa musi zaczekać, mimo wszystko wciąż jestem na służbie. Jeśli Carter dowie się, że puściłem Granger samą, wyleje mnie na zbity pysk.
Zabini po chwili milczenia, głośno westchnął.
- Porozmawiamy w szpitalu - dodał i po chwili aportował się z domu Hermiony.
Charlotta, trzymając w ramionach puchatego pieska, przyglądała się znikającym czarodziejom zza kuchennych drzwi.
*
Widok, który zastał po powrocie do domu, zwalił go z nóg. Chatka, która i tak dotychczas ledwo stała, teraz była jedynie kupą rozwalonego drewna, połamanych belek, rozrzuconych mebli i potłuczonego szkła, który iskrzył się tak samo jasno, jak leżący dookoła śnieg. Teodor upuścił zakupy i podbiegł do gruzowiska. W stercie zniszczonych przedmiotów, szukał tylko jednej osoby. Serce waliło mu jak oszalałe. Przed oczami majaczył mu obraz zakrwawionych blond włosów, i na samą myśl zrobiło mu się niedobrze. Co jeśli zginęła? Co, jeśli nie potrafiła opanować swojej wewnętrznej mocy, która doprowadziła chatkę do takiego stanu? Teodor był pewny, że to Obskurus zniszczył dom.
Po kilku minutach intensywnego przekopywania się przez zgliszcza, usiadł na jednej z belek i przeczesał dłonią zmierzwione włosy. Nagle jego wzrok padł na leżące pod nogami magazyny. Niewygodna myśl uderzyła go z siłą rozpędzonego Hipogryfa. Co jeśli dziewczynka znalazła te gazety? Co sobie pomyślała? Co poczuła na widok szczęśliwego kuzyna?
Był na siebie wściekły. Czuł, że od razu powinien był się ich pozbyć, jednak co jakiś czas do nich wracał, sam nie wiedział dlaczego. Może po to, by przyjrzeć się twarzy swojego dawnego przyjaciela? Draco na zdjęciach wydawał się być szczęśliwy. Szczęśliwszy niż kiedykolwiek i Teo zachodził w głowę, czy była to sprawka kasztanowłosej dziewczyny. Pytał wtedy sam siebie, czy ma prawo osądzać za to Malfoya. Czy powinien, tak jak on, zapomnieć o przeszłości i ruszyć dalej.
Spojrzał przed siebie i nagle zamarł. W oddali, na białym, lśniącym śniegu, zauważył sylwetkę siedmioletniej dziewczynki. Poczuł niewyobrażalną ulgę. Odrzucił na bok magazyn i w zerwał się na równe nogi.
- Delphini! - wrzasnął biegnąc ile sił w nogach. Dziewczynka jednak się nie poruszyła.
- Delphini... - powiedział zatrzymawszy się na kilka metrów przed małą i przyjrzał się jej uważnie.
Wyglądała inaczej niż zazwyczaj. Coś zmieniło się w jej dziecinnej, słodkiej twarzy. Oczy, dotychczas szare, przybrały odcień głębokiej czerni. Powietrze wokół dziewczynki wirowało, wzbijając tym samym płatki śniegu i tworząc między nimi niezwykłą, białą ścianę.
- Delphini... - Nott wziął głębszy wdech i upadł na kolana. W jednej chwili zrozumiał, że nadeszła chwila, której tak bardzo się obawiał. Obskurus w końcu przejął nad dziewczynką kontrolę.
Chciał temu zapobiec. Wierzył, że ma czas i kiedyś uda mu się oddzielić dziecko od pasożytniczej siły, jednak był na to za słaby.
- Przepraszam... - wyszeptał wbijając dłonie w śnieg. - Przepraszam, że nie zdołałem cię uratować... - po jego policzkach spłynęły łzy. Przez jego głowę przebiegła myśl, a raczej wątpliwość, kogo tak naprawdę przeprasza. Ją? A może siebie?
Zastanowił się nad tym, czy rzeczywiście pragnął ocalić Delphini ze szlachetnych pobudek. Czy naprawdę aż tak bardzo bolał go jej los, że postanowił zaryzykować i zaopiekować się dziewczynką? A może... Może po prostu chciał dopiec Malfoyom.
Nie...
Pokochał tę małą. Pokochał jak własną siostrę, której nigdy nie posiadał. Widząc jej cierpienie, widział także samego siebie, i Dracona, który przecież też nigdy nie miał wyboru.
- Delphini... - powiedział cicho, podnosząc na nią swój wzrok. Jednak ciało dziewczynki zaczął już oplatać czarny, gęsty kokon materii. - Nie poddawaj się, spróbuj z tym walczyć! - wrzasnął wstając. - Słyszysz mnie?! Delphini! Zostań ze mną! - cudem uniknął czarnego, ostrego kolca, który wystrzelił w jego stronę niczym strzała.
"Teodor!"
Usłyszał jej głos, rozchodzący się niczym echo. Była tam. Wciąż żyła wewnątrz kokonu i samej siebie. Ta myśl dodała mu sił.
"Dom Gauntów"
Usłyszał ponownie. Rozpacz jaka wylewała się z jej słów, zabierała mu oddech. Chciał zrobić krok w jej stronę, powiedzieć że jest dla niego najważniejsza, że ją kocha i już nie będzie sama. Zapewnić, że tym razem da z siebie wszystko i uwolni ją od mrocznego potwora, który ją więził.
Jednak, zanim zdążył zrobić cokolwiek, opętane ciało dziewczynki zniknęło w czarnym wirze mocy, która uniosła ją wysoko i pomknęła przed siebie, w stronę południa. Teodor przez chwilę stał w ciszy i przyglądał się absurdalnie błękitnemu niebu.
- Niech to szlag - zaklął pod nosem i ruszył jej śladem.
*
Korytarz przed salą porodową pękał w szwach. Byli tam wszyscy, którzy kochali Ginny i którzy chcieli wspierać ją, jak i Harry'ego, w tak ważnych chwilach. Wszyscy oprócz Blaise'a i Dracona, którzy stali nieco z boku i wciśnięci w kąt najodleglejszej ściany, szeptali coś między sobą.
- Po cholerę tutaj przyleźliśmy - syczał Zabini. - Poważnie. Fakt, że za drzwiami rodzi się mały Potter, sprawia że czuję pewien dyskomfort.
- Więc już wiesz, jak czuję się przez cały czas - odwarknął mu Draco. Blondyn spojrzał na siedzącą w oddali Hermionę, która trzymała za rękę Molly Weasley. W oczach dziewczyny zalśniły maleńkie łzy wzruszenia, które wytarła rękawem płaszcza.
- Wszystko byś dla niej zrobił, prawda?
Słowa Blaise'a wyrwały Dracona z zamyślenia.
- Po czym wnosisz? - zapytał Malfoy nieco zmieszany.
- Proszę cię - parsknął mulat. - Stoisz w korytarzu pełnym Weasley'ów, i nawet nie próbujesz wszcząć awantury z Ronem. Dorosło się, co?
- Bynajmniej.
Na twarzy Zabiniego zamajaczył delikatny uśmiech.
- O czym chciałeś porozmawiać? - arystokrata spojrzał na przyjaciela, który z miejsca spoważniał.
- Draco... Czy ostatnio Teodor się z tobą kontaktował? - zapytał Blaise cicho.
- Nie - odparł szybko blondyn. - Od ponad roku nie zamieniłem z nim słowa. A co?
- Cóż... Tak się składa, że ja i owszem.
Draco uniósł brwi w geście zdziwienia. Pierwszy raz słyszał o tym, by Teo kontaktował się z kimkolwiek. W pierwszej chwili poczuł ukłucie zazdrości. Dlaczego Teodor odezwał się do Blaise'a, a do niego nie? Jednak to, czego dowiedział się kilka chwil później, prawie przyprawiło go o ból w klatce piersiowej.
- On nie wie co robi... - ciągnął Zabini swój monolog. - Jest przekonany, że uratuje tę małą, ale mówię ci Draco, mam złe przeczucia.
Malfoy nie odpowiedział od razu. W jego głowie kłębiło się od przeróżnych myśli. Miał wrażenie, że grunt osuwa mu się spod nóg.
- Wszystko w porządku? - zapytał z troską Blaise.
Po chwili milczenia, Draco odparł..
- Nie, nie jest w porządku. Czy rozmawiałeś o tym z kimś jeszcze?
- Nie. Draco, ja w ogóle nie chcę być w to zamieszany! - uniósł się Zabini.
- Co masz przez to na myśli? - zdenerwował się Draco.
- Zrozum, prędzej czy później, dotrą do niego Aurorzy. Jak myślisz, co go czeka za ukrywanie Obskurodziciela? Azkaban, Draco, Azkaban.
- On tylko... Chce ją chronić... - wydukał blondyn.
- Chronić! A to dobre! Ubzdurał sobie, że odzieli tę dziewczynkę od Obskurusa, a przecież do tego potrzebna jest wręcz niewyobrażalna, magiczna moc. Oboje dobrze wiemy, że z naszej trójki Teo był najsłabszy z zaklęć, jak więc miałby tego dokonać? - zakpił Blaise. - Poza tym, jak już ci wspomniałem, Teodor uważa że o wszystkim wiedziałeś. Próbowałem mu wytłumaczyć że to nieprawda, ale nie wiem ile do niego dotarło. Jest uparty jak wół.
Draco usiadł na pobliskim krześle i wbił wzrok w podłogę. Przed oczami zamajaczyła mu twarz przyjaciela, którego tak bardzo podziwiał, przez wszystkie szkolne lata. Teodor był silny, uparty, bezkompromisowy. Wiecznie uśmiechnięty, otoczony najładniejszymi dziewczynami, i co najważniejsze, wydawał się Draconowi wolny, w przeciwieństwie do niego. To czego podjął się teraz, tylko potwierdzało fakt, że Teodor posiadał również dobre serce. Nie przeszedł obok cierpienia dziewczynki obojętnie. Nie udawał ślepego, nie przemilczał sprawy. Może powinien zareagować inaczej, pójść do biura Aurorów, donieść na ciotkę i rodzinę Malfoy, jednak mimo wszystko, mimo żalu który się w nim narodził, nie zrobił tego. Wziął sprawy w swoje ręce i chociaż sytuacja zaczęła robić się tragiczna, wciąż uparcie pragnął otoczyć Delphini opieką.
Draco nie mógł mieć Teodorowi za złe, że ten go podejrzewał. Sam przecież pozostawał bierny w tak wielu sprawach. Pozwolił na to, by kierowano nim niczym lalką, wysługiwano się nim, raniono za pomocą jego własnych rąk i różdżki.
"Kolejny raz go zawiodłem", pomyślał Draco.
W tym samym momencie, drzwi do sali porodowej otworzyły się szeroko. W progu stanął Harry, na którego twarzy malowało się szczęście w najczystszej postaci.
- Trzy kilo i pięćset gram - powiedział, po czym na korytarzu wybuchła wrzawa oklasków.
Molly, cała zapłakana, rzuciła się zięciowi na szyję. Artur, Bill, George, Ron, Percy, a nawet Charlie Weasley, klepali się wzajemnie po plecach. Hermiona najpierw uściskała Harry'ego, po czym podbiegła do Dracona.
- Trzy kilo i pięćset gram - powtórzyła słowa przyjaciela z wielkim przejęciem - To niesamowite! Chodź, zobaczymy małego James'a Potter'a - dodała, biorąc blondyna za rękę.
- Hermiono, tam i tak jest już tłok, idź sama - odparł Draco, siląc się na neutralny ton. Kasztanowłosa spojrzała na arystokratę podejrzliwie, a jej wzrok po chwili padł na stojącego obok Blaise'a.
- O co chodzi? - zapytała z powagą. - Czego się dowiedziałeś?
Blondyn przez chwilę milczał.
- To nie jest dobry moment, później porozmawiamy - odparł i poczuł jak Hermiona puszcza jego dłoń. Przez ułamek sekundy zapragnął złapać ją za rękę. Znów poczuć ciepło jej skóry. Przez głowę, niczym blask błyskawicy, przebiegła mu myśl, że coś jest nie tak. Uczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa nie dawało mu spokoju.
- Dobrze - odparła Hermiona i zanim zniknęła za drzwiami sali, znów przeszyła wzrokiem Zabiniego.
- Co teraz zamierzasz? - zapytał Blaise, gdy kasztanowłosa się oddaliła. Draco wstał i wziął głęboki wdech.
- Spotkam się z Teodorem. Muszę z nim porozmawiać - dodał i ruszył przed siebie.
Po chwili usłyszał, jak Blaise dokonuje aportacji. Nie miał mu tego za złe. Całkowicie rozumiał postępowanie swojego przyjaciela. Blaise, tak jak i większość członków rodzin Śmierciożerców, oraz osób popierających politykę Voldemorta, starał się ze wszystkich sił znaleźć swoje miejsce w świecie magii. Nie było to ani łatwe, ani proste. Niejednokrotnie trzeba było schować dawną dumę do kieszeni i pogodzić się z nową, niezbyt przychylną rzeczywistością. Draco sam żył w ten sposób od lat. Podporządkował się szefowi który nim otwarcie gardził, tylko po to, by móc przekraczać próg Ministerstwa Magii. Wciąż pragnął być częścią magicznej społeczności. Mimo iż teraz robił za jej margines, wierzył że pewnego dnia to się zmieni. Teraz, gdy dowiedział się jak wielką odpowiedzialność wziął na siebie Teodor, zrozumiał że wszystko w co dotychczas wierzył, było kłamstwem które sam sobie wmawiał. Społeczeństwo nigdy do końca go nie zaakceptuje. Nigdy nie zostanie powitany w gmachu Ministerstwa z otwartymi ramionami. Życie które chciał prowadzić, stanowisko które chciał objąć, było poza jego zasięgiem. W końcu to zrozumiał.
Poczuł, że coś się w nim zmieniło. Jakiś ciężar w końcu opuścił jego serce i chociaż teraz szedł w nieznane, nie czuł lęku. Stanął w progu sali i spojrzał na Hermionę, która trzymała w ramionach nowo narodzonego chłopca. Na jej twarzy lśnił uśmiech, okraszony łzami radości. Wpatrywała się w dziecko i kołysała je w rytm nuconej kołysanki. W sali panowała aura miłości, której Draco doświadczał pierwszy raz w życiu. Wiedział, że wszystko co dobre, zawdzięcza właśnie jej.
Nagle za jego plecami rozległ się dźwięk teleportacji. Odwrócił się i spojrzał w zdenerwowaną twarz Anthony'ego Lloyd'a, szefa biura Aurorów.
Anthony minął go bez słowa i zapukał w otwarte drzwi.
- Najmocniej przepraszam - zaczął nerwowo, omiatając wzrokiem salę. - Potter, pani Ginewro... - zwrócił w się stronę Ginny, która odebrała od Hermiony synka. - Gratuluję wam narodzin dziecka. Niestety, jestem zmuszony prosić cię Harry o rozmowę. Ciebie także Weasley - dodał, spojrzawszy krótko na Rona, po czym wyszedł.
- Nie denerwuj się - powiedział Harry do Ginny i pocałował ją i małego James'a w czoło. Ron przecisnął się przez stojących w rzędzie braci i podążył za Harry'm.
Hermiona napotkała wzrok Dracona. Już wcześniej nabrała podejrzeń. O czym Blaise mu powiedział? Co tak bardzo nim wstrząsnęło? Mógł udawać, że wszystko jest w porządku, jednak znała go zbyt dobrze, by dać się nabrać na obojętny ton. Uspokoiwszy Ginny, wyszła z sali. Usłyszała jak Draco idzie tuż za nią.
- O co chodzi, panie Lloyd? - zapytała wprost. Auror zmieszał się jej stanowczością i zmarszczył brwi.
- Z całym szacunkiem panno Granger, ale...
- Chodzi o Delphini, prawda? - wszedł mu w słowo Draco.
Anthony jeszcze przez moment się wahał, ale dobrze wiedział, że jeśli nie on, to o całej sprawie i tak powie im Potter, albo Weasley.
- Tak, panie Malfoy - dał w końcu za wygraną. - Chodzi o Delphini. Albo raczej o to, co się z nią aktualnie dzieje.
Hermiona poczuła, jak jej serce przyśpiesza.
- To znaczy? - Draco miał dosyć wymijających odpowiedzi mężczyzny.
- Dziesięć minut temu, dostaliśmy zgłoszenie o dziwnym zajściu w Little Hangleton - odparł Lloyd.
- Little Hangleton? - zdziwiła się Hermiona. - Przecież to tam znajduje się dom Riddle'ów i dom Gauntów - zauważyła i po chwili zrozumiała, co chciał przekazać im Auror.
Już tylko jedna osoba, mogła chcieć zapuścić się w tamte rejony. Ktoś, kto cierpiał z powodu swojego pochodzenia. Ktoś, kto nie widział dla siebie żadnej przyszłości i kogo dręczyły najgorsze demony.
Mała Delphini...
Hermiona nie słuchała dyskusji, jaka wywiązała się między Anthony'm, Harry'm, Ronem i Draconem. Odeszła na kilkanaście metrów i stuknęła różdżką w telefon, by ten mógł wykonać połączenie, pomimo panującej dookoła magii. Po chwili trzasnęła klapką i wróciła do Dracona, który stał już sam na korytarzu.
- Gdzie Harry, gdzie Ron? - zapytała zaskoczona, rozglądając się dookoła.
- Pożegnali się z rodziną i poszli za Lloyd'em - odparł Draco i spojrzał w brązowe oczy dziewczyny. - Muszę do niej iść, Hermiono. Muszę spróbować ją uratować... Nie proszę cię, byś poszła ze mną, to zbyt niebezpieczne... - urwał, gdy poczuł jak dłoń Hermiony zaciska się na jego ręce.
- Nie musisz mnie prosić - dodała uśmiechnąwszy się lekko. W jego szarobłękitnych oczach dostrzegła blask wdzięczności i wzruszenia. Spojrzała za siebie. Jej wzrok spotkał się ze spojrzeniem oczu Ginny.
"Przyprowadzę Harry'ego z powrotem", obiecała bezgłośnie i poczuła, jak moc teleportacji łącznej wciąga ją niczym tornado.
*
Bolał ją każdy centymetr jej duszy. Duszy, gdyż ciała nie czuła już od dłuższego czasu. Uwięziona w ciemnym, ciasnym miejscu, którego nie potrafiła do końca objąć dziecięcym rozumiem, zatracała się w cierpieniu coraz bardziej. Obskurus zamknął ją w swoich ostrych szponach, niczym bestia.
Dom Gauntów, który był już niczym więcej, jak stertą spróchniałego drewna, nie przyniósł Delphini ani ukojenia, ani nie sprawił że jej gniew przybrałby na sile. Widok szczątków domu jej, bądź co bądź babci, nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Było tak, jak mogła się spodziewać. Wszyscy powoli zapominali o historii, wypierali z pamięci dzieje Voldemorta, jego rodziców, dzieciństwa i drogi do zła. Nikt już nie chciał się zagłębiać w ten temat. Voldemort, oraz jego przeszłość, była zbędna, tak jak i Delphini.
Dziewczynka poczuła, że Obskurus napiera na nią z całej siły. Może powinna odpuścić? Poddać się jego woli i zniknąć? Przecież i tak, nie ma dla niej miejsca w tym świecie.
"Byłam tu tylko na chwilę" pomyślała, po czym kolejny raz poczuła, jak czarna materia wdziera się do wnętrza jej serca.
*
Tego się nie spodziewała. Owszem, czytała o podobnych przypadkach jeszcze za czasów Hogwartu, ale co innego o czymś czytać, a co innego widzieć to na własne oczy. Gdy wraz z Draconem, wylądowała przed tym, co kiedyś było drewnianym domem, jej wzrok od razu padł na wielką, czarną kulę materii, która pulsowała wściekle i od czasu do czasu atakowała Aurorów. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła Harry'ego i Rona stojących w pewnej odległości od Obskurusa. Nagle poczuła, że Draco mocniej ściska ją za rękę. Powiodła oczami za jego spojrzeniem i dostrzegła Teodora Nott'a, który trzymając w dłoni różdżkę, bezsilnie próbował przemówić do opętanej dziewczynki.
- To nie ma sensu! - wrzasnął Anthony Lloyd po tym, jak jeden z kolców minął jego głowę o włos.
- Musimy spróbować! - warknął Teodor i zrobił krok do przodu.
- Nott, powtarzam ci, jesteś aresztowany! - wrzasnął Auror, jednak na chłopaku nie rozbiło to wrażenia. Nawet na niego nie spojrzał. Wpatrywał się uparcie w Obskurusa, jakby chciał tym samym odnaleźć sposób na jego pokonanie.
Hermionie, cały ten widok zaparł dech w piersiach. Krążący wokół Obskurusa Aurorzy, wydawali się być bezsilni, wobec tak wielkiej i niszczycielskiej siły. Sama powoli zaczęła wątpić w to, by dziewczynkę dało się ocalić. Poczuła jak Draco puszcza jej dłoń. Blondyn podszedł do Teodora, więc ruszyła za nim.
- Co ty tutaj robisz? - zdziwił się Nott na widok przyjaciela.
- Chcę pomóc - odparł szczerze Draco. - Naprawdę, nie miałem bladego pojęcia o jej istnieniu. Gdybym wiedział..
- I tak nic byś z tym nie zrobił - syknął Teodor. - Jesteś takim samym tchórzem jak Blaise.
- Tego nie wiesz! - wtrąciła się Hermiona.
Oczy Nott'a zatrzymały się na jej twarzy. Pierwszy raz w życiu poświęcił jej swoją uwagę. Zastanawiał się, co miała w sobie takiego, że Malfoy ją pokochał. Właśnie ją.
- Granger... Skoro jesteś taka inteligentna i pewna siebie, to może uda ci się coś na to poradzić? Chyba że już zapomniałaś, jak operuje się różdżką.
- Nie pogrywaj z nią, Teo... - odparł Draco siląc się na spokój.
Ich oczy na chwilę się spotkały. Lata przyjaźni, bólu, cierpienia i kłamstw, zaczęły dawać o sobie znać. Szalejący Obskurus, raz po raz, zadawał rany walczącym z nim Aurorom, którzy bez powodzenia próbowali zapanować nad jego siłą. Teodor chciał coś powiedzieć, jednak w tym samym momencie tuż za nimi, aportowała się Narcyza Malfoy.
- Co... Co ona tutaj robi? - Draco nie krył zdumienia. Od dnia przesłuchania nie miał z rodzicami żadnego kontaktu. Nie odpisywał na listy, nie odbierał telefonów od matki. Jeszcze nie potrafił im wybaczyć i obawiał się, że ten czas może nigdy nie nastąpić. Wiedział, że oboje znajdują się w Malfoy Manor pod ścisłą obserwacją Aurorów i miał nadzieję, że tak już zostanie. Mimo wszystko nie życzył im Azkabanu. Ból jaki towarzyszył jego gniewowi, był już sam w sobie, trudny do zniesienia.
- To ja... - odparła nieco zakłopotana Hermiona. - Zadzwoniłam do twojej mamy ze szpitala i powiedziałam jej, co się się dzieje.
- Dlaczego? - Draco nie wierzył własnym uszom. - Dlaczego to zrobiłaś?
- Na moją prośbę! - odparła Narcyza podchodząc do dziewczyny. Jej wzrok co chwilę padał na wielką kulę ciemnej materii. - Rano zadzwoniłam do Hermiony i poprosiłam ją, by powiadomiła mnie, jeśli dowie się czegoś o Delphini.
- Nie miałaś prawa... - syknął Draco na matkę.
- Możliwe, ale wierz czy nie, czuję się winna - odparła i zrobiła kilka kroków w stronę Obskurusa. - Delphini... - szepnęła, a w jej oczach stanęły łzy. - Tak bardzo, bardzo cię przepraszam! Gdybym tylko mogła cofnąć czas... - załkała.
Nagle, na łysej polanie, znów rozszedł się dźwięk teleportacji. Tym razem na ubitej, zamarzniętej ziemi, wylądował Lucjusz Malfoy.
- Delphini! - zawył niczym ranione zwierzę. Wyglądał gorzej niż za czasów Azkabanu. Platynowe, długie włosy zwisały smętnie, pozbawione dawnego blasku. Jego twarz się zapadła, a w oczach płonęło szaleństwo. Całe jego wychudłe ciało drgało, niby to w konwulsjach.
- Delphini, to moja wina! - zaryczał i rzucił się na ziemię. - To ja zawarłem kontrakt Eufemią Rowle, to ja pomimo sprzeciwów Narcyzy, podjąłem decyzję o pozbyciu się ciebie! - zawołał.
Ku zdumieniu Hermiony, po jego twarzy spływały najprawdziwsze łzy. Kasztanowłosa jeszcze nigdy nie widziała Lucjusza, byłego poplecznika Voldemorta, w takim stanie.
- Żałowałem tego każdego dnia! Zrozumiałem, że dobrowolnie pozbyłem się członka rodziny! - jego brudna, zapłakana twarz wpatrywała się w Obskurusa. Tuż za nimi aportowali się Aurorzy, których wcześniej Narcyza z Lucjuszem jakimś sposobem oszukali i zdołali się im wymknąć. - Jeśli musisz się na kimś zemścić, to zrób ze mną co chcesz! - wrzasnął Lucjusz. - Dręcz mnie, torturuj, zabij jeśli musisz! Ale błagam... Błagam, nie poddawaj się tej sile!
- Ona cię nie słyszy - odezwał się nagle Teodor, tonem zimnym jak lód. Utkwił wzrok w siejącym spustoszenie Obskurusie i nawet nie raczył spojrzeć na klęczącego obok Lucjusza. - Wie pan co, panie Malfoy, jest pan najgorszym ścierwem jakie w życiu poznałem - dodał, wkładając w każde słowo dawkę jadu.
Sytuacja wydawała się być beznadziejna. Gdy w pewnym momencie, jeden z kolców potwora przebił ramię Anthony'ego Lloyd'a, wszyscy wstrzymali oddech.
- Musimy się wycofać! - wrzasnął Harry, tamując krew swojemu szefowi. - Ten Obskurus jest za silny, musimy wezwać posiłki.
- A co z Delphini?! - Narcyza zwróciła się do Harry'ego, który przez chwilę się jej przyglądał. Brunet wciąż pamiętał, jak wielką przysługę wyświadczyła mu matka Dracona, gdy podczas wojny skłamała Voldemortowi.
- Nie sądzę, by dziewczynkę dało się uratować. Przykro mi - odparł, odwracając od niej wzrok.
Hermiona, słysząc te słowa, zacisnęła rękę na różdżce.
Wszystko zawsze kończyło się w taki sam sposób. Widziała to wiele razy. Ból i cierpienie ciągle były częścią jej życia. Mogła próbować od niego uciec, zamknąć oczy i udawać, że niczego nie dostrzega, jednak rozpacz i tak znalazła sposób, by dręczyć ją i tych których kochała. Tak wiele poświęciła już w swoim życiu... Związek z Ronem, relacje z rodzicami, poznanie brata, magiczny potencjał... Wiedziała jednak, że nie może pozwolić na to, by tę dziewczynkę spotkał tak okrutny i smutny los. Niczym sobie na to nie zasłużyła. Była tylko dzieckiem, a pochodzenie nie definiowało jej osoby. Hermiona wiedziała o tym aż za dobrze.
Przypomniała sobie księgi, które przed laty przywołała zaklęciem, z gabinetu Albusa Dumbledore'a.
Księga Magii Zakazanej, Księga Magii Białej, oraz Księga Czarnej Magii.
Były to trzy, opasłe tomiszcza, oprawione najprawdopodobniej w ludzką skórę, chociaż Hermiona chciała wierzyć, że tak nie jest. Przez całą wojnę studiowała je dokładnie. Poznała zaklęcia i byty, o których większość czarodziejów nie miała bladego pojęcia. Kilku zaklęć, w tajemnicy przed Ronem i Harry'm, nauczyła się sama. Czasami nachodziła ją myśl, że to wszystko co się jej przytrafiło, było karą za tę naukę. Pomyślała o formułce jednego z nich. Podniosłą różdżkę i dotknęła nią czubka swojej głowy.
- Draco... - zaczęła, po rzuceniu na siebie niezwykle silnego zaklęcia ochronnego. Blondyn spojrzał na nią nieco rozkojarzony. - Dziękuję ci za to, że znowu złożyłeś mnie w całość - powiedziała, po czym uśmiechnęła się promiennie.
- Hermiona, co ty... - chłopak spojrzał na nią zaskoczony, lecz nie zdążył zapytać o nic więcej.
Kasztanowłosa, ostatni raz spojrzawszy w oczy Teodora Nott'a, pobiegła przed siebie. Czuła jak ziemia pod jej stopami drży, tak samo jak jej serce. Nie słyszała wrzasków Dracona i swoich przyjaciół, nie odwróciła się, by móc zatrzymać w pamięci obraz ich twarzy. Biegła przed siebie wierząc, że są bezpieczni i kiedyś jej to wybaczą.
Obskurus, niczym stado czarnych, rozzłoszczonych os wirował i kąsał w szaleńczym pędzie. Był niczym ruchoma ściana, stworzona z tysięcy tnących ostrzy, przecinających powietrze. Nie zwrócił na nią uwagi, nie zaatakował jej żadnym ze swoich kolców. Skupiony na ostatecznym wysysaniu energii z dziewczynki, pozwolił by Hermiona spowita zaklęciem, wskoczyła w jego czarną otchłań.
"Idę po ciebie, Delphini" , pomyślała Hermiona i zniknęła, zostawiając po sobie jedynie odrzuconą na bok różdżkę.
________________________________________
SŁOWO OD AUTORKI:
Kochani!!! Do końca został rozdział, góra dwa, plus epilog. Aż ciężko mi w to uwierzyć! Jestem Wam wszystkim niezwykle wdzięczna, za to że czytacie i że mnie wspieracie < 3 Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Kolejna część już wkrótce! Buziaki! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro