Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 2

𝐆𝐑𝐀𝐏𝐇𝐈𝐂 𝐃𝐄𝐒𝐈𝐆𝐍
➥ banner:
ZafiraMorgan.

⌜ 𝐂𝐎𝐑𝐑𝐄𝐂𝐓𝐎𝐑 ⌟
➥ corrector:
。Paulina Żydek.

꧁____________________________꧂

𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 2

꧁____________________________꧂

Przez cały dzień myślałem o tym, jak mógłbym się wyrwać z jego szponów. Od rana mnie pilnował! Dosłownie od rana! Bo kiedy mnie obudził, był już zwarty i gotowy na śniadanie. Poszedł ze mną do pokoju, żebym się jakoś ogarnął do szkoły i trzymał się mnie aż do obiadu.

Powoli konsumował jabłko i czytał notatki z poprzedniej lekcji, a i tak czujnie mnie obserwował. Momentami był gorszy niż moja matka.

— Jedz — mruknął, kiedy zauważył mój wzrok. Podniósł głowę i przewrócił oczami. — Bo sam cię nakarmię.

— No to dawaj, karm — uśmiechnąłem się w wyraźny i pewny siebie sposób. Odłożyłem widelec, aby Tobio mógł spełnić swoją groźbę. Znudzony wstał, usiadł na ławce obok mnie i przysunął się bliżej. Odwróciłem się do niego, przez co siedzieliśmy naprzeciw siebie z głupkowatymi wyrazami twarzy. — Jesteś niemożliwy.

— Nie gadaj głupot, po prostu się martwię — westchnął i sięgnął do mojego talerza, aby chwycić sztuciec. Nabrał na niego trochę jedzenia, które bardziej przypominało papkę niż coś zjadliwego, i nakierował na moje usta. Otworzyłem buzię i z dwuznacznym wzrokiem czekałem na zbliżającą się porcję. — Leci samolocik!

Nie przejmowaliśmy się opinią innych na stołówce, a przynajmniej ja się nią nie przejmowałem, bo Tobio bardzo dbał o swoją reputację. To był jeden z powodów, dlaczego lubił ze mną przesiadywać – nie czuł wtedy na sobie dziwnych spojrzeń. Śmiejąc się i żartując, spędziliśmy całkiem miłe popołudnie.

— Dobrze jest tak ze mną posiedzieć i nie martwić się o oceny, hmm? — zaśmiałem się, rzucając mu swój owoc. Zjadłem więcej powietrza niż tych ziemniaków, co nie zmieniało faktu, że nie miałem ochoty na rodzaju deser. Tobio pokiwał głową, a jego policzki delikatnie się zaczerwieniły. — Ktoś tu się rumieni!

— Z której lekcji planowałeś się zwinąć, co? Wiem, że wczoraj się coś wydarzyło i że mi nie powiesz.

— Obiecałem ci, że będę na wszystkich — warknąłem, spoglądając na zaciśnięte ręce. Zawsze dotrzymywałem obietnic. Wypuściłem powietrze i zamknąłem na chwilę oczy, nie chciałem kontynuować tego tematu. Szybko się zdenerwowałem, co totalnie nie było w moim stylu. — Najchętniej to bym teraz leżał w łóżku.

— To idź — powiedział z uśmiechem, na co ja podniosłem wzrok. — Dziś już mamy tylko zajęcia z wychowania fizycznego, a ty i tak nie ćwiczysz.

— Z ilu metrów spadłeś? Boli cię głowa? Masz gorączkę? Ile palców widzisz? — Wstałem i pomachałem dłonią przed jego twarzą. To nie było podobne do chłopaka, który od zawsze rygorystycznie podchodził do każdych zajęć i oczekiwał ode mnie obecności na nich. Równocześnie sprawiał wrażenie smutnego i delikatnie rozczarowanego, wyczytałem to z jego oczu.

— Po prostu wiem, że nie ma sensu nadal cię zmuszać. I tak się nie słuchasz.

— Kocham cię. — Zaskoczony popatrzyłem w jego niebieskie oczy. Otworzyłem szeroko ramiona i przytuliłem go, aby wyszeptać mu coś do ucha. Musiałem się dowiedzieć, co się z nim działo więc nie zamierzałem zwlekać z tym dłużej. — Twój pokój, osiemnasta, ubierz się ładnie.

— KAI! — krzyknął i odepchnął mnie, rumieniąc się na całej twarzy. Nawet uszy miał czerwone. Przewróciłem jedynie oczami. Nie miałem pojęcia, czemu tak na mnie reagował. Na początku zastanawiałem się nad tym dość długo, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że Tobio był wstydzioszkiem. — Idź już i mnie nie denerwuj.

Machnąłem na niego ręką i pobiegłem w kierunku wyjścia. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do tego miejsca. Nie wiedziałem, czy ona nadal tam będzie, ale wystarczyło pójść jedną leśną ścieżką, by dojść na miejsce. Szczęście w nieszczęściu, że łatwo było ją znaleźć.

Kiedy usłyszałem chrapanie, wychyliłem się zza drzewa i podszedłem bliżej. Zauważyłem ją, na co zareagowałem głębokim wdechem. Leżała dokładnie tak, jak poprzedniego wieczoru, nie zmieniła pozycji nawet o milimetr. Okrężną drogą dotarłem do tego samego pnia, przy którym siedziałem wcześniej. Tego dnia odkryłem, że smoki również nie lubią teorii, bo kiedy upuściłem zeszyt, zwierzę gwałtownie się zbudziło. Jeśli mam być szczery, to nawet nie zauważyłem, że nadal mam go ze sobą. Gdy tutaj biegłem, nic się nie liczyło.

Smoczyca zareagowała agresywnie. Podniosła przednie łapy i delikatnie uniosła ogon. Zignorowała mały problem z równowagą i wyraźnie przestraszona skierowała pysk ku niebu. Próbowała ryknąć, odstraszyć to coś, co ją obudziło, ale... wydała z siebie jedynie cichy skrzekot i opadła bez sił na ziemię. Nie wierzyłem w to, co zobaczyłem. Wydawała się zniszczona jedynie psychicznie, ale na brzuchu, w okolicy serca wbity był sztylet. Mały, drobny sztylet, który sprawiał, że się wykrwawiała. Musiał tam tkwić już dość długo, skoro tak ją osłabił.

Skierowała głowę wprost na mnie, ale udało jej się tylko gniewnie spojrzeć. Nie mogła się ruszyć. Leżała bezwładnie na boku, jakby niedługo miała odejść... Na to się nie zgadzałem, nie chciałem oglądać śmierci smoka, ale gdybym komuś o tym powiedział, zabiliby ją.

Próbowałem wymyślić coś na szybko, żeby chociaż złagodzić jej ból. Nie miałem żadnych opatrunków ani i żadnego sprzętu, który mógłby się przydać w tej sytuacji, byłem skazany sam na siebie. Poczułem panikę i strach, ale stłumiłem je w środku i małymi krokami podszedłem do łba gada. Położyłem rękę na jej górnej wardze, na co ta cicho mruknęła i zmrużyła oczy. Podejrzewałem, że gdyby była zdrowa, to już dawno bym nie żył, ale wtedy... Ona nie mogła się nawet ruszyć, była uwięziona we własnym ciele.

— Zaufaj mi... — uśmiechnąłem się delikatnie i pokiwałem pocieszająco głową. — Pomogę ci, obiecuję.

Sunąc dłonią po jej ciele, dotarłem do miejsca, w którym tkwił sztylet. Leżała bokiem, więc miałem bardzo dobry widok i wiele możliwości. Po rękojeści spływała krew, ale zignorowałem to i chwyciłem uchwyt. Z tego co pamiętałem, w tym miejscu nie było żadnych ważnych organów, które mogłyby zostać naruszone przez ostrze. Ostrożnie je wyjąłem i natychmiast przykryłem ranę swoją bluzą. Nie miałem jak jej zawiązać, więc cały czas musiałem ją trzymać. Materiał nasiąkał krwią. Gdy już miałem zmienić bluzę na koszulkę, okazało się, że rana przestała krwawić i się zasklepiła. Regeneracja nawet w przypadku najbardziej zniszczonego smoka i tak przebiegała dość szybko. Z ulgą zsunąłem się po jej brzuchu na ziemię. Na dworze było ciemno, a ja musiałem obejrzeć jeszcze ciało zwierzęcia, mogła mieć więcej obrażeń.

Obszedłem ją z każdej strony. Na gardle miała świeże ślady oparzeń, zapewne przez płot pod napięciem. Nie miałem pojęcia, jak jej pomóc. Smoków nie leczyło się w taki sam sposób jak ludzi, więc nie mogłem być pewien efektów. Smokologia a smocza weterynaria to dwa różne kierunki!

— Pójdę po wodę, nie ruszaj się stąd! — nakazałem, kucając przy jej łbie, i pogładziłem jej nozdrza. Wyraźnie zmęczona uchyliła jedynie powieki i spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. Musiałem przyznać, że tęczówki, które już wcześniej wydawały się piękne, z bliska były jeszcze bardziej niesamowite. Źrenice rozszerzyły się do normalnej wielkości, choć miałem wrażenie, że były odrobinę większe, niż normalnie powinny być. Turkus i pomarańcz mieniły się w odbiciu ostatnich promieni słońca.

Odbiegłem w stronę budynku, nie wziąłem zeszytu, bluzy – niczego. Musiałem zdobyć sporej wielkości zimne okłady, które będą potem zmieniane o odpowiednich godzinach. Wpadłem do swojego pokoju i o mało nie wywróciłem krzesła przy biurku. W oczy rzuciły mi się ręczniki. Czym prędzej je chwyciłem i zamoczyłem pod zimną wodą. Musiałem działać szybko, niedługo zamykali drzwi wejściowe. Nie próbowałem ich jakoś dodatkowo schłodzić, po prostu zapakowałem je w siatkę i wybiegłem. W ostatniej chwili złapałem jeszcze kurtkę.

Na mój powrót zareagowała mruknięciem. Położyłem siatkę przy jej pysku, żeby szybko wymienić ręcznik. Ściemniało się, więc temperatura na dworze spadała. Ubrałem kurtkę i szczelniej się nią otuliłem. Byłem zmęczony, ale musiałem zostać w miarę przytomny – gdyby coś się działo smoczycy. Osunąłem się po pniu, po chwili poczułem zaskakujące ciepło w okolicy brzucha. Uchyliłem powieki i zobaczyłem przed sobą jej pysk, który przesunęła w moją stronę, aby mnie ogrzać swoim oddechem. Smoczy oddech był niczym ciepłe powietrze, nie pachniał brzydko, chyba że smok cierpiał na jakąś wewnętrzną chorobę.

Patrzyłem na nią, cieszyłem się, że czuła się przy mnie... hmm... komfortowo? Nie wiedziałem, jak to nazwać, ale udało jej się zmrużyć przy mnie oko, a to już jakiś gest zaufania. Podobno.

Tak było według Tobio, o którym zapomniałem tego wieczoru.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro