Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. "Wyznania"

Wiatrak klimatyzatora pracował bezgłośnie. Siedzący naprzeciwko siebie chłopak i dziewczyna, trwali w przeciągającym się milczeniu. Nie zamierzał jej poganiać, widział jak co kilka chwil szatynka sięga po stojącą na stoliku szklankę z zimną wodą. Wydawało mu się, że na jej twarzy widniał smutek, większy niż dotychczas, ale nie mógł być tego pewny. Spojrzenie jej brązowych oczu utkwione było w szklanej karafce, lub czymś czego on nie potrafił dostrzec. Wspomnieniach, które próbowała ubrać w słowa. Chciał dać jej do zrozumienia że nie musi tego robić. Niczego nie musi mu wyjaśniać, ani tłumaczyć. Jednocześnie pragnął odpowiedzi na swoje nieme pytania. Dlaczego odeszła z magicznego świata? Co się wydarzyło pomiędzy Złotą Trójką i dlaczego złamała swoją własną różdżkę? Była przecież o stokroć lepsza od niego, bardziej szlachetna, uczciwa i prawa. Walczyła za dobro, i narażała życie dla sprawy. A jednak świat czarodziejów stał się dla niej ohydą. Czymś, od czego uciekła. 

Patrzył na nią cierpliwie i po raz pierwszy w życiu miał wrażenie, że ktoś cierpi bardziej od niego. To wewnętrzne przemyślenie bardzo go zdziwiło, gdyż w byciu egocentrykiem nie miał sobie równych. Nigdy nie obchodziło go to, co czują inni. Miał w głębokim poważaniu ich doświadczenia, przeżycia i udręki, jednak teraz... Teraz chciał wysłuchać kogoś innego. Gdy w końcu jej usta drgnęły, a zza malinowych warg popłynęły pierwsze słowa, zamienił się w słuch. 

~

Wpatrując się w szklane naczynie, zaczynała rozmowę we własnej głowie już kilkanaście razy. Znalezienie odpowiednich słów, o dziwo, tym razem nie przychodziło jej z łatwością. Gdyby obok stała myślodsiewnia, skorzystałaby z niej. Pokazanie własnych doświadczeń mogłoby się okazać o wiele prostsze, niż ubranie ich w słowa. Dziękowała mu w duchu za cierpliwość. Kilka razy chciała odpuścić, przeprosić za zamieszanie i wyjść z pokoju czym prędzej, jednak czuła, że potrzebuje tego, bardziej niż kiedykolwiek. Swoistej spowiedzi która, być może, zmyje z niej choć część poczucia winy. Skoro miała opowiedzieć mu o tym co ją spotkało, stwierdziła że najlepiej będzie zacząć od początku. 

- Pamiętam dzień - zaczęła wpatrując się w karafkę. - Gdy do mojego domu przybył Albus Dumbledore i oświadczył moim zdziwionym rodzicom, że należę do magicznego świata - powiedziała i spojrzała na Dracona, który słuchał jej uważnie. - Było to na początku lipca - kontynuowała. - Moi rodzicie, jak wiesz, są mugolami. Z zawodu są dentystami, leczą ludziom zęby - wyjaśniła. - Już w trakcie trwania roku szkolnego, zastanawiali się nad nową szkołą dla mnie. Uważali że w dotychczasowej się marnuję. Widzieli we mnie wielki potencjał i nie chcieli by się zmarnował. Rozważali posłanie mnie do St Paul's Girls' School i choć wiedzieli że będą musieli wydać na to krocie, nie chcieli bym dalej uczęszczała do zwykłej państwówki - powiedziała i przerwała na moment. - I wtedy, pewnego pięknego, słonecznego popołudnia, do naszych drzwi zapukał niezwykły gość. Był wysoki i choć jego ciemnofioletowa szata nie była typowym ubraniem, wszystko w nim krzyczało "jestem elegancki". Długą, siwą brodę spiął srebrnym wisiorkiem, z którego końców zwisały dwa, małe dzwoneczki. Matka spojrzała na niego nieufnie, lecz gdy przedstawił się jako dyrektor prestiżowej placówki, ojciec wpuścił go do środka. Dumbledore z niczym się nie śpieszył. Wypił herbatę, poczęstował się bezcukrowym ciastem i dopiero gdy skończył wręczył mi dużą, kremową kopertę zaadresowaną bezpośrednio do mnie. Przejechałam palcem po namalowanym na niej herbie. Lew, wąż, borsuk i kruk w jednej tarczy...

- Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw - powiedział Dumbledore, jakby czytał mi w myślach. - To symbole czterech domów Hogwartu, szkoły do której będziesz uczęszczała.

- Tak powiedział, lecz moi rodzice zaoponowali, tłumacząc że nie słyszeli o żadnym Hogwarcie, i zaczęli wątpić w tożsamość przybysza. Byłam przekonana, że niezwykły gość za chwilę opuści nasz dom i już nigdy więcej go nie zobaczę, ale wtedy on wyciągnął z kieszeni szaty swoją różdżkę i spokojnym, opanowanym tonem poprosił moich rodziców, by pozwolili udowodnić mu to, kim jest. Nigdy tego nie zapomnę... Tego pierwszego razu gdy zobaczyłam czary... - Hermiona uniosła głowę i spojrzała w górę. W jej oczach odbił się blask słońca. - W całym pokoju zaroiło się od kolorowych kwiatów, trzepoczących skrzydłami kolibrów i bzyczących wesoło pszczół. Salon zamienił się w środek tętniącej życiem dżungli, tak wspaniałej i realnej, że byłam przekonana że naprawdę przeniosłam się do tropikalnego lasu i już nie siedzę na kanapie, w salonie - na twarzy kasztanowłosej zamajaczył blady uśmiech. Dla Dracona czary były czymś na wzór oddechu. Znał to od urodzenia. Magia była częścią jego życia od zawsze. Patrzył na nią jak na coś wspaniałego, ale jednak całkowicie codziennego. Gdy przyglądał się twarzy byłej Gryfonki, opowiadającej o swoich pierwszych doświadczeniach z magią i związanych z nią przeżyciach, czuł się tak, jakby i on sam doświadczał jej pierwszy raz. Zaraz potem uśmiech dziewczyny zgasł, tak samo szybko jak się pojawił. 

- Moi rodzice patrzyli na to zafascynowani, jednak wciąż tliła się w nich niepewność - kontynuowała po chwili. - Magia? Jaka przyszłość się z nią wiąże? Co mnie czeka? Czy jakiś konkretny zawód, który da mi pracę i pozwoli na dobre życie? Wciąż rozważali posłanie mnie do mugolskiej, elitarnej szkoły, jednak mimo wszystko, to ja miałam zdecydować gdzie pójdę we wrześniu. Jak wiesz, wybrałam Hogwart - znów przerwała na chwilę. - Moi rodzice nie byli tym wyborem zawiedzeni, ale nie pałali też przesadną radością. Towarzyszyli mi podczas pierwszych zakupów, w których pomagał nam specjalny wysłannik Ministerstwa Magii. Bez niego nie bylibyśmy w stanie nawet dostać się na Pokątną czy peron dziewięć i trzy czwarte. Widzieli jak wkraczam w nowy, nieznany świat i staję się jego częścią. W tym samym czasie oni, wciąż należeli do świata mugoli. Dumbledore obiecał im, że będę bezpieczna. Zarzekał się że Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na świecie i nigdy nie stanie mi się tam krzywda. Oczywiście, już w połowie pierwszego roku zaatakował mnie troll i gdyby nie Harry i Ron, pewnie byłabym martwa - dodała i westchnęła. - Już wtedy rodzice zaczęli zastanawiać się nad tym, czy nie wypisać mnie z Hogwartu. Trolle, czary, wilkołaki, trzygłowe psy, tajemnice, czarnoksiężnicy... Oczywiście nie byłam na tyle głupia by mówić im o wszystkim, ale to spowodowało, że z roku na rok, coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Gdy w drugiej klasie Bazyliszek praktycznie mnie zabił, wpadli w szał. Cudem udało mi się ich ubłagać, bym dalej mogła kontynuować swoją magiczną edukację. Od tamtego momentu jednak zaczęli spostrzegać magię nie tylko jako coś pięknego, zapomnieli o kwiatach, kolibrach i pszczołach wyczarowanych przez Dumbledore'a. Magia stała się dla nich czymś nie do końca dobrym i zrozumiałym. W domu uczniom nie wolno było czarować, więc nie mogłam im pokazać ile dobrego niesie ze sobą magia. Miałam jedynie książki, eliksiry i wiedzę. Opowiadałam im więc, gdy tylko mogłam, o tym co spotkało mnie w szkole, o tym czego się nauczyłam, co poznałam... Ale gdzieś, w trakcie tych lat i wydarzeń, dostrzegłam że Hogwart i magia coraz mniej dla nich znaczą. Starali się to ukryć, ale wiedziałam, że planują posłać mnie po Hogwarcie do mugolskiej szkoły przygotowawczej, innymi słowy, chcieli wysłać mnie na studia. Znaczyło to tyle, że nie widzą w magii przyszłości. Wiedzieli że w świecie czarodziejów dorosłość osiąga się w wieku siedemnastu lat. Dla nich był to nonsens i w świetle mugolskiego prawa wciąż byłam niepełnoletnia. Zapewne uważali że Hogwart i nauka w tej szkole była jedynie "epizodem". Czasem który jeszcze będzie można nadgonić. Każdego lata, gdy wracałam do domu na wakacje, mama i tata niby to mimochodem zostawiali mi w pokoju książki z mugolskich szkół. Czytałam je, przyswajałam wiedzę, bo prawdę powiedziawszy... Nie wiedziałam co chcę robić w przyszłości. Przerażało mnie to... Ja, Hermiona Granger, potrafiłam się tylko uczyć, a jednak mimo to, nie czułam przynależności do żadnego ze światów. Nie miałam konkretnego celu, nie widziałam siebie w żadnym z zawodów. Miałam nadzieję, że w siódmej klasie w końcu dojdę do jakichś wniosków, poznam kierunek w którym chcę podążać, ale zanim mogłam się nad tym choćby zastanowić... Nadeszła wojna. 

Hermiona splotła dłonie na kolanach i zamilkła na dłuższą chwilę. Draco zaklęciem napełnił obie szklanki wodą. Popołudnie z wolna przechodziło w wieczór. Słońce za wielką, szklaną szybą, z jasnej kuli zmieniło się w pomarańczową pochodnię i zniknęło za horyzontem miejskich wieżowców. 

- Tamtego dnia, gdy wymazałam im pamięć i zmieniłam wspomnienia, mama i tata byli w wyjątkowo dobrych humorach. Była niedziela, w końcu przestało padać. Oboje oglądali w salonie jakiś program telewizyjny. Mama zawołała mnie na herbatę i ciasto. Pierwszy raz upiekła tort czekoladowy. Taki prawdziwy, z cukrem i masą kalorii. Podejrzewałam że chcą mi pokazać broszury uczelni uniwersyteckich. Zapewne chcieli bym zaczęła zastanawiać się nad tym, co chcę robić po Hogwarcie. Wiedziałam, że zależy im na mojej dalszej edukacji w świecie mugoli. Lecz tym razem nie czułam lęku. Pierwszy raz w życiu wiedziałam co mam zrobić i dokąd chcę pójść. Wyciągnęłam swoją różdżkę z szuflady i zeszłam na dół. Nawet nie zauważyli jak wchodzę do salonu... Przyglądałam im się przez chwilę, a później rzuciłam zaklęcie - powiedziała ściszając ton do szeptu. - Wszystko wyparowało. Cała ich miłość do mnie, pamięć o naszych wspólnie spędzonych chwilach, zniknął mój wizerunek nie tylko ze zdjęć, ale także z ich serc. Przestałam istnieć. Nie miałam już domu, więc jedynym miejscem do którego mogłam się udać, była Nora. Dom Rona i jego rodziny - powiedziała i chwyciła za stojącą na stoliku szklankę. Opróżniła ją pijąc łapczywie i postawiła ją z powrotem na stole, wycierając wilgotne wargi. 

Draco starał się nie myśleć o tym co słyszy. Chciał po prostu słuchać. Wnioski i przemyślenia chciał zostawić na później, gdy pozna zakończenie tej opowieści. Nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że najgorsze dopiero miało nadejść. Był o tym wręcz przekonany, gdyż mimo wszystko nic na razie nie zmusiło Hermiony do opuszczenia magicznej społeczności. 

Kasztanowłosa po wypiciu wody głośno westchnęła i po chwili kontynuowała. 

- Sama wojna... Prawdę mówiąc już nie pamiętam, o czym wtedy myślałam... O tym żeby przeżyć, to z pewnością. O tym by przeżył Ron, Harry, Ginny, reszta... Skupiłam się na pozostawionym nam zadaniu, na odnalezieniu Horkruksów i nic innego nie miało dla mnie znaczenia. Ale czasami, gdy nic przez dłuższy czas się nie działo, a my tułaliśmy się po lasach i górach, przychodziły do mnie myśli... O moich rodzicach, o mijającym czasie, o tym co tracę będąc w tym właśnie miejscu, w tej właśnie chwili. Czy popełniłam błąd wybierając tę drogę? I wtedy rozumiałam, że wciąż nie znam odpowiedzi na to pytanie, co gorsza, nie mam możliwości by móc temu zaradzić. Ale nie poddałam się i koniec końców opłaciło się. Horkruksy zostały zniszczone, Voldemort pokonany... Świat czarodziejów, okaleczony i zniszczony wojną, mimo wszystko miał stanąć na nogi. Ludzie mieli zacząć żyć na nowo. A ja... Ja znów zostałam sama. 

Draco poczuł niemiłe kołatanie serca. Słowa... Nie... Uczucia Hermiony, były mu tak bliskie... Jakby stanął z nią twarzą w twarz, po dwóch stronach tego samego lustra. Starał się zignorować to wrażenie. Hermiona kontynuowała. 

- Ron zatrudnił się w Magicznych Dowcipach Weasley'ów. Chciał pomóc George'owi po śmierci Freda, jednak sam był w złym stanie. Z resztą, cała jego rodzina była cieniem samej siebie przez lata. Zamieszkałam z Ronem w jednym z mieszkań nad sklepem i choć on codziennie wstawał do pracy, ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Postanowiłam najpierw skontaktować się z babcią, lecz wtedy... - jej głos lekko zadrżał. -  To wtedy pierwszy raz do mnie dotarło, jak okropną osobą jestem, Malfoy. 

~

Pomarańczowe niebo zmieniło barwy na ciemny granat. Za oknem tysiące świateł rozświetlało miasto, wciąż rozgrzane przez słońce. Draco wstał i wyłączył klimatyzację. Siadając zapalił papierosa i rzucił zapalniczkę na szklany stół. Brzdęk rozszedł się po salonie w którym panowała cisza. Hermiona, wróciwszy z łazienki poprosiła o włączenie klimatyzacji wraz z opcją wentylacji. Blondyn bez słowa włączył urządzenie. Czekał cierpliwie aż kasztanowłosa znów podejmie opowieść. Zaklęciem napełnił karafkę świeżą wodą i wyczarował szklaną popielniczkę. 

- Gdy tylko pomyślałam o babci, już na drugi dzień pojechałam ją odwiedzić - zaczęła Hermiona spokojnie. - Ron nie miał nic przeciwko. Sam odmówił pojechania ze mną. Był zawalony pracą w sklepie, poza tym... - przerwała na chwilę. - Myślę że nie chciał się pokazywać nikomu z zewnątrz w takim stanie. Pojechałam więc sama. Podróż zajęła mi pół dnia, gdyż podróżowałam w całkowicie mugolski sposób. Dotarłam do domu babci pod wieczór. Stanęłam na ganku prowadzącym do jej domu i zapukałam do drzwi. Nikt mi nie otworzył. Pukałam, dzwoniłam dzwonkiem, wołałam babcię, ale na próżno. Drzwi były zamknięte i już pomyślałam o tym, by otworzyć je zaklęciem, gdy nagle usłyszałam za sobą głos pani Dobiefire, sąsiadki babci. Gdy mnie zobaczyła, walczyły w niej dwie emocje. Smutek i wściekłość. Roztrzęsionym głosem wypowiedziała moje imię, a w oczach stanęły jej łzy. 

- Hermiona... wychrypiała. Podeszłam do niej i zapytałam się gdzie jest babcia. Wtedy pani Dobiefire nie wytrzymała. Krzycząc i płacząc opowiadała mi o ostatnim roku mojej babci, ponieważ przed dwoma miesiącami zmarła - powiedziała Hermiona i znów spojrzała na swoje splecione palce. - Zachorowała nagle, tydzień po tym, jak wymazałam rodzicom pamięć. Ponoć przez cały czas próbowała się z nami skontaktować. Dzwoniła, pisała, nawet raz przyjechała do Londynu, ale zastała pusty dom - głos kasztanowłosej powoli zaczął się łamać. - Nie potrafię tego zrozumieć... Jak mogłam o niej zapomnieć... Jak mogłam założyć, że będzie bezpieczna? Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że babcia znalazłaby się na celowniku Śmierciożerców, tym bardziej że nosiła inne nazwisko. Ta myśl mnie uspokoiła, więc moją głowę zajęło co innego, ale... Ale jak mogłam?! - krzyknęła utkwiwszy wzrok w Draconie. - Przecież... Była całkiem sama, opuszczona i tak bardzo, bardzo cierpiała, będąc przekonaną, że jej rodzina ją opuściła... To była moja wina! To ja wymazałam pamięć jej córce i sama odeszłam walczyć z Voldemortem, zapominając kompletnie o innych. Tak bardzo skupiłam się na Horkruksach, że nie wzięłam pod uwagę innych możliwości... Mogłam wysłać ją z rodzicami, mogłam... - Hermiona zamilkła i spuściła głowę. Po policzkach dziewczyny spłynęły pojedyncze łzy. - Gdy następnego dnia wróciłam do Rona i powiedziałam mu o śmierci babci, oczywiście mi współczuł. Jednak nie potrafił pojąć mojego bólu w pełni. Nie mam mu tego za złe. W tym samym czasie jego matka przechodziła głęboką depresję. Molly nie wstawała z łóżka, nie jadła, prawie nie piła. Co gorsza nie potrafiła patrzeć na Geroge'a , bo przypominał jej o Fredzie, więc chłopak zaszył się w sklepie i praktycznie z niego nie wychodził. Wszyscy przeżyliśmy wojnę, ale ona wciąż w nas tkwiła. Jej demony zżerały nas od środka. Nie musząc już walczyć o każdy dzień, zaczęliśmy popadać w depresje, nerwice, które gdzieś w sobie tłumiliśmy, przez te wszystkie lata - dodała ocierając policzki. - I wtedy napisał do mnie Viktor. 

- Viktor Krum? - zapytał Draco gasząc papierosa. Po chwili wyciągnął z paczki następnego. 

- Tak - przytaknęła mu Hermiona. - W czwartej klasie... Coś między nami zaiskrzyło, ale było to jedynie szczenięce zauroczenie, nic więcej - wzruszyła ramionami. - Ale wtedy, gdy czułam się samotna i nierozumiana, jego listy dodawały mi otuchy. Pisał praktycznie codziennie. O drużynie w której aktualnie grał, o nowej miotle, o książkach które przeczytał... Zawsze był z nimi na bakier, ale powiedział, że odkąd mnie poznał, chciał trochę bardziej przyłożyć się do swojej edukacji. Był... - Hermiona znów zamilkła. - Nie zamierzam się usprawiedliwiać - powiedziała nagle hardo. - Ale faktem jest, że po pewnym czasie nasza korespondencja nabrała bardziej intymnego kształtu. Pewnego dnia Ron znalazł nasze listy... Jeszcze tego samego dnia spakował mi walizki - Hermiona spojrzała Draconowi prosto w twarz. - Pierwszy raz w życiu błagałam kogoś na kolanach o przebaczenie. Mimo to wiedziałam, że jestem zakłamaną hipokrytką. Gdyby to Ron pisał do kogoś w ten sposób, pewnie wydrapałabym mu oczy. Jednak on... Był spokojny, opanowany, całkowicie załamany moją niefizyczną zdradą. Mogłam płakać, błagać, tłumaczyć to samotnością i zagubieniem, ale tak naprawdę czułam że już nigdy nie będzie między nami tak jak kiedyś. Różniliśmy się od siebie wszystkim, od samego początku, ale go kochałam. Naprawdę bardzo go kochałam - dodała łagodnie Hermiona. - I koniec końców  skrzywdziłam... Był kolejną osobą którą miałam zawieść i niestety nie ostatnią. 

~

Tym razem na czarnym, szklanym stoliku postawione zostały dwie, mrożone herbaty. Lód cicho pobrzękiwał w wysokich szklankach, a za oknem miasto migotało jasnym blaskiem tysięcy świateł. Oboje wzięli po łyku napoju i gdy Draco zapalił kolejnego papierosa, Hermiona znów podjęła swoją opowieść. 

- To był nasz koniec. Wyprowadziłam się od Rona jeszcze tego samego dnia. Postanowiłam nie czekać dłużej i w końcu odnaleźć rodziców. Z walizką w jednej ręce i różdżką w drugiej, ruszyłam ku bankowi Gringotta i wypłaciłam wszystkie swoje oszczędności. Po godzinie byłam już w mugolskiej części Londynu i kupowałam bilet lotniczy do Australii. Dopiero trzy dni po moim wylocie, Harry i Ginny dowiedzieli się, że nie ma mnie już nie tylko na Pokątnej, ale i w kraju. Ponoć Ginny zrobiła Ronowi straszną awanturę, jednak uważam że niesłusznie. W końcu on był tutaj pokrzywdzony. 

Draco prychnął cicho pod nosem, jednak powstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy. 

- Szukałam rodziców przez trzy tygodnie, żyłam najskromniej jak się dało i gdy już się bałam że w końcu nie starczy mi pieniędzy na dalsze poszukiwania, udało mi się ich odnaleźć. Ich, oraz nowy gabinet stomatologiczny, który założyli. Mieszkali w eleganckiej kamienicy, zaraz nad swoją kliniką. Dzwoniąc z budki telefonicznej zamówiłam dwie wizyty na tę samą godzinę pod różnym nazwiskiem, by nikogo nie było w gabinecie, podczas mojego przyjścia. Wendell i Monika Wilkinsonowie, byli bardzo zaskoczeni, gdy najpierw na umówione wizyty przyszła jedna i ta sama osoba, a później wyciągnęła z kieszeni spodni nieznany im, dziwny przedmiot. 

Hermiona znów przerwała. Arystokrata zauważył że szatynka zaczyna coraz mocniej zaciskać palce i nerwowo się nimi bawić. Wyglądała jak mała, śliczna, zagubiona dziewczynka, ubrana w jedwabną suknię. Długie, kasztanowe włosy falami opadały jej na ramiona i delikatnie zakrywały twarz, chroniąc tym samym swoją właścicielkę przed wścibskim i pytającym wzrokiem chłopaka. W tamtym momencie nie była Hermioną z Hogwartu, ani energiczną Mioną, dającą koncerty. Bardziej przypominała zagubionego, domowego skrzata, który zaraz miał wyznać swoje winy i zacząć samemu wymierzać sobie karę. Mimo iż wyglądała pięknie, ból jaki się z niej wylewał zniekształcał jej idealny obraz idolki.  

- Zaklęcie zadziałało od razu - powiedziała Hermiona zacisnąwszy palce. - Stali bez słowa i wpatrywali się we mnie, jakby zobaczyli mnie po raz pierwszy. Matka wypowiedziała moje imię, ojciec zmarszczył brwi skonfundowany. Oboje rozejrzeli się po gabinecie i widziałam zagubienie malujące się w ich oczach. Dla nich wciąż trwała tamta miła, przyjemna niedziela, a przynajmniej dla ich starego "ja". Poprosiłam rodziców by zamknęli gabinet i przeszliśmy do lobby. Nidy wcześniej tak bardzo nie bałam się własnych rodziców, ich reakcji... Co gorsza, musiałam uważać na to co mówię, ponieważ mama była w zaawansowanej ciąży. Gdy zauważyła brzuch wpadła w panikę, a ojciec o mało nie zemdlał. Wiedziałam jak trudna będzie to rozmowa, ale nie miałam innego wyboru, jak powiedzieć prawdę. 

Draco zgasił w popielniczce kolejnego papierosa i po chwili zaklęciem posprzątał ze stołu. 

- I? - zapytał krótko. - Podziękowali ci za uratowanie życia? 

Hermiona spojrzała na niego pustym wzrokiem. 

- Z początku milczeli. Moja skrócona wersja historii trwała i tak, ponad pół godziny. Mieli dużo rzeczy do przemyślenia. Ale w pewnym momencie matka opuściła dłonie, za którymi skrywała zapłakaną twarz. Zapytała mnie o babcię... - głos Hermiony zadrżał. - A później kazała mi się wynosić. 

 - Słucham? 

- "Jak mogłaś?!" - zacytowała Hermiona własną matkę. - "Jak... Jak mogłaś nam to zrobić bez naszej zgody?! Nawet nie zapytałaś nas o zdanie!" "Rzuciłaś na nas zaklęcie bez naszej wiedzy... Dla naszego dobra... A czy o babci także zapomniałaś dla jej dobra?! Umierała sama... Całkiem sama, przez ciebie!!!"... "Czary, magia... Tylko to miałaś w głowie? To nie była twoja wojna! To nie była nasza wojna! Wynoś się, wynoś się ty...! Mam nadzieję... Mam nadzieję, że to dziecko nigdy nie będzie magiczne, a jeśli nawet tak się stanie, nie pozwolę by trafiło do tamtego świata!" 

Cisza przez chwilę wisiała w powietrzu. W salonie rozległ się dźwięk topniejących kostek lodu, uderzających jedna o drugą. 

- Moja mama... Czuła się zdradzona. To samo uczucie dostrzegłam w oczach ojca. Stracili do mnie zaufanie. Według nich rzucenie zaklęcia bez ich wiedzy, było niczym podniesienie na nich ręki. Gdy teraz o tym pomyślę, uważam że mieli prawo tak czuć. Nigdy przecież z nimi o tym nie rozmawiałam, nigdy nie wytłumaczyłam im, jak poważna jest sytuacja w świecie czarodziejów. Trzymałam ich coraz bardziej na dystans, tylko po to, by nie kazali mi rezygnować z nauki w Hogwarcie. Teraz wiem, że był to błąd - powiedziała i wzięła głębszy wdech. W kącikach oczu zabłysły świeże łzy, ale udało jej się je poskromić. - Obudzili się nagle, po dwóch latach, w obcym kraju, z nową tożsamością. Odebrałam im możliwość wyboru, podjęłam tę decyzję za nich, wierząc że ratuję im życie. Z dnia nadzień dowiedzieli się o samotnej śmierci babci, dodatkowo oczekiwali narodzin dziecka, o którym tak naprawdę nie mieli bladego pojęcia. Przecież z mojej strony to było okrutne! To wszystko co zrobiłam, rodzicom, babci, Ronowi... Było okrutne, egoistyczne i pozbawione sensu! Nie miałam prawa nazywać siebie dłużej czarownicą! - krzyczała. - Nie miałam prawa oczekiwać, że będę nazywana bohaterką! Może i pomogłam zniszczyć Horksruksy, ale przy okazji zniszczyłam i własną rodzinę! 

Ścisnąwszy w dłoniach materiał białej sukni, pozwoliła by łzy spływały cienkim strumieniem. Opowiadała o tym po raz pierwszy, w ten właśnie sposób. Bolało bardziej, niż tego chciała. Była przekonana, że uda jej się pozostać opanowaną, chłodną i tajemniczą, jednak uczucia które w sobie dusiła, chciały wydostać się na zewnątrz. Nawet jeśli po drugiej stronie stołu siedział Malfoy. A może właśnie dlatego? Nie był jednym z wojennych bohaterów, wręcz przeciwnie. Spostrzegany przez społeczeństwo jako zbędny balast, wydawał jej się bliższy, niż dawni przyjaciele. Oboje nieidealni, oboje "bezpaństwowi", zawieszeni między światami. A mimo to, wciąż sobie obcy. Co do tego nie miała wątpliwości. Mogła powiedzieć mu o sobie wszystko, nie zmieniało to jednak faktu, że dla Dracona była po prostu Granger. Nikim więcej. 

Gdy w końcu się uspokoiła, otarła twarz i przymknęła powieki. Przez chwilę miała ochotę by zakończyć wieczór w tym właśnie momencie, jednak stwierdziła, że i tak nie ma już nic więcej do ukrycia. Cała reszta jej życia była po prostu serią przypadków i decyzji, podjętych bez szczególnego zastanowienia. 

- Nie mogłam dłużej słuchać ich płaczu - powiedziała po chwili. - Wybiegłam z gabinetu i wróciłam do hotelu, po resztę swoich rzeczy. Wieczorem już siedziałam w samolocie do Londynu. Gdy stanęłam przed portem lotniczym Heathrow Airport, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Zaczęło lać jak z cebra, a nawet nie miałam przy sobie parasola. Łatwo było o nim zapomnieć, gdy się wracało po kilku tygodniach z gorącej Australii... Zaczęłam po prostu iść przed siebie. Wszystko nagle wydało mi się obce. Ludzie, ulice, domy. A przecież wychowałam się w tym mieście, znałam go od urodzenia. Ale przestałam do niego należeć, gdy wybrałam naukę w Hogwarcie. Do magicznego świata też już niczego nie czułam. Będąc jego częścią zawiodłam ludzi których kochałam, pozwoliłam by zajęli drugie, a nawet trzecie miejsce w moim sercu... Myśl o babci, jej samotnej śmierci i tego jak musiała się czuć umierając, sprawiła że poczułam do siebie odrazę. Do siebie i do magii. Wyciągnęłam więc różdżkę z kieszeni i bez zawahania złamałam ją, wrzeszcząc przy tym na całe gardło. Wiedziałam że niczego to nie zmieni, nie cofnie czasu, nie wskrzesi babci, bym mogła jej wszystko wytłumaczyć... Ukarałam tym siebie. Chociaż to mogłam zrobić. 

- Później, za resztkę pieniędzy wynajęłam pokoik w podrzędnym hostelu. Zaczęłam szukać pracy. Dotarło do mnie, że nie dysponuję niczym, co ma jakąkolwiek wartość w świecie niemagicznych ludzi. Bez różdżki byłam nikim. Nie miałam wykształcenia, zawodu, doświadczenia. Mogłam albo się zabić, albo zacząć żebrać. Ostatnią, wartościową rzeczą jaką posiadałam, była stara gitara ojca, którą wzięłam jeszcze przed wojną. Miałam tylko ją i mój głos. To była tajemnica o której nie wiedział nikt. Potrafiłam śpiewać. Przed Hogwartem uczęszczałam do szkoły muzycznej, trzy razy w tygodniu. Uczyłam się gry na gitarze, oraz śpiewu. Rodzice traktowali to bardziej jako hobby, ale woleli już to, niż żebym grała w gry, czy czytała komiksy - powiedziała Hermiona uśmiechając się krzywo. - Z kilkoma pensami w kieszeni i podniszczoną gitarą udało mi się złapać etat w niewielkim lokalu. Już drugiego dnia dotarło do mnie, że kelnerki zajmują się nie tylko podawaniem klientom drinków. Nie mogłam jednak wybrzydzać. Wynajem zrujnowanego mieszkania swoje i tak kosztowało, a do tego trzeba było przecież jeść. Pewnego dnia zauważyłam wśród klientów mężczyznę, który wyróżniał się na tle pozostałych. Był o wiele młodszy od reszty, elegancki, dystyngowany. Sądziłam że pomylił lokale, ale nie przestawałam śpiewać. W tamtej chwili grałam tylko dla niego. Siedział przy barze przez kilka godzin i wciąż mi się przyglądał. Gdy w końcu skończyłam grać, podszedł do mnie i zapytał czy możemy porozmawiać na osobności. Byłam przekonana, że poprosi mnie o seks, zapewne uważał że i ja muszę parać się tym samym zajęciem co kelnerki. On jednak, ku mojemu zdziwieniu, zapytał się czy zechciałabym zagrać z nim w duecie. Powiedział że jest gitarzystą, ale szuka partnera i wokalisty. Z początku byłam nieufna, ale wiedziałam że nie mam już nic do stracenia. W gorsze miejsce trafić przecież nie mogłam, a powoli zaczęłam się bać nadejścia dnia, w którym właściciel lokalu rzeczywiście kazałby mi się prostytuować. Odeszłam więc bez żalu. 

- Tak właśnie poznałam Takashi'ego. Nie pytał mnie o przeszłość, nie zadawał niewygodnych pytań. Zarabialiśmy grając w barach, przygrywając do kotleta na miejskich grillach, czy stając się tymczasowymi członkami innych zespołów, grających na weselach. Ale wiedziałam że marzeniem Takashi'ego jest granie dla szerszej publiczności. Po dwóch latach muzycznej tułaczki nadarzyła się okazja ku temu, by spróbować wejść w wielki świat. Jedna ze stacji telewizyjnych urządzała konkurs talentów. Wygraną były nie tylko pieniądze, ale także kariera. Podpisanie kontraktu z wytwórnią muzyczną, posiadanie własnego agenta, możliwość zawojowania sceny. Zgłosiliśmy się od razu. Zanim jednak doszło do pierwszego przesłuchania, powiedziałam Takashi'emu o swojej przeszłości. Nie wiedziałam czy mi uwierzy, w końcu moja różdżka do niczego już się nie nadawała, jednak on twierdził uparcie że bierze moje słowa za prawdę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie czułam się samotna. Nawet jeśli kłamał mówiąc że mi wierzy, dziękowałam mu w duchu za to, że mi zaufał i dał mi szansę na nowe życie. Na dwa tygodnie przed przesłuchaniem poznałam Cyryla, naszego perkusistę. Znał się z Takashi'm ze studiów i chętnie przystał na propozycję dołączenia do zespołu. Dalsza historia już jest raczej oczywista. Udało nam się wygrać, zdobyliśmy pierwszą nagrodę, podpisaliśmy kontrakt, a pieczę nad naszą karierą zaczął sprawować Vincent Harvey, agent gwiazd. To on podesłał nam Edwina. Potrzebowaliśmy basisty, bo ja miałam zająć się jedynie wokalem. Edwin szybko wszedł z nami w przyjacielskie stosunki, a już na pewno z Cyrylem, są dla siebie jak bracia. 

Na twarzy Hermiony zamajaczył blady uśmiech. 

- To oni są teraz dla mnie rodziną. Takashi, Cyryl, Edwin, Vincent... Pan Kuleczka. 

Draco westchnął przewróciwszy oczami. 

- Ginny odwiedziła mnie rok po tym, jak po raz pierwszy wystąpiliśmy jako zespół. Podobno zobaczyła mnie w telewizji, którą mają w domu razem z Harry'm. To jej czary dowiodły prawdziwości moich słów. Żaden z członków mojego zespołu, oprócz Takashi'ego, nie wiedział dlaczego porzuciłam świat magii i nigdy o to nie zapytali, nawet Vincent. Myślę jednak, że Takashi po prostu zakazał im mnie o to wypytywać - dodała. 

W salonie znów zapanowała cisza, jednak i tym razem Hermiona postanowiła się odezwać, już całkiem spokojnie. 

- Oto moja historia. Nie jestem w niej bohaterką, wojowniczką, czy godnym naśladowania wzorem dla innych. Popełniłam całą masę błędów, za które niejednokrotnie inni musieli zapłacić najwyższą cenę. To że dzisiaj siedzę w pięciogwiazdkowym hotelu, jest jedynie przypadkiem. To szczęście na jakie nie zasługuję. 

- A Takashi? - odezwał się w końcu Malfoy. - Co on o tym sądzi? - zapytał zmarszczywszy brwi. Było coś w jego twarzy, co zaniepokoiło Hermionę. 

- Cóż, uważa że powinnam odnowić stare kontakty. Jego zdaniem nie powinnam rezygnować ze świata magii. Właśnie o to wściekał się w Dublinie. 

- O to? - zdziwił się Draco. - A nie o ten artykuł w gazecie? 

- Dlaczego miałby być zły o artykuł? Zdenerwował się po tamtym telefonie od Ginny. Znów zaczął mnie męczyć, bym ją odwiedziła w Dolinie Godryka - odparła Hermiona westchnąwszy. 

- Po prostu pomyślałem, że wiesza na tobie psy, bo na łamach tamtej gazety zrobili z nas parę. A skoro jesteście razem..

- Kto ci powiedział że ja i Takashi jesteśmy razem? - zdziwiła się Hermiona. Tym razem Draco nie wiedział co powiedzieć. 

- Tak mi się wydawało - odparł lekko zmieszany. Hermiona zachichotała. 

- Wiem, że czasem za dużo sobie pozwalam. Ale Takashi jest dla mnie jak brat. Przytulam się do niego, biorę go za rękę, całuję w policzek... Dla postronnych pewnie wyglądamy jak para, ale nie ma między nami romantycznych uczuć - powiedziała z uśmiechem, lecz kolejne pytanie arystokraty znów sprawiło, że spochmurniała. 

- Poznałaś tamto dziecko? - zapytał. Wiedział że to może ją zaboleć, ale Ślizgońska ciekawość nie dawała mu spokoju. 

- Nie - odparła sucho. - Nawet nie wiem czy to chłopczyk, czy dziewczynka - dodała. Po chwili milczenia położyła się na sofie i przymknęła powieki. - I tak pewnie byłabym beznadziejną siostrą. W końcu zabiłam babcię, oszukałam rodziców..

- Jesteś naprawdę głupia - przerwał jej Draco. Hermiona lekko zdziwiona spojrzała w jego kierunku. - Powiem więcej, jesteś skończoną kretynką - dodał. Kasztanowłosa usiadła i z gracją strzepnęła włosy z ramion. 

- Doprawdy? - zapytała. 

- Granger - zaczął, lecz Hermiona weszła mu w słowo. 

- Nie nazywaj mnie Gra...

- Granger! Będę cię tak nazywał, bo tak masz na nazwisko! Granger!!! - wrzasnął. 

Zszokowana dziewczyna przyglądała się jego bladej twarzy, na której pojawiły się bladoróżowe plamy. 

- Naprawdę myślałaś że to wszystko twoja wina? - zapytał, lecz nie dał jej czasu na odpowiedź. - Może po części, ale tak naprawdę wszystko co złe spotkało cię tylko dlatego, że na twojej drodze stanął Potter! - wrzasnął. - Gdybyś nie pomogła mu w pierwszej klasie, to jestem pewny, że nigdy nie dotarłby do komnaty w której schował się Quirrell, wraz z Czar... Voldemortem - poprawił się szybko. - Czytałem biografię Potter'a, Granger. Muszę przyznać, że Potter nie ma tendencji do robienia z siebie bohatera, więc nie przekłamał faktów, jednak z tego co można wywnioskować czytając te wypociny, nasuwa się jedna myśl. Gdyby nie ty i twoja inteligencja, on wraz z Weasley'em daleko by nie zaszli. Przyjaźniąc się z Potter'em dokonałaś wyboru - dodał po chwili spokojniej. - Nie miałaś innego wyjścia, jak postawić go wyżej, ponad swoją rodzinę. Wszystko co się wokół niego działo było zbyt dziwne, intensywne i niebezpieczne, byś mogła się zatrzymać. Robiłaś co w twojej mocy, by móc chronić tych na których ci zależy, ale w ogólnym rozrachunku i tak na nic się to zdało. Owszem, żyją, ale nie tak jak to sobie wyobrażałaś... 

Hermiona, po chwili milczenia odezwała się spojrzawszy mu w twarz. 

- Mówisz teraz o mnie, czy o sobie, Malfoy? 

Blondyn zacisnął szczęki. Kasztanowłosa widząc malującą się na twarzy blondyna frustrację, postanowiła nie drążyć dłużej tego tematu. Wstała i poprawiła suknię. 

- Współczuję ci, że musisz pracować z kimś takim jak ja. 

Draco również wstał i spojrzał na nią unosząc jedną brew. Po chwili odparł..

- Wzajemnie. 

Na twarzy Hermiony pojawił się lekki uśmiech. 

Wszystko wokół zdawało się być skomplikowane. Uczucia, relacje, nawet sama historia. Nic nie było proste czy jednoznaczne, ale mimo to, w tej jednej chwili, była Gryfonka i były Ślizgon, choć przez moment rozumieli się bez słów. 


________________________________________

KILKA SŁÓW OD AUTORKI:

Dzisiaj dłużej, moi mili! :D Rozdział "Przegadany", ale potrzeby. Teraz wiemy jak Hermiona stała się "Mioną". Co dalej czeka naszą ukochaną dwójkę? Jakie przygody, problemy, oraz trudności przyjdzie im pokonać? Można powiedzieć, że wkraczamy w nową część opowiadania. Dziękuję za to że czytacie i komentujecie. Do następnego rozdziału, kochani! 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro