Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. "Ta O Której Się Milczy"

Siedziała w kącie pokoju, pogrążona w półmroku zachodzącego słońca. Jej jasne, prawie białe włosy opadały puklami na ramiona. Nie wiedziała, jak długo już kuli się w tej pozycji. Godzinę, dwie, trzy... Może pół dnia. Jedynie w ten sposób mogła poczuć się bezpiecznie. Słysząc bicie swojego serca i szmer oddechu, uspokajała myśli i obolałe ciało. Z sąsiedniego pokoju doszedł jej uszu krzyk ptaka zamkniętego w klatce i kolejny raz przeszył ją dreszcz. Już dawno powinna się do tego przyzwyczaić. Do tych krzyków, wrzasków, gróźb, przemocy... Przecież codziennie, odkąd pamiętała, jej opiekunka wyraźnie i dotkliwie dawała jej odczuć, co o niej myśli i jak wielką pogardą ją darzy. 

A ona nigdy nie wiedziała dlaczego. 

Czuła w sobie coś, czego nie potrafiła nazwać. Coś potężnego, pięknego i groźnego zarazem. Czuła, że jest podobna do swojej oziębłej opiekunki, lecz wiedziała też, że znacznie się od niej różni. Była więc samotna. Sama, w dużym, ciemnym domu, mając za towarzystwo jedynie wrzeszczące ptaszysko, którego nawet nie mogła dotknąć, gdyż ptak na każdą próbę zbliżenia dłoni reagował agresją. 

Dni mijały jeden po drugim. Wieczory ciągnęły się w nieskończoność, a ona mimo iż miała dopiero siedem lat, wiedziała że tak naprawdę nigdy nie była dzieckiem. Za to widziała je w książkach. Tych nielicznych czytankach, które miała w swojej skromnej biblioteczce. Na kolorowych obrazkach tańczyły i biegały roześmiane dzieci. Trzymały się za ręce, goniły wiatr i barwne motyle. Były wolne i szczęśliwe. Przewracając kolejne strony tak dobrze znanej książki, zapragnęła wejść do jej wnętrza. Może te dzieci przyjęłyby ją serdecznie? Razem z nią goniłyby chmury i wzięłyby ją w objęcia, jak grupa najprawdziwszych przyjaciół. Nie potrafiła sobie przypomnieć ani jednego momentu, w którym ktoś wziąłby ją za rękę. Nikt nigdy nie ogrzał jej dłoni swoją własną. 

Wzdrygnąwszy się usłyszała jak ktoś otwiera ciężkie, drewniane drzwi wejściowe i po chwili zamyka je z hukiem przekręciwszy klucz w zamku. Zacisnęła mocniej ramiona wokół kolan i zamknęła powieki. Gdyby tylko mogła stać się niewidzialna... Jednak będąc wciąż całkiem widoczną, czekała aż Eufemia Rowle zdejmie swój podniszczony atłasowy płaszcz i jak zwykle otworzy drzwi do jej pokoju, nie siląc się na zbędne uprzejmości w postaci pukania. 

- Delphini! 

Wysoka, tęga kobieta o ciemnych, lekko przyprószonych siwizną włosach, stanęła w progu marszcząc wściekle brwi. 

- Dlaczego nie nakarmiłaś Lelka?! Mówiłam ci, że zanim wrócę ptak ma być nakarmiony, inaczej zacznie wydzierać się w niebo głosy i stary Humphrey znów nie da mi żyć! 

- Bałam się że mnie podziobie - wydukała dziewczynka, podnosząc na kobietę swoje szare oczy. 

- Ha! - wrzasnęła Eufemia i wzięła się pod boki. - Już ja ci pomogę pokonać ten strach - dodała i szybkim krokiem pokonała dzielącą je odległość. Chwyciła Delphini za ramię i nic sobie nie robiąc z rozpaczliwych krzyków dziewczynki, zaciągnęła ją do salonu. 

- Nie, puść mnie! - krzyczała siedmiolatka i chociaż próbowała uwolnić rękę, wiedziała że jest to daremne. Jej opiekunka była za silna. 

Tymczasem kobieta wcisnąwszy w dłoń Delphini kawałek mięsa, powoli wsuwała ją wgłąb klatki wielkiego, wściekle wymachującego skrzydłami ptaka. 

- Nieeee! - krzyk dziewczynki niósł się po mieszkaniu. Gdy już myślała że nic jej nie uratuje i straci place, w domu rozległ się dźwięk dzwonka. Ktoś dobijał się do drzwi. 

Wściekła Eufemia puściła dziecko.

- Nic z ciebie nie będzie - syknęła i poprawiwszy włosy poszła otworzyć przybyszowi. 

Siedmiolatka wrzuciła mięso do klatki szybkim, niedbałym ruchem i korzystając z nadarzającej się okazji pobiegła do swojego pokoju. Nie mogła przestać się trząść. Zarzuciła na głowę cienki koc i próbowała zniknąć, choćby na chwilę. Nie była to pierwsza taka sytuacja. Eufemia lubiła znęcać się nad nią, przy każdej sposobności. Jednak największą satysfakcję przynosiło jej ranienie Delphini słowem. 

"Doprawdy nie wiem, dlaczego zgodziłam się ciebie przygarnąć" 

To zdanie dziewczynka słyszała nader często. 

"Jesteś nic nie warta"

"Do niczego się nie nadajesz"

"Przeklęte dziecko". 

Z każdym kolejnym słowem i dniem, Delphini nabierała przekonania, że może rzeczywiście Eufemia ma rację. Przecież gdyby było inaczej, rodzice by jej nie porzucili. Gdyby była chciana, ktoś by ją pokochał, polubił, otoczył opieką. Jednak nikogo takiego nie było. Jedyne czego się dowiedziała, to to że ma na imię Delphini. Nie wiedziała jednak kto nadał jej to imię. Niczego nie mogła się dowiedzieć od starej Rowle. Ani o swoim pochodzeniu, ani o nazwisku, ani o tym, czy tak jak Eufemia też jest czarownicą. Kiedyś zadała to pytanie swojej opiekunce. Ta w odpowiedzi wysyczała jedynie, że gdyby ktoś taki jak ona miał wejść do świata czarodziejów, oznaczałoby to koniec magicznej społeczności. Delphini nie wiedziała co o tym myśleć. 

Lecz jakiś czas temu, do Eufemii zawitał niesamowity gość. Młody chłopak, przedstawiający się jako Teodor Nott. Był ponoć synem najmłodszej siostry Eufemii, Kasjopei. W przeciwieństwie do Rowle, oraz starego sąsiada Humphrey'a, który potrafił tylko wrzeszczeć i ślinić się niczym buldog, Teodor zawsze był spokojny, opanowany i witał Delphini uśmiechem. Dziewczynka z początku uciekała przed gościem, ale gdy pewnego dnia podarował jej książkę w której obrazki ruszały się pod wpływem magii, nie czuła już lęku. Owe uczucie zastąpiła fascynacja. Eufemia jednak za każdym razem dbała o to, by Delphini nigdy nie spędzała w towarzystwie chłopaka zbyt dużo czasu. Zawsze po przyniesieniu herbaty i ciasta kazała jej wracać do swojego pokoju i nie wychodzić z niego, aż do zakończenia wizyty. Zdarzyło się jednak, że podczas pewnych popołudniowych odwiedzin Eufemia zasnęła. Tamtego dnia Delphini usłyszała ciche pukanie i nieśmiało wypowiedziała słowa zaproszenia. 

Gdy wysoki brunet przekroczył jej próg, nie wiedziała czego się spodziewać. Koniec końców nie znała go i mimo iż sprawiał dobre wrażenie, było w nim coś nieodgadnionego. Nie wstała z podłogi by wskazać mu miejsce na krześle. 

- Ciotka zasnęła - oznajmił zamknąwszy za sobą drzwi. Omiótł wzrokiem skromny pokoik dziewczynki i minąwszy ją usiadł na skraju łóżka. - Już od dawna chciałem z tobą porozmawiać - powiedział i spojrzał jej w twarz. 

- Ze mną? - zdziwiła się Delphini. Nie uważała siebie za osobę ciekawą, wręcz przeciwnie. Jad jej opiekunki skutecznie wlewał w jej serce przekonanie, że nie jest nikim szczególnym. 

- Z tobą - powtórzył swoje słowa Teodor. - Wiesz kim jesteś? - zapytał nagle i zamilkł czekając na odpowiedź. 

To pytanie całkowicie zaskoczyło dziewczynkę. Prawda była taka, że nie miała bladego pojęcia kim jest, skąd się wzięła i dlaczego w ogóle pojawiła się na tym świcie. Wiedziała jednak jedno. 

- Mam na imię Delphini - odparła. 

- W istocie - zgodził się z nią Teodor. - A wiesz może kto nadał ci to imię? - zapytał ponownie. 

Dziewczynka pokręciła przecząco głową. 

- Pewna pani, którą dobrze znam. Ma na imię Narcyza Malfoy. 

"Narcyza Malfoy", powtórzyła w myślach Delphini. Jej serce nagle zatrzepotało, niczym skrzydła kolibra w trakcie lotu. Odniosła dziwne wrażenie, jakby znała posiadaczkę tego imienia. Jakby jej serce było z nią związane. Nie potrafiła jednak przywołać w głowie żadnej twarzy, pasującej do tego nazwiska. 

- Kim ona jest? - zapytała Delphini cicho. 

Teodor przez chwilę milczał, przyglądając się dziecku. 

- Twoją ciotką - odparł w końcu. - Siostrą twojej zmarłej matki. 

Oczy Delphini otworzyły się szeroko. 

- Nie chcę byś źle mnie zrozumiała - powiedział stanowczo Nott. - Ale uważam, że powinnaś znać prawdę. To w jaki sposób żyjesz, to jak traktuje cię ciotka Eufemia... Nie jest czymś, co powinno mieć miejsce. Nawet jeśli inni sądzą, że tak jest lepiej. 

- Lepiej? - powtórzyła za nim Delphini. 

Chłopak wziął głębszy wdech. W jego oczach dziewczynka dostrzegła wahanie. 

- Słuchaj, uważam że pomimo tak młodego wieku, będziesz w stanie zrozumieć co chcę ci przekazać. Wydajesz się bardziej dojrzalsza i inteligentniejsza, niż wskazuje na to liczba lat, dlatego... Dlatego powiem ci, co się wydarzyło nie tylko siedem lat temu, ale i o wiele, wiele wcześniej. 

Siedząc tak naprzeciwko siebie, Delphini przez dwie godziny słuchała rzeczy, w które ciężko było jej uwierzyć. Jej matka, Bellatrix Lestrange, urodziła ją pod koniec drugiej wojny czarodziejów. Jak to ujął Teodor, "była po stronie tych złych". 

"Ci źli"...

Czy w takim razie i ona była "tą złą"? Czy to właśnie dlatego dano ją pod opiekę bezdusznej Eufemii Rowle i odseparowano od świata do którego przecież należała? Ale dlaczego? 

Dlaczego?

Dlaczego?

Dlaczego?!

Rozpacz z wolna zastępował gniew. 

- Nie wierzę ci! - krzyknęła Delphini i pobiegła do swojego bezpiecznego kąta. - Nie wierzę ci... - powtórzyła ciszej. 

Teodor nie odezwał się ani słowem. Westchnął tylko ciężko, jakby zaczął żałować całej tej rozmowy i wyszedł z pokoju. Po kilkunastu minutach Delphini usłyszała głos budzącej się opiekunki i zaczęła wątpić w to, by kobieta wcześniej przypadkowo zasnęła. 

*

Dni które nadeszły później, praktycznie niczym nie różniły się od poprzednich. Delphini, jak zawsze, musiała wypełniać całą masę domowych obowiązków. Zmywała naczynia, prała, zamiatała i z drżącym sercem karmiła Lelka, ukochanego magicznego ptaka Eufemii. Od czasu do czasu jednak jej myśli uciekały do dnia tamtej rozmowy. Ziarno wiedzy i wątpliwości które zasiał Teodor Nott, zaczęło w niej kiełkować. Wątpiła jednak, by chłopak jeszcze kiedykolwiek poruszył ten temat. Sama też nie była pewna, czy chce więcej o tym rozmawiać. 

I wtedy nadszedł ten dzień. Dzień w którym ciotka siłą włożyła jej rękę do klatki rozwrzeszczanego ptaka, a od bolesnych ran uratował ją dzwonek do drzwi. 

Siedząc na podłodze, chowając się pod kocem, chciała jedynie spokoju. Od kilku dni czuła w sobie coś dziwnego. Nienazwaną siłę, która za wszelką cenę próbowała wydostać się na zewnątrz. To uczucie zaczynało ją przerażać. Było lepkie i zarazem ostre. Okalało dookoła całą jej duszę, raniło ciało od wewnątrz. 

"Odejdź, daj mi spokój!", powtarzała w głowie za każdym razem, gdy owe "coś" zaczynało się w niej rozrastać. 

Nagle poczuła jak ktoś delikatnie ściąga z niej koc. Przerażona spojrzała w górę, będąc przekonaną, że to jej opiekunka. 

- Znalazłem cię. 

Oczy Teodora Nott'a przepełnione były dziwnym bólem. Kucnął przed dziewczynką i zamachał jej różdżką przed nosem. 

- Moja ciotka przez jakiś czas będzie nieprzytomna. Gdy się obudzi, niczego nie będzie pamiętała - powiedział i schował różdżkę do kieszeni. - Nie jestem pewny, czy to co robię jest słuszne, ale mam taką nadzieję. Myślę, że jest to jednak lepsze od przyglądania się temu wszystkiemu w milczeniu - dodał i wyciągnął ze stojącej obok torby kilka dokumentów. - Wykradłem te akta z Ministerstwa Magii - kontynuował po chwili. - Wszystko co jest w nich zapisane, to prawda. Muszę cię jednak ostrzec, że to czego się z nich dowiesz, na zawsze cię zmieni. Nie gwarantuję, że znajdziesz w nich odpowiedzi na swoje pytania, ale może pomogą ci lepiej zrozumieć mnie i to, dlaczego to robię - powiedział, po czym wstał. - Trzymaj się, mała - dodał na odchodne i zamknął za sobą drzwi. 

Delphini milcząco wpatrywała się w kilka grubych teczek, leżących przed nią na podłodze. Dopiero po kilku minutach odważyła się wstać, schować dokumenty pod łóżko i sprawdzić, czy jej opiekunka faktycznie śpi. Gdy zobaczyła Eufemię nieprzytomną na kanapie w salonie, wróciła do pokoju i na wszelki wypadek zblokowała klamkę oparciem od krzesła. 

Podniósłszy dokumenty usiadła na łóżku. Na pierwszych stronach przeczytała zapisane nazwiska, które nic jej nie mówiły. "Potter", "Weasley", "Granger", "Riddle". Sięgnęła po pierwszą z nazwiskiem "Potter". 

Historia o chłopcu który przeżył, i to dwukrotnie, wciągnęła ją bardziej niż książka z ruchomymi obrazkami. Tak jak ona był samotny i żył z ludźmi którzy go nie kochali. Trafił jednak do miejsca w którym spotkał przyjaciół. Ronalda Weasley'a i Hermionę Granger. Dziewczynka szybko zaczęła czytać akta tej dwójki. Pochłonięta historią odważnej trójki, nie zauważyła jak dzień powoli przechodził w wieczór. 

Wszystko się jednak zmieniło, gdy zaczęła czytać akta pozostałych osób. "Narcyza Malfoy", "Lucjusz Malfoy", "Draco Malfoy", "Bellatrix Lestrange".... "Tom Marvolo Riddle". 

Przeczytawszy akta tego ostatniego, jej dłonie zadrżały. Dokument wypadł z rąk, a białe kartki rozsypały się po podłodze. Ostry ból przeszył jej małe ciało. Delphini Marvolo Riddle, tak powinna się nazywać. Córka Bellatrix Lestrange i Toma Marvolo Riddle'a, znanego bardziej pod imieniem Voldemort. Była córką najbardziej paskudnej wiedźmy w całym magicznym świecie, oraz tyrana, który doprowadził do dwóch wojen i był winny śmierci niezliczonej liczby ludzi i magicznych stworzeń. Była pomyłką, skazą, przeklętym dzieckiem, które nigdy nie miało prawa się narodzić. Członkowie jej rodziny, ci którzy przeżyli, oddali ją na wychowanie Eufemii Rowle, której suto zapłacono złotem. Nie było nikogo, kto by ją chciał. Narcyza, Lucjusz i Draco Malfoy... Najbliżsi krewni którzy porzucili ją, jakby nie płynęła w niej nawet odrobina tej samej krwi. Była złym omenem, wspomnieniem przeszłości, niewygodną prawdą, którą trzeba było ukryć. 

Byłoby najlepiej, gdyby po prostu umarła. 

Delphini, zalana łzami, podniosła się z podłogi. Coś, czego nie potrafiła nazwać, zaczęło powoli wydostawać się z jej ciała. Karmiło się jej bólem, gniewem i rozpaczą. Roztrzęsiona siedmiolatka nie wiedziała, że tym co pragnęło przejąć nad nią kontrolę, była jej własna siła. Magiczna moc, która stłamszona i poddana wieloletniemu cierpieniu, przerodziła się w Obskurusa. 

*

W tym samym czasie, gdzieś w środku wilgotnej, dusznej amazońskiej puszczy, Hermiona Granger i Draco Malfoy, zostali poddani ogromnej próbie. 


_______________________________________

SŁOWO OD AUTORKI:

Witajcie kochani! W tej części Draco i Hermiona na chwilę zostali odsunięci na bok, ale bez obaw, wracają w kolejnym rozdziale. W tym odcinku pojawiła się postać niezwykle ważna dla fabuły, Delphini. Mam na dzieję że rozdział Wam się podobał i "zobaczymy" się ponownie za tydzień. Buziaki! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro